Wystąpiłem w 2004 roku na międzynarodowej imprezie :   Ricochet Gathering 2004 POLAND
           Na temat festiwalu R.G.2004 można dowiedzieć sie z mojej relacji  zamieszczonej  w listopadowym
           numerze  pisma poświęconego El-muzyce "Astral Voyager"

.. spojrzenie "od kuchni" na Ricochet Gathering, Komarno/Jelenia Góra 09-10.09 2004r.
Impreza w Komarnie a później w Jeleniej, była dla mnie sporą niespodzianką. Dowiedziałem się
o niej na jakieś 4 miesiące naprzód i bardzo zapragnąłem się na niej znaleźć, obejrzeć takie sławy
 w "akcji" to ogromne przeżycie, a widomo przecież że już nigdy więcej w Polsce to wydarzenie
się nie powtórzy. Dzięki znajomym nawiązałem kontakt z Vitkiem Rekiem ( organizatorem imprezy)
 zaproponowałem mu swoje usługi w zakresie dokumentacji filmowej i montażowej. Przy okazji
wysłałem mu swoją ostatnią płytę z moją muzyką ("Fale"). Umówiliśmy się, że pojadę tam aby
profesjonalnie zarejestrować fragmenty koncertów i całą to "resztę" w formie 2-godzinnego
reportażu na DVD. Na dwa dni przed imprezą dzwoni do mnie Vitek z informacją, żebym nie jechał
filmować "Richochetu" ..... bo mam tam grać. Okazało się, że właśnie teraz miał chwilkę czasu na
odsłuchanie mojej muzyki i zdecydowanie widzi mnie na swojej imprezie w charakterze muzyka a
nie filmowca. Wyobraźcie sobie moją sytuację: przez cały okres wakacji intensywnie pracowałem
dla TV, (to jest zawsze najgorętszy okres w naszym zawodzie) kompletnie nie miałem czasu na
jakiekolwiek granie na instrumentach, nic nie ćwiczyłem, a na dodatek moje instrumenty to głównie
 ponad 20 wirtualnych syntezatorów, które siedzą w tym samym kompie, na których montuję projekty
 dla TV. Zabranie kompa z sobą wykluczone, a jedyna możliwość uczestnictwa w imprezie to
korzystanie z moich "rzeczywistych " instrumentów [...]. Wiedziałem, że na koncerty jedzie mój
kolega z Remote Spaces, który zabiera ze sobą swojego kompa, a w nim identyczne jak u mnie
instrumenty, więc pomyślałem sobie , to jest szansa dla mnie, w ostateczności będę używał jego
 sprzętu. Po za tym Vitek zapewniał mnie, że użyczy mi swego laptopa, na którym mogę zainstalowac
swoje programy i syntezatory. Krótko mówiąc zaczynało to nabierać jakiegoś sensu. Przekonany że
 wszystko jest OK. pojechałem

