Niżej
można przeczytać dostępne w Internecie recenzje i opinie o moich
tekstach i spektaklach, które powstały na podstawie moich
scenariuszy oraz informacje o wydarzeniach i festiwalach.
dodano 21 października 2024
4 października 2024
KIEDY
CHMIELEWSKA SPOTYKA MROŻKA Nowy projekt SCENY 98 o nieboszczyku,
któremu się polepszyło (dwa razy)
Przypominając
swoim fanom, że jest również otwarta na lżejszy repertuar, SCENA 98
podjęła się adaptacji komedii Mąż zmarł, ale już mu lepiej. Co
wytrawniejsi wielbiciele teatru doszukają się w sztuce pokrewieństw
artystycznych, między innymi z utworami Sławomira Mrożka. Inni zgodzą
się, że nastrojowo i tematycznie jest ona bliższa powieściom Joanny
Chmielewskiej. O tym, kto jest bliżej prawdy już wkrótce można
się będzie przekonać na premierowych przedstawieniach.
Osadzona w
realiach współczesnej Polski sztuka Izabeli Degórskiej
opowiada komiczną historię, która wydarzyła się w małym
miasteczku Goryczewo, którego ciekawscy nadaremnie szukaliby na
mapie. W rodzinie Stachurskich, którą trudno nazwać typową lub
przykładną, żoną Zofia nie ma nic przeciwko temu, by jej mąż –
nie pierwszy w jej karierze małżeńskiej – zniknął z jej życia.
Zachcianka spełnia się, nie bez niewielkiego współudziału pani
Zofii, ale niezupełnie. Pozornie zmarły Leon, który był
prawdopodobnie w stanie katapleksji, ożywa. Lokalne media, dzięki
donosowi interesownej córce Zofii, Jolce, dowiadują o
wydarzeniu, które dla wzbudzenia sensacji i pomnożenia zysku
prezentują jako nadprzyrodzone.
Powtórna
katalepsja Leona niweczy intratną okazję dla prasy, radia i telewizji,
ale okazuje się pomocna dla lokalnego szpitala w podtrzymaniu
reputacji, bowiem to właśnie lekarz z tegoż szpitala stwierdził zgon.
Wydarzenie jest też niefortunne dla lokalnego zakładu pogrzebowego, bo
powracający do życia nieboszczycy to dla grabarza przysłowiowy
gwóźdź do trumny. Nauka, wbrew oczekiwaniom lub (wedle uznania)
zgodnie z nimi, okazuje się mało pomocna w wyjaśnieniu sprawy. Za to
lokalny ośrodek duszpasterski nie może narzekać, bo retoryka
eklezjastyczna jest w stanie zamaskować lub uwypuklić wedle życzenia.
Korzyść ma także czujna na okazję dodatkowego dochodu Jolka,
która nie omieszka, za niewielką opłatę, dać znać mediom o
ponownym „zmartwychwstaniu” ojczyma.
Nie brak w
utworze humoru i wartko płynącej, zaskakującej akcji z odrobiną
absurdu, co przypomni widzom zaznajomionym z twórczością Joanny
Chmielewskiej atmosferę jej powieści. Oto kilka przykładów
komediowo nonsensownego nastroju sztuki. Więzy małżeńskie nie zdają się
wiele znaczyć dla żony niedoszłego nieboszczyka, w konkurencji z
niezakłóconą małżonkiem egzystencją. Ten brak skrupułów
pomaga jej wymyślić i wprowadzić w życie sposób na pozbycie się
partnera. Potem Grabarz wiezie przywróconego do życia Leona do
szpitala we wcześniej przygotowanej dla jego zwłok trumnie, bo, zgodnie
z jego logiką, zapewni to wygodną podróż.
Mediów
nie interesuje argument, że Stachurski mógł być w stanie
katalepsji, a uparcie trzymają się wersji zmartwychwstania. Lekarz
uzasadnia swoje pomyłkowe orzeczenie zgonu argumentami, że Leon nie ma
czego szukać na tym świecie i że wszystkim byłoby najlepiej, gdyby
znalazł się tam, gdzie powinien – na cmentarzu. Przedstawiciel
nauki, profesor, z dumą podkreśla, że nauka wyjaśniła już praktycznie
wszystko, ale uczony nie jest w stanie powiedzieć nic sensownego na
temat wydarzenia. A na koniec szpital funduje wieniec (niezupełnie)
zmarłemu z napisem na szarfie „Byłemu pacjentowi, wdzięczny
personel”.
Komedia
pomyłek i absurdu Degórskiej uwypukla główny problem
obecnych społeczeństw zachodnich, to jest kult materializmu kosztem
tradycyjnych wartości etycznych. Autorka właściwie mogłaby osądzić
swoją sztukę w realiach praktycznie każdego kraju Europy. Zdecydowanie
jednak podkreśla, że dzieje się to w Polsce, o czym dobitnie świadczą
nazwiska (Stachurski, Krzyżanowska, Jarząbek) jak też i detale
geograficzne jak na przykład miejsce akcji, małe miasteczko Goryczewo.
Odnosi się wrażenie, że autorka prawie z dumą sugeruje, że teraz i my
Polacy jesteśmy częścią kapitalistycznego Zachodu, więc i my dzielimy
jego bolączki.
Jeszcze parę
dekad wstecz niejeden Polak szczerze wstydziłoby się zaślepienia żądzą
zysku, a teraz pusty śmiech wydaje się właściwą odpowiedzią.
Niewątpliwie tak właśnie zareaguje masowy, rodzimy odbiorca utworu,
który już zapomniał, że poza lekką, tanią i płytką rozrywką jest
jeszcze, albo powinno być, coś dla bardziej wymagających
konsumentów kultury, których nie brakowało do dekady lat
90-tych minionego wieku.
Politycznych
podtekstów czy moralnych komentarzy trudno natomiast doszukać
się w pisarstwie Joanny Chmielewskiej, której płodność
twórczą można porównać to tej, którą
charakteryzował się mistrz Kraszewski. Poprzez bez mała pół
wieku do śmierci w 2013 roku jej proza dostarczała i nadal dostarcza
nieskomplikowanej rozrywki amatorom komedii obyczajowych, powieści
sensacyjnych i kryminałów. O popularności pisarki świadczy ponad
6-milionowy nakład jej powieści tylko w Polsce, nie mówiąc już o
tłumaczeniach na ponad dziesięć języków.
Nie brak
trupów w jej zabarwionych humorem, bezpretensjonalnych
powieściach, co sugerują już same tytuły jak Trudny trup, Zbrodnia
w afekcie, Krwawa zemsta, Mnie zabić, czy
(Nie)boszczyk mąż. Ten ostatni utwór być może posłużył
Degórskiej jako inspiracja. W tejże powieści żona obmyśla i
próbuje różnych sposobów pozbycia się męża, a jej
błędy i pomyłki prowadzą poprzez zabawne perypetie do dobrego
zakończenia, korzystnego i konstruktywnego dla obu partnerów i
ich małżeństwa. Humor (Nie)boszczyka Chmielewskiej bawi i
poucza zgodnie z maksymą „nie ma tego złego, co by na dobre nie
wyszło”.
Natomiast
komediowa zawartość sztuki Degórskiej, mającej nieco wyższe
aspiracje, ma działać na zasadzie krzywego zwierciadła, w którym
współczesne społeczeństwo polskie miałoby dostrzec swoje
przywary, które teraz (wreszcie) dzielimy z resztą Zachodu. Cel
ambitny, ale nie do końca osiągnięty, bowiem absurd, którym
posługuje się autorka, działa najlepiej w abstrakcie, to jest w sferze
idei, w luźnym kontakcie z rzeczywistością, a w jej utworze polska
rzeczywistość jest wyraźnie obecna.
O tym, jak
używać nonsensu w osiąganiu efektu krzywego lustra do uwypuklenia
grzechów społecznych, można się uczyć od Sławomira Mrożka,
którego twórczość zapewne również była
źródłem inspiracji dla autorki Męża. Rówieśnik
Chmielewskiej – urodzony dwa lata wcześniej i zmarły dwa miesiące
przed nią – Mrożek często podejmował tematy uniwersalne, takie
jak wolność i zagrożenia ze strony współczesnej cywilizacji. Ten
ostatni wątek poruszył między innymi w sztukach Rzeźnia i Wielebni,
używając, jak Degórska, absurdu, paradoksu i komedii pomyłek.
Karykaturalne
obrazy konsumpcyjnego stylu życia w Rzeźni i używania religii
jako kamuflażu prymitywnych instynktów w Wielebnych są
efektywne dzięki temu, że akcja nie jest osadzona w konkretnych
realiach. Rozrywka i dydaktyka płynące z tych utworów zyskują na
tym, że główne wątki filozoficzno-etyczne nie są
zakłócone rozpraszającymi widza pobocznymi szczegółami,
jak te odnośnie miejsca i czasu akcji. Widzowie sztuki
Degórskiej również mieliby większą korzyść, gdyby, na
przykład, niedoszła zabójczyni nie posiadała konkretnego
nazwiska, a całe opisane w sztuce wydarzenie działo się w bliżej
nieokreślonym miejscu. Jeżeli konkretna terminologia wydaje się
niezbędna w dziele literackim, to warto potrudzić się nad odpowiednim
doborem, posługując się na przykład nawiązaniem do klasyki, mitologii
lub istotnych cech bohaterów.
Powyższe
rozważania prowadzą do wniosku, że wymowa komedii Mąż zmarł, ale
już mu lepiej Izabeli Degórskiej pozostaje w przedziale
między bezpretensjonalną, choć czasem pouczającą, uciechą oferowaną
przez prozę Joanny Chmielewskiej i refleksyjną rozrywką czerpaną z
twórczości Sławomira Mrożka. Czy adaptacji SCENY 98 uda się
przesunąć pozycję dzieła w jedną lub drugą stronę już wkrótce
będą mogli docenić widzowie w czasie premierowych przedstawień w
listopadzie tego roku.
Ci, których podobizny znaleźć można w
podręcznikach do historii, wydają się zazwyczaj tak wielcy i
bohaterscy, że aż… nieludzcy. Trzeba pamiętać o ich Wielkich
Czynach, latach życia, miejscu urodzenia, poglądach. Czasami ta wielość
i suchość faktów niweczy tworzy barierę obojętności, a nawet
niechęci.
Serię “Polscy superbohaterowie”
cenię za to, że odsłania przed dziećmi inne, chyba bardziej zwyczajne
(a przez to bliższe i cieplejsze) oblicze Wielkich.
Izabela Degórska, autorka
“Wakacji z wodzem”, czuwa przy tym nad tym, by nie posunąć
się za daleko – tzn. nie opowiadać bardziej o swoich
wyobrażeniach, pisarskich imaginacjach niż autentycznych wydarzeniach.
Zwłaszcza, że w biografii Tadeusza Kościuszko spektakularnych zdarzeń
było znacznie więcej niż “tylko” udział w insurekcji.
Uczęszczanie do Szkoły Rycerskiej (!), nieszczęśliwa miłość,
uczestniczenie w morskiej katastrofie, przyjaźń z wodzem Indian i
przyszłym prezydentem Stanów Zjednoczonych – to tylko
kilka faktów z bogatego życiorysu wodza. Nic dziwnego, że
zarówno dziadek Antosia, jak i jego najlepszy przyjaciel marzą,
by odegrać rolę Kościuszki w inscenizacji przysięgi na krakowskim rynku.
Początkowo spędzającym wakacje u
dziadków wnukom, Soni, Antosiowi i Kubie, wydaje się, że o wiele
ciekawsze od poznawania losów dawnego wodza czy nauki jazdy
konnej, są gry komputerowe. Jednak wkrótce odkrywają, że z
fragmentów opowieści babci i dziadka wyłania się postać
nietuzinkowa i naprawdę fascynująca! Nim trafił na historyczny
piedestał, Tadeusz Kościuszko przeżył co najmniej kilka nadzwyczajnych
przygód! Może to właśnie dzięki nim osiągnął siłę charakteru,
która pomogła mu zostać “superbohaterem”?
Dodano 13 stycznia 2020
Bajka
o tym, co jest w życiu ważne
Z sukcesem wkracza w nowy rok kaliski
teatr. Wprawdzie najnowsza premiera to zaledwie bajka dla dzieci, ale
za to piękna i mądra, a do tego prosta. Takich przypowieści o szczęściu
brakuje nie tylko dzieciom. Przydają się też dorosłym
„Bajka o szczęściu”, bo tak brzmi jej
właściwy tytuł, to reżyserski debiut i zarazem praca dyplomowa
Katarzyny Hory. Kobietą jest także autorka tekstu Izabela
Degórska, a i na scenie panie zdają się grać pierwsze skrzypce.
Rodzaj męski jest w mniejszości, choć Marcin Trzęsowski jako Staruszek
i Jacek Jackowicz jako Handlarz i Klaun reprezentują go godnie i
przekonująco. Na scenie oglądamy historię dobrodusznego człowieka
wiodącego prosty żywot w chacie na skraju lasu, w otoczeniu
zaprzyjaźnionych z nim zwierzątek. W tę sielankę wkrada się jednak
dysonans pod postacią Handlarza, intruza z zewnątrz. Dotychczasowe
wartości i ich wyznawcy poddani zostają trudnej próbie, z
której jednak wychodzą zwycięsko. W tytułowej bajce padają
słowa, które dałyby się potraktować jako motto całości:
„Nie sprzedawaj tego, co nie jest na sprzedaż. Nie sprzedawaj
człeku, bo nie wróci już” oraz „I tylko jedno
pytanie mam / na opowieści kres / Ile kosztuje szczęście prawdziwe / Na
ile warte jest?”. Atutem spektaklu z pewnością są kostiumy i
scenografia – prosta, umowna, ale zarazem pomysłowa i podlegająca
przemianom. Bronią się również piosenki. Aż szkoda, że jest ich
zaledwie kilka. W pamięci dzieci z pewnością pozostanie majestatyczna
Śmierć w powiewnej szacie – nie tyle okrutna, ile mądra. Nie bez
znaczenia jest też fakt, że ten żywy i ruchliwy spektakl trwa
pięćdziesiąt minut. To w sam raz, jeśli wziąć pod uwagę możliwości
percepcyjne najmłodszych odbiorców. W sumie – rzecz godna
polecenia nie tylko, ale ich opiekunom też. (kord)
„Bajka o szczęściu” Izabeli
Degórskiej; reżyseria Katarzyna Hora; scenografia Janek Głąb;
muzyka Katarzyna Bem; obsada: Staruszek – Marcin Trzęsowski,
Myszka – Izabela Beń-Olejniczak, Kogut – Malwina Brych,
Świnka – Małgorzata Kałędkiewicz-Pawłowska, Handlarz, Klaun
– Jacek Jackowicz, Osiołek, Śmierć – Izabela Wierzbicka;
Teatr im. W. Bogusławskiego w Kaliszu; premiera 11 stycznia 2020.
Dodano 6 maja 2019
Pojawiły się pierwsze recenzje mojej nowej książki dla dzieci TADEUSZ KOŚCIUSZKO. WAKACJE Z WODZEM.
Zapraszam do lektury dwóch z nich!
Historia jest jednym z takich
przedmiotów, których niechętnie uczy się młodzież. Bardzo
często wynika to z niezbyt kreatywnego podejściem do nauki. Lekcje
historii, prowadzone są w sposób nieciekawy, na zasadzie suchych
faktów oraz danych z podręcznika, mogą tylko zniechęcić do
poznawania minionych wydarzeń. Idealnie jest, gdy historii można się
uczyć w sposób pomysłowy i ciekawy.
Tadeusz
Kościuszko. Wakacje z wodzem, jest jedną z książek z serii Polscy
Superbohaterowie Wydawnictwa RM. Seria Polscy
Superbohaterowie jest dedykowana dzieciom w wieku szkolnym. /.../
W książce Tadeusz Kościuszko. Wakacje z
wodzem Izabeli Degórskiej – poznajemy
dziesięcioletniego Antosia zafascynowanego grami na konsoli. Kiedy mama
chłopca oznajmia, że chłopiec spędzi cześć wakacji u dziadków w
Olszówce pod Krakowem, Antoś jest zrozpaczony tym pomysłem. Nasz
bohater nie może się pogodzić z faktem, że nie będzie mógł
korzystać z wygód i atrakcji, jakie oferuje mu
pobyt w mieście.
Jednak jak się później okazuje nawet na wsi, można się dobrze
bawić, zwłaszcza jeśli ma się dziadka, który jest prawdziwą
kopalnią wiedzy o Tadeuszu Kościuszce i podczas widowiska historycznego
próbuje się w niego wcielić. Książka opowiada barwną, wakacyjną
przygodę
Antosia i jego kuzynów: Soni i Kuby. Jest przepełniona wieloma
faktami na temat życia Tadeusza Kościuszki. Fakty biograficzne podane
są w bardzo ciekawy sposób, zachęcający młodego czytelnika do
dalszego poznawania przywołanych wydarzeń. Całość czyta się bardzo
szybko i przyjemnie. Posiada format zeszytowy, w twardej, solidnej
okładce. Serdecznie polecam,
szczególnie dzieciom i młodzieży, które uważa, że
historia jest nudna.
***********************************************
/.../ Szczerze
mówiąc, zabierałam się
za czytanie tej książeczki z wielkim niepokojem. Już kilka razy
zdarzyło mi się
koszmarnie trafić, a lekka książka historyczna dla dzieci, okazała się
ciężkim
niewypałem i trudno było mi ją ocenić. Tym razem jednak już od
pierwszych stron
wiedziałam, że autorka sprosta moim oczekiwaniom, ponieważ nie
bombardowała
czytelnika faktami historycznymi. One były, ale stanowiły część treści,
nie
dominowały jej.
Świetnym pomysłem
było
skonstruowanie tej fabuły tak, aby wątki historyczne wplatały się w nią
i były
takie naturalne. Dzięki temu młody czytelnik nie przestraszy się
natłoku
informacji, bo w jednym momencie jest mowa o chociażby insurekcji, a
później
dzieje się już coś innego, znacznie lżejszego i niezwiązanego typowo z
historią. Dzięki temu można dowiedzieć się kilku rzeczy, takich
podstawowych,
interesujących, ale też nakreślających postać Tadeusza Kościuszki.
Autorka
wspomina o latach jego młodości, edukacji oraz ,,karierze
zawodowej” i tym, co
stało się z nim, gdy już opuścił niewolę rosyjską. Postawiła ona na
najważniejsze szczegóły i dzięki temu całość jest lekka i
przyjemna.
Trudniejsze fakty
oraz terminy,
zostawały zawsze wyjaśniane w treści lub w przypisach, dzięki czemu
całość jest
jasna i czytelna dla młodej osoby. Mimo wszystko, treść nakłania do
zadawania
pytań, na które powinien postarać się odpowiedzieć rodzic albo
osoba
zorientowana w historii Polski. Myślę, że to za sprawą
przesympatycznych
bohaterów, którzy żywo zainteresowali się tematem
Kościuszki i w pewnym
momencie już sami szukali informacji – nie tylko u
dziadków. To na pewno jest
kwestią godną do naśladowania.
- A ja czytałam
– zdradziła babcia Kasia z błyskiem w oku. – Ludwika, a
właściwie wówczas księżna Lubomirska, odwiedziła swojego
ukochanego Kościuszkę
w Solurze niedługo przed jego śmiercią. Księżna była już wdową i
niektórzy
przypuszczają, że może się porali, ale obawiam się, że to tylko plotki
–
dodała, a wszystkie panie westchnęły jak na komendę.
Książeczka ta jest
dość mała, jej
objętość na pewno nie powinna przerazić, a dodatkowo jest świetnie
wykonana.
Gruba oprawa oraz kartki to na pewno duża zaleta, ponieważ dzięki temu
pozycja
ta dłużej pozostanie w dobrym stanie, bez rozwarstwiającej się okładki
i
podartych stron. Dodatkowo ktoś zadbał o to, aby tekst był odpowiedniej
wielkości i tyczy się to również odstępów między
wierszami, które są
odpowiednio duże, dzięki czemu całość nie zlewa się w oczach.
Warto
również wspomnieć o lekkim
piórze autorki, ponieważ to ważna kwestia. Całość jest
dedykowana młodszym
osobom, a historia to na pewno nie jest prosty temat, więc książka
powinna mieć
odpowiednio przemyślaną fabułę, ale także być napisana przystępnie. Ta
jest.
Pojawiają się w niej dialogi, opisy, a wszystkie trudniejsze
wydarzenia,
zostały opisane niezwykle prosto i czytelnie.
Na koniec chcę
jeszcze wspomnieć
o świetnych ilustracjach, które dodatkowo urozmaicają treść,
obrazują nam
bohaterów i rozgrywające się wydarzenia. Jako, że książeczka ta
jest już dla
trochę starszych dzieci, to grafiki nie pojawiają się na każdej
stronie, ale
jest ich sporo i zostały bardzo fajnie wykonane. Myślę, że idealnie
pasują do
tej pozycji i dzięki nim lepiej można ją odebrać oraz wyobrazić sobie
jej
bohaterów.
,,Tadeusz
Kościuszko. Wakacje z
wodzem” to świetna książeczka, która opowiada o przygodach
kuzynostwa, ale
autorka w treść sprytnie wplotła wątki związane z życiem Tadeusza
Kościuszki. Całość
dopełniają ilustracje, które idealne wpasowują się w fabułę i
urozmaicają ją,
ale jednocześnie nie absorbują całej uwagi czytelnika. Polecam!
"Księżniczki i ziarnko
grochu" Izabeli Degórskiej w reż. Valdisa Pavlovskisa w Teatrze
Lalek Pleciuga. Pisze Małgorzata Klimczak w Głosie Szczecińskim.
«Piękne
lalki, pięknie ubrani aktorzy w pięknej scenografii. Baśnie Andersena
wymagają pięknej oprawy i tak jest w przedstawieniu "Księżniczki i
ziarnko grochu" w Pleciudze.
Adaptacja
klasycznych baśni Andersena - "Świniopasa" oraz "Księżniczki na ziarnku
grochu" zagrana przepięknymi lalkami autorstwa wybitnego scenografa
Paula Senhofsa to najnowsza premiera Teatru Lalek Pleciuga. Spektakl
"Księżniczki i ziarnko grochu" na motywach tych dwóch wyżej
wymienionych baśni w reżyserii Valdisa Pavlovskisa na pewno spodoba się
najmłodszym widzom, chociaż starszym również.
To
powrót do klasycznego teatru lalkowego, w którym na
pierwszym planie są lalki, aktorzy świetnie z nimi współgrają.
To odpowiedź na zarzut, że teatry lalkowe odchodzą od lalek i stawiają
na inne formy. Tutaj lalki mają się dobrze, a widownia śledzi z
zapartym tchem ich losy. W tym przypadku księżniczki i księcia,
który chwilami zamienia się także w Świniopasa. A wszystko
komentuje Ole Zmruż Oczko.»
"Rozważania na temat losu księżniczek na
świecie"
Małgorzata Klimczak
Głos Szczeciński nr 42
19-02-2019
Spektakl na
podstawie dwóch baśni Andersena - "Świniopas" i
”Księżniczka na ziarnku grochu" - premierowo pokazano w sobotnie
popołudnie w szczecińskim Teatrze Lalek Pleciuga. Tytuł tej
inscenizacji to: "Księżniczki i ziarnko grochu".
Adaptacji
klasycznych baśni podjęła się szczecinianka Izabela Degórska,
której sztuki już wystawiano na scenie Pleciugi, choćby "Bajkę o
szczęściu".
W nowym
spektaklu oglądamy zatem perypetie miłosne Księcia Augusta,
który najpierw prosi o rękę księżniczkę Różę, a gdy ta
odrzuca jego zaloty, próbuje przekonać ją do siebie jako
świniopas - wynalazca. Nie możemy zdradzić, jak skończyła się ta
historia, ale pewne ziarnko grochu miało tu kluczowe znaczenie...
Postaciami
niejako spinającymi obie baśnie jest nie tylko Książę, ale też Ole
Zmruż Oczko znakomicie znający się na czarach oraz Portret, czyli
gadający obraz, dowcipnie komentujący losy bohaterów (brawa za
tę rolę dla Macieja Sikorskiego).
Warto
podkreślić, iż piękne lalki ze spektaklu powstały na podstawie projektu
nieżyjącego od kilku lat łotewskiego scenografa Paula Senhofsa. Jak
mówił na popremierowym bankiecie aktor Krzysztof Tarasiuk, te
jawajki oraz scenografia przedstawienia to niejako testament
wspomnianego artysty. Zresztą, nowy spektakl jest siódmym w
Pleciudze, w którym wykorzystano prace scenograficzne Senhofsa.
Wcześniej można było je podziwiać choćby w "Kopciuszku" oraz
"Calineczce".
Czy kolejna adaptacja twórczości
Andersena może jeszcze czymś zaskoczyć
i zaintrygować? Okazuje się, że tak! Najnowsza premiera w Teatrze Lalek
„Pleciuga” jest na to najlepszym dowodem. Spektakl
„Księżniczki i ziarnko
grochu” to ciekawe połączenie dwóch baśni duńskiego
klasyka. Premiera już 16
lutego!
Dzieło łotewskiego duetu
– Baśnie Andersena sięgają po tematy
ważne dla dziecka. Spektakl przez
nas przygotowany będzie dotyczył miłości, będzie mówił o tym, co
prawdziwe,
podstawowe – mówi reżyser Valdis Pavlovskis.
