Wybawca smoków, czyli danie główne
Izabela Degórska

fragment

ZEMSTA SMOŁY

Filip szedł z bardzo zamyśloną miną. Na jego czapce ledwie zipał Psotnik, a on nie miał pojęcia jak mu pomóc.

Weszli do lasu po jego najciemniejszej stronie. Pełno tu było  pajęczyn, komarów, omszałych kamieni i schorowanych drzew porośniętych hubami i jemiołą. Drzewa były krzywe i chuderlawe, a w ich koronach nie śpiewały ptaki. Ten las był ponury i śmierdział pleśnią. To nie było dobre miejsce. Szedł jednak dalej w nadziei, że natknie się wreszcie na zgubiona ścieżkę. A czas gonił go nieubłaganie. Był piątek, a nazajutrz jego siostra miała zostać pełnoprawną cesarzową. Co wtedy się stanie? Czy na zawsze utknie między skrzatami, latającymi smokami i kwiatowymi pannami? A on? Jak pokaże się w domu bez dziewczynki w pampersie? Wszelkie jego prośby o pomoc w dotarciu do stolicy Klotylda zbywała szerokim ziewaniem. Szybko stracił więc nadzieję, że będzie mógł skorzystać z jej rydwanu. Nie, nie było na co czekać. Trzeba było za wszelką cenę dotrzeć do stolicy piechotą. Szedł więc wytrwale naprzód, choć dobry koniec tej historii wydawał się równie mało prawdopodobny jak to, że urosną mu skrzydła.

Nagle usłyszał tubalny śmiech, a jego oczom ukazała się jama obłożona kamieniami. Stanął jak wryty. Na słonecznej plamie, których było bardzo mało w tym ciemnym lesie, wygrzewał się Smoła. Z wyrazem rozkoszy na swym zielonym pysku wpatrywał się w środek wielkiego rondla albo nocnika i raz po raz rechotał basem. Filip już-już miał się cofnąć w mrok lasu, gdy ujrzał coś jeszcze. Jakaś  drobna postać pojękiwała w pokrzywach. Była najwyraźniej związana i miała jakby znajome rysy...

- O nie! – wyrwało mu się z gardła. – To Bomburek!

Smok poruszył się i spojrzał w jego stronę.

- A niech mnie drzwi ścisną, grul! – zawołał rubasznie. – Właśnie tylko ciebie brakowało mi do zupełnego szczęścia!

Filip nie wiedział, co smoki uważają za zupełne szczęście. Miał nadzieję, że nie danie główne z chłopca. Stał więc nieruchomo nie wiedząc co począć.

- No, co tak stoisz?  Chodź do mnie, mój wybawco!

Filip powoli zaczął się zbliżać do Smoły. Lekko skulony, na przygiętych nogach niemalże się do niego skradał. Włosy miał lekko nastroszone.

- Wy, chłopcy, dziwnie chodzicie – stwierdził smok. – Chodźże szybciej, bo stracisz najlepsze!

Łapą wskazał mu miejsce obok siebie. To, co Filip z daleka wziął za nocnik okazało się blaszaną miską wypełnioną zieloną wodą z sadzawki. Smoła postawił ją przed pyskiem, by wygodnie do niej zaglądać. W wodzie jednak nie odbijał się czarny las, lecz coś zupełnie innego.

- Wystarczy szczypta eteru w proszku i pokazuje wszystko, co chcę – pochwalił się Smoła.

Filip nigdy nie słyszał o czarodziejskich miskach. Z ciekawością pochylił się nad nią i ze zdumieniem ujrzał skraj Kwiatowej Polany.  Bombur we własnej osobie kopał z rozmachem orzech, który z impetem uderzył Klotyldę. Smoła zaśmiał się głośno.

- Dobre, co? To moja zemsta! Nieźle ich napuściłem na siebie, nie? Wystarczyło dorwać tego malca, grul!

Filip pochylił się nad miską jeszcze niżej. Na szczęście Klotylda wstała, odetchnął więc z ulgą. Od jego oddechu obraz zafalował i nagle znikł. Jeszcze przez chwilę słychać było jakieś syczenie, ale i to po chwili umilkło.