Na moje szczęście zabrałem z sobą kilka instrumentow (Modół Korg 05 RW, oraz klawisz Roland JX1),
 dzięki czemu miałem na czym grać, bo się okazało, że laptop, na którym miałem zainstalować swoje
programy muzyczne i instrumenty, byl tak wolny, że nie wybrzmiewaly dźwięki jak naciskałem na klawisze.
 Po kilku dniach przyjechał Krzysiu (Remote Space) ale on też chciał grać, więc nie mogłem dalej
korzystać z moich docelowych barw (dopiero na koncercie jeden utwor zagralem). Codziennie
nagrywaliśmy po kilka godzin całkiem nowego materialu muzycznego (oparty na improwizacji motywu
jednego z członków naszej grupy). To było cudowne niesamowite twórcze doznanie, tak zresztą naprawdę
 działa od lat Ricochet (idea Richochet to granie na żywca a nie koncerty). Codziennie graliśmy jam session
 (od 20-stej do 1-szej w nocy wyjątkiem były dwa dni koncertów czyli piątek i sobota. Zbieraliśmy się w
 jednym domków w Komarnie - gdzie na środku byl bardzo wielki hol, w którym w podkowę ustawione
 były instrumenty. Zwieńczeniem tego układu był stół mikserski podłączony do laptopa Morgana, który
rejestrowal wszystko to, co graliśmy (nagrał 25 godzin muzyki z czego po montazu wyjdą 2 godz. na CD
 - jako album "Richochet Gathering Poland 2004"). W trakcie jam session nikt nie używal komputerów,
 ani gotowych aranżacji, wszystko szło na żywo i od początku do końca było całością. Efekt tak tworzonej
 muzy przypominał orkiestrę symfoniczną (momentami grało nawet 12 muzyków), tylko tematy wynikały z
 improwizacji. Każdy utwór zaczynał inny muzyk, podając tempo i tonację. Na ogół były to kompozycje
własne każdego z muzykow, do których pozostali włączali się spontanicznie, budując całość i tworząc
całkiem nowy utwór. Efekt końcowy był imponujący, ponieważ kiedy wszyscy zgrali się, natchnienie
wibracji bylo tak potężne, że czuło się dreszcze na skórze. W czwartek taki jam session dostępny był dla
 przybyłej do Muflonu publiki, która wysłuchala kilku-godzinnego koncertu. Pojawili się tam wtedy też
nowi muzycy: J.Skrzek i M.Biliński. Osobiście najbardziej z całej imprezy podobał mi się jam session,
bo koncerty były rzeczą wtórną. Gdybym tak mógł zabrać ze sobą jeszcze moje instrumenty
(wirtualne oczywiście), to byłoby super, a tak grałem na poczciwym Rolandzie JX1, oraz Korgu 05 RW .

Koncerty odbywały się w zamkniętym pomieszczeniu teatru jeleniogórskiego. Rano w piątek zawieźliźmy tam
 sprzęt, a za kilka godzin miał odbyć się sound check (czyli próba muzyczna) kapel grających tego dnia.
Jako ostatni miał wystąpić Biliński, a jako pierwsi Star Sound Orkestra.. Na scenie pojawili się pierwsi
muzycy, a telewizje lokalne gorączkowo rejestrowały to wydarzenie (była to jakaś mała lokalna stacja,
 oraz regionalny oddzial TVP). Jako pierwsi zagrali Star Sound Orkestra, którzy początkowo nieco smęcili,
 ale w trakcie rozkręcili się i było fajnie Kolejny na scenie był Paul Lawler z Angli. Na moment zagrał z nim
 Bill Fox. Muzyka Paula jest kapitalna i chłopak włożył w to całe serce, aż żal że podkłady leciały z puszki,
 bo to co przygotował było bardzo przebojowe i gdyby poprosił aby na żywo z nim zagrali inni muzycy,
stałby się atrakcją wieczoru. Po tym ogłoszono krótką przerwę, a ja ze zdumieniem zorientowałem się,
że facet który odpowiada za światła chyba poszedł tam gdzie król chodzi piechotą, bo jak do tej pory
wizualnie kompletnie nic się nie działo!!! Z organizatorem tej imprezy poszliśmy do kanciapy oświetleniowca
 i na moje zapytanie co on w ogóle robi, padła szczera odpwiedź: "Nic tak sobie patrze na tych co grają"
To podziałało na mnie i ustawiliśmy gościa do pionu na tyle, że w dalszej częsci koncertu pojawiły się
 kolorowe i migające światełka dające jako taki klimat. Na całe szczęście, bo na scenie pojawił się sam
... Harald Grosskopf i jego ludzie. Harald zgrał oczywiście na "tam tamach" wspaniałą industrialno-
etniczno-egzotyczną muzę i był to moim zdaniem najlepszy występ tego wieczoru. Jego gitarzysta kapitalnie
 łapał klimaty, a komputerowiec, (bo te mini klawisze jakie posiadał do " grania" jako instrumentu zaliczyć
 się raczej nie da) idealnie wpasowywał przygotowane wcześnie akcenty muzyczne podkreślając solową
grę Haralda na bębnach. Był to występ (pomimo gotowców komputerowych) w pewnym sensie na żywo
i to się po prostu czuło. Nie muszę dodawać, że były bisy. Po króciutkiej przerwie, w trakcie której
 zamieniłem kilka słów z Jurkiem Kordowiczem (który przybył specjalnie na tą imprezę), na scenie
pojawił się ... M.Biliński. Zagrał swoje wiecznie młode i nigdy nie starzejące się utwory sprzed ...
 dwudziestu lat. Był taki "power", że część publiczności już po pierwszym utworze wymiotło z sali