Łotewski twórca na scenie
„Pleciugi” prezentował już dwa przedstawienia
według Andersena – "Calineczkę" oraz "Kopciuszka". Oba
powstały we współpracy z nieżyjącym już scenografem Paulem
Sehenofsem. To on
właśnie był pomysłodawcą przygotowania jednej inscenizacji na podstawie
„Księżniczki na ziarnku grochu” oraz
„Świniopasa”.
– Materiały do spektaklu, które
zostawił po sobie Paul – mój mistrz i
przyjaciel – są jego swoistym testamentem. Przekazał to wszystko
w moje ręce
mówiąc, że powinienem zrealizować ten projekt w Teatrze Lalek
„Pleciuga” –
dodaje Pavlovskis.
Książę staje się świniopasem
Jednym z bohaterów spektaklu jest
Młody Książę, uparcie zabiegający o
serce pięknej księżniczki. By osiągnąć cel poświęca się tak bardzo, że
zostaje
świniopasem! Czy jednak ona jest warta tych zabiegów? Czy jest
prawdziwą
księżniczką? By się o tym przekonać postanawia przeprowadzić pewien
sprawdzian
z wykorzystaniem ziarnka grochu...
Idealny narrator
– Pomysł na połączenie wątków z
tych dwóch baśni Andersena nie był mój.
Spektakl zawiera jednak elementy jeszcze jednej - Ole Zmruż Oczko,
który
opowiada baśnie i zsyła kolorowe sny. I to akurat mój
wybór. Chciałam, by
przedstawienie miało zwarty charakter, a ta postać idealnie nadawała
się do
prowadzenia narracji – mówi Izabela Degórska,
która jest autorką scenariusza,
stale współpracującą z „Pleciugą” (obecnie w
repertuarze teatru można zobaczyć
jej „Bajkę o szczęściu”).
Poczuć magię teatru
– Zapraszam na przedstawienie każdego,
kto chce choć przez chwilę
poczuć magię teatru, bo w "Księżniczkach i ziarnku grochu" będzie od
niej aż gęsto! To także rzadka okazja zobaczyć spektakl klasyczny i
bardzo
urodziwy - w formie, ruchu i całej oprawie – dodaje
Degórska.
Inscenizacja jest przeznaczona dla dzieci od
lat 6. Aktorzy (Marta
Łągiewka, Danuta Kamińska, Dariusz Kamiński, Katarzyna Majewska, Maciej
Sikorski, Krzysztof Tarasiuk) używają lalek jawajek, a projekcje
multimedialne
Simona Brethertona, które też są elementem przekazu, pełnią w
tym wypadku rolę
symboliczną.
Wystawa plakatów podczas premiery
Muzykę do spektaklu napisał Jacek
Wierzchowski, natomiast plakat
promujący „Księżniczki i ziarnko grochu” stworzyła
Aleksandra Szwajda -
studentka Akademii Sztuki. Został wybrany spośród propozycji
nadesłanych na
konkurs, który „Pleciuga” zorganizowała dla
studentów tej uczelni.
W dniu premiery (w sobotę, 16 lutego), po
zakończeniu spektaklu,
nastąpi uroczyste otwarcie wystawy wszystkich zgłoszonych prac.
Dodano 28 stycznia 2019
Serdecznie polecam
internetowe recenzje. W czasach
socialmediów coraz częściej to blogerzy
kształtują opinie o wielu produktach, także - premierach
książkowych, filmowych czy teatralnych.
Niżej fragmenty kilku recenzji mojej powieści zatytułowanej "INTERNAT"
(premiera maj 2018)
Lubię takie
książki. Mają w sobie coś magicznego. Trudno powiedzieć co, ale
niewątpliwie emanuje z nich oryginalność i specyficzny nastrój.
Niby zwykłe czytadło, niby nic ambitnego, a jednak fabuła "Internatu" pozostanie w mojej
głowie na długi czas. To powieść niebanalna, choć przyjemnie prosta "w
obsłudze"./.../
Wielką przyjemność
sprawiła mi lektura opisów codziennego życia bohaterek -
książkowego życia. To co dziewczyny robią, jedzą czy też mówią
jest w dużej mierze uzależnione od tego, co autorka napisała w
powieści. Nie muszą korzystać z toalety, bo nigdzie nie ma na ten temat
wzmianki. Nie pocą się, nie kąpią... ale takie rozwiązanie ma też
niewątpliwie wady. Np. posiłki są zupełnie bez smaku, co jest
zrozumiałe zważywszy na fakt, że w powieści autorka w żadnym z
rozdziałów nie skupiła się na opisie wspaniałości
posiłków./.../ no nie mogę więcej napisać, bo zepsuję
niespodziankę. Dodam tylko, że im dalej w lekturę tym bardziej robi się
mroczno i straszno. Książka wciąga niczym magnes, a końcówki
powieści nie należy czytać w mroku. Fascynujące opisy pogrążonego we
mgle internatu i życia dziewczyn, uzależnionego od ludzi z zewnątrz,
robią naprawdę niesamowite wrażenie.
Trochę rozczarowało mnie zakończenie. Myślałam, że autorka wymyśli coś,
co mnie zadziwi i będzie taką wisienką na torcie, a tu okazało się, że
najprostsze sposoby są najbardziej skuteczne. Szkoda, bo miałam
nadzieję na fajerwerki, a tu tylko pyknięcie. Nie ulega jednak
wątpliwości, że powieść mnie oczarowała i przyjemnie zaskoczyła. Długo
pozostanie w mej pamięci.
"Pożerasz książki? Uważaj! Ta książka może
pożreć ciebie!"
I jak tu nie
sięgnąć po książkę z takim opisem? Jasne, miałam obawy, że to chwyt
marketingowy mający na celu wyłapanie takich maniaków jak ja,
ale postanowiłam zaryzykować.
Lubię książki z
tajemnicą, trochę upiorne, ale nie w sensie krwawej jatki, tylko
takiego wewnętrznego niepokoju, który wyziera zza rogu. Wiecie o
co mi chodzi? :) Tutaj już okładka obiecuje to, co tygryski lubią
najbardziej. A z każdą kolejną kartką przekonywałam się, że to był
świetny wybór. /.../
Świetnie obserwuje
się przemyślenia bohaterki związane z funkcjonowaniem w powieści.
Bardzo podobały mi się różne drobiazgi tworzące klimat, choćby
spostrzeżenia Wiktorii dotyczące życia według poszczególnych
rozdziałów. W internacie bowiem mogło się wydarzyć tylko to, co
było opisane w książce. /.../
Autorka pisze
lekkim i prostym językiem, więc historię pochłania się bardzo szybko.
Niestety trafiają się literówki i zeżarte litery, ale nie jest
tego dużo, więc nie przeszkadza w lekturze. Jest też kilka
wulgaryzmów (uprzedzam na wypadek, gdyby ktoś chciał podrzucić
tę książkę do czytania młodszej młodzieży), ale użytych dla
podkreślenia wagi sceny czy uwydatnienia emocji targających danym
bohaterem ;)
Sama okładka i
opis z tyłu książki sprawiły już, że chciałam poznać tę historię.
Liczyłam na ciekawą i wciągającą fabułę. Zaraz dowiecie się, czy udało
się spełnić moje oczekiwania. /.../ Książka jest
niesamowicie wciągająca. Sama historia jest nietypowa, a przygody
bohaterki niebanalne. Jestem pewna, że Wiktoria nie chciała aż tak
dogłębnie poznawać historii Internatu, jednak trochę jej zazdroszczę.
Sama chętnie wzięłabym czynny udział w niektórych poznanych
przeze mnie historiach, ale pod warunkiem, że sama mogłabym zdecydować
kiedy wracam i kończę swoją przygodę./.../ Książkę polecam ze
względu na oryginalną i wciągającą fabułę. Nie jest to typowa
młodzieżówka, będzie odpowiednia dla czytelników w każdym
wieku. Jeśli jesteście ciekawi czy Wiktorii uda się wydostać ze świata
Internatu, zapraszam do lektury!/.../
/.../ Świetnie pokazane są postacie. Te
realne mają wady, zalety, przeżywają na różne sposoby, myślą,
różnią się między sobą. Natomiast postacie książkowe obnażają
konstrukcje wielu książek i ich bohaterów. Oni są tylko tacy,
jakich zapisał ich autor, nie mogą zrobić nic poza to, co zostało
zapisane i nigdy nie wyjdą z pewnych schematów. Degórska
pokazuje, jacy płytcy są czasem bohaterowie, których wystawiamy
na piedestał lub jak ograniczeni są ci źli, oni po prostu nie mogą być
inni. I nie dotyczy to tylko tej książki, ale każdej, jaką weźmiemy do
rąk. Nie da się wykreować bohatera, który będzie idealną kopią
człowieka.
Koniec mnie trochę rozczarował. Przez całą
powieść coś się dzieje, trudno zaczerpnąć głębszy oddech, bo
niebezpieczeństwo czai się za każdym rogiem, fabuła nie idzie, a
biegnie do przodu. A na końcu nagle zwalnia. Czułam się tak, jakbym
wynurzyła się z głębokiej wody i nie wiedziała, co się ze mną dzieje. A
potem nagle bum i znowu straciłam oddech. Dzięki temu zabiegowi, temu
zwolnieniu i potem nagłemu zadziałaniu na emocje książka stała się
jeszcze ciekawsza. Na pewno będę do niej wracać i choć jest to książka
dla młodzieży, wiele osób znajdzie w niej coś dla siebie.
Delikatny poczucie niepokoju towarzyszące czytaniu, rozwikłanie
tajemnicy przejścia i Zjawa, która jest zagadką obu powieści na
pewno spodobają się tym, co lubią troszkę się bać.
Przesympatyczny
czasoumilacz. Taka bździnka, a dała mi tyle radości z czytania. Tkwiąc
w zimowym marazmie, z reguły czytam książki lekkie, łatwe i przyjemne
(nie mylić z infantylnymi i po prostu głupimi). Nie miałam wcześniej
przyjemności zapoznania się z twórczością Pani Izabeli ale coś
czuję, że to się może wkrótce zmienić. Internat wciąga i
ciężko się oderwać. Już opis "Pożerasz książki? Uważaj! Ta książka może
pożreć ciebie!" jest intrygujący, chociaż zazwyczaj nie kieruję się
nimi przy wyborze książki. Cóż, mnie pożarła. /.../
Fajnie było i chociaż przypuszczam, że lektura skierowana jest raczej
dla młodszej młodzieży, ja starsza
młodzież bawiłam się przednie.
Są książki
kompletnie przereklamowane oraz te nieszczęsne - niedocenione. W
książkosferze trudno natknąć się choćby na wzmiankę o takim pechowcu, a
tym bardziej recenzję. Jedną z tego typu książek jest właśnie Internatautorstwa naszej
rodaczki, Izabeli Degórskiej. Powieść pojawiła się na rynku
kilka miesięcy temu - 28 maja, lecz jej debiut na polskim rynku odbił
się bez echa. A szkoda, i to wielka - bo Internatowi należy
się uwaga. Mam nadzieję,że mój tekst zwróci czyjąś uwagę
na tyle, by sięgnąć po książkę Degórskiej. /.../
Internat to
powieść dedykowana głównie młodzieży, lecz podobnie jak
większość recenzowanych w ostatnim czasie przeze mnie książek, treść w
równie intrygujący sposób może trafić do starszego
czytelnika - na przykład studenta. Lub po prostu osoby, która w
literaturze młodzieżowej łatwo się odnajduje.
Główną
bohaterką powieści jest Wiktoria August - studentka socjologii,
która w trakcie pisania pracy magisterskiej natknęła się na
książkę Internat autorstwa niejakiej Kasandry Vitay. Ku jej
szczęściu, a raczej nieszczęściu (biorąc pod uwagę dalsze wydarzenia) w
jej ręce wpada literacki Biały Kruk. Tajemnicza powieść zyskała ogromną
popularność dopiero po śmierci autorki. Dzieło miało wielki wpływ na
czytelników, którzy z pasją naśladowali zachowania oraz
ubiór bohaterek. Wiktoria zafascynowana oddziaływaniem powieści
na ludzi, postanowiła przyjrzeć jej się z bliska. Studentka już
przy pierwszym kontakcie z Internatem poczuła jego moc...
książka ta okazała się skrywać nie tylko odurzającą treść, ale i
przejście do świata tytułowego internatu. Miejsca, z którego
wcale nie jest tak łatwo się wydostać.
,,Cierpienie to
rzecz względna. Wcale nie zależy od stopniowania krzywdy, tylko od
różnicy między poziomem oczekiwań a rzeczywistością.''
Izabela
Degórska w bardzo oryginalny
i ciekawy sposób przedstawiła rolę autora, z humorem
zwracając uwagę na niedociągnięcia i to, jak wpływają one na faktyczne
funkcjonowanie literackiego świata. Internat przenosi
czytelnika w iluzoryczną rzeczywistość, w której łatwo się
pogubić. Jest to całkiem sporo elementów humorystycznych oraz
takich, które w pewien sposób wywołują w czytelniku
niepokój. To taka groteska w lekkim, młodzieżowym wydaniu.
Bardzo nie chciałabym przeżyć tego, co główna bohaterka historii
Degórskiej - utknąć w książce i przeżywać jedno i to samo. Nie
móc wrócić do swojego świata, a co więcej - ciała. Między
nami książkoholikami często pojawia się pytanie W którym
świecie fikcyjnym z chęcią byś się znalazła? Cóż... po
przeczytaniu tej książki stwierdzam: żadnym. Jednak najlepiej mi tutaj,
u siebie. Degórska zabłysnęła bardzo lekkim piórem. W
sposób niezwykle plastyczny opisała zdarzenia oraz nietypowe
stany bohaterki (np. przebywanie w nie swoim ciele), które
trudno byłoby mi ubrać w słowa - a autorce udało się to, i to w dodatku
tak, że z łatwością można sobie to wyobrazić. Mocną stroną powieści
jest również miejsce akcji - mam tutaj na myśli tytułowy
internat.
Sędziwy
budynek typu klasztornego, w którym odbywają się zajęcia oraz
toczy się życie nastolatek z innej epoki. Zimne korytarze, ponurzy
nauczyciele, tajemnicze uczennice, skrywające jakiś sekret oraz mroczne
widziadło straszące na strychu. Internat sprawia przedziwne,
osobliwe wrażenie. Przypomina coś żywego - organizm, który
potrzebuje żywych istot po to, by istnieć. Co rusz mają miejsce
dziwne, niemożliwe do wytłumaczenia zdarzenia - a zachowanie
zamieszkujących osób zdecydowanie odbiega od normalności. Co mi
się nie spodobało? Z pewnością początek tej historii. Nie chodzi o
styl, lecz tempo akcji. Odniosłam wrażenie, że autorka zbyt szybko
przeszła do sedna. Zanim zostałam zaintrygowana historią tajemniczej
książki, już znalazłam się w środku akcji. Nie miałam okazji poczuć
klimatu tajemnicy. Nie ukrywam, że również uważam, iż całość
spokojnie zmieściłaby się w 300 stronach. Jeżeli chodzi o
bohaterów powieści, to zostali oni wykreowani w całkiem dobry
sposób. Nie powiedziałabym, że byłam zachwycona ich kreacją, ale
miała ona przyzwoity poziom.
Podsumowując,
całość zaskoczyła mnie naprawdę pozytywnie.
Pomimo drobnych mankamentów Internat jest intrygującą,
oryginalną i nieco niepokojącą historią z gatunku literatury
młodzieżowej. Mamy tutaj osobliwy klimat, naprawdę ciekawą historię
i sympatycznych (oraz tych mniej sympatycznych) bohaterów.
Warto dać tej książce szansę - a może to właśnie ty będziesz kolejną
ofiarą Internatu?
Uwielbiam czytać książki, przeróżne i pochłaniam ich straszliwe
ilości. Niektóre przechodzą bez echa, a niektóre robią na
mnie ogromne wrażenie i pochłaniają bez reszty. Chyba każdemu
czytelnikowi zdarzają się chwile, że fabuła tak nas pochłania, że
zupełnie odrywamy się od rzeczywistości i tego co nas otacza. A jak
byście się czuli, gdyby to powieść was pochłonęła i wcieliła w jednego
ze swoich bohaterów - przyznam, że dla mnie to przerażające....
Przekonała
się o tym bohaterka powieści Izabeli Degórskiej
Internat, Wiktoria. Ta młoda studentka psychologii obserwowała
fascynację młodych dziewcząt powieścią Internat. Młode dziewczyny
identyfikują się z bohaterkami, tworzą swoistą subkulturę naśladując
bohaterki i wydarzenia z Internatu. Jakaś magiczna siła łączy je w
jedno, są aktywne w mediach, na zlotach, tworzą wręcz sektę
wielbicielek Internatu. To niepojęte w XXI wieku, gdzie panują zupełnie
inne realia. Wiktoria postanowiła sama przekonać się, co ta książka w
sobie ma i napisać na ten temat pracę magisterską.
Studentka
wzięła do rąk egzemplarz Internatu i przepadła.... Została
wchłonięta przez powieść i wcielona w ciało jednej z bohaterek, mało
sympatycznej szesnastoletniej Anny. Z czasem okazuje się, że książka
pochłonęła nie tylko ją. W rocznych cyklach znikają kolejne
czytelniczki tej powieści - magia? czary? Wiktoria musi się dowiedzieć,
co się dzieje i wydostać z zamkniętego świata powieści, póki
jeszcze nie jest za późno. Czy jej się to uda?
Izabela
Degórska napisała bardzo oryginalną i zapadającą w
pamięć powieść, gdzie świat realny i literacki stapiają się w jedno
dostarczając czytelnikom całą feerię wrażeń. Przeczytałam z
zaciekawieniem i fascynacją, ale i z lekką nutką niepokoju. Nie jestem
Alicją i jakoś nie specjalnie chciałabym zostać pożarta przez
książkę... szczególnie przez thrillery, które bardzo
często czytam :) :) :) Internat to powieść, która intryguje i
warto poświęcić jej swój czas i uwagę - polecam!
W kijowskim
wydawnictwie „НЕОПАЛИМА КУПИНА” w czerwcu 2017 r. przy
wsparciu Instytutu Polskiego w Kijowie ukazał się zbiór sztuk
dla dzieci i młodzieży pt. „A
morze nie...”. Zbiór ma piękną oprawę graficzną
dzięki pracy znanego kijowskiego designera Mykoły Gonczarowa. Do
tłumaczenia utworów wchodzących w skład zbioru został zaproszony
Jurij Popsujenko – znany tłumacz, członek Związku Pisarzy Ukrainy
oraz Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy. ( W 1985 r. za
popularyzację polskiej literatury na Ukrainie był on odznaczony odznaką
„Zasłużony dla kultury polskiej” .
Projekt został
od początku pomyślany jako niekomercyjny i przeznaczony do
udostępniania gratis w teatrach, bibliotekach oraz innych instytucjach
kulturalnych nie tylko w Kijowie, ale też w innych regionach kraju.
Idea wydania
zbioru narodziła się w kijowskim teatrze. Młoda aktorka Ukraińskiego
Małego Teatru Dramatycznego w Kijowie Marta Kossakowska – Polka z
Torunia i absolwentka Kijowskiego Narodowego Uniwersytetu Teatru, Kino
i Telewizji im. I. Karpenki-Karego zafascynowała się ideą zapoznania
ukraińskiego środowiska teatralnego ze współczesną polską sztuką
dramaturgiczną. Na Ukrainie brakuje współczesnych, poruszających
ważne życiowe tematy sztuk dla dzieci i młodzieży, a w Polsce ten
kierunek obecnie aktywnie się rozwija. W ostatnim czasie powstało
bardzo dużo wspaniałych utworów, które są prezentowane na
scenach polskich teatrów. Zatem pani Marta miała niełatwe
zadanie i wybrała do tego wydania najbardziej popularne sztuki.
Książka zawiera sztuki adresowane do dzieci i młodzieży, które
mają format dyskusji z widzem, takie które uczą, a nie tylko
pokazują piękno świata i bawią. Metaforyczność sztuk polskiej
dramaturgii – zdaniem Iryny Zapolskiej, kierownika sekcji
dziecięcej Festiwalu „Gogolfest” – rozwija zdolność
filozoficznego odbierania świata. Dialog autora z młodym widzem urzeka
głęboka empatią i rozumieniem istoty pytań aktualnych dla dzieci
różnego wieku. A wątki przypowieści przyciągają swoją prostotą i
paradoksalnością. /.../
„Bajka
o szczęściu” Izabeli Degórskiej jest obecnie jedną
z najczęściej inscenizowanych sztuk współczesnych dla dzieci na
scenach teatrów lalkowych i nie tylko. Tematem jest szczęście i
świat rzeczy materialnych oraz bezcenna przyjaźń. /.../
Książka „A morze nie...” została zaprezentowana po raz
pierwszy podczas Międzynarodowego Dziecięcego Festiwalu Sztuki
Teatralnej „Ptach” w miejscowości Nyżnie Sełyszcze na
Zakarpaciu 21-23 lipca 2017 r. dzięki staraniom Iryny Zapolskiej,
kierownika sekcji dziecięcej Gogolfest 17 (Junior). Prezentacja była
interaktywna – czytano fragmenty i reżyserowano sceny ze sztuk.
/.../
Następna prezentacja odbyła się w Kijowie 9
września 2017 r. w ramach Festiwalu „Gogolfest”. A w
październiku odbyło się „Wielkie Czytanie współczesnej
polskiej dramaturgii dla dzieci i młodzieży” w Centrum
„Dach” (w dniach 10 i 12) oraz w Małym Teatrze (w dniach 11
i 12). Autorzy specjalnie dla Wielkiego Czytania nagrali wideo
zwrócenie do ukraińskiej publiczności odtworzone podczas
prezentacji. Prezentacja była spektaklem – zostały wyreżyserowane
niektóre sceny ze sztuk, czytano fragmenty i je omawiano.
Aktorzy i reżyserzy gorąco dyskutowali. Takie dyskusje są niezwykle
ważne dla reżyserów sztuk – było to pierwsze spotkanie z
zawodowymi widzami i entuzjastamiteatru ukraińskiego.
Publiczność teatralna ze swej strony bardzo ciepło odebrała
przedstawienie, gdyż aktorzy stworzyli niezwykle ciepłą atmosferę
dzieciństwa. W ten sposób poszerzamy nasze horyzonty i
spodziewamy się, że wkrótce narodzi się prawdziwy cud –
wyznała Marta Kossakowska po prezentacjach, które stały
prawdziwym dialogiem.
Do wydawnictwa „НЕОПАЛИМА
КУПИНА” zaczęli zwracać się licznie aktorzy, reżyserzy nie tylko
z Kijowa, ale też innych miast, m.in. Charkowa, Odessy, Lwowa,
Użgorodu. Wszystkie egzemplarze książki rozeszły się jak ciepłe
bułeczki. Obecnie jest przygotowywane drugie wydanie sztuk
współczesnej dramaturgii polskiej.
Bajka o
smutku – recenzja spektaklu „Bajka o szczęściu”
TeatRyle
TeatRyle
wybornie ugościł widzów premiery „Bajki o
szczęściu”. Mariola i Marcin Ryl-Krystianowscy na stole umieścili
koguta i prosię, a właściwie Kogucika i Świnkę – dwoje z gromady
bohaterów. Mądry tekst Izabeli Degórskiej podali w
nietuzinkowej oprawie scenicznej. Śliczne lalki, zaskakująca
scenografia, znakomita muzyka, klimatyczne oświetlenie, a przede
wszystkim fantastyczna animacja przykuwały uwagę dzieci i dorosłych.
Dzięki połączeniu tych wszystkich elementów publiczność
rozsmakowała się w pięknej, lecz niewesołej historii.
Dziadek
mieszkał razem z radosnymi kompanami – Kogucikiem, Świnką oraz
Myszką. Wiedli skromne, ale sielskie życie. Aż pewnego dnia w okolicy
pojawił się Handlarz. Namówił Dziadka na kupno trzech
przedmiotów. W związku z tym, że staruszek nie miał czym
zapłacić za starocie, wymienił je za zwierzęta. Szybko przestał się
cieszyć z zakupów i zaczął tęsknić za towarzyszami. Wyruszył ich
odszukać.
Przekaz bajki
o smutku i samotności na scenie pozostał czytelny. Jednak
melancholijnej refleksji, że szczęście to przyjaciele, nie przedmioty,
towarzyszyła też druga, pogodna myśl – świat jest cudowny, a
ludzie dobrzy.
Wizualne
aspekty przedstawienia kreowaną rzeczywistość uczyniły uroczą.
Spowodowały, że negatywne zdarzenia i emocje nie dominowały. Sceniczny
świat był jasny oraz przyjazny. Bohaterowie pod postacią estetycznych
lalek w cukierkowych kolorach wydawali się sympatyczni. Drewniana
scenografia kojarzyła się z ciepłem. Miękkie światło sprawiało, że
nawet w lesie Dziadek, a razem z nim mali widzowie, mogli czuć się
bezpiecznie. Wśród drzew pojawiła się Śmierć, która
niestereotypowo była pozytywną postacią. Wspaniałym dopełnieniem
całości, jednocześnie głównym elementem scenicznym, okazał się
niezwykły stół. Po jego bokach znajdowały się korbki. Animatorzy
kręcili nimi, aby zmienić scenografię. Czynność ta idealnie
współgrała się z lekką, nieco jarmarczną muzyką. Działała na
wyobraźnię. Stół przemienił się w magiczną katarynkę,
która wyczarowywała gospodarstwo, las, cyrk.