- No tak! Zdmuchnąłeś eter! – Smoła powiedział to z taką pretensją, jakby był to koniec świata. – Ale powinienem mieć jeszcze trochę.

To mówiąc dał nura pomiędzy graty zgromadzone w norze. W pośpiechu zaczął wyrzucać stamtąd przeróżne rzeczy mrucząc przy tym „Gdzieś tu jest!”

Niektóre z klamotów trafiały prosto w Filipa, inne padały wokoło tworząc straszny bałagan. W ten sposób wyleciała puszka z napisem „maść na pchły”, rękawica bokserska, stary ręcznik, czapka z pomponem, puzderko pełne „proszku na niewidzialność”... Proszku na niewidzialność? Coś wyprężyło się  na głowie chłopca. To ani chybi Psotnik dojrzał to samo, co on. I tak jak był zmarniały, w jednej chwili dał potężnego susa po miedziane puzderko. Chwilę potem siedział z powrotem pod czapką Filipa dygocąc ze szczęścia. Proszek na niewidzialność! Czy może być większy skarb dla nałogowego żartownisia?

Z nory wylatywały zaś kolejne graty – wesołe nożyce, tańczące buty, dziurawy garnek, flakon żywej wody i brudne skarpetki. Wreszcie Smoła pojawił się u wyjścia niosąc w pysku małą szkatułkę.

- Jeśli jest zwietrzały to katastrofa! Drugi raz już takiego ubawu nie będzie! – mruknął i sypnął szczyptę zielonego proszku do miski.

Woda dalej odbijała las. Smok kopnął miskę ze złością, aż wylądowała za pobliskim pniem. Był bardzo niezadowolony.

Filip odczekał dobrą chwilę, a potem zapytał nieśmiało.

- A co właściwie się dzieje?

- No tak, przecież nie wiesz! – ożywił się Smoła.

Filip przytaknął i spojrzał wyczekująco na smoka. Uznał, że lepiej nie chwalić się swoimi ostatnimi znajomościami. Miał też nadzieję dowiedzieć się czegoś o związanym Bomburku popłakującym w pokrzywach, ułagodzić smoka i uwolnić księcia. Właśnie w takiej kolejności.

Smoła najpierw długo dłubał w nosie. Uznał widać jednak, że chłopiec warty jest jego tajemnicy. Przecież go uwolnił, mimo że nie musiał. No i to tak przyjemnie pochwalić się komuś swoim zwycięstwem. Chrząknął więc i opowiedział mu o tym jak złapały go skrzaty i jak w odwecie porwał Bomburka. Na koniec poklepał Filipa ogromną łapą po ramieniu.

- Tak, człowień, gdyby nie ty... Przede wszystkim jestem ci winny dozgonną wdzięczność. A smocza wdzięczność to nie byle co, grul! Właściwie powinieneś dostać tytuł wybawcy smoków, ale z pewnych względów wolałbym tego uniknąć.

- Dlaczego? – spytał nieroztropnie Filip.

Smok syknął i zniżył głos tak, jakby chciał powiedzieć mu coś niestosownego.

- Wiesz... To nie jest zbyt dobrze widziane, kiedy taki smok jak ja dostaje się w łapy głupawych skrzatów. No i sam wybawca... Gdybyś był, bo ja wiem – znanym czarodziejem, okrutnym elfem albo złośliwą traszką. Ale chłopiec...? Popatrz na swoje włosy! Jesteś... puchaty!

Chłopiec spojrzał do miski. Był nieco potargany.

- No, niech ci będzie, jestem puchaty. Ale co w tym złego?

- To popatrz na mnie – Smoła wyprężył się i rozdziawił ogromną paszczę.

Chociaż śmierdziało z niej jak z ubikacji i brakowało tam kilku zębów, widok był doprawdy imponujący. Zwłaszcza te zębiska z przodu, zakrzywione i ostre jak brzytwy, robiły wrażenie.