Dnia drugiego odbywać się miały koncerty pozostałych muzyków. Najpierw my tj. Dawe Brever,
 Jarosław Degórski, Conrad Gibbons. Po nas występował Krzysztof Rzeźnicki jako Remote Space
Project, po nim Stewe Joliffe, a na końcu tercet a momentami kwintet : Mario Schönwälder, Detlef Kellert,
 Bas Broekchuis jako podstawowy skład i gościnnie Wolfram Spyra i Bill Fox.  Atmosfera była duże
 lepsza niż wcześniej, chociaż na scenie jak zwykle ta sama nerwówa. Kiedy poustawiano wszystkie
 instrumenty, okazało się, że jak zwykle brakuje czasu na próbę dźwiękową dla pierwszych wykonawców
(czyli dla nas), wszyscy inni spokojnie sobie poćwiczyli a my czekaliśmy jak nie powiem co ... Kiedy do
 występu było nie więcej niż 15 minut udało mi się namówić Jensa, aby dał nam szansę na próbę . Okazało
 się, że posypały się instrumenty Conradowi i nie działają niektóre barwy, i dlatego może nam tylko trochę
 towarzyszyć podczas występu. Ja cały w stresie, istny kłębek nerwów, bo nie dość że nie mam swojego
 instrumentarium (gram na kompie Krzysia), to jeszcze jakieś problemy z kablami itp. Dawe nie wie co
 mamy zgrać, bo nie było kiedy uzgodnić treści występu (brak próby !!!) istny horror show! Ale nic wszyscy
 mówią żebym nie panikowal i będzie OK ! W sumie okazało się, że na Korgu 05 RW i na Rolandzie Jx-1
 jadę na żywca cały występ i tylko na moment przechodzę na instrumentarium Krzysia i ostatni utwór,
który gramy to "Fraktalizacja" z mojej ostatniej płyty w wersji "life". Ponieważ Dawe miał robić solówki,
 Conrad niezbyt miał na czym grać (brak arpegiów, które się wysypały) obaj mi mówią, że to ja mam tworzyć
 tło utworów, dawać ręcznie linię basów, jakiś efekty itp. I na dodatek twierdzą, że mają do mnie całkowite
 zaufanie i że spoko na bank sobie poradzę ... No i zaczęła się jazda na maksa bez trzymanki, czyli całkowita
 improwizacja. Dawe jako pierwszy zaczął coś mieszać (oczywiście jakiś swój motyw), ja włączyłem się po
 chwili kiedy wyczułem muzę a ostatni doszedł Conrad. Skończyliśmy pierwszy utwór i ... posypały się brawa.
 Euforia, dalej poszło jak z nut. Nie chwaląc się ale byliśmy tego dnia jedną z dwóch "kapel", które na
koncercie bisowały. Najciekawiej jednak było podczas wykonywania "Fraktalizacji", którą grałem na
 innym zestawie instrumentarnym (komp Krzysia). Ponieważ brakowało mi pewnych barw, a mój instrument
stał naprzeciwko mnie ale po drugiej stronie stołu , czyli "do góry nogami" w pewnej chwili musiałem zagrać
 na nim w tzw. odwróconej pozycji. Wiem, że wyglądało to jak cyrkowy popis, ale po prostu nie miałem
wyboru a wszyscy myśleli, że ten "efekt" był zamierzony. Po za tym nasza muzyka była grana na żywo
 (jest to obecnie bardzo silny trend w tym gatunku) i to się po prostu czuło, publiczność wiedziała, że gramy
 naprawdę dla niej i nie ma tutaj żadnego pół-playbacku, sekwencerów , mini-disców itp.Po prostu tworzyliśmy
 prawdziwą rzeczywistą muzę, która jest nie do powtórzenia. Po naszym występie podchodzili do nas pozostali
muzycy i gratulowali nam (Steve Jolieffe też !!). Na scenie ulokował się już Krzysztof, jako Remote Space
Project. Na początku gościnnie zagrał z nim na elektronicznym kongu Jens, co było kapitalnym pomysłem,
potem Krzysiu "grał" już sam. Muzyka, którą przygotował była bardzo interesująca. Kilka zupełnie nowych
kompozycji, kilka starych przeróbek, całość stonowana i dopasowana. Duże brawa, no może jedynym
mankamentem było to, że większość parti odtwarzał komputer, co przy występach innych muzyków nieco raziło.