Lalki
prezentowały się równie efektownie jak scenografia. Artyści w
pełni wykorzystywali możliwości animacyjne, jakie dawała konstrukcja
form. Doskonale tuszowali także ograniczenia. Bohaterowie z wdziękiem
poruszali głowami podczas ekscytujących dyskusji. Gdy byli
przygnębieni, przekręcali je w bok i tak zastygali. Zadziwiające, że
statyczne oczy postaci w zależności od sytuacji wyrażały fascynację
bądź dezaprobatę. Zręczność animatorów poskutkowała tym, że
widzowie ulegli złudzeniu elastycznej budowy ciał lalek. Zwinne
zwierzątka tańczyły, podrygiwały, robiły salta i piruety.
Interesująco
poprowadzona narracja to kolejny atut spektaklu. Śpiew przeplatał się z
kwestiami mówionymi. Nie pełnił funkcji ozdobnika, ale w
przystępny sposób przekazywał istotne znaczenia. Klamrę
stanowiła wesoła piosenka „Taki piękny dzień”. Handlarz, za
każdym razem gdy się pojawiał, śpiewał o gratach. Ciekawym zabiegiem
było wydłużanie i wzbogacanie treści tekstów w kolejnych
scenach. Bajkowości przedstawieniu dodawały sekwencje kuszenia Dziadka.
Hipnotycznie przyciągany przez przedmioty na sprzedaż unosił się nad
sceną.
Pomysłowość
realizacji, wymuskanie drobiazgów i uporządkowanie spektaklu
miało niebagatelny wpływ na odbiór sztuki. Publiczność śledziła
akcję z szeroko otwartymi oczami i wytężonym słuchem. Dorośli widzowie
również uszczknęli trochę szczęścia dla siebie.
Niektórych zaskoczyło, że dobrych przedstawień nie trzeba szukać
w ogromnych teatrach „za lasem”, a najwięcej czaru mają
proste historie o dużej wartości artystycznej.
autor: Izabela Degórska
scenografia: Olga Ryl-Krystianowska
muzyka: Robert Łuczak
reżyseria i wykonanie: Mariola i Marcin Ryl-Krystianowscy
Premiera: 21.10.2017 r.
Dodano 5 września 2017
Tajemnica
Jest
sobie dziadek. Mały niepozorny staruszek. Mieszka w drewnianej chatce
ze Świnką, Myszką i Kogucikiem. I żyłby sobie w spokoju do końca swoich
dni, a nikt by o nim nie usłyszał, gdyby nie pewien Handlarz. Handlarz
przekonuje Dziadka, że do szczęścia potrzebne są każdemu kolejne
przedmioty: fajka, nóż czy zegarek. Tylko one sprawią, że
człowiek poczuje się dobrze. A że nikt nie wie, jak bardzo jest
szczęśliwy, dopóki tego szczęścia nie straci, Dziadek daje się
skusić. Za magiczne przedmioty oddaje swoich przyjaciół
(którzy dla Handlarza wartości właściwie nie mają, są po prostu
kolejnym towarem).
W warstwie
dramaturgicznej „Bajka o szczęściu: jest mocno przewidywalna i
bardzo upraszczana: są tu obowiązkowe motywy (liczba trzy) i oczywiste
prawdy. Ale są też tematy bardzo refleksyjne, jedną z bohaterek jest na
przykład Śmierć, w której Dziadek upatruje ostatecznego ratunku.
Jest tu satyra na konsumpcjonizm, ale i powrót do klasyki: w
końcu takiego azylu, jak skromna chatka bohatera próżno dziś
szukać. TeatRyle ten mikroświat przepuszczają przez swoją wrażliwość i
doświadczenie sceniczne i sprawiają, że prostą historię śledzi się z
wielkimi emocjami.
Pojawiają się
tu czasem komiczne gry słowne („nie kracz” rzucone do
Świnki, „nóż to ostatni krzyk mody” jako przejaw
czarnego humoru). Pojawiają się zabawy inscenizacyjne (Świnka,
która ryje pod trawą) i dziecięce w duchu pomysły (Myszka
twierdzi, że rozumek mieści się w ogonku… co w zasadzie dałoby
się zastosować i do bezrozumnych, pozbawionych mysich ogonków
ludzi). Bywa śmiesznie, ale dużo częściej – melancholijnie.
Atmosferę zadumy aktorzy rozbijają pięknie wykonywanymi piosenkami,
często o ironicznym wydźwięku („Człek szczęśliwy to jest taki, co
ma w chacie pełno gratów”).
Ale tym razem
Mariola i Marcin Ryl-Krystianowscy są kompletnie nieważni. W czarnych
kostiumach i kapeluszach, których ronda przysłaniają twarze,
znikają w tle. Funkcjonują jako genialni animatorzy lalek: łatwo
zrozumieć, a także przejmować uczucia postaci przez same ich gesty.
Doskonale widać, kiedy Dziadek jest rozczarowany i przygnębiony, że gdy
głaszcze Świnkę, myślami jest gdzie indziej – a przecież nie ma
ruchomej twarzy i mimiką tego wszystkiego nie dałoby się oddać. To musi
robić wrażenie. Najdrobniejsze gesty znaczą, Ryl-Krystianowscy nie
zapominają o tym, co czuje bohater nieświadomy dalszego ciągu powieści.
Precyzji w odzwierciedlaniu uczuć można się od nich uczyć. A przecież
nie tylko emocje przedstawiają: wystarczy spojrzeć, jak porusza się
Handlarz, czy jak Dziadek pali swoją fajkę.
Całości
dopełnia scenografia. Bajkę można zagrać właściwie wszędzie: drewniana
ława za pomocą sprytnych mechanizmów zamienia się w wiejskie
gospodarstwo, las czy cyrk. Wszystko dopracowane w każdym
szczególe. Przypomina „Bajka o szczęściu” może
rzeczy banalne, ale ważne dla każdego człowieka. Za sprawą
plastyczności scenografii i fachowości TeatRyli również dorośli
mogą czerpać przyjemność z oglądania tej historii.
„Mąż
zmarł, ale już mu lepiej” – sukces spektaklu z udziałem
wokalistki Bayer Full
Sala dwukrotnie wypełniona po brzegi i
owacje na stojąco - sukcesem zakończył się spektakl, w którym
główną rolę zagrała wokalistka Bayer Full, Beata Jasińska.
12 marca w
sali Ochotniczej Straży Pożarnej w Gąbinie odbyła się
inscenizacja komedii Izabeli Degórskiej o wymownym tytule „Mąż
zmarł, ale już mu lepiej”, w której główną
rolę zagrała wokalistka Bayer Full – Beata Jasińska.
Dwa spektakle przyciągnęły tłumy zainteresowanych – nie tylko
mieszkańców Gąbina – a sala wypełniła się po brzegi.
Publiczność
była zachwycona spektaklem, bowiem co chwilę dialogi aktorów
przerywały salwy braw i śmiech rozbawionej publiczności.
Kto był, ten nie miał wątpliwości, że „Amatorski Teatr
Niewielki” amatorskim jest tylko z nazwy, bowiem aktorzy
niezwykle profesjonalnie podeszli do swojego zadania. Największą rolę
miała Beata Jasińska – wokalistka Bayer Full. Wcieliła się ona w
rolę gospodyni domowej, Zośki, która pewnego dnia postanowiła
odesłać w zaświaty swojego męża. Pomysł i jego realizacja
wywołał ciąg absurdalnych zdarzeń naszpikowanych czarnym humorem,
które rozbawiły publiczność do łez.
–
Nie znałem mojej koleżanki od tej strony. Sprawiła wiele radości i
zapewniła doskonałą rozrywkę. Zaskoczyła nas bardzo pozytywnie swoim
aktorskim talentem. Była po prostu genialna. Muszę pomyśleć, jak to
teraz wykorzystać na koncertach zespołu Bayer Full –
zdradza swoje wrażenia Sławek Świerzyński, lider
zespołu Bayer Full, który również oglądał przedstawienie.
Teatr
Fredreum na Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu zaprasza 25 lutego na
„Żabulę" Izy Degórskiej. Zespół działa od 1869 roku.
- Nazywamy siebie „rodziną fredrowską". Zespół tworzą
przedstawiciele różnych zawodów - poprzez ludzi
z wyższym wykształceniem do podstawowego, młodzież studencka
i szkolna. Wszystkich łączy ponad podziałami wspólna pasja,
czyli teatr. To już siódme pokolenie Fredreum! –
powiedziała nam prezes Fredreum Katarzyna Knapek.
Siedziba
na zamku
Towarzystwo Dramatyczne im. Aleksandra
Fredry "Fredreum", od czasów powojennych noszące dumnie tytuł
„Stały Niezawodowy Teatr z siedzibą na Zamku Kazimierzowskim
w Przemyślu", ma niezwykle bogatą przeszłość i tradycje.
/.../ Pierwsze przedstawienie odbyło się 16 sierpnia 1884 roku
w nieodremontowanej, na w pół zrujnowanej sali.
Doprowadzenie jej do użytku było realizacją pozytywistycznych zasad
i romantycznych marzeń./.../
Przemyska
Wiosna
Fredreum jest jedynym niezawodowym teatrem
w Przemyślu.
- Utrzymujemy się ze środków
własnych, składek członkowskich i wpływów ze sprzedaży
biletów, które przeznaczamy na opłacenie czynszu za
lokal, media oraz realizację spektakli, w tym stworzenie
rekwizytów, kostiumów i dekoracji –
mówi prezes Katarzyna Knapek. - Czasami otrzymujemy niewielkie
wsparcie od sponsorów. Najczęściej jest to pomoc rzeczowa, na
przykład kosmetyki czy materiały do dekoracji. Wyjazdy finansują
instytucje zapraszające. Z zamian gramy nieodpłatnie. /.../
Klan
i zołzy
Najbliższym pokazem będzie prezentacja
„Żabuli" Izy Degórskiej. Autorka sztuk, scenarzystka
i dziennikarka zadebiutowała w 2002 roku „Bajką
o szczęściu", jedną z najczęściej wystawianych w Polsce
współczesnych sztuk teatralnych dla dzieci. W 2008 roku
ukazała się jej pierwsza powieść "Najwyższa pora na miłość".
W latach 2009 i 2010 napisała dialogi do 60 odcinków
telenoweli „Klan". Ma na koncie wiele nagród
i wyróżnień. Grana przez Fredreum "Żabula" została
w 2015 roku wyróżniona w Ogólnopolskim
Konkursie na Utwór Dramatyczny Festiwalu Grozy, Kryminału
i Tajemnicy "Biała dama" w Krakowie w kategorii komedia
kryminalna.
Akcja jest następująca: pewnego wieczoru do
apartamentu Monisi, córki Komendanta Policji, wpada zamaskowany
Włamywacz, uciekający z obrabowanego sklepu jubilerskiego.
Włamywacz nie wie, że jest ktoś kto wyreżyserował całą sytuację.
- Pewnego razu zadzwoniła do mnie bardzo
sympatyczna i kulturalna pani z zapytaniem o tekst dla
młodzieży – powiedział nam Iza Degórska. - Upatrzyła sobie
na mojej stronie internetowej "Zołzy", była już po pierwszych
konsultacjach z młodymi aktorkami, chodziło w sumie
o kwestie formalne. Osobą tą była prowadząca zespół
teatralny w Przemyślu pani Krystyna Knapek. Opowiedziała mi
o swojej pracy. Przyznam, że ponad stuletni dorobek Fredreum robi
wrażenie. Wspomniała też o planach realizacyjnych
i atrakcyjnej scenie. To była nie tylko miła, ale i rzeczowa
rozmowa. Praca nad tekstem przyniosła więcej niż zazwyczaj: drapieżne
"Zołzy" pojawiły się bowiem w dwóch obsadach, potem zaś
Fredreum sięgnęło po frywolną "Żabulę".
Siedzibę Fredreum od autorki
„Żabuli", która mieszka w Szczecinie, dzieli 900
kilometrów.
- Utrzymujemy jednak kontakt telefoniczny
– mówi pisarka. - Pani Krystyna opowiada mi
o wrażeniach z przygotowań i premier, a ja dopytuję
o reakcje publiczności. Mam też fotografie z przedstawień.
Szalenie interesowało mnie, czy monologi licealistek z "Zołz" są
wiarygodne, jak odbiera je nastoletnia publiczność i młodziutkie
aktorki. Czy nowe sceny, o które poszerzyłam scenariusz
"Żabuli" nie odklejają się od całości? Takie informacje były dla mnie
bardzo cenne, zwłaszcza że nie mogłam zobaczyć realizacji scenicznej.
Jeden
bank. Jeden pokój. Trzy kobiety. Nie ma lepszej zapowiedzi dla
ciekawej historii!
Akcja dzieje się w nieco anachronicznym banku K.L.A.P.A. SA gdzieś w
Polsce. Pewnego dnia niczym dotąd niezmącony święty spokój
kadrowej, pani Gieni (w jej rolę wciela się Barbara Mojduszka), zostaje
zburzony przez pojawienie się dodatkowych biurek. Okazuje się, że
dyrekcja przydziela do pokoju pani Gieni dwie inne pracownice
– księgową Marylkę (odgrywa ją Anna Baran) i maszynistkę Marzenkę
(Beata Mojduszka). Na czas remontu przeprowadzanego w budynku banku,
kobiety będą dzielić gabinet we trzy. Różnią się wszystkim
– wiekiem, stażem pracy, doświadczeniem, wyglądem, charakterem i
podejściem do życia. Łączy je fakt bycia kobietą – roztaczają
wokół siebie czar i powab, kombinują i intrygują, plotkują i
obgadują za plecami, ale w kryzysowych sytuacjach łączą się solidarnie.
Po drugie łączy je swobodne podejście do obowiązków (czyt.
unikanie ich) i szukanie okazji, by wymknąć się na randkę z kochankiem
albo przeczytać najnowszy numer Przyjaciółki. Choć na
początku dogryzają sobie, to później udaje im się znaleźć
wspólny język. Sprzyjającą okazją dla tych zmian były suto
zakrapiane imieniny pani Marylki.
Gdy nazajutrz sfrustrowany dyrektor banku oznajmia, że firma pogrążona
jest w kryzysie i zostanie przejęta przez japońskiego inwestora,
pracownice wpadają w panikę. Mają świadomość, że wiąże się to z
redukcją etatów. /.../
Fabuła tej komedii wydaje się prosta – walka o posadę w obliczu
redukcji etatów, okraszona ciętymi ripostami i zabawnymi
historiami. Myli się jednak ten, kto uważa, że to wszystko. W istocie
jest to wielowątkowa i wieloaspektowa konstrukcja. Po pierwsze –
mamy tutaj klasyczny, choć parodystycznie nakreślony, wizerunek
bezdusznej korporacji i opis mechanizmów jej działania (nagłe
zwolnienia, nieliczenie się z tzw. małym szarym człowiekiem). Po
drugie, widzimy relacje międzyludzkie, jakie panują w takiej firmie
– ciągła rywalizacja, wyścigi osiągnięć i umiejętności,
podlizywanie się szefowi, obłuda i fałsz. Po trzecie, wspaniały opis i
odegranie postaci. Aktorzy prowadzeni przez reżysera, Kamilę
Kremiec-Panek, idealnie weszli w rolę, postaci są do cna autentyczne.
To mocne i wyraziste charaktery z lekkim rysem karykaturalnym, ale
wciąż głęboko osadzone w postaci typowej kobiety w określonym momencie
życia - młodość, dojrzałość i starość. Po czwarte, mamy cały sztab
środków, które mają wywołać u widza śmiech. Jest to
niewątpliwie język, ale również dialogi – to swobodna
współczesna polszczyzna z pieprzykiem, ale nie wulgarna i nie
rynsztokowa. Każda rozmowa to zabawna i dynamiczna wymiana zdań,
riposty są cięte i nasycone złośliwością, a serdeczność ocieka aż od
sztucznego miodu. Oprócz środków językowych śmiech
jest wzbudzany przez wszechobecny komizm sytuacyjny. Weźmy pod uwagę
chociażby pluszowe kapcie pani Gieni czy opowiadane przez nią anegdotki
o pracownikach banku, wreszcie popijanie alkoholu w pracy z okazji
imienin Marylki. Groteska przejawia się w środkach wyrazu artystycznego
– mimika, której mistrzynią jest Anna Baran, gestykulacja,
wzajemne przekrzykiwanie się piskliwymi głosami, ale i w scenie zmiany
bielizny w obecności koleżanek, niedopuszczalnej przecież w miejscu
pracy; w zacofaniu firmy na tle współczesnych osiągnięć i
standardów – kto w dzisiejszych czasach używa maszyny do
pisania zamiast komputera? „Papierologia” nadal opiera się
komputeryzacji i cyfryzacji, zamiast Worda i plików w PDF-ie
mamy tony opieczątkowanych i podpisanych dokumentów, a im więcej
pieczątek, tym lepiej.
Pomysłowe było dodanie krótkich filmów wyświetlanych w
tle podczas emocjonalnych monologów bohaterów, np. kiedy
pani Gienia rozpacza nad utratą pracy tuż przed odejściem na emeryturę.
Boi się, że nie będzie mieć dostatecznych środków finansowych na
spłatę zaciągniętych kredytów. Kiedy wypłakuje się Marzence i
wyjawia cele, na które się zadłużyła, w tle widzimy
film-projekcję wspomnień Gieni o kupionych na kredyt rzeczach
(oprócz pomocy dzieciom, starsza pani zafundowała sobie futro i
skok ze spadochronem).
Jak zdefiniować sukces przedstawienia teatralnego? Musimy połączyć
świetny scenariusz, osadzony w zwykłej współczesnej sytuacji, z
rewelacyjną obsadą i grą aktorów, nad którymi czuwa
reżyser z pasją i wizją. To wszystko mamy w „Balladzie na trzy
biurka”.
Spektakl na podstawie scenariusza Izabeli Degórskiej
wyreżyserowała Kamila Kremiec-Panek. Premiera miała miejsce w sobotę
07.01.2017 w Porcie Kultury przy SCK na ul. Portowej 24 w Sandomierzu.
Dodano 29 listopada 2016
Pułtusk.
Nagrody w konkursie Pułtuskich Teatrów Amatorskich
PTA-K 2016: Wszyscy
pokochali Teatr Cioci Heni z Szelkowa i pułtuski Teatr pod Dębem
Od 22
października przez pięć kolejnych wieczorów do ponad
100-letniego kina Narew, niegdyś gmachu teatru, powracał teatr. W
konkursie
wzięło udział pięć grup /.../ Jury uznało za
najlepszy spektakl wystawiony przez grupę Teatr Cioci Heni pt. "Mąż
zmarł, ale już mu lepiej" Izabeli Degórskiej w reżyserii
Henryki
Brdękiewicz. Aktorzy z Szelkowa dostarczyli widzom dużej dawki humoru,
angażując ich bezpośrednio w toczącą się akcję czarnej komedii. Iwona
Gutowska za rolę Zofii Stachurskiej - żony, która bezskutecznie
próbowała wysłać męża "na tamten świat" - otrzymała nagrodę
indywidualną. Jurorzy wyróżnili Henrykę
Brdękiewicz, przyznając
nagrodę indywidualną za reżyserię spektaklu. /.../ Wyróżnienia
aktorskie przyznali również /.../ Wiesławie Krakowskiej za rolę
Joli
Dąbrowskiej. /.../
W
studio nagraniowym, które od niedawna działa przy Wieruszowskim
Domu Kultury powstaje słuchowisko radiowe, z którego
dochód zostanie przeznaczony na leczenie małej Anżeliki z
Wyszanowa. Dziewczynka podczas wakacji straciła rączkę w wyniku
nieszczęśliwego wypadku.
Osoby
udzielające swoich głosów to wolontariusze, głównie
młodzież, którzy współpracują z miejscowym domem kultury.
– Zebrała się duża grupa chętnych – cieszy się dyrektor Dawid
Kosakiewicz. – Chcą w ramach pomocy dla Andżeliki
stworzyć drugie słuchowisko radiowe, tym razem już w naszym studio w
Wieruszowie. /.../
Matylda
Polańska: - Ja gram dwie role, jedną jest bocian o imieniu
Wojtek a za drugim razem będę tajemniczym głosem, który
zapowiada co się będzie działo w następnych scenach.
Piotr
Durys: - Staram się zagrać ojca. Ogólnie jest to bardzo
fajna przygoda.
Dawid
Sodomski: - Jestem starszym bocianem, takim mędrcem,
który udziela dobrych rad młodszym i to jest moje pierwsze
doświadczenie z taką bajką. Cieszę się, że mogę się dokształcić w tym
kierunku i pomóc jakiejś osobie.
Bajka
autorstwa Izabeli Degórskiej ma być gotowa i sprzedawana w
listopadzie. Uzyskany dochód, zgodnie z zapowiedziami WDK,
będzie przeznaczony na rehabilitację 3-latki. Tymczasem Andżelika w
środę trafiła na konsultacje do Kliniki Chirurgii Onkologicznej i
Rekonstrukcyjnej w Gliwicach i jest szansa, że niebawem zostanie
wyposażona w pierwszą protezę.
/.../
Milena Chmielnik to młoda dziennikarka, w której życiu ostatnio
bardzo dużo się dzieje. Wszystko dlatego, że kobieta została
przemieniona w wampira, i to nie byle jakiego. Jako jedyna ze swojego
„nowego” gatunku potrafi chodzić za dnia. Właśnie ta
umiejętność ściąga na jej oficjalną inicjację wampiry z całego świata.
Nikt jednak nie podejrzewa, jak to się skończy… Czy pomysł
niektórych, jakoby krew dziewczyny dawała zupełnie nowe
możliwości, okaże się trafiony? Być może dar Mileny będzie jej
przekleństwem?
Izabela
Degórska z zawodu jest dziennikarką, na której koncie
znajduje się ponad pół tysiąca reportaży i felietonów,
między innymi dla „Interwencji”, „Telekuriera”
czy też „Ekspresu reporterów”. Jako pisarka
zadebiutowała w roku 2008, kiedy została wydana jej powieść
„Najwyższa pora na miłość”. „Krew to nie
wszystko” jest trzecią książką na „autorskim” koncie
Degórskiej, a także drugą częścią dylogii „Pamięć
krwi”.
Muszę
przyznać, że lektura pierwszego tomu o losach Mileny wzbudziła we mnie
dość mieszane uczucia. Historia była bowiem intrygująca, wciągająca, no
i trzeba przyznać – dość nowatorska, ale autorka nie ustrzegła
się w niej od momentów, w których czytelnik po prostu
gubił się w gąszczu wątków lub po prostu całkowicie skupiał się
na czym innym niż tekst, gdy nuda zaczynała zbyt mocno przytłaczać.
Dlatego właśnie, zabierając się za lekturę tej części, nie byłam do
końca przekonana, czy to dobry pomysł. Na szczęście szybko zostałam
wyprowadzona z błędu, a historia dosłownie pochłonęła mnie już od
pierwszych stron. Zacznę może jednak od samego początku.
Tym, co
zasługuje na największą uwagę i zarazem uznanie w przypadku obu części
dylogii, jest fakt, że Degórska nie zrobiła z wampirów
żadnych przesłodzonych wegetarian ani innych cudacznych tworów.
Nie! Czy to w „Krew to nie wszystko”, czy w „Pamięci
krwi” krwiopijcy są tacy jacy powinni być – złudnie
uczłowieczeni, seksowni, piękni i jednocześnie mroczni, bezwzględni
oraz skłonni do okultyzmu. Po prostu kwintesencja wampiryzmu
zapoczątkowana przez Brama Stockera i rozwinięta do granic możliwości
przez Anne Rice.
Kolejnymi
atutami tej historii są zarówno kreacja głównej
bohaterki, która jest młodą dziennikarką, jak i nietuzinkowe
podejście do tajemnicy jej krwi, pozwalającą jej, nawet po przemianie w
wampirzycę, na chodzenie w blasku dnia. Dzięki temu cała historia robi
się jeszcze ciekawsza i wciągająca, a tempo akcji nabiera znacznego
rozpędu. To z kolei mówi samo za siebie – w czasie lektury
„Krew to nie wszystko” po prostu brakuje czasu na nudę.
Podsumowując,
niewiele jest serii, trylogii lub właśnie dylogii, po których
lekturze z czystym sercem można powiedzieć, iż to właśnie tom drugi był
tym najlepszym. Jednak w przypadku tej powieści nic innego nie
przychodzi mi do głowy. Co więcej, myślę, iż warto się przemęczyć z
lekturą „Pamięci krwi”, aby potem móc w pełni
cieszyć się tym jak daleko rozwinęła się zarówno historia
Mileny, jak i talent pisarski Izabeli Degórskiej.
/.../ Dla dyrektora łomżyńskiego teatru ostatni weekend
był prawdziwym wyzwaniem:
w piątek miał premierę w Mostarze (Bośnia-Hercegowina),
w sobotę zaś w Łomży.
/.../ Pracując nad
„Magicznym sklepem” dyr. Antoniuk
realizował jednocześnie inną
sztukęw Lutkarsko
Kazaliste w Mostarze, teatrze działającym w
Bośni-Hercegowinie
oraz Chorwacji.
– Przez cały sierpień pracowałem w
teatrze w Mostarze – mówi Jarosław Antoniuk.
– To teatr z tradycjami, działający już od 60
lat. Wcześniej przygotowywałem tam inne
spektakle, natomiast teraz wyreżyserowałem „Bajkę o szczęściu” Izabeli
Degórskiej,
bo chciałem promować polską dramaturgię na Bałkanach.