- I co? – dopytywał się Smoła.

- No, straszne te twoje zębiska!

- A wiesz czemu?

- Czemu?

- Bo jestem dzikim smokiem, drapieżnikiem! Ja poluję na takie miłe stworzonka jak ty, a potem je zjadam, grul!

- Aaa-le chłopcy drapią w gardle! – wyjąkał Filip tak dla przypomnienia.

- Tak, wiem. Przecież nie chcę cię zjeść. Chodzi o to, że gdybym nadał ci tytuł wybawcy smoków, to inne smoki by się ze mnie śmiały.  I   w t e d y   musiałbym cię zjeść.

- Naprawdę nie ma sprawy – starał się zbagatelizować sytuację Filip. – Zupełnie mi nie zależy na tym tytule. Zupełnie.

Smok z zadowoleniem kiwnął głową.

- Jest jeszcze jedna rzecz.

- Tak?

- Powiedziałem swoim, no wiesz, innym smokom, że uwolniłem się sam...

- Tak, sam, zupełnie sam – skwapliwie przytaknął mu Filip żałując w duchu swojego gadulstwa u kwiatowych panien.

- ... ale i tak wszyscy wiedzieli o skrzatach... – Smoła zamilkł, spojrzał w pokrzywy i przełknął ślinę.

- ... o skrzatach – powtórzył jak echo Filip. – No i...?

Smok zaczął przebierać pazurami po pysku jakby zastanawiał się jak powiedzieć to najważniejsze. Wreszcie rzekł z trudem

- Obiecałem pożreć Bomburka. To ich książę – i odwrócił głowę.

- Cooo?!

- No wiesz, pożreć, połknąć. Smoki przecież robią takie rzeczy.

- Niemożliwe!

- Jak mówię, że robią, to robią! – warknął Smoła i spojrzał na niego spode łba.

Lecz chociaż był zły, wcale nie wyglądał krwiożerczo.

- Ty wcale tego nie zrobisz! – zawołał Filip. – Zabraniam ci! Słyszysz?! Zabraniam!

Rzucił się na Smołę ze swymi małymi piąstkami i zaczął go na oślep okładać.

Smok tylko potrząsnął głową i chłopiec upadł na mech. Obok poturlał się jego czapka, chociaż Psotnika nigdzie nie było widać.

- Zrozum, mały, muszę! – powiedział smutno smok.

Filip usiadł, ukrył twarz w dłonie i zapłakał.

- Jak możesz? Takiego miłego skrzata?

Ale Smoła tego nie słyszał, bo właśnie wycierał głośno nos w chusteczkę. Nikt nie mógł zobaczyć jego łez – zwłaszcza taki puchaty chłopiec.

- Tak ci żal tych głupich skrzatów? – spytał Smoła. – Możesz mi wierzyć, grul – one nie są takie milutkie jak by się wydawało!

Filip przypomniał sobie niewolę u skrzatów i nie potrafił zaprzeczyć.

- Przed kilkoma laty – ciągnął dalej smok - te paskudy rzuciły z nudów czar na mój las. Popatrz jak teraz wygląda – ani pysznych ptaszków,  ani soczystych wiewiórek – nic tylko pajęczyny i pleśń. Wychudłem na tym wikcie strasznie. Tylko skrzacie pola mi zostały...

Filip spojrzał na smoka przenikliwie. Widać było, że jakaś myśl kołacze się mu pod czaszką.

- Wiem! – wykrzyknął. – Wiem!

- Co – wiesz?

- Wymienisz Bomburka za zdjęcie uroku! Ty oddasz Bomburka skrzatom, a one zdejmą urok z twego lasu!

Smoła spojrzał na niego trochę tępo. Zmarszczył czoło i zerknął w pokrzywy.

- Tak po prostu? Nie, to się nie uda.

- A co, wolisz pożreć niewinne dziecko?

Smoła spuścił łeb.

- Mów, jaki masz plan – mruknął ponuro. /.../

POWRÓT DO
STRONY GŁÓWNEJ