Relacja z „Ricochet Gathering 2005 La Gomera”
Zaczne od tego że bus który miał nas zabrać do Berlina , po prostu po nas
nie przyjechał!!! ( Nasza trójka: Ola, Jakub i Ja, staliśmy na mrozie 2 godziny)
Monitowaliśmy właściciela firmy transportowej i po 2 godzinach pojawiła się
w zastępstwie Taxi, która szczęśliwie i o czasie dowiozła nas na Berlin Tegel.
Po dotarciu do Madrytu, okazało sie że nasz samolot na Teneryfe, został
odwołany i w zastępstwie możemy polecieć innym airbusem, ale dopiero za 2 godziny.....
Razem z nami do tego potwora wsiadło chyba z pół lotniska ( kilkaset osób) i
polecieliśmy.........samolocik dał taki czad podczas startu że mało mnie nie wgniotło w
siedzenie. Wylądowaliśmy oczywiście duuuużo po planowanym czasie i o promie można już
było zapomnieć. Na szczęście Kuba załatwił tani motelik na Teneryfie, gdzie ( po uprzedniej
wizycie w barze), mogliśmy w miare wygodnie przenocować aby z rana udać się promem na Gomerę.
Wyspa jest niesamowita, normalnie dwa światy: na dole afryka, a o 1000 km
wyżej krajobraz jak w Polsce, ale o tym już później.

Dotarliśmy w momencie gdy reszta towarzystwa kończyla jeść śniadanko.
(paskudne tak na marginesie, bo po kilku dniach śniła mi się po nocach
pomidorowa ;) Na miejscu okazało się że większość miejsc do grania jest już zajęta i
trzeba było łapać to co zostało.Tego dnia po południu graliśmy luźny jam, a wieczorem
koncert zagrał nasz rodak Jozek Skrzek.Razem z nim grali: Conrad Gibbons i Steve Shreder, i Jens Zygar.

Sam koncert był rewelacyjny, Józek w świetnej formie, a reszta towarzystwa
wiadomo sami zawodowcy. Pozornie wydawać by się mogło że materiał który zagrali jest z góry przygotowaną
 płytą, a nie luźnym jam sesion, okazało się podczas rozmowy z Józkiem, że tak na prawdę przez dwa dni
siedzieli nad nim, w Castilo del Mar, aby trzeciego dnia zagrać dla publiczności.

Józek ostatecznie zabrał ze sobą swojego mini mooga, oraz grał na Yamacha Clawinova (wyposażenie Castilo)
 i śpiewał.
Koncert został filmowany przez Jefa ( fan muzyki). Był to jeden z lepszych występów, jakie
 miały miejsce podczas R.G.Niestety Jozek nastepnego dnia odlatywał i nie mógł z nami grać więcej jamów.

Następnego dnia wieczorkiem mieliśmy swoj pierwszy koncert. Razem z nami,
(czyli Jakub i Ja )grali: Jochn Christian, Poul Negel i Peter Ruczyński. Czyli praktycznie cała
Airsculpture.Było świetnie !!!!, momentami dochodził Jens, oraz Poul Lower.graliśmy
okolo godziny i wszystkim nasz występ sie bardzo podobał.

Przed nami były kolejne dni w których mogliśmy zgrać kolejne koncerty, ale o
tym nieco później.
Generalnie w tym roku większość muzyków ,(kolo 80%)miala laptopy i muzyka
była przez nich wcześniej przygotowana.(Jakub grał z Laptopa, ja grałem z Korga i Yamachy), ponieważ
muzyków było bardzo dużo,Vic musiał nas podzielić na grupy, kiedy możemy grać, a kiedy mamy „ wolne”.

Kolejnego dnia zagrała Airsculpture. Chłopaki wyposażeni wszyscy w laptopy grali materiał już wcześniej
przygotowany w domu ( jak mi wspominał Adrian Beasley ich obecna muzyka to połączenie dawnego
Berlina, z muzyką elektro i mocnym bitem), po pierwszym secie utrzymanym w stylu berlińskim, i po
przerwie na piwko, weszli na scenę ponownie i tym razem poleciała muzyka z ostrym bitem. Była tak
dynamiczna i porywająca, że Ola oderwała się od książki, wskoczyła na stół i zaczeła tańczyć. Po chwili
 za nia na stół wskoczył Wic i już razem tańczyli na stole. Reszta towarzystwa tańczyła również ale na
kamiennej posadce zamku.