Pokaz przedpremierowy
w sierpniu był odebrany entuzjastycznie, miałem też już
kontakt z teatrem po wczorajszej
premierze, gdzie spektakl został przyjęty owacyjnie i
mam nadzieję, że to widowisko
zaistnieje na festiwalach na południu Europy.
Bośnia-Hercegowina. Premiera "Bajki o Szczęściu" w Mostarze
Na
zaproszenie Tibora Oreca, dyrektora teatru w Mostarze i Petera
Surkalovica, znanego na Chorwacji reżysera, Jarosław Antoniuk, dyrektor
Teatru Lalki i Aktora z Łomży wyreżyserował spektakl "Bajkę o
Szczęściu" Izabeli Degórskiej. Premiera już jutro.
Lutkarsko Kazaliste w Mostarze, to uznany teatr o ponad 60-letniej
tradycji, grający repertuar zarówno dla młodzieży, jak i dla
dzieci. Działa w dwóch krajach: w Bośni Hercegowinie oraz
Chorwacji. Sztuka Izabeli Degórskiej, to utwór,
który jest najczęściej wystawiany w ostatnim okresie w
teatrach polskich. Doczekała się ponad 10 wystawień.
"Bajka
o szczęściu", to mądra, pouczająca i wzruszająca historia. W konwencji
teatru w teatrze wykorzystującej świetne tradycje teatru lalek, snuta
jest opowieść o świecie nieprzemijających wartości. Barwna scenografia,
charakterystyczne rysy postaci, wyraziście stawiane, mądre tezy, to
niezaprzeczalne atuty tego spektaklu.
To
już kolejna realizacja Antoniuka za granicą. W samym Mostarze
reżyserował pięciokrotnie - wystawiając m.in. "Madejowe Łoże", "Miłość
Ginjola", "Pinokia". Współpracuje, jako reżyser,
również z teatrami w Grodnie, Omsku, Kragujevacu, Nowym
Sadzie, Pogoricy, Madrycie, Belgradzie, Banja Luce.
Scenografię
zaprojektowała Eva Farkasova, a muzykę napisał Bogdan Sczepański.
Premiera w najbliższy piątek 25 września.
po premierze "JAKO W NIEBIE" Biłgoraj, reż. Maryla
Olejko 17 czerwca 2015
O tym,
że zmiana władzy nie zmienia niczego
Kolejna - po Mąż zmarł, ale już
mu lepiej - groteskowo-satyryczna sztuka Izabeli
Degórskiej już w pierwszych słowach anielskiego
Chóru wprowadza tematykę polityczną. Niebiańska sceneria tylko
pozornie przenosi widza w sferę metafizyczną. Podobnie jak dalsze
zmagania anielsko-szatańskich bohaterów.
Zdemoralizowany Archanioł Vitas, czerpiący korzyści z zajmowanego
stanowiska na wysokim szczeblu anielskiej hierarchii, inwigilowany i
zdemaskowany przez innego anioła agenta Dołęgę, zostaje karnie zesłany
na Ziemię z misją nawracania na dobrą drogę radnego Baranka,
wyjątkowego oportunisty. Przeciwnikiem Vitasa jest równie
bezczelny i nieprzebierający w środkach Agent Piekła - Boryga. Na
skutek podszeptów obu niewidzialnych duchowych opiekunów
radny Baranek popada w "metafizyczny" obłęd: prorokuje przyszłość bez
polityki, bez sejmu i senatu, bez handlu i bez perfum. Anioł i diabeł -
Vitas i Boryga - zostają wezwani z powrotem przez swoje wyższe duchowe
władze, gdyż tutaj na Ziemi wyczerpali możliwości działania. Vitas, co
prawda wraca do Nieba, ale na podrzędne stanowisko i teraz dopiero ze
zgrozą dowiaduje się, jak bardzo nienawidzili go jego dawni podwładni.
Na dawnym swoim archanielskim stanowisku zastaje Dołęgę, wypisz wymaluj
identycznie zdemoralizowanego władzą, jakim kiedyś był on sam. W
zarządzaniu Niebem nic się nie zmieniło: nepotyzm, karierowiczostwo,
donosicielstwo, lizusostwo. A nade wszystko przekonanie o własnej
misji, nieomylności, wszechwładności, jak śpiewa anielski Chór:
Nieomylna
władza w niebie sobie chadza ma głowę w obłokach aureoli blask taka absolutna taka niezachwiana jak monolit poprzez
wieki trwa.
Czy czegoś nam to nie przypomina??
W każdym razie dość trywialne scenki składające się na całość sztuki,
podlane sosem komicznych suspensów i humorystycznych
dialogów, stanowią uniwersalny komentarz do marzeń o władzy z
ludzką twarzą. Wniosek nie jest jednak optymistyczny: zmiana
osób na świeczniku niczego nie zmienia. Wszystko zostaje po
staremu. Władza z samej swej istoty jest zjawiskiem niebezpiecznym i
demoralizującym. Sztuka DegórskiejJako w niebie to
komedia polityczna, aczkolwiek gdy się w życiu codziennym tak dosłownie
na naszych oczach sprawdzają stare wyświechtane metody politycznej
rywalizacji, partyjnych układów, szemranych interesów i
podejrzanych karier, jakoś do śmiechu nam nie jest. Tytuł można
rozumieć też jako diagnozę samopoczucia przedstawicieli władzy,
rozkosznie zadowolonych ze swoich stanowisk, z których czerpią
nie tylko materialne profity, ale i zaspokajają ich próżność,
megalomanię, żądzę dominacji nad innymi.
Szczerze mówiąc, mimo akcji złożonej z siedmiu
różnej długości scen, bliżej jest temu utworowi do rozbudowanego
kabaretowego skeczu niż dzieła dramaturgicznego. Czyżby anomalie świata
społęczno-politycznego tak nam spowszedniały, że nawet dramaturgom
brakuje inwencji na ich opisanie i tylko w kabaretowej konwencji można
je wykpić?
Ludzie
i sztuka. – Mówi się, że najlepszymi aktorami
są amatorzy. Bo zawodowcy grać muszą, a my gramy,
bo chcemy – mówi Wiesław Szumielewicz z Teatru
Czwartek.
Ruch teatrów amatorskich
przeżywa od kilku lat renesans. Są bowiem nie tylko
ludzie, którzy chcą grać, ale i ci, którzy chcą
ich oglądać. Świadczy o tym choćby frekwencja
na spektaklach Teatru Czwartek, który działa przy
Tarnobrzeskim Domu Kultury. Na premierze najnowszej sztuki „Mąż zmarł, ale już mu
lepiej”, która odbyła się kilka tygodni temu,
sala widowiskowa przeżyła prawdziwe oblężenie, jak za najlepszych
czasów Dramy Barbórkowej. /.../
Sporo czasu zajęło Iwonie Cenie przygotowanie roli żony w sztuce
„Mąż zmarł, ale już mu lepiej”. –
Nie mogłam się zdecydować, czy mam grać zołzę,
czy może prostą prowincjonalną babę żądną pieniędzy –
opowiada pani Iwona. – Szukałam wszelkich informacji
na temat kreacji tej postaci. Ale w końcu postawiłam
na normalność, bez zbytniego przerysowywania
w którąkolwiek stronę. Bardzo dużo zawdzięczam przy
tworzeniu roli Sylwkowi Łysiakowi, naszemu reżyserowi, oraz koleżankom
i kolegom, którzy podsuwali mi pewne rozwiązania.
/.../ – Teatr daje mi wspaniałą możliwość zabawy,
bo właśnie w ten sposób podchodzę do gry –
mówi Iwona Cena/.../. – Zamiast siedzieć w domu
i bezsensownie przełączać pilotem kolejne kanały w telewizji,
mogę zrobić coś dla siebie i dla innych. Naszą grą bowiem dajemy
widzom, mamy taką nadzieję, kilkadziesiąt minut dobrej zabawy. Dla nas
próby, nauka roli to czas oderwania od codzienności,
przeniesienie się w inne realia. Porównując siebie
sprzed tych dwóch lat i tę dzisiejszą, widzę pewną
zmianę – nabrałam większej pewności siebie. To daje gra
na scenie, kiedy trzeba opanować emocje, nerwy, skupić się
na spektaklu, oraz entuzjastyczna reakcja publiczności. Wiemy
wtedy, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty, że jesteśmy dobrzy
w tym, co robimy – podkreśla pani Iwona./.../
18.06.2015
O szkolnym teatrze z Dytmarowa pisze Tygodnik
Prudnicki
kwiecień 2015
Wiadomo:
rzeczy materialne szczęścia nie dają. Ale i tak każdy chce się o tym
przekonać osobiście. Telewizja na usługach reklamodawców,
manipulując pragnieniami odbiorców, obojętnie tasuje
kolorowe obrazy niczym wytrawny iluzjonista talię kart. Magia? Raczej
sztuczki marnego magika, który nie potrafi sprawić, że
„dużo warty” szybko i niepostrzeżenie zmieni się w
„wartościowy”.
Napisana
w 2002 roku Bajka o szczęściu to dramaturgiczny
debiut dziennikarki ze Szczecina – Izabeli
Degórskiej. I chociaż od czasu pierwszego wystawienia
upłynęło już trzynaście lat, zachwyt nad prostotą i ponadczasowością
tekstu nie mija. Wyróżniona w XII edycji Konkursu na Sztukę
Teatralną dla Dzieci i Młodzieży w Poznaniu Bajka jest
obecnie jedną z najczęściej inscenizowanych sztuk
współczesnych dla dzieci na scenach teatrów
lalkowych i nie tylko (np. w 2005 roku miała premierę w Teatrze im. A.
Mickiewicza w Częstochowie).
Główny bohater opowieści, Chudy Staruszek, to postać dość
niemedialna. Nie dość, że ma siwą brodę, to jeszcze mieszka w biednej
chatce na skraju lasu ze swoimi zwierzętami: Kogucikiem, Świnką i
Myszką. Ale nikt nie smuci się z tego powodu, wręcz przeciwnie
– wszyscy są szczęśliwi, bo mają siebie nawzajem.
Spokój, żadnych skandali, sielanka. Ale tylko do czasu.
Pewnego dnia w obejściu pojawi się brodaty handlarz na osiołku z
wózkiem pełnym „ostatnich krzyków
mody” i – jak to handlarz – będzie
namawiał do zakupów. Dziadek w końcu mu ulegnie, wymieniając
swoich przyjaciół za obietnicę szczęścia, ukrytą w pozornie
niezbędnych mu przedmiotach. Dopiero gdy już zostanie całkiem sam, zda
sobie sprawę, jak wiele stracił. Wyruszy więc w świat, by po
pertraktacjach ze Śmiercią odnaleźć swoich przyjaciół w
cyrku, gdzie dzięki dobroci Klauna historia skończy się klasycznym happy
endem. Tak można by streścić fabułę Bajki o
szczęściu. A jak tę historię opowiedzieli realizatorzy
inscenizacji w Bielsku?
W tekście
Degórskiej nie ma ani słowa o medialnej rzeczywistości, ale
zwroty stosowane przez speców od reklamy już są. To one
otwierają drogę interpretacyjną, którą wybrał Lech
Chojnacki. I tak zamiast Handlarza z Osłem na bielskiej scenie pojawia
się dwóch przedsiębiorczych
sprzedawców-magików (Ziemowit Ptaszkowski,
Ryszard Sypniewski). Ci panowie o aparycji showmanów
reprezentują głośną, skomercjalizowaną współczesność
sloganów, ułudy, konsumpcyjnych pragnień. Świat, w
którym jest wszystko i wszystko jest w nim na pokaz:
kolorowe maski, stylowy miszmasz kostiumowy, rekwizyty jak gadżety
– tylko na próżno szukać tu prawdy. Kontrasty
wyznaczają granicę, przez którą ten ekspansywny świat
wdziera się w bezpretensjonalnie zrutynizowaną codzienność gospodarza
(Władysław Aniszewski) i jego przyjaciół, zbudowaną
wokół skromnych dekoracji i urokliwie wyrzeźbionych
kukiełek.
Kiedy
obydwa światy spotkają się w finale, kukiełki nagle znikną, całkiem
ustępując miejsca żywemu planowi. Pojawią się aktorzy w zwierzęcych
kostiumach, ekran, a na nim projekcja ze zdjęciami
różnorakich produktów oraz wózek na
zakupy. Niby towarowy zawrót głowy, ale to, co oglądamy,
sprawia dość przygnębiające wrażenie. Dlaczego? Opustoszała scena nie
pozostawia złudzeń – pustka jest symbolem braku definiującego
życie bez wartości. Bo czy można pogadać z fajką? Albo pośmiać się z
nożykiem? Pośpiewać z zegarkiem?
Motyw bezcennej przyjaźni, która w przeciwieństwie do
przedmiotów materialnych może być źródłem
prawdziwego szczęścia, to w bielskiej Bajce… dobrze
podany temat do refleksji. W Banialuce główna myśl autorki
pozostaje ta sama, ale jej wydźwięk nieznacznie się zmienia. A wszystko
to przez postać Klauna, którego reżyser wyrzucił z opowieści.
„Jesteś wspaniały!” – te słowa w tekście
Myszka kieruje do Klauna, a ponieważ w inscenizacji Chojnackiego nie ma
Klauna, komplement trafia się gospodarzowi. I tu pojawia się mały
dysonans – przecież bohater z pełną świadomością oddał swoich
przyjaciół za kilka ładnych przedmiotów.
Zrozumiał co prawda swój błąd, ale zrobił to już po fakcie.
Trochę nie rozumiem, skąd to wychwalanie bohatera pod niebiosa w
świetle prawdy, że przyjaźń łatwiej zdobyć niż utrzymać. Okej
– wybaczyć można, ale z tym komplementem Myszki to już trochę
przesada.
Za plastyczną stronę Bajki o szczęściu w
Bielsku-Białej odpowiada Dariusz Panas, który we
współpracy z Lechem Chojnackim zrobił już niejeden spektakl
dla dzieci. Funkcjonalna, dynamiczna scenografia Panasa bazuje na
konstrukcji na kółkach, zrobionej ze sklejki i
piórek. W trakcie trwania spektaklu wielokrotnie zmienia ona
swoje zastosowanie: raz jest parawanem, innym razem płotem,
przeobrażającym się nagle w miejsce do siedzenia. Całość dzięki
zasadzie umowności pozostawia miejsce dla dziecięcej wyobraźni:
niebieski szalik udaje rzekę, drewniany wieszak – jabłonkę w
ogrodzie. Spójna wizja artystyczna uzupełnia reżyserską
koncepcję, według której teatr ma pobudzać do myślenia.
Zaskakiwać odbiorcy efekciarstwem nie musi, bo świetnie się broni i bez
tego.
Przesłanie jest czytelne, forma atrakcyjna, przedstawienie dostosowane
do percepcji najmłodszego widza. Magia działa – iluzyjność
kupowanego szczęścia zostaje obnażona. W Bielsku-Białej lalki wygrywają
z (anty) reklamą 1:0.
30-03-2015
Teatr Lalek
Banialuka im. Jerzego Zitzmana w Bielsku Białej
Izabela Degórska Bajka o szczęściu
reżyseria: Lech Chojnacki
scenografia: Dariusz Panas
muzyka: Artur Sosen-Klimaszewski
projekcje: Ireneusz Maciejewski
obsada: Maria Byrska, Małgorzata Król, Władysław Aniszewski,
Włodzimierz Pohl, Ziemowit Ptaszkowski, Ryszard Sypniewski
premiera: 01.03.2015
Dodano 29 marca 2015
Niżej dwie recenzje BAJKI O SZCZĘŚCIU prozą zamieszczone niedawno na
literackich blogach.
Szczęścia
nie znajdziesz w ciągle kupowanych, błyszczących gadżetach, nie w
przedmiotach bez duszy, nie w samym procesie kupowania. Szczęście może
dać spokojne życie, przyjaźń i żywy kontakt z innymi (nawet jeśli to
"tylko" rozbrykana mysz, chodzący dumnie kogut czy taplająca się w
błocie świnia).
"Bajka
o szczęściu" to historia, dzięki której przeniesiemy się w
klimatyczny baśniowy świat. Staruszek mieszka w niewielkiej chatce na
skraju olbrzymiego lasu. Z prosięciem, kogucikiem, myszką. Dobrze im
razem, przyjemnie. Każdy robi to, co lubi.
Pewnego razu przed samotną chatkę podjeżdża brodacz kolorowym
wózkiem zaprzęgniętym w osiołka i proponuje mały handelek.
Pojawia się trzy razy i za każdym razem udaje mu się namówić
Starca na jakiś mało potrzebny przedmiot. (Taki współczesny
przedstawiciel handlowy, który wciśnie klientowi każdą
rzecz, wystarczy, że właściwie uargumentuje wybór produktu,
wzbudzi ciekawość, i zachwali jego atrybuty). W chacie Starca ubogo,
nie ma co zabrać, więc za fajeczkę hebanową, za scyzoryk ostry, za
tabakierkę błyszczącą zabiera przebiegły handlarz zwierzęta, jedyne
istoty, które wnosiły energię, pozytywny wydźwięk w życie
Staruszka. Stąd markotność, posępność. Staruszek wytrzymać już tego nie
może. Dlatego prosi Śmierć, by go ze sobą zabrała.
W zamian za trzy przedmioty (scyzoryk, fajeczkę i tabakierkę) Kostucha
zabiera Starca na poszukiwanie jego pupilów. Mijają wioski i
miasteczka, aż trafiają na nie w cyrku. I dobrze się stało, bo na
cóż klaunowi takie smętne zwierzęta? Chętnie odda je
Starcowi. Odwdzięczą się za to klaunowi i wrócą szczęśliwi
do swojej chatki na skraju lasu. A gdy kolorowy wóz będzie
się zbliżał, Starzec pozamyka na głucho drzwi i uda, że go nie ma.
Teraz znów wszyscy są szczęśliwy i nie potrzebują żadnych
zmian, ani nowych przedmiotów.
Bajka
z powodzeniem jest wystawiana przez teatry dziecięce, delikatnie
poucza, podkreśla wagę przyjaźni i dobrych relacji. Bawi i trafia w
czasy często nieprzemyślego, bezsensownego i jakże popularnego
shoppingu.
"I na
co ci te wszystkie cudeńka, jeśliś
samotny?" — pyta Śmierć biednego Staruszka,
który za kilka drobnych przedmiotów sprzedał
przejezdnemu handlarzowi trójkę swoich najbliższych
przyjaciół. I teraz woła za Kostuchą, aby zabrała go ze
sobą, bo już nie ma po co żyć. Ale
jak to było?
Pewnego dnia pod chatkę Staruszka zajeżdża kolorowy wóz
zaprzęgnięty w osiołka. Przebiegły brodaty handlarz proponuje
Staruszkowi "wspaniałe" przedmioty, które uprzyjemnią jego
życie. Jako że Staruszek nie ma czym zapłacić za piękną fajeczkę, ostry
nożyk i tabakierkę, oddaje handlarzowi kolejno Myszkę, Kogucika i
Świnkę — przyjaciół, którzy mieszkają
razem z nim w chatce. Może Myszce będzie lepiej w wielkim świecie?
— pociesza się Staruszek i szybko podejmuje decyzję. A gdy
już zostaje sam ze swoją fajeczką, nożykiem i tabakierką, czuje, że coś
jest nie tak. Wprawdzie pyka sobie z fajeczki i kicha po tabakierce,
ale nożykiem struga smutne cudaki, które
przypominają jego żywe zwierzęta. Któregoś razu zauważa
Śmierć przechodzącą obok jego chatki i prosi ją, by wzięła go ze sobą.
Śmierć postanawia wskazać mu dobrą drogę. "A jeśli gdzieś tam na
świecie twoje zwierzątka ciągle czekają na ciebie?". Staruszek wyrusza
po swoje zwierzątka i mimo że nie ma grosza przy duszy, udaje mu się je
odzyskać.
Pamiętacie,
że od pewnego czasu bardzo zachwalam bajkowe ilustracje pani Agnieszki Kucharskiej-Cybuch? Są
dość charakterystyczne, i gdy rzuciłam okiem na Bajkę o
szczęściu, miałam wrażenie, że doskonale znam tę kreskę. I
teraz mam przed nosem kolejną książeczkę ilustrowaną przez panią
Agnieszkę, tym razem z tekstem Izabeli Degórskiej. Gdy
patrzę na te rysunki, czytam środek — odnoszę wrażenie, że
cofam się do tych wszystkich starych bajek z dzieciństwa.
Tych
nieco naiwnych, trochę staroświeckich, ale pełnych wartościowych,
uniwersalnych treści. Taka jest Bajka o szczęściu.
Mądra, pouczająca i... mocno wzruszająca! Mówi nam, że
należy uważać na oślepiającą moc przedmiotów, nie poddawać
się manii kupowania, zbieractwa, złudnej wartości posiadania. W innym
wypadku zostaniemy jak ten Staruszek — z przedmiotami,
które cieszą tylko przez chwilę, lecz... zupełnie sami. Bajka
o szczęściu mówi także o docenianiu tego, co mamy
na co dzień; szczególnie przyjaciół i bliskich
osób. Bo jeśli szczęście, to nie to materialne, nabyte,
które nie szczęściem jest, a iluzoryczną radością,
krótką uciechą. Takie pseudoszczęście bardzo szybko przynosi
pustkę. Zresztą, wszystko jest w środku.
Bajka
o szczęściu przeznaczona jest dla dzieci od lat 3., często
wystawiana na scenach dziecięcych teatrów lalek.
Za nami siódma edycja
Ponoworocznych Konfrontacji Teatralnych POKOT. Tegoroczny festiwal,
trwający od 9 do 11 marca, przyciągnął do Teatru Lubuskiego w Zielonej
Górze rzesze twórców i
miłośników teatru amatorskiego z całego
województwa. Uczestnicy konkursu zaprezentowali się aż w
piętnastu spektaklach, poruszając wszystkie poziomy dostępnych widzom
emocji – od głębokiego wzruszenia po radość i głośny
beztroski śmiech. /.../
Wesołym akcentem
drugiego dnia festiwalu okazał się spektakl „Mąż
zmarł, ale już mu lepiej" przygotowany przez Teatr Maska z
Miejskiego Domu Kultury w Rzepinie. Liczna grupa młodzieży
zaprezentowała tragifarsę, operującą typowo angielskim humorem w stylu
Monthy Pythona, a treściowo zbliżoną do opowieści z filmu
„Arszenik i stare koronki". Historia żony,
próbującej otruć swojego męża, aby otrzymać po nim spadek,
uzupełniona o bogatą scenografię i kostiumy „z epoki", raz po
raz wywoływała salwy śmiechu na widowni./.../
Agnieszka
Moroz Dziennik
Teatralny Zielona Góra
17 marca 2015
Ile
wart jest świat zestawiony z atrakcji krzykliwych reklam? W minioną
niedzielę w Teatrze Lalek „Banialuka” odbyła się
premiera „Bajki o szczęściu”. Poprzez tę
ponadczasową opowieść widzowie w każdym wieku mają szansę przejrzeć
się, jak w lustrze i nabyć umiejętność doceniania znaczenia skromnego,
ale prawdziwego życia.
„Bajka
o szczęściu” Izabeli Degórskiej to jeden z
najczęściej inscenizowanych dramatów
współczesnych dla dzieci. Był wystawiany zarówno
w Polsce, jak i za granicą, w tym za oceanem. Na wsi, daleko za lasem,
gdzie nie dociera zgiełk i przepych nowoczesności, żyje ubogi człowiek
wraz z zaprzyjaźnionymi zwierzętami: Kogutem, Świnką i Myszką. Do
czasu, kiedy w okolicy nie pojawili się handlarze, życie upływało im na
prostych czynnościach i radościach.
Pozornie niezbędne
przedmioty
Żądni
zysku sprzedawcy z czasem zaczynają mamić bohaterów
rozmaitymi gadżetami i wizją życia w „wielkim
świecie”. Zmanipulowany człowiek, w zamian za pozornie
niezbędne przedmioty, które mają mu zapewnić szczęście,
oddaje kolejno swoich przyjaciół. Szybko okazuje się jednak,
że życie bez nich nie jest szczęśliwe, chociaż handlarze przekonują:
„Na smutki sposób jest: kupić sobie fajną
rzecz!”.
- Sztuka
ta zadaje pytanie, czy większe
szczęście
daje nam pomnażanie dobytku, czy też pogłębianie więzi z drugim
człowiekiem? Jej fabuła opowiada, jak bohater za błyskotki pozbywa się
kolejnych przyjaciół. To będzie kolejne przedstawienie,
które poprzez schemat baśniowy mówi o
uniwersalnym przesłaniu - tłumaczy dyrektor
„Banialuki”, Lucyna Kozień.
Reżyser
tej inscenizacji, Lech Chojnacki odświeżył liczący ponad dekadę
tekst. Zaletą jego wersji „Bajki o szczęściu” są
m.in. liczne piosenki, muzyka Artura Klimaszewskiego,
uwspółcześnione dialogi i scenografia.
Wpływ komercji i
multimediów
- Sama
bajka jest warta tego, by się na nią
otworzyć, bo daje wiele możliwości interpretacyjnych. Wybór
miedzy tym, co daje nam szczęście, a tym co się tylko szczęściem wydaje
dotyczy każdego człowieka. Dla
nas ważne jest to, by zastanowić się, ,czym to szczęście jest .Wpływ
komercji i multimediów na życie współczesnego
człowieka jest znaczny,
dlatego
w naszej sztuce dzieci znajdą rzeczy, które znają z
codziennego życia przeniesione w formę teatralną. Z kolei dorośli mogą
zaobserwować, jak ich codzienne funkcjonowanie wpływa na dzieci i
kształtuje ich przyszłość -
mówi Lech Chojnacki.