Po przerwie na scenie pojawil się sam Steve Jolieffe. Wykonawcy tej miary nie widziałem dotąd i trudno
jego koncert odbierać w takich samych kategoriach jak pozostałe, po prostu Steve był daleko po za skalą.
 Nawet nie bisował bo sam koncert przeciągnąl się o dobre pół godziny, ale był tego warty. Steve to postać,
 o której długo można pisać ale najlepiej go po prostu posłuchać. Po nim na scenę weszli długo oczekiwani
: Mario Schönwälder, Detlef Kellert, Bas Broekchuis, Wolfram Spyra i Bill Fox. Występ tych panów to
rewelacja!!! Chłopaki tak się rozkręcili, że grając oczywiście "life" zmieniali płynnie tonacje i klimaty
miksując fragmenty utworów, które zagrali dawno temu w Polsce. Wiara była zachwycona bo ludzie
rozpoznawali poszczególne utwory przetworzone specjalnie na koncert w najnowszych aranżacjach ale
 nie jako gotowce, tylko improwizacje na temat i to w czasie rzeczywistym. Aby tego dokonać panowie
 wyposażyli się w mikroporty i minisłuchawki połączone z mikrofonami, i "nadawali" sobie na żywo
 kiedy zmienia się tempo, tonacja itp....Totalny odlot. Na koniec bisowali 30 minut i wierzcie mi to co
 wyczyniał Mario, oglądać można chyba tylko podczas koncertów kapel rockowych, Był taki czad, że ... brak
 słów. Podsumowanie: Była to jedna z najciekawszych imprez tego gatunku na jakich byłem. Znalazłem się
 tam jako muzyk, ale jednocześnie filmowałem wszystko, imprezę pomimo małej ilości widzów oceniam
bardzo wysoko, dobrze by było aby w przyszłości lepiej reklamować takie spotkania bo naprawdę są tego warte
    
Jarek, Dawe, Conrad z kamery

Dawe, Jarek i Conrad  - występowaliśmy jako pierwsi drugiego dnia  festiwalu  R.G. 04.

koncert nasz z boku

Na scenie graliśmy kompletną improwizację,
najlepszy w tym był Dawe Brewer




Conrad Gibbons miał
problemy techniczne,
posypały mu się  barwy
w jego Rolandzie i nie
mógł korzystać z arpegiatorów.
Mimo to zagrał świetnie



Na obrazku z lewej Polul Lowler i ja ustalamy
jak będziemy grać podczas Jam sesion.
Obrazek po prawej stronie to widownia w teatrze Jeleniogórskim  przed występami.



Obraz z lewej, facet w głębi to ja ( Komorno )
Na obrazku z prawej Marek Biliński, a wgłębi Bil Fox i Ja podczas Jamu w Komornie


To są wszyscy muzycy,
którzy wystąpili na scenie
w Jeleniej Górze