Po tej dynamicznej dawce energi, Adrian poprosił Chrisa ( naszego akustyka - rewelacyjny inżynier
 dźwięku z Niemiec), aby zamontował w odległym końcu dziedzińca dwa mikrofony, które zbierały dźwięki
 morskich fal.
Wszystko to Chris przepuszczał przez procesor efektów, i mieszał razem z muzyką graną
 na żywo przez Adriana. Wrażenie było niesamowite. Kiedy wydawać by sie mogło że juz jest koniec imprezy,
 Vic podszedł do mnie i zapytał sie czy nie mamy ochoty zagrać własnego seta.
Wskazał nas  POLAKÓW
 jak prowadzących ten koncert, a dodatkowo do współpracy na
scenie poprosił Dava Brewera i Bila Foxa.
Na początek zagraliśmy spokojną refleksyjną muzyke, aby stopniowo podkręcać tempo i zmieniając style
 i gatunki, wejść w całkowicie odjechany klimat na pograniczu etchnic music i elektro bit. Bil Fox używał
swojej gitary nie tylko do grania, ale przetwornik gitarowy zastosował jako przedwzmacniacz . Włączył małe
radyjko, nastawione na lokalną stację przyłożył je do gryfu i usłyszeliśmy jak na kolumnach pojawił sie
 hiszpański głos spikera radiowego.
Dawe Brewer na swoim Rolandzie szalał na solówkach, a ja korzystając
z barw Korga i Yamachy, grałem padami i  zrobionymi wcześniej solowymi brzmieniami, a podczas
elektro, używałem różnych dziwnych dźwięków ( o których istnienie bym wcześniej nie podejrzewał
mojego instrumentarium), a Jakub, dzięki temu że jako jedyny miał laptopa, mógł nam dawać cała oprawę
 rytmiczną, sekwencerową i różne odjechane efekty. Całość brzmiała fantastycznie !!!!
Publika była zachwycona, migały flesze zebraliśmy spore brawa. Po koncercie podchodzili do nas inni
 muzycy i gratulowali nam występu. Myślę że był to jeden z bardziej udanych koncertów tego wieczoru.

Jak wspominałem wcześniej, na wyspie istnieją dwa światy: jeden to typowy dla tej wysokości geograficznej
 podzwrotnikowy, gdzie rosną palmy, bananowce, pomarańcze i inne rośliny tropikalne, drugi położony na
 wysokości 1000m npm., przypominający nasz Polski krajobraz, gdzie są paprocie, porosty, drzewa lisciaste
 i temeratura stosowna do tej pory roku bo około 16 stopni C ( na dole jest 26 stopni C) najbardziej szokujące
 jest zatrzymanie się w miejcu gdzie te dwa światy stykają się ze sobą.

Następnego dnia Vic zaplanował wielką imprezę dla publiczności: Techno party. Jak się okazało impreza miała
charakter łączony, tzn. byl dj Gandalf ( lokalna gwiazda ), który sprowadził nawet ekipę tancerzy, ale przede
 wszystkim zagrali jako suport: Conrad, Poul, Dawe, Bil, a po nich wystąpiła cała SSO, której ponownie
 towarzyszył Conrad Gibbons.(Publika dopisała, było kilkaset osób.)

I tutaj mała dygresja na jego temat: Conrad, tak jak ja był po raz drugi uczestnikiem R.G. Tym razem zabrał ze
sobą całą masę sprzętu i wszystko grał na żywo, bez wspomagania się laptopem ( w ten sam sposób grali:
 Józef Skrzek, Steve Jolliffe, Dawe Brewer i Ja). Vic w rozmowie ze mna przyznał że właśnie Conrad jest
największą niespodzianką i zaskoczeniem naszej imprezy. Uznał że reprezentuje bardzo wysoki poziom
( takie jest również i moje zdanie) i typował go do grania z innymi uczestnikami naszego R.G.2005. Conrad
brał udział w największej ilości koncertów, grając praktycznie z każdym z nas. Występu SSO nie da się
 opisać, kto lubi muzykę techno na pewno byłby zachwycony. Kto techno tylko toleruje, nie żałował by ani
 przez chwilę że tam jest.
Steve Schroyder, przygotował wcześniej na swoim kompie podkłady i linie
 melodyczne,chłopaki pościągali z lokalnego radia hiszpańskie rozmówki i wsamplowali to wszystko
na żywo podczas koncertu, a Jens grając na żywo na gongach oraz drumsach nadawał niespotykanego
klimatu całości.
W pewnym momencie na scenie pojawili sie tancerze, którzy w rękach trzymali płonące liny,
 pochodnie albo naczynia na łancuchach. Żonglerka płonącymi pochodniami, karkołomne figury, ocieranie sie
o ogień, to wszystko na naszych oczach w rytm oszalałej muzyki SSO. Widowisko jakie nam dali na
długo pozostanie w mojej pamięci.