W
raptem godzinnym przedstawieniu twórcy spektaklu
zastosowali wiele form teatralnych. Początkowo skromna, ale przytulna
piórkowa scenografia Dariusza Panasa zmienia się na oczach
widzów w multimedialne, komercyjne show. Delikatne kukiełki
Koguta, Świnki i Myszki wraz z rozwojem fabuły stają się drewnianymi
lalkami, a potem aktorami w kostiumach zwierząt. Na scenie, a nawet
wśród publiczności pojawia się dynamiczny ruch sceniczny,
gra świateł i teatr cieni. Aktorzy umiejętnie zrealizowali to
widowisko, chociaż szczególnie od tych, którzy
wcielili się w role zwierzątek wymaga ono wiele wysiłku.
Atrakcyjny świat reklamy
Jednym z
wielu powodów, dla których „Bajka o
szczęściu” cieszy się od lat tak dużym zainteresowaniem jest
połączenie klasycznych motywów bajkowych ze
współczesnym problemem i nader aktualnym morałem. W
dzisiejszym świecie odwieczne pytanie „być czy
mieć?” coraz częściej dotyczy także dzieci. One też, podobnie
jak dorośli, oczarowane komercją i reklamami popadają w pułapkę złudnej
wizji szczęścia, które pozornie można kupić. Inscenizacja
„Banialuki” demaskuje mechanizmy, za sprawą
których wszyscy ulegamy manipulacji.
Widzowie
obserwują dwa światy: skromny i bezpretensjonalny wyczarowany
przy pomocy delikatnych, rzeźbionych kukiełek, oraz inwazyjny,
multimedialny, wrzaskliwie komercyjny, stworzony za pomocą
środków teatru estradowego, masek i kostiumów.
Ciepła, bliska i zabawna rzeczywistość w zetknięciu z energią, czarem i
atrakcyjnością świata reklamy może wydać się bezwartościowa i nudna.
Dlatego celem twórców widowiska jest ukazanie
iluzji i ulotności „szczęścia”, które
daje posiadanie rozmaitych gadżetów.
Czym
jest szczęście? Nie ma jednej poprawnej odpowiedzi na to skomplikowane
pytanie. Dla każdego bowiem szczęście może być czym innym. /.../
Na pytanie, czym może być szczęście, próbują
również odpowiadać dramatopisarze. Zadania tego podjęła się
także polska autorka Izabela Degórska, która
postanowiła pokazać jedno z obliczy szczęścia młodej widowni, bo też
dla nich jest "Bajka o szczęściu", której premiera w
reżyserii Lecha Chojnackiego odbędzie się w niedzielę 1 marca na scenie
Teatru Lalek "Banialuka" w Bielsku-Białej.
Do skonstruowania swojej historii Degórska użyła znanych nam
wszystkim z wcześniejszych bajek motywów.
Jest
więc stary Gospodarz, który żyje sobie skromnie w
ubogiej chacie, gdzieś na wsi, gdzie nie dochodziły żadne nowiny.
Starzec mieszkał sobie sam, ale nie można powiedzieć, że był samotny.
Miał bowiem troje przyjaciół, dzięki którym jego
życie było znośne: Koguta, Świnkę i Myszkę, z którymi
codziennie rozprawiał sobie o sensie życia. Pewnego dnia do chaty
staruszka zapukał Handlarz, który kolejno kupował od
Gospodarza jego serdecznych przyjaciół. Sprzedał ich
przybyszowi za wymarzone przedmioty: wymarzoną od lat fajkę,
fantastyczny nożyk oraz wysadzany świecidełkami zegarek.
Kiedy dom opustoszał, Gospodarz z dnia na dzień stawał się coraz
markotniejszy. Nie miał już kogo odwiedzać i do kogo mówić.
W końcu z nieszczęścia, jakie sam sobie zgotował, postanowił umrzeć.
Poprosił Śmierć, by ta wzięła go w zaświaty, ale - jak się okazało -
pani życia miała wobec niego inny plan. Więcej nie zdradzę, żeby małym
i dorosłym widzom, którzy będą towarzyszyć swoim pociechom
podczas wizyty w teatrze, nie popsuć dalszego rozwoju
wypadków oraz zakończenia. Dodam tylko, abyście się nie
smucili, że - jak to w bajkach bywa - będzie ono szczęśliwe!
Premiera "Bajki o szczęściu" o godz.
16. Spektakl przedpremierowy już 27 lutego, a potem między 1 a 6 marca.
Bilety: 15-22 zł.
W
niedzielę 15 lutego na scenie Miejskiego Domu Kultury w Lubaczowie
teatr Arka Lwowska wystawił komedię w reżyserii Mariusza Łeskiego pt.
„Mąż zmarł, ale już mu lepiej”. Sztuka na podstawie
scenariusza Izabeli Degórskiej to satyra o ludzkiej
bezwzględności, słabościach i grze pozorów. Spektakl miał
swoją premierę w styczniu, jednak każdy następny występ to wyjątkowe,
niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju przeżycie.
Długoletnie
małżeństwo Leona i Zofii Stachurskich to ciągła udręka, strapienie i
walka. Właściwie to mąż, emerytowany nauczyciel, przeszkadza swojej
żonie. Ona znosi go, tylko dlatego, że jest stałym źródłem
dochodu. Kiedy dowiaduje się od córki, że po śmierci męża
dostanie rentę, knuje podstępny plan. Częstuje go butelką jabłecznika,
a rano zastaje martwego na kanapie. Lekarz stwierdza zgon, grabarz
pobiera wymiar na trumnę, toczek i suknia żałobna już gotowe, usługi
pogrzebowe z modną trumną (bez mycia) zamówione. Niestety,
nieboszczyk zaczyna oddychać.
Tragifarsa
zaczyna się w szpitalu, do którego zjeżdża telewizja i
radio, zawiadomione przez chętną zysku pasierbicę. Wtedy atmosfera
staje się duszna, a akcja szybka. Tabloidowe media chcą za wszelką cenę
informacji o zmartwychwstaniu Leona. Pretensjonalni dziennikarze
szukają sensacji, dowolnie interpretując wypowiedzi postaci. Oni zaś
będąc czytelnikami prasy brukowej bardzo chcą zostać jej bohaterami.
Losy
małżeństwa Zofii i Leona to pretekst do ukazania panoramy społeczeństwa
małego miasteczka, któremu smutno bez telewizora. Groteskowo
przerysowani bohaterowie to uosobienie obłudy, skąpstwa i
niemoralności. Zofia, pomijając fakt zgładzenia męża, fałszywie
przymila się do sąsiadki, by uzyskać informację, z kolei ta liczy na
swoją kwestię w telewizji. Grabarz namawia na kupno modnej trumny,
tylko 300 złotych droższej niż tradycyjna, a córka zamiast
na pogotowie dzwoni do radia z rewelacyjną wiadomością.
Sztuka
to także sarkastyczne spojrzenia na świat mediów. W szpitalu
dziennikarz połączony na wizji ze studiem i publicznością na żywo, chce
uczestniczyć wraz z widzami w cudownym zmartwychwstaniu. Widownia
jednocześnie może przez sms decydować o odłączeniu lub pozostawieniu
bohatera przy sztucznej aparaturze. Towarzyszy temu szereg pełen
absurdalnych wydarzeń: w kulminacyjnym momencie mamy przerwę na reklamę
czy niedoszła wdowa ma zaśpiewać do mikrofonu ulubioną piosenkę męża.
Tu na uwagę zasługuje scena czytania gazet na pogrzebie. Artykuły o
żonie bez serca, wyrodnej córce i błędzie pijanego lekarza
to główne zainteresowania brukowców,
które nie są do końca takie przekłamane.
A
to wszystko w konwencji czarnej komedii. Narzędziem satyry jest śmiech,
który wyszydza ludzkie wady, a tego na widowni nie zabrakło.
Nie było mowy o tym, by zapomnieć o teatralnej umowności. Gra
aktorów była celowo przerysowana i ostentacyjna, postacie
raz budzą sympatię, innym razem odpychają, zawsze jednak śmieszą. Mimo
to są bliskie wzorcom, które znamy z naszego otoczenia. Co
więcej, w przerwie między aktami widzowie mieli możliwość skosztować
jabłecznika, prosto z rąk otrutego Leona, a ci, którzy
otrzymali swoją porcję, mieli duże wątpliwości zanim wypili. Ta scena,
zawieszona między grą a rzeczywistością, wzbudziła wielką radość i
sympatię widowni.
Działająca
przy Akademickim Ośrodku Inicjatyw Artystycznych grupa teatralna Studio
Saturator po raz pierwszy gra dla dzieci. "Gnomom" patronuje "Shrek".
Przymierzając się do
pierwszego spektaklu dla najmłodszych, Masza Bogucka, reżyserka,
wybrała sztukę Izabeli Degórskiej. Jej bohaterami są dwa
gnomy, Jazgot i Wytrzeszcz. Mieszkają na bagnie, a ich
głównym zajęciem jest dłubanie w nosie, łapanie much i
pożeranie żab. Pewnego dnia bagno wysycha, a bracia wyruszają w świat.
W podróży spotykają dobrotliwego Żółwia,
demonicznego Dyrektora Szkoły dla Rodziców, nadopiekuńczą
Wróżkę, a wreszcie flejtuchowatą Księżniczkę uwięzioną przez
Smoka.
Już zarys fabuły wyjaśnia, dlaczego podtytuł to "antybaśń". "Gnomy" są
kolejnym wariantem modnych dekonstrukcji baśni wchłoniętych przez
popkulturę. W spektaklu Studia Saturator Księżniczka jest potarganym
flejtuchem, a do różowej sukienki nosi zrolowane skarpety. Z
opresji ratuje ją nie przystojny książę na białym koniu, a para
nieokrzesanych gnomów. Czarny charakter - Smok - przez
przypadek pomaga bohaterom.
Bogucka
przyjęła konwencję groteski. Postaci rysowane są grubą krechą, ale
młodzi aktorzy poradzili sobie z zadaniem. Katarzyna Żmuda z dużym
zaangażowaniem odgrywa płaczliwego Wytrzeszcza, Małgorzata Zwolińska
buduje swoją sceniczną postać (Jazgota) z dbałością od
szczegóły, m.in. mimiką. Odtwórczynie
głównych ról znacznie lepiej grają, niż śpiewają
(na plus wyszłoby "Gnomom" okrojenie wstawek muzycznych). Dobrze radzą
sobie w interakcji z publicznością. Rozbawiają Michał Surosz
(Nauczyciel), Agnieszka Smolak-Stańczyk (świetna Kursantka) i Emilia
Calak-Kłoda (zblazowana Królewna).
W "Gnomach" jest sporo dobrych pomysłów reżyserskich i
atrakcyjnych układów choreograficznych (Agnieszka Cygan).
Mocną stroną spektaklu są kostiumy i charakteryzacja. Gnomom
przyczepiono wielkie, owłosione uszy, Żółw ma gogle, hełm i
jutowy wór na plecach. Nadopiekuńcza Wróżka
odziana jest w skóry dzikich zwierząt, a ucząca się w szkole
Gnomica wygląda jak śpiewaczka z chóru gospel. Niezłe
wrażenie robi też Smok. Dzieciom do gustu przypadnie morał - nie zawsze
warto być grzecznym!
Spektakl
„Gnomy” postały ze współpracy
Akademickiego Ośrodka Inicjatyw Artystycznych i Studia Saturator
uzupełnia teatralną ofertę skierowaną do młodszych widzów.
Historia dwóch braci, Wytrzeszcza i Jazgota ma jeszcze nie
raz rozgrywać się na deskach teatru AOIA, warto więc zawędrować ze
swoimi pociechami na Zachodnią 54/56, Przedstawienie jest skierowane do
dzieci od 7 lat, ale i widz mający lat 107 spędzi tam miło czas.
Tytułowe
gnomy to dwaj głowni bohaterowie sztuki pióra Izabeli
Degórskiej. Pewnego dnia te złośliwe stwory,
lubujące się w zajadaniu robaków i kąpielach w bagienku,
wyruszają w podróż, by uratować swoją idylliczną krainę.
Wyprawa obfituje w przygody i nowe znajomości. Gnomy poznają
ekscentrycznego profesora gnomologii, uczącego rodziców, jak
postępować z dziećmi, na swej drodze spotykają również
wróżkę, obdarzoną (zbyt) silnym instynktem macierzyńskim,
trafiają do jaskini zamieszkałej przez złego smoka i ratują stamtąd
królewnę, bardzo niekonwencjonalną, bo potarganą i
niechlujną. Historia opatrzona została podtytułem antybaśń. Fabuła
zbudowana została z wątków znanych z baśni i bajek właśnie,
ale obecna w sztuce groteska sprawia, że sytuacje ukazane są jakby w
krzywym zwierciadle. Stąd szkoła, w której uczą się rodzice,
a nie dzieci, postać królewny odbiegająca od stereotypowych
wyobrażeń, czy w końcu same gnomy, które okazują się nie być
do szpiku kości złe. Za to elementem wspólnym z baśnią jest
szczęśliwe zakończenie oraz morał, jaki wypływa z historii.
Akcja
jest dynamiczna, obfitująca w sytuacje wywołujące niewymuszony śmiech,
ale zdarzają się również i chwile grozy. Na scenie dużo się
dzieje, aktorzy śpiewają, wykonują choreografię, pojawiają się też
animacje, dym, całość dopełniona jest grą światłem i efektami
dźwiękowymi. Wielość atrakcji sprawia, że w trakcie godzinnego
spektaklu nie ma czasu na nudę. Niewątpliwą zaletą jest właśnie czas
trwania „Gnomów”, dostosowany do
możliwości skupienia uwagi przez najmłodszych.
Zamiarem
reżyserki Maszy Boguckiej było stworzenie propozycji, która
stanowić będzie rozrywkę zarówno dla dzieci, jak i
towarzyszącym im rodzicom. Myślę, że udało się to osiągnąć.
Świadczy o tym gromki aplauz wieńczący przedstawienie i zadowolone miny
widzów wychodzących z AOIA.
Fot. Monika
Kembłowska
Gazeta
Wyborcza
Co jest Grane Łódź nr 288,
wydanie z dnia 12/12/2014SCENA,
str. 11
Dodano 20 listopada 2014 roku
Niezwykle
udane realizacje moich sztuk wiele razy były
komentowane na stronach internetowych
przedszkoli i szkół. Dziś przytoczę jedną z nich:
6
listopad 2014r. Publiczne
Przedszkole nr 43 w Opolu
Tego
dnia „ Biedronki” i „ Skrzaty”
w teatrze Lalki i Aktora obejrzały przepiękną, pełną głębokich myśli
bajką – „ Bajkę o szczęściu”. Świat
zwierząt zawsze był bliski dzieciom w tym wieku, a myszka, świnka i
kogucik staną się od dziś ulubieńcami naszych milusińskich. Mamy
nadzieję, że takich przedstawień, w tej formie i z tak głębokim
morałem, przemawiającym do dzieci, będzie coraz więcej.
Rozczarowana
dotychczasowym
życiem i zachęcona perspektywą renty po mężu starsza kobieta postanawia
go zgładzić. Tak zaczyna się historia, bazująca na scenariuszu czarnej
komedii Izabeli Degórskiej „Mąż zmarł, ale już mu
lepiej”, którą przedstawił Teatr Tadamm!
działający przy łomżyńskiej grupie programu „Profilaktyka a
Ty”.
–
Ta sztuka,
szczególnie w drugim akcie, pokazuje jak bezduszne media
sprzedają za lipne pieniądze bardzo ważne wartości – a
przecież tak naprawdę życie człowieka, to jest największa wartość, jaką
dał nam Pan Bóg! – mówi Katarzyna
Górska,inicjatorka wystawienia sztuki.
Zofia
Stachurska (Katarzyna
Górska) ma już serdecznie dość starszego, wiecznie
zrzędzącego i chodzącego swoimi drogami męża Leona (Przemysław
Przestrzelski). Kiedy córka Jola (Iza Gałązka) wspomina o
możliwości uzyskania renty po zmarłym mężu, kobieta zaczyna planować
jego zabójstwo. Bierze na spytki sąsiadkę Krzyżanowską
(Katarzyna Duda), którą podejrzewa, że kilka lat wcześniej
wyprawiła na tamten świat za pomocą zatrutego jabłecznika swego
małżonka. Koniec końców zdobywa od sąsiadki butelkę tego
trunku i następnego dnia po jej wypiciu Leon się nie budzi. Zofia
zaciera ręce z radości, jednocześnie udając rozpacz przed lekarzem
(Jakub Przesław) i grabarzem (Piotr Drężek). I gdy wydawałoby się, że
odniosła zamierzony cel – Leon, nie odzyskując przytomności,
znowu zaczyna oddychać. Prowadzi to do wielu perturbacji i ogromnego
zamieszania, które ukazują zarówno całkowity
rozpad więzi i zanik uczuć wyższych w tej rodzinie. Córka na
wieść o tym, że ojciec znowu oddycha nie dzwoni na pogotowie, ale do
lokalnego radia Zgaga, by za sensacyjny news o tym, że „w
Goryszewie ożył nieboszczyk”, zainkasować 50 zł, słabości
zamieszanych w tę sytuację osób, np. pracowników
szpitala (ordynator – Ola Grądzka, pielęgniarka –
Magda Jankowska, wspomniany już lekarz - alkoholik) oraz bezduszność
poszukujących jak najatrakcyjniejszego tematu mediów
goniących za sensacją (dziennikarze: Magdalena Kocoń, Martyna
Wiśniewska i Marcin Świątkowski)
–
Szukając
scenariusza brałam pod uwagę, żeby ukazywał taki problem –
mówi inicjatorka wystawienia „Mąż zmarł, ale już
mu lepiej” Katarzyna Górska. – Chodziło
nam też o pokazanie co możemy zrobić, żeby pomóc drugiemu
człowiekowi. Bo tutaj warto pomóc i tej wdowie,
która chce tylko pieniędzy po śmierci swego męża, i
córce, która dzwoniąc do radia chce zarobić na
śmierci swego ojczyma te 50 czy 100 zł.
Nie
wiemy, czy Leon umiera, na skutek przyczyn naturalnych czy z powodu
programu telewizyjnego, którego widzowie zadecydowali
SMSami, że powinien zostać odłączony od aparatury podtrzymującej jego
funkcje życiowe, ale wszyscy spotykają się nad jego trumną. Ksiądz
(Piotr Jarosiński) wspomina zmarłego, ale zebrani, poza zakonną
siostrzyczką Łucją (Anna Bujno), jakoś nie sprawiają wrażenia
przejętych czy zdruzgotanych tą tragedią – bardziej
interesuje ich jak wypadli na zdjęciach w tabloidach i jak ich tam
opisano. I w takiej sytuacji Leon ponownie ożywa... bo przecież nie
mógł przegrać zakładu z grabarzem. Nie wywołuje to niczyjej
radości, bowiem każdy myśli tylko o sobie: grabarz, że po takim
podwójnym skandalu jest już skończony w branży pogrzebowej,
lekarze zachodzą w głowę, jak tym razem badany przez trzy godziny denat
mógł ożyć, a córka… znowu dzwoni do
stacji radiowej z sensacyjną informacją.
– Spektakl pokazuje taką rzeczywistość, gdzie w wiadomościach
telewizyjnych podaje się, że zginęło 50 osób, za chwilę, że
jutro będzie padał deszcz, a następnie, że powódź zmiotła
dwa miasta – mówi ks. Tomasz Trzaska, opiekun
grupy. – Takie strywializowanie pojęcia śmierci w mediach
jest więc dzisiaj bardzo częste i ta sztuka pokazuje to w formie
czarnej komedii.
– Problem jest nie tylko z mediami, ale również ze
społeczeństwem, rodziną, znajomymi, dlatego chcieliśmy to ukazać
– zaznacza grający reżyser Marcin Świątkowski. – To
jest przedstawienie o dzisiejszych czasach, o tym co się dzisiaj dzieje
w mediach, w społeczeństwie, wszędzie – rzeczy,
które powinny być dla ludzi ważne, np. tak podniosłe jak
śmierć, są sprowadzane do sfery profanum, co nie powinno mieć
miejsca!
Jaką
wartość ma śmierć człowieka? Odpowiedzi na to pytanie szukała młodzież
działająca w łomżyńskiej grupie PaT (Profilaktyka a Ty) wystawiając
spektakl „Mąż zmarł, ale już mu lepiej”.
Premiera
spektaklu odbyła się 27 maja br. w Centrum Kultury przy Szkołach
Katolickich w Łomży.
Tytułowa
sztuka to czarna komedia, której akcja toczy się
wokół rodziny, przytłaczającej widza przenikającą
zwyczajnością. I zapewne o życiu tejże nie można by powiedzieć nic
więcej, gdyby nie fakt nagłej śmierci Leona Stachurskiego (Przemek
Przestrzelski) – ojca rodziny. Odejście w takim samym stopniu
tajemnicze, co upragnione staje się powodem do radości wszystkich
zgromadzonych. Zaprzyjaźniony z rodziną grabarz (Piotr Drężek) już
zaciera ręce, bo przecież w modzie są teraz nieco droższe trumny
„z okienkiem”, a wdowa (Katarzyna
Górska) myśli już o rencie, którą otrzyma po
zmarłym, tym samym pozbywając się z rodzinnego życia uporczywej
obecności Leona. Kiedy upragniony cel stał się bardzo bliski zmarły
powraca do życia… i tak kilka razy!
Spektakl
„Mąż zmarł…”, wg scenariusza Izabeli
Degórskiej, ukazuje sensacyjno-komercyjne podejście świata
mediów do śmierci, która dawno przestała być
dramatem, a stała się nośnym „newsem”,
który żyje swoim życiem w odrealnionej i stabloidyzowanej
rzeczywistości.
Ta sztuka pokazuje jak bezduszne media wyprzedają najwyższe wartości, w
tym życie, które jest najcenniejszym darem danym nam od Boga
– mówi Katarzyna Górska, liderka
łomżyńskiej Grupy PaT. Reżyser Marcin Świątkowski dodaje, iż ukazany
został, w sposób bardzo dobitny, proces sprowadzania ważnych
spraw do sfery profanum. Problem jest
nie tylko w świecie mediów, ale w społeczeństwie, rodzinach,
wśród znajomych. To przedstawienie o dzisiejszych czasach
– puentuje reżyser.
„Mąż
zmarł…” to prawie 90 minut dobrej zabawy,
która skłania do refleksji nad bezkrytycznym odbiorem
medialnych przekazów. Sztuka została zrealizowana w ramach
działań programu Profilaktyka a Media. Premierę obejrzało ok. 160
osób.
/.../
Reżyseria:
Marcin Świątkowski
Za studenckich czasów zdarzało nam się
chodzić na przedstawienia do teatru Kochanowskiego. Hankę wzięłam do
miejsca zdecydowanie bardziej odpowiedniego do jej wieku – Opolskiego
Teatru Lalki i Aktora. Wybraliśmy Bajkę o szczęściu,
której premiera odbyła się 15 marca. Trochę się bałam, że po
zgaszeniu świateł Hanka spanikuje albo się przestraszy
(ostatnio… uciekła z przedstawienia z przedszkola…). Nic
z tych rzeczy! Tym razem bajka baaaardzo się podobała. /.../
Na
stronie teatru możemy się dowiedzieć, że:
…W
świecie zdominowanym przez konsumpcjonizm i chęć posiadania odpowiedź
na to pytanie okazuje się niezwykle ważna. Warto podjąć na ten
temat rozmowę już z najmłodszymi dziećmi. Wraz z ubogim Staruszkiem
oraz jego milutkimi zwierzątkami – Świnką, Kogucikiem i Myszką,
poszukamy odpowiedzi na to ważne pytanie – czy lepiej jest mieć
czy być? „Bajka o szczęściu” to mądra i pełna ciepła
opowieść o tym jak bardzo człowiek staje się samotny, gdy zamiast
przyjaźni wybiera przedmioty… Brzmi poważnie, prawda? Mimo to
moja 3-latka wiele z przedstawienia zrozumiała i długo tłumaczyła jak
ważni są przyjaciele. Więcej o samym przedstawieniu opowiadać nie będę.
Napiszę tylko, że warto na nie się wybrać.
My dołączyliśmy do kilku grup
przedszkolaków, myślę jednak, że zdecydowanie lepszą opcją jest
wybór przedstawienia popołudniowego lub weekendowego –
wtedy nie ma grup. Dzieciaki z rodzicami na pewno lepiej się wtedy
odnajdą w dla wielu z nich nowej, sytuacji.
Bajka trwa ok. 60 minut. Hania nie zdążyła
się zacząć niecierpliwić zbyt długim siedzeniem w jednym miejscu.
Przedstawienie dało jej do myślenia i potem długo tłumaczyła, dlaczego
nie można sprzedawać przyjaciół./.../
"Bajka o
szczęściu" w reż. Janusza Ryl-Krystianowskiego w Opolskim Teatrze Lalki
i Aktora. Pisze Małgorzat Kroczyńska w Nowej Trybunie Opolskiej.
Prosta
historia, skromna inscenizacja i mądre przesłanie - "Bajka o
szczęściu", czyli o tym, co jest w życiu ważne, w wersji dla
najmłodszych.
Czy
dla paru błyskotek, zachcianek warto poświęcić przyjaźń, co w życiu
jest ważniejsze: mieć czy być? - najnowszy spektakl w Opolskim Teatrze
Lalki i Aktora takie pytania stawia najmłodszym widzom i odpowiedź daje
im jednoznaczną. Bohater "Bajki o szczęściu" mieszka w wiejskiej
chacie, z dala od wielkiego świata, który dla niego zaczyna
się już za lasem. W chacie bieda aż piszczy, ale Staruszek nie narzeka,
cieszy go każdy słoneczny poranek, zwłaszcza że tę radość może dzielić
z trójką przyjaciół - zwierząt (to, że w bajce
wszystkie mówią ludzkim głosem nikogo dziwić nie powinno).
I
żyliby pewnie tak sobie jeszcze długo i szczęśliwie, gdyby do Staruszka
nie trafił Handlarz i nie omamił go swoją ofertą. Za fajkę, nożyk,
wysadzaną kolorowymi kamykami tabakierę (sądząc po reakcji małych
widzów na premierze, dorośli muszą wyjaśnić dzieciom, co to
za przedmiot) Staruszek płaci swoimi przyjaciółmi.
Szybko
i boleśnie się przekona jak kiepski zrobił interes. Ma rzeczy, bez
których przecież mógł się obejść, a stracił
znacznie więcej, został zupełnie sam. Los da mu jednak jeszcze jedną
szansę, bo jak na klasyczną bajkę przystało i ta, o szczęściu, kończy
się dobrze.
Spektakl Janusza Ryl-Krystianowskiego, choć przede wszystkim dla
maluchów, mówi o sprawach, które i dla
dorosłych nigdy nie tracą na aktualności. Oto szatan (Handlarz) toczy
bój o każdą ludzką duszę z uosabiającym dobro Aniołem, ale
to ostatecznie my sami, obdarzeni wolną wolą, decydujemy,
które z nich wygra. W "Bajce o szczęściu" sprzymierzeńcem
człowieka okazuje się śmierć. Z jej kalendarza wynika że życie
Staruszka jeszcze nie dotarło do kresu, on ma czas na naprawienie
swoich błędów. My, dorośli, wiemy, że nie zawsze taka szansa
jest nam dana.
Prosta
historia, opowiedziana za pomocą skromnych środków wyrazu, w
której świat uniwersalnych wartości przeciwstawiony zostaje
wartościom materialnym, dającym jedynie ułudę szczęścia - trudno
przecenić siłę oddziaływania takiego przesłania.
Bajka
o szczęściu” to literacki debiut Izabeli
Degórskiej, dziś już znanej i uznanej autorki
wielu sztuk dla dzieci. Po jej debiutancki tekst teatry wciąż jednak
chętnie sięgają, doceniając jego walory. Janusz Ryl-Krystianowski,
który przygotowuje inscenizację
„Bajki o szczęściu” w Opolskim Teatrze Lalki i
Aktora, też reżyseruje tę opowieść nie po raz pierwszy i - jak
mówi - za każdym razem to dla niego nowa przygoda.
- Wracam do niej, bo ta prosta, a nawet naiwna, w najlepszym
tego słowa znaczeniu, historia ma ogromną siłę oddziaływania na
najmłodszego widza - tłumaczy reżyser. - „Bajka o
szczęściu” opowiada o staruszku, który przez
zwykłą pazerność, za namową handlarza traci swoich najlepszych
przyjaciół. Prawda, że proste? A ile o nas mówi!
To jedna z niewielu klasycznych bajek, ale pisanych
współcześnie, która budzi w dziecku refleksję, że
może nie warto w życiu zabiegać tylko o dobra materialne, że przyjaźń,
empatia, dobro, piękno, prawda to są prawdziwe wartości. I trzeba to
dzieciom uświadamiać od wczesnych lat, bo one dziś tak szybko
dorastają, a wiedzę o świecie czerpią głównie z
internetu.
Janusz Ryl-Krystianowski, na co dzień dyrektor Teatru Animacji w
Poznaniu, „Bajkę o szczęściu” ma w repertuarze od
lat, bo - wyjaśnia - rosną nowe pokolenia, które trzeba
skłaniać do myślenia.
-
Adresujemy tę bajkę przede wszystkim do dzieci, ale i ich opiekunom,
wychowawcom taka refleksja się przyda - uważa. - Można więc powiedzieć,
że robimy spektakl familijny.
Przedstawienie (dla maluchów
od lat 4) toczy się i w żywym planie, i w lalkowym. Urzekająca kolorami
scenografia jest dziełem Jacka Zagajewskiego. Muzykę skomponował Robert
Łuczak.
A grają: Andrzej Mikosza, Jan Chraboł,
Dorota Nowak, Agnieszka Mikołajczyk, Tomasz Szczygielski i Elżbieta
Żłobicka. Premiera w OTLiA w sobotę o 17.00, kolejne przedstawienie już
w niedzielę, także o 17.00. Bilety po 19 i 16 zł.
To pytanie,
na które starają się odpowiedzieć twórcy
widowiska "Bajka o szczęściu". Premiera w sobotę w Opolskim Teatrze
Lalki i Aktora.
"Bajka o
szczęściu" to opowieść o Staruszku, który żyje na odludziu.
Jest ubogi, ale ma wiernych przyjaciół - Świnkę, Myszkę i
Kogucika. Pewnego dnia pojawia się u niego Handlarz, który
oferuje mu różne atrakcyjne przedmioty. Ceną za nie są
towarzysze Staruszka. Ten ich oddaje, ale gdy zdaje sobie sprawę, że
bez nich trudno mu żyć, wyrusza w podróż, by odzyskać
przyjaciół.
- Historia
jest prosta, ale niesie ze sobą bardzo ważny przekaz, istotny
szczególnie teraz, w dobie powszechnego konsumpcjonizmu -
mówi Janusz Ryl-Krystianowski, reżyser spektaklu. - Za jego
sprawą maluchy przekonują się, że nie można się bogacić za wszelką cenę
kosztem przyjaciół i wolnego czasu. To przesłanie,
które do serca mogą sobie wziąć także dorośli - stwierdza.
AUTOR:
Anna Staszak W
tym roku XXII Konfrontacje Amatorskiej Twórczości
Artystycznej Regionu trwały przez jeden dzień i odbyły się 7 grudnia.
Podczas przeglądu miałam okazję zobaczyć zmagania siedmiu grup
teatralnych, które prezentowały swoje spektakle na scenie
Akademickiego Centrum Kultury i Sztuki „Od Nowa”.
Zostały one wyłonione spośród blisko dwudziestu przedstawień
zgłoszonych do udziału w Konfrontacjach. Jeśli chodzi o
dobór repertuaru, cechę wspólną większości
wyborów stanowiła próba ukazania
współczesnego obrazu świata i człowieka oraz przedstawienia
problemów, które dotyczą bezpośrednio ludzi
młodych. Tegoroczna edycja Konfrontacji w dziedzinie teatru pokazuje,
że początkujący aktorzy chętnie sięgają po tematy ważne, a zarazem im
bliskie, nawet jeśli są one trudne.
/.../ formę teatralną, opierającą się, między innymi, na
teatrze ludowym, ale także tematycznie dotyczącą
współczesnego człowieka, zgłębiali najmłodsi uczestnicy
tegorocznych Konfrontacji, aktorzy Teatru Bum Bum Cyk. W
prostej, ciepłej i dziecięcej „Bajce
o szczęściu” ukazano bardzo wyraźny morał,
który skłania do refleksji również nieco
starszych widzów. „Bajka o szczęściu” to
opowieść o dziadku, który pod wpływem uroku handlarzy
sprzedał swoje zwierzęta w zamian za nową fajkę i zegarek. Szybko
jednak zorientował się, że przedmioty nie zastąpią mu
przyjaciół, dlatego postanowił ich odszukać. Ta piękna
historia, opowiedziana z dziecięcą wrażliwością, jest metaforą życia
ludzkiego. Mówi o poszukiwaniu szczęścia przez każdego
człowieka i o tym, że często trudno nam je zauważyć mimo iż znajduje
się ono na wyciągniecie ręki.
/.../
Tegoroczne jury w składzie: Jerzy Rochowiak, Mieczysław Giedrojć, Kamil
Hoffmann, Dorota Nowak i Jan Polak, postanowiło przyznać
wyróżnienie /.../ Teatrowi Bum Bum Cyk za spektakl
„Bajka o szczęściu”. /.../ Wyróżnienie
honorowe otrzymał Filip Rychlicki z zespołu Bum Bum Cyk za rolę Dziadka
w spektaklu „Bajka o szczęściu.” /.../
KATAR
2013, XXII Konfrontacje Amatorskiej Twórczości Artystycznej
Regionu
7 grudnia 2013
WOAK Toruń / Akademickie Centrum Kultury i Sztuki „Od
Nowa”
Teatr o życiu, Tymański o „Miłości” i
„Polskim gównie”
W Olecku
trwają
34. Spotkanie ze Sztuką „Sztama”. Piątkowy program
(18.10)
zbudowany był ze
wzruszeń, wspomnień, śmiechów i momentów
prześmiewczych.
Aktorki amatorskiego
teatru udowodniły, że „problemy dnia dzisiejszego”
pozostają aktualne bez
względu na czas i system, a Tymon Tymański zagrał mniej
„ponure
pitu pitu”.
„Sztama”
teatrem
stoi. Począwszy od piątkowego popołudnia, gdy na scenę wyszły aktorki
„Teatru 6
i pół”, znanego oleckiej publiczności. Rzecz o
trzech
kobietach, podparta
poczuciem humoru i doświadczeniem, okazała się znakomitą odskocznią od
rzeczywistości. Ale by nie odskoczyć zbyt daleko, żartobliwa sztuka
traktowała
o życiu. Gienia – przed emeryturą, rozwiedziona Marylka
–
„nimfomanka” i
Marzenka z dwoma fakultetami, snująca plany o własnym gabinecie,
mieszkaniu w
apartamencie i czerwonym aucie, to główne bohaterki komedii
Izabeli Degórskiej.
Autorka sztuki – wieloletnia dziennikarka – to
świetna
obserwatorka
rzeczywistości. Degórska, która w swoim resume
może dodać także
pisanie dialogów do telenoweli „Klan”, w
„Balladzie na trzy biurka” stworzyła
portrety polskich pracowników, w przerysowany
sposób
przypominając, że natura
ludzka pozostaje niezmienna, nawet gdy przychodzi nowe (wszystko jedno
czy są
to zmiany systemu politycznego, czy zmiany w najbliższym otoczeniu).
Remont
nieskomputeryzowanego banku kończy się „wielkim
wietrzeniem”. A do odkrycia tej
„prawdy” nie trzeba było nawet pani Gieni
–
wszystkowiedzącej kadrowej, która
od początku sztuki jak mantrę powtarzała słowa: stare
wyrzucamy,
nowe
wstawiamy. /.../
Fot. Niebywałe Suwałki
Dodano 2 września
2013 roku
Wampiry
ze szczecińskich podziemi... Przeczytaj "Krew to nie
wszystko"
Rozmowa
z Izabelą Degórską, szczecińską pisarką i
dziennikarką.
-
Przed wakacjami
wydała pani drugą część „wampirzej
sagi” „Krew to nie wszystko”.
- No
właśnie nie wiem
czemu wszyscy nazywają to sagą. To
jest po prostu kontynuacja „Pamięci krwi”.
-
Może dlatego, że
wszystkim książka się podoba i liczą
na kolejne tomy.
- Chyba za
wcześnie
mówić jak książka się podoba, bo ukazała
się gdy wszyscy wyjeżdżali na wakacje i niewielu czytelników
wie, że istnieje.
Żałuję, że nie pojawiła się dwa tygodnie wcześniej, bo byłaby dobrą
lekturą na
lato.
-
Pierwsza część się podobała, miała pozytywne recenzje.
Były jakieś spotkania z czytelnikami?
- Jedno
takie większe
odbyło się w Poznaniu na początku
listopada, w studyjnym kinie nawiązującym klimatem do szczecińskiego
Pioniera.
Czuć było atmosferę Halloween, były rzeźbione dynie, a na koniec
atrakcją miała
być prezentacja horroru wybranego przez czytelników,
którzy przyszli na
imprezę. Wielką radość sprawiło mi to, że po spotkaniu autorskim wiele
osób
wyszło i nie zostało na film. To był taki przyjemny sygnał, że przyszli
z
powodu mojej książki, a nie na darmową projekcję.
-
Horrory ostatnio są bardzo popularne, szczególnie
wśród
młodzieży. Czy to był powód, dla którego
zdecydowała się
pani na taką tematykę?
- Nie
potrafię
powiedzieć, w którym momencie się to u mnie
pojawiło. Wiele czynników składa się na ten impuls, że ma
się
ochotę usiąść i
coś napisać od siebie. Do napisania „Pamięci krwi”
pobudziła mnie wizja
szczecińskich podziemi jako tła dla powieści pełnego grozy i
tajemniczości.
Bardzo możliwe, że klimat wampiryczny, który był wtedy na
topie,
przyczynił się
do decyzji o takim temacie, ale ogólnie miałam chęć
napisania
powieści, w które
coś by się działo w naszych szczecińskich podziemiach. Zwłaszcza że
docierały
do mnie ciekawe opowieści. Mój tata, który
pracował w
archiwum w szpitalu,
takie podziemia przemierzał. Mój mąż, który jako
dzieciak
właził wszędzie,
gdzie włazić nie powinien, też po takich miejscach chodził. A ja sama
natykając
się na różne publikacje dotyczące podziemi zawsze się nad
nimi
zatrzymywałam.
Natomiast w przypadku kontynuacji („Krew to nie
wszystko”)
to już była chęć
zanurzenia się w świat, który wcześniej został stworzony.
Powrotu do bohaterów,
których bardzo polubiłam. Bardzo byłam ciekawa co u nich
słychać. Ciągnęli mnie
do siebie.
-
To może nadal będą ciągnąć do siebie?
- Ja myślę,
że takie
tęsknoty ma każdy pisarz, jeżeli polubi
swoich bohaterów. Nie zawsze jest jednak ten impuls i nie
zawsze
są możliwości,
żeby się nad danym tematem pochylić.
-
Fantastyczny świat bardzo często się pojawia w pani
twórczości, a problemy poruszane są raczej
współczesne.
Czy ta forma pomaga
pani lepiej przedstawić te problemy?
- Bardzo
mnie nęci
takie postrzeganie rzeczywistości, która
nie jest siermiężna. Wydaje mi się to ciekawsze. A skoro już poświęca
się sporo
czasu na napisanie dużej formy, jaką jest powieść, to chciałoby się
robić coś,
co będzie porywać. Mnie akurat porywa taki świat, w którym
dzieje się coś
niezwykłego.
-
Pisanie zaczęło się u pani od „Bajki o szczęściu”,
sztuki teatralnej dla dzieci, która była grana
również u
nas w Pleciudze. Skąd
pomysł, żeby pisać dla dzieci?
- Z
wykształcenia
jestem nauczycielką przedszkola. Przez
trzy lata pracowałam z maluchami. Sama miałam małe dzieci kiedy pisałam
pierwsze bajki, więc było to dla mnie dosyć naturalne. Niestety,
wydawnictwa
nie były zainteresowane ich publikacją. W tamtym czasie natrafiłam w
Internecie
na informację o konkursie dramatopisarskim na sztukę dla dzieci.
Dokonałam
adaptacji jednego z moich gotowych tekstów, była to właśnie
„Bajka o
szczęściu”. Sztuka spodobała się, i to bardzo, trafiła na
sceny.
Dziś mogę
powiedzieć, że to sukces wersji teatralnej spowodował, że zajęłam się
pisaniem.
Dopiero po nim wydawnictwa chciały ze mną rozmawiać, żeby wydać moje
książki
dla najmłodszych.
-
Zapewne siedziała pani na widowni kiedy była wystawiana
pani sztuka i widziała pani reakcje dzieci. Jakie to były wrażenia?
- Byłam na
wielu
swoich przestawieniach. Oczywiście, że
obserwuję co robią dzieci na widowni, jak reagują. To jest nawet
ważniejsze od
tego co się dzieje na scenie. Jeżeli nie mogę być na przedstawieniu
popremierowym, zawsze dzwonię do teatru i wypytuję o reakcje dzieci,
stąd wiem,
że moje sztuki są dobrze przyjmowane. Widzą to i cenią nauczycielki,
niekiedy
wręcz domagają się wznowień. Tak było w Poznaniu. W Warszawie
„Bajka o
szczęściu” przez 9 lat nie schodziła z afisza. To jest duży
sukces – nie tylko
tekstu, ale przede wszystkim świetnego zespołu teatralnego. Bardzo
gorąco moje
sztuki („Bajka o szczęściu” i „Chcę być
duży”)zostały
też przyjęte w Bułgarii. To dla mnie
ważne, bo po raz pierwszy
wystawiono je za granicą, w innym kręgu kulturowym.
-
Praca z dziećmi pomogła pani w pisaniu dla dzieci, a
praca z dorosłymi pomogła w pisaniu o dorosłych i dla dorosłych?
- Jak
najbardziej.
Dziennikarstwo to jest taki zawód, w
którym ma się kontakt z różnymi ludźmi.
Dziennikarz ma
okazję podejrzeć ludzi w
nietypowych - dla osób z zewnątrz -sytuacjach. Mogłam
zobaczyć
jak funkcjonuje
lekarz na sali operacyjnej, jak artystka spawa z metalu rzeźbę, jak
pracują
ludzie wielu zawodów. Daje też możliwość spotkania się z
bardzo
różnymi
osobowościami, a to jest fantastyczna baza do tego, żeby potem
wykreować żywe
postaci, które nie będą papierowe, nie będą mdłe. O wiele
trudniej jest zrobić
coś takiego osobie bardzo młodej, która ma niewiele
doświadczeń
i niewiele osób
poznała.
-
Pisała pani dialogi dla seriali, a właśnie na seriale
się narzeka, że tam są papierowe i mdłe postaci. Jaki pani miała patent
na
seriale?
- Byłam
tylko
kółeczkiem w wielkiej machinie. Podczas pracy
przy serialu pracuje wielu scenarzystów. Każdy ma
swój
język, poczucie humoru,
sposób formułowania wypowiedzi i zasób
słownictwa, a
przecież postacie „żyjące”
w telenoweli (kilkanaście lat!) muszą być spójne. Widz nie
może
przy każdym
odcinku wychwytywać rażących różnic, bo do ekipy dołączył
nowy
dialogista.
Zatem pisałam sceny i dialogi, które następnie były
formatowane,
jeśli
odbiegały od oczekiwanego wzorca. Czuwali nad tym producent i
główny
scenarzysta.
-
Dziennikarstwo to zawód, w którym ma się do
czynienia z
wieloma osobami, a pisarz zostaje sam ze sobą, że swoimi myślami i
postaciami.
Nie przeszkadza pani samotność pisarza?
- Jestem
raczej
introwertyczna. Lubię się spotykać z ludźmi,
którzy mają coś fajnego do powiedzenia, ale też lubię dużo
pobyć
ze sobą, ze
swoimi myślami i dobrze mi z tym. Owszem, bywa że brakuje mi
interesującego
towarzystwa. Ale już jest lepiej, bo przez długi czas nie potrafiłam z
ludźmi
rozmawiać, tylko wyciągałam z nich informacje.
-
Czy pani, podobnie jak wielu pisarzy, przestaje panować
nad swoimi bohaterami, którzy zaczynają żyć własnym życiem?
Jest taki
moment, że
podąża się za wydarzeniami, które się
pojawiają. To jest fascynujący moment. Pisarz jest ciekawy co dalej się
wydarzy.
ROZMAWIAŁA
MAŁGORZATA
KLIMCZAK
Izabela
Degórska – dziennikarka,
która przez 10 lat
realizowała reportaże dla ogólnopolskich stacji
telewizyjnych
oraz
współpracowała z prasą i radiem. Wyprodukowała kilka
teledysków, pisała dialogi
dla telenoweli „Klan”, wyreżyserowała film
dokumentalny
„Azyl dla dzikich
ptaków”. Zadebiutowała literacko w 2002 roku
„Bajką
o szczęściu”, obecnie jedną
z najczęściej wystawianych w Polsce współczesnych sztuk
teatralnych dla dzieci.
W 2008 roku nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka Wydawnictwo ukazała się
„Najwyższa
pora na miłość”. Mieszka w Szczecinie wraz z mężem i dziećmi.
KREW TO NIE WSZYSTKO -
Izabela Degórska PATRONAT
KOSTNICA
Krew to nie wszystko, czego pragną wampiry. One chcą wyjść na
powierzchnię za dnia i nie spłonąć w potwornych męczarniach, marzą o
życiu skąpanym w blasku słońca. Krew to również nie
wszystko,
czego oczekują czytelnicy powieści wampirycznych. Temat
krwiopijców jest ostatnio tak mocno eksploatowany, że wydaje
się
być cudem znalezienie książki, od której czuć powiew
świeżości.
Tym bardziej cieszy świadomość, że polscy autorzy również
podejmują wyzwanie stworzenia czegoś nowego i nie brak im
pomysłów na kontynuowanie już rozpoczętych przez siebie
historii, jak to ma to miejsce w przypadku wampirów a’la
Degórska.
Akcja powieści tak na dobre rozkręca się w chwili
inicjacji Mileny. Jest to ważne wydarzenie, jednak z jej powodu
zjeżdżają się wampiry nie tylko z kraju, ale i ze świata. Wszyscy chcą
zobaczyć chodzącą za dnia. Na inicjację przybywają również
Familianci, przed którymi dar młodej wampirzycy należy
ukrywać,
wmówić im, że wcale go nie posiada. Kiedy bohaterka zostaje
poddana próbie światła coś idzie nie tak i zaczyna płonąć,
dochodzi również do walki i koniec końców Milena
zostaje
porwana. Niby tak jakoś znajomo wygląda owa rozkręcająca się akcja, a
na dodatek skromnie, ale...
W najnowszej powieści Degórskiej tak naprawdę bez
przerwy coś się dzieje, a akcja jeszcze na początku rozszczepia się na
kilka wątków i w każdym z nich nie brakuje zaskakujących,
ale
przede wszystkim dobrze zaplanowanych i realnie wyglądających
zwrotów akcji. Równie dobrze poprowadzone są
dialogi,
które wyszły wyjątkowo naturalnie.
Każda z postaci jest stworzona bardzo dokładnie i ma
wyrazisty charakter, bez problemu można się również z
dowolną
osobą utożsamić. Najważniejsze jest jednak to, że bez względu na to,
czy bohater jest pierwszoplanowy, czy przewija się jednorazowo w tle, w
powieści nie znajdziecie żadnego klona jego osobowości. Widać wiele
pracy włożonej w stworzenie tak Mileny, czy Doriana, jak i Poli,
Ottona, Mordechaja, pewnego grzesznego księdza i wielu, naprawdę wielu
innych.
Wydarzenia
opisywane w „Krew to nie wszystko” dzieją się nie
tylko w
Polsce, a scenerie są opisane bardzo obrazowo, przy czym nie mają
miejsca rozwlekłe opisy pełne pustych och i ach.
Jak
zawsze cieszy mnie osadzenie akcji, czy chociaż jej części, w rodzimym
krajobrazie, tym bardziej, że jakby nie patrzeć, to fajnie jest mieć
wampiry wśród rodaków...
Największą z licznych zalet kontynuacji „Pamięci
krwi” jest mnogość tajemnic, które autorka
stopniowo
wyjawia i nie są to jedynie zawiłe losy kilku z pośród
ważniejszych bohaterów. Rolę najbardziej przykuwającą uwagę
odgrywają ci, których boją się nawet najsilniejsze wampiry i
choć tajemnica Stworzycieli w dalszym ciągu nie została odkryta, to już
same strzępki informacji o ich wyglądzie, czy też zaawansowanej
technologii, są w stanie zadowolić i niesamowicie pobudzić wyobraźnię.
Nie czytałem „Pamięci krwi”, a mimo to nie
miałem problemu z odnalezieniem się w realiach jej kontynuacji
–
niezbędne fakty zostały przypomniane w mierze, w jakiej było to
potrzebne do zrozumienia rozgrywających się wydarzeń. II tom można by
traktować jak odrębną historię, jednak wątpię, by ktoś po jego lekturze
postanowił nie nadrabiać zaległości z tomem I.
„Krew to nie wszystko” uważam za powieść
niezwykle udaną, równo napisaną, błyskotliwą i przede
wszystkim,
na przesyconym krwiopijcami rynku wydawniczym, mile zaskakującą.
Izabela Degórska niewątpliwie stanęła na wysokości zadania,
a
jakby tego było mało, zakończenie książki sugeruje kontynuację
losów chodzącej za dnia. Polecam miłośnikom szeroko pojętej
fantastyki, którzy od powieści wampirycznych oczekują czegoś
więcej, niż tylko nieustannego wysysania i przelewania krwi. Oczywiście
tego niemalże obowiązkowego utaczania krwi również nie
brakuje...
Marek
Syndyka
Tytuł:
Krew to nie wszystko Autor: Izabela
Degórska Wydawca:
Zysk i S-ka ISBN: 978-83-7785-205-7 Wydano:
Poznań, 01.07.2013 Format: 135x205
mm Oprawa:
miękka Stron: 348
Dodano 4 lipca
2013 roku
„Bajka
o szczęściu”
Izabeli Degórskiej w Państwowym Teatrze Lalkowym w Sliwen
Na
scenie
Państwowego Teatru Lalek w Sliwen odbyła się premiera spektaklu
„Bajka o szczęściu” Izabeli Degórskiej.