Niedziela należała do Steva Jolliffa i pomimo niesprzyjającej pogody, ( a w zasadzie to nam to już nie
 przeszkadzało, bo taka odmiana była nawet potrzebna) zagrał on swój koncert w dolnej części
zamku Castilo. Koncert był rejestrowany na 2 kamery przez Rossa- człowieka z BBC ( który mówił mi
 że powstanie z tego krótki materiał gdzie znajdą się zarówno migawki z koncertu Steva, jak i fragmanty
ukazujące piękno wyspy La Gomera). Steve grał na tle telebimu, na którym był prezentowany film,
 pokazujący relację między przyrodą, a naszym pośpiesznym ztechnicyzowanym życiem.

Muzyka grana przez Steva na flecie, oraz module Yamachy W7, dopełniała resztę przygotowanej uprzednio
 ścieżki dźwiękowej. Była to bardzo fajna odmiana po tych wszystkich dniach koncertowych, gdzie
 każdy z wykonawców, prezentował całkiem odmienną muzykę.

Na koniec zagraliśmy wspólnie jam sesion, i Steve włączył się w naszą muzykę grając podobnie jak w zeszłym
 roku ( swoim głosem i fletem). Ponieważ graliśmy muzę z silnym bitem, było to po ciekawym kontrastem w
stosunku do wyważonego koncertu Steva Jolliffa.

W poniedziałek nastał czas pożegnania i mieliśmy zagrać materiał dla lokalnej TV.
Ta jednak nie zjawiła się i zarejestrowaliśmy dla własnych celów materiał (motyw z pocztówki), jako
 pamiątkę naszego pobytu w tak niezwykłym miejscu.

Kiedy już wydawało sie że impreza się kończy, ( zaczeliśmy właśnie zwijać sprzęt) nagle zjawił się Vic
i oznajmił że mamy specjalnego gościa: Thomas K. Muller jest to fotograf, którego zdjęcia mozna zobaczyć
 na stronie La Gomera. Zagraliśmu ponad godzinnego seta specjalnie dla niego ( i oczywiście innych
przybyłych gości) i tym razem grali w zasadzie wszyscy uczestnicy R.G. 2005.

Pomimo takiej ilości ludzi nie było żadnego zgiełku, przepychanek i niepotrzebnego haosu.
Widać było że po tych kilku dniach trwania imprezy wszyscy są wyjątkowo zgrani i dobrze się bawią.
Następnego dnia, Dawe Herod zabrał nas busikiem do portu San Sebastian,
Z kąd popłyneliśmy na Teneryfe, a potem lot 2 samolotami ( jak zwykle z opóźnieniem) do Berlina i nocna
 jazda do Szczecina Busem, już bez przygód.

Jak oceniam kolejną bo już szóstą imprezę Ricochet Gatchering 2005:
Moim zdaniem tegoroczna R.G. była bardzo udana i na najwyższym poziomie tecznicznym.
( Zdaniem Vica był to najlepszy jak do tej pory R.G.)
Ponieważ większość muzyków, miała przygotowany już wcześniej materiał na kompach, nasze jam sesion,
 były to gotowe materiały płytowe do wydania na CD. Nie zdziwił bym sie, gdyby Vic probił,

( podobnie jak miało to miejsce w moim przypadku –podczas koncertu Brewera, Gibbonsa i mojego na
zeszłorocznym R. G. 2004) osobne płyty poświęcone konkretnej „kapeli” występującej danego dnia, a
 dla celów komercyjnych 4 płytowy album zawierający zmiksowane fragmenty występów z wszystkich dni.
 Jak widać na podstawie obecnego R.G. impreza zaczyna powoli zmieniać charakter i z typowego

luźnego jam sesion, przybiera bardziej oficjalny, koncertowy popis muzycznych umiejętności wykonawców.
  W przyszłym roku spotykamy się ponownie tym razem w Itali ( okolice Wencji lub Boloni), nie wiadomo
 jednak w jakim składzie, bo z roku na rok muzyków przybywa, a Vic zapewne będzie chciał dać szansę
 kolejny wykonawcom. Po za tym bardzo ważne są tutaj sprawy finansowe, o których z oczywistych
 względów wspominać mi nie wypada.

Rozstając się z muzykami wszyscy życzyliśmy sobie ponownego spotkania w przyszłym roku i już
żałowaliśmy że czas naszego wspólnego grania tak szybko minął.

Bycie w takim miejscu z tak wspaniałymi muzykami, którzy tworzą prawdziwą artystyczna rodzinę jest
wielkim przeżyciem i na długo zapada w pamięć