Sztuka
została zrealizowana przy współudziale Instytutu Polskiego w
Sofii. Jest to druga sztuka Izabeli Degórskiej wystawiona w
Bułgarii. W październiku 2011 roku w Państwowym Teatrze Lalek w Burgas
miała miejsce premiera przedstawienia „Chcę być
duży” na
podstawie tekstu Autorki.
„Bajka
o
szczęściu” to wzruszająca przypowieść o szczęściu i sile
prawdziwej przyjaźni. Jest to sztuka dla dzieci, ale i dla ich
rodziców. Autorka w prostej dramaturgii stawia pytanie
–
co jest ważniejsze:„zdobycze”
materialne,
czy przyjaźń? W sposób dostępny dla młodego widza występuje
przeciwko modelowi współczesnego konsumpcyjnego
społeczeństwa.
Spektakl
wyreżyserowała polska reżyserka teatralna mieszkająca w Bułgarii
Elżbieta Eysymont, która jest również autorką
przekładu
dramatu. Scenografia jest dziełem znanej plastyczki Swily Weliczkowej,
a muzykę napisał kompozytor Mihail Sziszkow.
Sztuka zostanie zaprezentowana również podczas III
Międzynarodowego Festiwalu Sztuk „Magia wiatru”
(30.09.-04.10.2013) w Sliwen z udziałem autorki. Spektakl będzie grany
na scenie Teatru Lalkowego w Sliwen przez cały sezon teatralny 2013
roku.
ДЪРЖАВЕН
КУКЛЕН ТЕАТЪР - СЛИВЕН ЗАВЪРШАВА 51 – вия СИ СЕЗОН С ПРЕМИЕРА
27 June 2013
15:41, Eva
Dyulgerova
На
28 юни 2013 г., от 19.00 часа, ДКТ - Сливен ще представи новия
спектакъл в репертоара си „ПРИКАЗКА ЗА ЩАСТИЕТО”.
Автор на
пиесата е съвременната полска драматуржка и писателка Изабела Дегурска.
Превод и режисура - Елжбета Ейсимонт. Сценография - Свила Величкова.
Музика - Михайл Шишков. Текст на песните – Елза Лалева.
Участват
актьорите: Стоян Дойчев, Елица Петкова, Евгения Ангелова и Катилей
Кателиев.
Постановката
е реализирана с подкрепата на Полски институт в София.
Спектакълът
е вълнуващ разказ за щастието и силата на истинското приятелство. За
щастието, което непрекъснато търсим, но не забелязваме в ежедневието
си. За приятелството, без което се чувстваме самотни и
ненужни…
„ПРИКАЗКА
ЗА ЩАСТИЕТО” е пиеса за деца и за техните родители.
„По
достъпен за малкия зрител начин "Приказката" критикува съвременния
консумативен модел на живота. Поставя въпросът за това, кое прави
човека щастлив - материалните "придобивки" или възможността за
всекидневни контакти с близките ни, игри, разговори, даже общите
неудобства и грижи.” споделя режисьорката на спектакъла.
„
Привидно простичката фабула носи ясно послание, което зрителите ще
запомнят за дълго - нищо купено не може да замести ПРИЯТЕЛСТВОТО.
Историята е трогателна и същевременно много забавна.”
продължава
г-жа Ейсимонт.
Елжбета
Ейсимонт е родена и израснала в Полша. Завършила е театралния институт
в Краков, специалност куклено актьорско майсторство. В България е от
1976 г. ПРИКАЗКА ЗА ЩАСТИЕТО” е третото представление на
Елжбета
Ейсимонт в ДКТ – Сливен. Един от първите спектакли в
кариерата на
режисьорката е поставен също на сцената на ДКТ – Сливен. Това
е
представлението „Тайнственото чекмедже” от Юлиуш
Волски -
сезон 1980/1981. През декември 1994 г. г-жа Ейсимонт поставя в Сливен
авторския си спектакъл „Коледна приказка”.
„Избрахме
да завършим сезона с реализацията на тази пиеса, защото мисля,че темата
и посланието на спектакъла са изключително силни и актуални.”
,
разказва Директорката на театъра Ефимия Павлова.
ДКТ
–
Сливен завършва един изключително успешен сезон с реализирани 6
премиери, повече от 10 участия в национални и международни фестивали и
8 номинации и награди. „Горда съм, че въпреки трудното време,
в
което живеем, сливенският куклен театър работи успешно, оценен е
достойно и се радва на обичта на публиката”, допълва г-жа
Павлова.
Teatr Lalek - Sliwen kończy sezon 51 -
PREMIERĄ
27 czerwca 2013 15:41, Eva
Dyulgerova W
dniu 28 czerwca 2013 r., o godzinie 19.00, Tetar Lalek w Sliwen
zaprezentuje nowy spektakl pt. "Bajka o szczęściu." Autorką
scenariusza jest współczesna polska dramaturżka i pisarka
Izabela Degórska. Przekład i
reżyseria -
Elżbieta Eysymont. Scenografia
- Swila Wieliczkowa. Muzyka
- Michaił Sziszkow. Teksty piosenek -
Elza Lalewa.
Osada:
Stojan Dojczew, Elica Petkowa, Ewgenia Angelowa i Katilej Katelijew.
Produkcja
realizowana jest przy wsparciu Instytutu Polskiego w Sofii.
Spektakl
to opowieść o szczęściu i sile prawdziwej przyjaźni.
Szczęściu, którego się ciągle szuka, ale nie widzi w życiu
codziennym. Przyjaźni,
bez której czujemy się samotni i bezużyteczni ...
"Bajka
o szczęściu" to przedstawienie dla dzieci i ich rodziców.
"W
sposób zrozumiały dla małych widzów
<Bajka...>
krytykuje dzisiejszy konsumpcyjny model życia. Pyta
o to, co sprawia, że człowiek jest szczęśliwy - materialne
dobra, czy możliwość codziennego kontaktu z naszymi bliskimi, zabaw,
rozmów, czy nawet dzielenia trosk", mówi reżyser
spektaklu. "Zaskakująco
prosta fabuła z jasnym przesłaniem, które widzowie będą
pamiętać
przez długi czas - nic, co możesz kupić, nie zastąpi przyjaźni. Historia
jest wzruszająca i bardzo zabawna." Kontynuuje pani Eysymont.
Elżbieta
Eysymont urodziła się i wychowała w Polsce. Absolwentka
Instytutu Teatralnego w Krakowie, specjalność: teatr lalek. W
Bułgarii od 1976. "Bajka o szczęściu" to trzecie przedstawienie
Elżbiety Eysymont w Teatrze Lalek w Sliwen. Jednym
z pierwszych w jej karierze reżysera była wystawiona na scenie teatru w
Sliwen
"Tajemnicza szuflada" Juliusza Wolskiego - sezon 1980/1981. W
grudniu 1994 r., pani Eysymont była współautorką spektaklu „Коледна
приказка”
wystawianego w Sliven.
"Zdecydowaliśmy
się zakończyć sezon realizacją tej sztuki, ponieważ temat i przesłanie
spektaklu są niezwykle silne i aktualne." powiedziała dyrektorka teatru
Efimia Pawlowa.
Państwowy Teatr Lalek w Sliwen zakończył niezwykle udany sezon
obejmujący 6 premier, ponad 10 występów na krajowych i
międzynarodowych festiwalach oraz 8 nominacji i nagród. "Jestem
dumna, że pomimo trudnych czasów, w których
żyjemy, nasza
praca jest dobrze oceniana i cieszy się powodzeniem wśród
publiczności" mówi pani Pawlowa.
Kiedy
po obejrzeniu spektaklu
przeczytałam na stronie teatru Baj informację, że premiera odbyła się
... 9 lat temu – byłam zdumiona. Bardzo pozytywnie.
Dlaczego? Ponieważ aktorzy grali przy pełnej sali (jak to bywa po
premierach), widownia reagowała gromkimi brawami i ... wzruszeniem.
Chociaż właściwie przebieg i zakończenie bajki można było (przynajmniej
dorosłym) przewidzieć to nic nie szkodzi.
Klasyczna
walka dobra ze złem, białej
postaci z czarną pokazała dzieciom co warto wybierać a czego
się
wystrzegać. Choć momentami szala przechylała się na korzyść czarnego
Handlarza – ostatecznie, oczywiście, zwyciężyło
dobro, co
daje olbrzymią nadzieję, że nawet jeśli się wątpi, błądzi –
zawsze jest możliwość zmiany.
Gospodarz,
którego skusiły
atrakcyjne przedmioty, wabiony zachętami, reklamą, posiadaniem
–
oddał w zamian swoich przyjaciół – kogucika,
świnkę i
myszkę. Niedługo cieszył się nabytymi „cudeńkami” -
cóż, został sam, trawiony smutkiem i żalem.
Próbował
rzeźbić swoich przyjaciół z drewna... Wyruszył w
poszukiwaniu,
otarł się o Śmierć, która jednak go nie chciała. On miał
jeszcze
sporo do zrobienia, naprawienia, bo zrozumieć już mu się
udało.
Opowieść
Izabeli Degórskiej sama w
sobie jest wzruszająca i wartościowa, poruszająca struny wrażliwości.
Ale i gra aktorska, pełna emocji, uczyniła z tej sztuki coś, co ogląda
się z otwartymi oczami, uszami i sercem. Aktorzy grali całymi sobą,
piosenki same wpadały w ucho, ciekawym pomysłem było to, że te same
postacie przedstawiane były przez różne rodzaje lalek,
pokazywali się też widzom sami aktorzy. Nie było efektów
specjalnych, multimedialnych projekcji, raczej rozwiązania klasyczne,
ale nie było to potrzebne. Natomiast scena z wyrzeźbionymi przez
Gospodarza przyjaciółmi – robiła wrażenie.
Gdy
spektakl zmierzał do końca –
czuło się żal, że oto zaraz opadnie kurtyna. A potem długo można było
rozmawiać z dziećmi o tym, co to znaczy mieć
przyjaciół,
dokonywać wyborów i poszukiwać szczęścia... Czasem a może
nawet
często można je znaleźć nie w zamorskich krajach, ale we własnym
ogródku.
Fotorelacja w Gazecie
Lubuskiej z przedstawienia BALLADA NA TRZY BIURKA - Teatr Kwadrat,
Żagań
Dodano 4. listopada 2011 roku
Wampiry
ze Szczecina atakują w Poznaniu
Kilkadziesiąt
osób przyszło w środę
wieczorem do Charlie Monroe Kino Malta, by spotkać się z Izabelą
Degórską, autorką pierwszej polskiej wampirycznej powieści
– „Pamięć krwi”. Było
mrocznie i
krwisto, autorka opowiadała o swoich fascynacjach podziemiami, pracy
dziennikarskiej, która pomagała w pisaniu powieści oraz o
tworzeniu postaci z krwi i kości, nawet jeśli są nieumartymi. Przed
spotkaniem udało się nam zamienić kilka słów z Izabela
Degórską.
Izabela
Degórska: A
już czytałeś książkę?
Radek
Rakowski: Przyznaję się, że jeszcze nie.
To zachęcam, ponieważ sporo rozgrywa się w szczecińskim środowisku
dziennikarskim. Koledzy pracujący dla mediów dopatrywali się
w
postaciach coś od siebie, a jeden z bohaterów ma na imię
Radek..
OK. Już
nabrałem apetytu, ale czy aby na
pewno opowieść jest krwista?
Jak może być opowieść o wampirach, żeby się krew nie lała? Tak musi
być! Inaczej robi się z tego powieść dla pensjonarek. Chociaż jest dużo
czytelniczek (czytelników pewnie mniej), które
taką
literaturę preferują. Chciałam coś innego, coś z pazurem, bardziej dla
dorosłych.
Czyli
dla kogo jest „Pamięć krwi”?
Jest dla czytelników płci obojga. I co więcej, bardzo długo
- na
etapie przygotowywania do wydania - tę powieść czytali sami mężczyźni.
Nawet się trochę niepokoiłam, jak ją odbiorą panie. Bo teoretycznie,
tym docelowym targetem miały być panie, które wchodzą w
dorosłość, lub są dorosłe. Obawiałam się, czy prowadzenie fabuły,
która ma bardzo wiele elementów sensacji,
kryminału,
horroru, będzie akceptowalne przez kobiety. Okazało się, że panie
również lubią jak jest z pazurem, jak jest krwiście i jak
jest
silnie.
Poza
kilkoma wyjątkami w Polsce nie mieliśmy
do tej pory prawdziwej rodzimej wampirycznej powieści. Jak
przygotowywałaś się do pisania?
Jednocześnie pracowałam nad innymi projektami i musiałam się jakoś w
ten wampiryczny nastrój wprowadzić. Niektórzy
włączają
muzykę, a ja sięgałam po literaturę popularną. Patrzyłam co lubią
czytać młodzi ludzie i to była dla mnie jakaś wskazówka. Nie
wszystko mi się podobało, mogę nawet powiedzieć, że niektóre
rzeczy były zupełnie nie w moim guście. Z dużym zainteresowaniem
czytałam opinie czytelników na różnego rodzaju
blogach,
forach internetowych. Zaskoczeniem swojego rodzaju było to, że jest
pewna grupa czytelniczek, które sięgają po taką literaturę
ponieważ bardzo je interesują sceny erotyczne. Autor, a przeważnie
autorka, wprowadza je w jakąś fabułę, historię, która
pobudza
wyobraźnię czytelniczki i dla niej jest to bardziej interesujące niż
dla mężczyzn oglądanie filmów, które ich maja
pobudzać.
Czy będzie ciąg dalszy?
Zobaczymy. Ciąg dalszy pisze się dla czytelników. Jeśli
będzie
zainteresowanie t ą powieścią, jest duża szansa.
A jak
się pisze o wampirach?
Fajnie!
Książkę
Izabeli Degórskiej Pamięć
krwi wydało
poznańskie wydawnictwo Zysk i Sk-a. Jednak jeśli liczycie, że może być
ona doskonałym prezentem dla dzieci uwielbiających opowieści w stylu
sagi Zmierzch, to się mylicie! Sama autorka przyznaje, że nie dałaby
jej do czytania swojej córce. Zbyt dużo w niej jest
brutalności
i przemocy, by była to lektura dla młodszych.
PAMIĘĆ
KRWI sprowokowała kolejnych recenzentów
i blogerów do
opracowania własnych opinii.
Zaintresowanych zapraszam na następną porcję recenzji zamieszczonych na
poniższych stronach internetowych:
W
mediach pojawiły
się nowe recenzje i notatki prasowe
dotyczące mojej
powieści pt. PAMIĘĆ
KRWI.
Ponieważ niektóre z nich
zawierają spoilery lub
opisują dość szczegółowo różne wątki,
postanowiłam ograniczyć ilość zamieszczanych przedruków.
Zainteresowanych zapraszam na
poniższe strony.
Poczucie
humoru w wersji dla
zaawansowanych krwiopijców
13.07.2011
I.
Degórska, Pamięć
krwi,
Poznań: Zysk i S-ka 2011, 332 s.
„Sama
przeczytałam jakieś trzy tony
wampirycznych horrorów i żaden, ale to absolutnie żaden
wampir
nie powiedział
tam nawet jednego słowa po polsku” – w ten
sposób
Izabela Degórska na łamach ZwB
zachęca do lektury Pamięci krwi,
swojej najnowszej
powieści.
Dlaczego cytuję te słowa? Nie dlatego, żebym potrzebowała jakiejkolwiek
motywacji do spędzenia czasu nad tą książką, gdyż już w chwili
publikacji notki
w serwisie dosysałam się łapczywie do lektury w każdej możliwej wolnej
chwili.
Po prostu w momencie, w którym przeczytałam tę wypowiedź,
uświadomiłam sobie,
że to niestety prawda! Nie poznałam wcześniej ani jednego wampira
mówiącego w
naszym języku! A tutaj każdy zna język polski – są nawet i
lingwiści, którzy
potrafią porozumiewać się również po rosyjsku, niemiecku czy
francusku. A na
dodatek cała historia wartko i z wampirzym pazurem toczy się
–
można by rzec:
za płotem – w... Szczecinie. Czy nie tego pragnął każdy
sympatyk
literatury
wampirycznej? Zobaczyć wreszcie – choćby i w wyobraźni
–
tak popularnie Istoty
Mroku na naszym terenie!
Milena
Chmielnik, sympatyczna
dziennikarka „Wiadomości” w trakcie zbierania
materiału do
kolejnego artykułu
trafia na trop morderstwa, które miało miejsce w tunelach
pod
Szczecinem. Ten
sam temat postanawia badać także rudzielec Radek, pracujący dla
konkurencyjnego
dziennika „Goniec”. Rywalizacja między nimi wydaje
się
nieunikniona, jednak
Milena zmuszona jest skoncentrować się także na nieco bardziej
osobistym
„temacie” – jej przyjaciółka
Małgosia niepokoi
się o swojego brata Darka, który
od pewnego czasu zaczął się dziwnie zachowywać. Dziennikarka, związana
niegdyś
z chłopakiem, postanawia porozmawiać ze swoim ex i sprawdzić, czy obawy
Małgosi
są rzeczywiście zasadne. Ich spotkanie kończy się jednak w
nieoczekiwany sposób
– po nocy spędzonej z Darkiem Milena odkrywa, że z nią
również zaczyna dziać
się coś dziwnego, że staje się... wampirem!
Na
swojej
stronie internetowej autorka
pisze: „Mojej bohaterce bliżej do Sookie Stackhouse (...) niż
do
Belli Swan”.
Każdy czytelnik zorientowany w wampirzych klimatach z pewnością
doskonale
zrozumie, o co chodzi. Milena nie wodzi zakochanymi oczami za wybranym
wampirem, a jej życie nie upływa na ciągłym wzdychaniu do niego (choć w
kolejce
pojawiają się coraz to nowi amatorzy jej wyeksponowanych dzięki
przemianie
wdzięków), jest ciekawa swojej nowej osoby i stara się
dopasować
do roli, którą
przyszło jej teraz odgrywać.
A
przy tym
nie jest pozbawiona poczucia humoru – a
nawet sarkazmu – co niezwykle bawi czytelnika poznającego
perypetie
damsko-męskie z jej udziałem. Cała książka jest zdecydowanie
odważniejsza od
sagi Zmierzch i
skierowana do starszego czytelnika, co
również zbliża
ją bardziej do Czystej krwi.
Nie brak tu scen zarówno
brutalnych, jak
i niezwykle zmysłowych – oj, Milena łatwo poddaje się czarowi
chwili. Wszystko
to okraszone jest wprawnie napisanymi dialogami, pozwalając
czytelnikowi łatwo
i szybko płynąć po kolejnych rozdziałach i chłonąć perypetie Mileny po
stronie
Istot Mroku.
„Wampiryzm
nie sprzyja poczuciu humoru.
Co zabawnego może być w siorbaniu z czyjejś szyi?” (s. 310)
– nie wierzcie w te
słowa, w powieści Degórskiej jest zdecydowanie zabawnie.
Owszem,
nie przez cały
czas, ale wystarczająco często, żeby nabrać dystansu do mrocznych scen
i
obdarzyć Milenę (a także niektóre inne wampiry) czytelniczą
sympatią. Jest to
co prawda zdecydowanie czarny humor, czasem może i makabryczny, ale
bawi – oj,
bawi!
Muszę
przyznać, że Izabela Degórska swoją
książką mnie zaskoczyła, a nie spodziewałam się, że po tylu historiach
o krwiopijcach,
które przeczytałam, będzie to jeszcze możliwe. Pamięć
krwi
stawiana w
jednym szeregu ze Zmierzchem i Czystą
krwią
(trudno bowiem
uniknąć takiego porównania) nie tylko doskonale się broni,
ale
jest od obydwu
tych pozycji zdecydowanie lepsza! Otacza ją baśniowa aura (ot, choćby
scena, w
której Milena poznaje tajemniczą Marię), a konstrukcja
historii
jest o wiele
bardziej dopracowana. Widać tu jasny koncept, pomysł jest rozwijany
powoli, ale
z konsekwencją, doskonale budując klimat opowieści. Pamięć
krwi
nie
jest tylko pretekstem do wgryzania się w każdą możliwą napotkaną szyję,
jest
niezwykle ciekawie zaprojektowaną przygodą, która z
zadziwiającą
siłą porywa
czytelnika. Degórska pokazuje, że żeby mieć dobrą opowieść o
wampirach, nie
wystarczy po prostu pisać o wampirach – trzeba mieć na to
pomysł.
I ona go ma!
Na
koniec
warto wspomnieć o nowatorskiej
– cóż, przynajmniej ja się jeszcze z tym nie
spotkałam
– koncepcji tytułowej
pamięci krwi. Ten właśnie motyw przypadł mi szczególnie do
gustu
podczas lektury,
właśnie z powodu swojej innowacyjności. Jest to coś, z czego chyba nikt
inny
jeszcze nie skorzystał, i jest doskonałe! Po szczegóły
zapraszam
do lektury,
każda kolejna uwaga mogłaby popsuć poznawanie wątku, a jest on
zdecydowanie
jedną z najlepszych stron tej powieści.
Niezwykle
przyjemnie spędziłam te kilka
godzin nad lekturą Pamięci
krwi. I nie pamiętam, czy
kiedykolwiek
bawiłam się tak dobrze historią o wampirach. Powieść jest
zarówno mroczna, jak
i zabawna, baśniowa i realna, czasem budząca grozę, czasem smutek. Jest
doskonałą lekturą na lato, bo chyba żadna inna pora roku nie sprzyja
tak
gorącym i sprzecznym emocjom. A jeśli przed zaśnięciem wyda się wam, że
czujecie na szyi chłód wampirzych zębów,
cóż...
przecież właśnie tego
oczekiwaliście po elektryzującej i rozbudzającej wyobraźnię wampirzej
lekturze!
Powieść
o szczecińskich wampirach
Ludzie to
smaczny bufet…
Rozmowa
z Izabelą Degórską, autorką książki „Pamięć
krwi”
-Czy to prawda, że
inspiracją do napisania książki „Pamięć krwi" był cykl
artykułów w
„Kurierze Szczecińskim" o podziemnym Szczecinie?
- Tak,
był jedną z
inspiracji. Historie o podziemiach
ciągnących się pod naszym miastem docierały do mnie różnymi
kanałami. Olbrzymie
schrony i rozległa sieć połączeń między odległymi od siebie miejscami
pobudzały
wyobraźnię. Zwłaszcza, że mroczne korytarze przemierzały
również
bardzo bliskie
mi osoby, a ich historie – z pierwszej ręki – były
bardzo
barwne. Wspomniane
wcześniej artykuły – szczególnie te opatrzone
fotografiami
– wciąż dostarczały
nowych informacji i nie pozwalały o nich zapomnieć. Tajemnicze
podziemia wydały
mi się doskonałym tłem do powieści, której bohaterami są
wampiry. Bo jeśli
miałyby gdzieś mieszkać istoty, którym szkodzi słoneczne
światło
– gdzie byłoby
im… wygodniej? A stąd już tylko mały krok do podziemnego
miasta,
w którym
rządzą wampiry. Artykuły w Kurierze zaowocowały czymś jeszcze. Jednym z
bohaterów Pamięci
krwi
jest wścibski reporter
– autor artykułów o
podziemnym mieście…
- Wampiry
to
obecnie modny temat w literaturze i filmie. Czy jakiś tytuł np.
powieści był
dla ciebie niejako przewodnikiem po świecie wampirów?
- To
prawda, wampiry
mają się dobrze. Kiedy pisałam
powieść nie szukałam gotowych wzorców, co najwyżej chciałam,
aby Pamięć
krwi
czerpała z tego, co najlepsze. Mojej bohaterce Milenie
najbliżej
do Sookie Stackhouse (Czysta
krew) - i wiekiem, i zadziornym
charakterkiem. Wiecznie potykająca się o swoje nogi Bella Swan (Zmierzch)jest
wręcz jej
przeciwieństwem.
Wprawdzie czasem Lenka sobie pochlipie, bo nieźle dostaje w kość, ale
potrafi
pokazać zęby. I to dosłownie. Świat, w który wchodzi, to
sprawnie funkcjonujące
społeczeństwo stworzone przez współczesne wampiry. Są silne,
seksowne, wiecznie
młode i – inaczej niż we wspomnianych pozycjach - żywe. Dla
tych
na górze
hierarchii, ludzie niewiele są warci, to tylko smaczny
bufet…
W
powieści pada
jedno bezpośrednie nawiązanie do klasyki gatunku – to Blade.
Pewien
wpływ miał też… Drakula. Kiedy
oglądałam jego
różne ekranizacje,
zastawiałam się nad tym, jak funkcjonowałby umysł istoty żyjącej setki
lat? Co
sprawiałoby, że pragnie wciąż żyć? Milena
jeszcze nie
stawia sobie
pytań o sens
takiego istnienia, ale ci, którzy przemienili się przed nią
– tak.
- Czy
opisując postaci
w powieści miałaś na myśli konkretne osoby w Szczecinie? Bohaterką jest
bowiem
młoda dziennikarka. W powieści pada też nazwisko aktorki Pleciugi...
-
Pewne cechy
prawdziwych osób – z pewnością. Jestem
przekonana, że kilku czytelników znający mnie osobiście
znajdzie
tam swoje
krzywe odbicie. To właśnie dzięki temu te postacie są – mam
nadzieję – takie
żywe. Mają bowiem swoje słabości, pasje i mroczne tajemnice. A żeby
było
sprawiedliwie, główną bohaterkę obdarzyłam… swoim
osobistym sarkazmem. Trudno,
tak wyszło. Przynajmniej na pociechę jest urodziwa. Fakt, że w
„Pamięci krwi”
pada nazwisko identyczne jak znanej w naszym mieście aktorki - w ramach
tej
powieści nie ma żadnego znaczenia. Gdyby jednak kiedyś powstała
kontynuacja…
kto wie, dokąd to zaprowadzi?
Monika GAPIŃSKA, KURIER
SZCZECIŃSKI 8-10 lipca 2011 Nr 131
Dodano 30. czerwca 2011 roku
PAMIĘĆ KRWI
Izabela
Degórska
RECENZJA
GILDIA
Lubię
każdy rodzaj
literatury: ten, gdzie
strzelają, ten, gdzie się całują, także ten, w którym
wielkie
statki gwiezdne
latają do odległych planet, a nawet ten, w którym krasnoludy
piją piwo i
machają toporami. Teoretycznie, szansę gotów jestem dać
każdemu
pomysłowi.
Prawie każdemu. Są bowiem motywy, których nie czytuję w
szczególności. Mając
pamięć słabą i niestabilną, mogę przywołać zaledwie jeden, dyżurny
lejtmotyw
działający na mnie jak Raid na komary, woda na koty lub…
czosnek
na wampiry.
Zresztą, ten ostatni przykład jest najbardziej właściwym, bowiem
właśnie o
krwiopijców chodzi. Były czasy, kiedy sporadycznie
trafiające na
karty powieści
stworzenia mroku bawiły mnie, a nawet ciekawiły. Cóż, to
se
ne wrati,
jak krzyczały diwy z Tatu. Mądrzy ludzie wiedzą, że nawet najlepszym
szampanem
można się udławić i prawdziwość tego powiedzenia sprawdziła się w
pełni, kiedy
rynek – ba! nie jeden, ale wszystkie rynki wszechświata!
–
utonęły w powodzi
historii wampirycznych wszelkich sortów (ze
szczególnym
uwzględnieniem klasy
C). Idąc do księgarni, trafiało się na wampiry, włączając telewizor
oglądało
się w akcji ich kły, nawet w teatrach próbowano rozlewać
sztuczną krew i był
naprawdę taki okres, kiedy aż strach było zajrzeć do
lodówki, o
otwieraniu
przysłowiowej konserwy nie wspominając… Przejdźmy do rzeczy.
Ten
obfity wstęp
służy tylko jednemu: uprawomocnieniu katharsis,
którego zaznałem
dzięki lekturze „Pamięci krwi”. Powieść Izabeli
Degórskiej przełamała urok –
chyba znowu jestem w stanie czytać o wampirach! Oczywiście, dla
pewności, przez
jakiś czas nie pójdę do księgarni, odczekam jeszcze dwie
mody… Wiadomo: od
przybytku głowa boli!
Bohaterką
„Pamięci krwi” jest
Milena, młoda, blondwłosa dziennikarka obsługująca drugorzędne
evergreeny,
odstępująca towarzyszom w piórze i dyktafonie naprawdę
smakowite
i – nomen
omen – krwawe
kawałki. Milena jest zbyt słaba, aby przeorać
redakcyjną
rzeczywistość i awansować na miarę swojego talentu. Dzieje się tak,
dopóki
któregoś przypadkowego wieczoru nie zjawia się w mieszkaniu
byłego chłopaka,
Darka. Nie wie, że jej eks całkiem niedawno został wampirem –
na
własne
życzenie! – i teraz stanowi zagrożenie.
Dziewczyna
zostaje
zgwałcona i
zraniona, lecz prawdziwy problem wychodzi na jaw dopiero
później: Darek
rozpoczął jej transformację w krwiopijcę. Milena nie dość, że sama
przemienia
się w wampira, to jeszcze – jak się rychło okazuje
–
wampira niezwykłego. Silniejsza
niż nowi
pobratymcy, niczym sam Blade poszczycić się może
największą
z przewag: jako jedyna jest w pełni odporna na promienie słoneczne.
Wkrótce
młoda ale już nieśmiertelna dziennikarka staje się zwornikiem zażartej
walki.
Wampiry występują przeciwko sobie, odżywają dawne krzywdy, rodzą się i
upadają
sojusze. Wiele z mrocznych wydarzeń, które niczym tajfun
przemykają przez
mroczne rejony Szczecina spowodowanych jest tajemnicą i mocą jej krwi.
Izabela
Degórska
nie jest
pierwszym polskim twórcą, który wziął się za bary
z
wampirzym tematem – by
wspomnieć tylko „Nocarza” Magdaleny Kozak. Nie
wdając się w
zbędne szczegóły,
można osądzić, że wyszła z tej próby obronną i prawie w
ogóle niezakrwawioną
ręką. Złożyło się na to kilka czynników. Przede wszystkim
ciekawe postaci, dość
różnorodne, nietuzinkowe, w miarę autentyczne i niepachnące
papierem. W
szczególności zaś niepachnące papierem zagranicznym, bowiem
Degórska
eksploatując motyw równie nietutejszy jak Halloween,
znalazła na
niego patent
lokalny. Milena, Darek, Dorian (ostatnio wraca moda na to imię,
nawiasem
mówiąc…), Otto, Grisza, Fidiasz… każda
z tych
osób jest jakimś unikatem, a
utkana z ich działań mozaika wydarzeń robi odpowiednie wrażenie.
Kolejny atut
powieści to sensownie przemyślana fabuła uszlachetniona sprawną
narracją.
Opowieść została skonstruowana z wykorzystaniem retrospekcji
przeplatającej się
z wydarzeniami bieżącymi – metoda nie unikalna, ale i nie
banalna, tutaj dała
wyjątkowo dobre efekty. Na koniec zaś – z angielska
rzeklibyśmy last
but not least – styl
i warsztat: dojrzałe, całkiem bogate,
bardzo
porządne. Nieliczne wpadki – tu i tam zaszwankowało fabularne
i
logiczne
kontinuum, gdzieś indziej zęby pokazał deus
ex machina –
zdają się nie
przeszkadzać w pozytywnym odbiorze całości.
„Pamięć
krwi” to pozycja
przyjemna w lekturze, nieprzesadzona w żadną stronę. Swojska,
naturalna,
wciągająca. Intrygująca i zaciekawiająca. Pozbawiona pustej, napuszonej
głębi,
jaką tak często skażone są opowieści o wampirach. Słowem: jest to
książka warta
polecenia i to nie tylko wielbicielom wampirzych tematów.
Źródło:
Kurier Szczeciński, wtorek, 28. czerwca 2011:
Dodano 23. czerwca 2011 roku
RECENZJA
KOSTNICA
PAMIĘĆ
KRWI
Izabela
Degórska
Zapomnijcie
o
wampirach rodem z bajek dla dzieci. O miłych stworzeniach bardziej
martwiących
się o ludzi niż o własne przetrwanie. W Pamięci krwi nikt się żywymi
nie przejmuje.
Ludzka rasa to bufet i zabawka dla zabicia czasu. Tak, w naszym kraju
mieszkają
stworzenia, o których wolelibyśmy nigdy nie usłyszeć.
Milena jest młodą dziennikarką próbującą zdobyć uznanie na
rynku
wydawniczym.
Szukając chwytliwego tematu na artykuł, trafia na trop zagadkowych
morderstw w
podziemiach Szczecina. W tym samym dniu, dostaje też informacje o
osobliwym
zachowaniu swojego byłego chłopaka - Darka. Kiedy za namową
przyjaciółki
decyduje się go odwiedzić, ten niespodzianie się na nią rzuca i
pozbawia
przytomność. Po przebudzeniu dziewczyna znajduje na ciele dziwne ślady
i
orientuje się, że gdzieś umknęły jej cztery dni z kalendarza. Jednak to
nie to,
jest jej największym problemem, ale przemiana, którą właśnie
przechodzi.
Porównując powieść pani Izabeli do innych dzieł z gatunku,
trzeba przyznać, że
wypada ona na naprawdę światowym poziomie. Mnie, głównie za
sprawą natury jej
bohaterów, jak i otaczającej ich aury erotyzmu, kojarzyła
się
ona trochę z
serią True Blood. Tutejsze wampiry również są nieokrzesane,
władcze i
drapieżne, ale znajdują się wśród nich outsiderzy o
spokojniejszym i bardziej
litościwym usposobieniu. Na uwagę zasługuje jednak przede wszystkim
proces
transformacji głównej bohaterki. Powolny, oddany w każdy
detalu,
jest dzięki
temu mocno sugestywny i zaskakujący. Z kolei moment, w
którym
Milena odkrywa
swoje nowe "uzębienie", zapada w pamięć odbiorcy ze zdwojoną siłą.
Autorka
z
wykształcenia jest dziennikarką, mieszkającą w Szczecinie i z
tego
też powodu, książce nie brak autentyczności oraz odniesień do
rzeczywistych
miejsc i wydarzeń. Jestem
pewna, że mieszkańcy miasta bez trudu
rozpoznają
większość scenerii w których odbywa się akcja. Natomiast ci
bardziej
dociekliwi, wyruszą w podróż śladami Fidiasza i reszty
mrocznej
świty.
Powieść w warstwie językowej jest lekka i przyjazna czytelnikowi, a
wprowadzenie obcojęzycznych zwrotów dodaje jej zadziorności.
Intryga
skonstruowana została dość prosto, ale za to z pomysłem. Nie znajdziemy
tu
zbędnych udziwnień czy naciągania faktów, ale jest za to
sporo
humoru i
autoironii. Użyte retrospekcje oraz wątki poboczne krok po kroku się
zazębiają,
budując w ten sposób napięcie i urozmaicając fabułę.
Niestety
chwilami
poszczególnym wydarzeniom brakuje nieco dynamiczności.
Historia
jako całość
podsyca apetyt na więcej i nie nudzi, ale żeby było idealnie jeszcze
trochę jej
brakuje.
Pamięć krwi jak na polski rynek wydawniczy, jest powieścią oryginalną i
odważną.
Wielu już pisało o wampirach, lecz zazwyczaj były to marne kopie
zachodnich
książek. Akcja osadzona w odległych zakamarkach Ameryki czy Europy, o
których
przeciętny odbiorca nie ma zazwyczaj bladego pojęcia, nijak miała się
do
naszych realiów. Ale jak widać, również ojczysty
grunt,
świetnie spisuje się
jako tło do walki wampirzych rodów. Mam nadzieję, że książka
zbierze dobre
recenzje, a autorka pokusi się o dalszy ciąg przygód Mileny
i
Darka. I niech to
będzie jej najlepszą rekomendacją.
Izabela
Degórska "Pamięć krwi"
Ilość stron: 334
Wyd. Zysk i S-ka
Poznań 2011
Ocena: 5/6
Izabela
Degórska to osoba o wielu talentach oraz rozległych
zainteresowaniach.
Dotychczas pracowała między innymi jako: dziennikarka telewizyjna,
twórczyni
scenariuszy do seriali telewizyjnych, producentka
teledysków, a
nawet autorka
bajek dla dzieci. Teraz postanowiła stawić czoła wampirycznym kanonom i
napisać
o nich pierwszą polską powieść z prawdziwego zdarzenia. Do premiery Pamięć
krwi zostało jeszcze kilka dni,
a tym czasem, żeby umilić sobie
okres
oczekiwania, zapraszam do przeczytania krótkiego wywiadu z
autorką.
>>
Dziennikarstwo i pisarstwo to z pozoru bliźniacze
dziedziny, które jednak dużo się od siebie
różnią. Jak
narodził się u Pani
pomysł na twórczość literacką?
Od
zawsze coś wymyślałam. Najpierw były to wiersze, potem piosenki. W
pewnym
momencie zaczęłam pisać fantasy i bajki. A dalej samo już poszło.
>>
A co Panią inspiruje i jak wygląda proces twórczy?
Inspiracją
jest czasem jakieś skojarzenie, zasłyszana historia lub sugestywny sen.
Mam też
folder w komputerze, w którym archiwizuję ciekawostki z
internetowych witryn
informacyjnych. Rzeczywistość bywa bardziej zaskakująca od ludzkiej
wyobraźni.
W
przypadku PAMIĘCI KRWI jedną z inspiracji były docierające do mnie
różnymi kanałami
opowieści o przepastnych podziemiach rozciągających się pod Szczecinem.
Miasto
pod miastem wydało mi się idealnym tłem do wydarzeń niezwykłych i
tajemniczych.
Sam
proces twórczy jest bardzo przyjemny, zwłaszcza kiedy piszę
powieść. Mogę sobie
wtedy poszaleć i nie muszę dumać, czy dana postać, czy scena jest
niezbędna. W
scenariuszach nie ma tak dobrze – pisanie przypomina
tworzenie
misternej
konstrukcji, co wymaga wiedzy i sporej dyscypliny. A właśnie swoboda
twórcza,
to jest to, co tygryski lubią najbardziej. :)
>>
Dość powszechnie mówi się, że Polacy nie mają smykałki
do tworzenia horrorów. Dlaczego postanowiła się Pani
zmierzyć
właśnie z tym, dość
niełatwym gatunkiem?
Naprawdę
tak mówi się o polskich horrorach? Nigdy się nad tym nie
zastanawiałam. Co do
mojej powieści, to świat wampirów trudno ująć w inny gatunek
literacki. Chociaż,
teoretycznie, mogło być romantycznie i przy świecach.…
Sam
horror nie jest mi obcy – opublikowałam wcześniej dwa
opowiadania
w
turpistycznych, dość mrocznych klimatach (Magazyn Fantastyczny). Groza,
która
dotyka ludzkiej natury jest bardzo powabna literacko.
>>
Obecnie rynek przepełniony jest powieściami opowiadającymi
o losach wampirów. Co było powodem, że zdecydowała się Pani
właśnie na takich
bohaterów?
No
tak, wydało się. Nie pomyślałam. Powinnam była napisać o aniołach,
wiedźmach,
albo wilkołakach. A tak serio, to brakowało mi
„wampirów w
Polsce” - takich z
krwi i kości.
No
i szczerze mówiąc, kiedy pochłania mnie projekt,
„nie
decyduję się” na bohaterów.
Tylko z pozoru mam wpływ na to, jacy są i co zrobią. Mogę sobie "w
przerwie" wymyślać różne rozwiązania, a potem i tak dzieje
się
to, co ma
się dziać. Moja rola jest dość ograniczona. Jeśli w historii moich
bohaterów
pojawia się mroczna przeszłość lub dramatyczne wydarzenia - podążam za
nimi na
tyle, na ile mi starcza "pary w palcach".
>>
Trudno nie dostrzec kilku podobieństw między Panią a
Mileną, czy jest to pewna forma alter ego?
Nie
sądzę. Główna bohaterka jest dziennikarką, a ja mam za sobą
10
lat ganiania z
mikrofonem – i niestety to wszystko, co śliczna Lenka ma ze
mnie... No tak,
jest jeszcze równie zgryźliwa i ironiczna. :)
>>
Przyznam się, że losy Mileny i Darka bardzo przypadły
mi do gustu. Jest szansa na ich kontynuację?
Cieszę
się, że się podobało. A co dalszego ciągu - wszystko się może zdarzyć.
To co było
najbardziej pracochłonne – stworzenie świata, w
którym
rozgrywa się powieść, już
za mną.
>>
Na Pani stronie internetowej można przeczytać kilka
scenariuszy sztuk teatralnych. Czy można je w tej chwili gdzieś
zobaczyć na dużej
scenie i jak narodziła się współpraca z teatrem?
Moja
współpraca z teatrem zaczęła się od konkursu na sztukę dla
dzieci. Byłam
laureatką takiego konkursu w 2001 roku. W efekcie tekst został
wydrukowany w
antologii i bardzo szybko trafił na scenę. Ostatnia premiera miała
miejsce pod
koniec kwietnia tego roku, w Katowicach. Tam, w nowym sezonie, zapewne
pojawi
się jeszcze moja BAJKA O SZCZĘŚCIU. Gdzie poza tym? Nie wiem, trzeba
poczekać
na wrześniowy repertuar. Odbyło 12 premier moich sztuk i
niektóre teatry wciąż
je grają.
>>
Patrząc na Pani dorobek artystyczny widać mnogość
zainteresowań. Co innego Panią pasjonuje prócz pisania.
Jakieś
hobby?
Kiedy
mam czas - czytam, z uwagą śledzę informacje z dziedziny astronomii,
nauki i
medycyny, chodzę do teatru (najczęściej... lalkowego), oglądam filmy
(ze szczególną
przyjemnością w najstarszym kinie świata, które mieści się w
Szczecinie).
Czasem uczestniczę w jakimś wyczerpującym projekcie, np. w nagrywaniu
psychodelicznego teledysku. No i mam swoje tajemnice,
których
nie zdradzę.
>>
A jaką książkę lub film mogłaby Pani polecić naszym
czytelnikom?
Polecam
nieśmiertelny FOLWARK ZWIERZĘCY Georga Orwella, za mądrość, HOBBITA
Tolkiena –
za humor, no i jeszcze CIEŃ KATA Gene Wolfea. Wiem, że to starocie, ale
bardzo
je lubię.
>>
Premiera książki zbiega się z rozpoczęciem wakacji, dając
tym samym czytelnikom ciekawą lekturę na wolne chwile. Ma Pani już
jakieś
urlopowe plany, czy może najbliższe tygodnie zostaną poświęcone na
promocję książki?
Planuję
kilka krótkich wypadów urlopowych. Zbieram się
też, żeby
skończyć pewną komedię.
Co do promocji książki, to jest to pytanie do wydawnictwa.
>>
Gdzie w najbliższym czasie można się z Panią spotkać,
jakieś wieczory autorskie?
Och,
na to chyba muszę sobie najpierw zasłużyć. Dziś można do mnie jedynie
wysłać
e-maila. Wygooglować nazwisko, zajrzeć na moją stronkę i kliknąć w
zakładkę
KONTAKT. Odpowiadam, jeśli tylko mam dostęp do komputera.
>>
Bardzo dziękuję za udzielenie wywiadu i życzę
dalszych sukcesów.
Dziękuję
również. I pozdrawiam miłośników horroru!
Wywiad
został zrealizowany dzięki serwisowi Kostnica.
Kiedy
dostałam propozycję zrecenzowania powieści o wampirach polskiego
autora,
zgodziłam się bez wahania i w ciemno, nie pytając nawet o nazwisko.
O
tym, że
Polacy dobrze piszą bez względu na obrany temat, przekonałam się już
niejednokrotnie,
więc bez większych obaw sięgnęłam po „Pamięć krwi”
Izabeli
Degórskiej.
Milena
Chmielnik jest dziennikarką, która z powodu braku pewnych
umiejętności (czyt.
wchodzenia tu i ówdzie bez pomocy środków
nawilżających)
zaklinowała się na
jednym z niższych szczebli kariery w szczecińskich
„Wiadomościach”. Praca nie
daje jej już satysfakcji, a w życiu osobistym wieje nudą. Jednak już
niedługo.
Zlecenie na artykuł o maszynie do niemal bezinwazyjnej wymiany
instalacji pod
jednym z najbardziej ruchliwych rond w Szczecinie sprawiło, że odkryła
swoją
przyszłość. A przyszłość ta, jak się dziwnie złożyło, była w kanałach,
w
których to nieszczęsne urządzenie miało pecha utknąć.
Splot
wydarzeń oraz suma wejść, zagubień i wyjść ze szczecińskich podziemnych
szlaków
sprawiły, że Lena straciła nie tylko hodowaną z wielkim trudem pracę.
Po
strasznej, tym bardziej, że nakrytej zasłoną niepamięci nocy z byłym
chłopakiem
Darkiem, dziewczyna budzi się na zakrwawionym prześcieradle i pokąsana
w dość
intymnym miejscu. Ale to dopiero początek dziwnych zdarzeń,
które doprowadzą
główną bohaterkę do bardzo dobrze rozwiniętej sieci
kanałów pod miastem i do
nowego życia – jako wampir.
Powieść,
stety–niestety, zaczyna się dość standardowo, jeśli wziąć pod
uwagę ten typ
historii, i prowadzi nas bez zaskoczeń niemal do samego końca. Na
szczególną
uwagę zasługują jednak opisy miasta. Wprost widać, że autorce nie jest
obcy
żaden zakamarek, nawet meble w muzeum na zamku w Szczecinie.
No i
bohaterzy! Ci są naprawdę barwni, wyróżniający się i żywi.
Jak
choćby Otto von
Plauen i jego studiowana przez stulecia specjalizacja. Dariusz Putyjas
– były
chłopak głównej bohaterki – wręcz idealnie wcielił
się w
rolę „bubka” i
typowego „kozaka”, a Małgosia to podręcznikowy
przykład
tego, co z ludzką
psychiką może zrobić nadgorliwość i dewocja. Wszystkie postacie
drugoplanowe są
żywe i z krwi i kości, i jedynie trochę dziwi mnie, że Milena na ich
tle
wypadła nieco blado, przecież powinna grać pierwsze skrzypce. Jednak
może
dopiero się rozkręca i w kolejnych częściach pokaże, na co ją stać.
Tak
więc
pokuszę się o małe podsumowanie. Książka wybiega daleko przed
zagraniczne
pozycje o podobnej tematyce i na pewno zadowoli zainteresowanego nią
Czytelnika. Ja natomiast dopiero niedawno odkryłam siłę naszych
rodzimych
autorów i dwa razy chętniej sięgam po nazwiska może jeszcze
niezbyt dobrze
znane – ale polskie.
Pierwszy dzień 10.
Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Lalek
"Katowice - Dzieciom" przywitał widzów piękną majową pogodą,
doskonałymi spektaklami i popołudniowym rozczarowaniem
Prezent na Dzień Dziecka
Oficjalne
otwarcie
jubileuszowego Festiwalu miało miejsce rano 27 maja na
scenie głównej Ateneum przy ul. Św. Jana. Organizatorzy
Festiwalu podziękowali
gościom, patronom i sponsorom imprezy, zaprezentowali też w
krótkiej formie
planowany przebieg sześciodniowego katowickiego święta teatru i dzieci./.../
Mądrze, wzruszająco, najprościej
Jako
pierwsi, jakoby
„na rozgrzewkę”, na festiwalowej scenie
zaprezentowali się
gospodarze. Katowicki zespół, jak się okazało, nie bez
przyczyny
nazywany jest
teatrem o bardzo wysokim i równym poziomie. „Bajka o
szczęściu” Izabeli
Degórskiej w reżyserii Janusza Ryla-Krystianowskiego urzekła
zarówno dzieci,
jak i dorosłych. Historia przyjaźni Staruszka (Marek Dindorf) z Myszką
(ujmująca Katarzyna Kuderewska),
Świnką i
Kogucikiem
(przezabawni
Krystyna
Nowińska i Piotr Gabriel) , z pozoru prosta i dziecinna, niosła ze sobą
bardzo
mądre przesłanie, które na pewno na długo utkwi w pamięci
wszystkich widzów.
„Bajka
o szczęściu” stawia pytanie o to, co czyni człowieka
szczęśliwym.
W
krótkiej historyjce autorka zawarła oskarżenie skierowane
przeciwko
współczesnemu konsumpcyjnemu społeczeństwu. „Człek
szczęśliwy to ten, co ma w
domu dużo gratów” – śpiewa
Handlarz-Diabeł
(mistrzowski czarny charakter Piotra
Janiszewskiego, którego szatański śmiech przeraził chyba
wszystkie dzieci na
sali). Ta „gratofilia”, obsesja
współczesnego
człowieka w „Bajce…” jednak
szczęścia nie daje. Staruszek, którzy sprzedał swych
przyjaciół, by wejść w
posiadanie wymarzonych skarbów – fajki, tabakiery
i noża
– w samotności
gorzknieje, markotnieje i w końcu zdaje sobie sprawę, że bez ukochanych
osób
życie jest nic nie warte.
Katowicki
Teatr Ateneum swoim przedstawieniem pokazał się w najlepszym świetle.
Nie można sobie wyobrazić lepiej dobranego spektaklu otwierającego
wyjątkowy,
jubileuszowy Festiwal. /.../
Katarzyna Bojić, Dziennik Teatralny Katowice, 28 maja 2011 mod
Farsa
to
niesłychana, Pani zabiła Pana
"Mąż zmarł, ale
już mu lepiej"
Teatru "6 i pół"na XXXII Festiwalu Sztama w Olecku. Pisze
Artur
Mrozowski w portalu iolecko.com
Z
farsą trudno
jest. Farsę łatwo przeszarżować. Grubą krechą pociągnąć, do widza
mrugać zbyt często i protekcjonalnie. Pozornie łatwo grać ją można,
prosty wygłup efekt wzmocni, pointe podkreśli. Dlatego farsę grać
trzeba umieć, często oszczędnie, w ryzach swe umiejętności trzymając.
Jeszcze
trudniej farsę grać, gdy publiczność znajoma na widowni
siedzi i każdą zabawną kwestię oklaskami nagradza. Niejeden
doświadczony aktor niesiony takim aplauzem farsę położył.
W
Olecku się udało.
"Mąż
zmarł, ale już mu lepiej" to sztuka będąca adaptacją scenariusza
filmowego Izabeli Degórskiej przygotowana przez działający
przy
Regionalnym Ośrodku Kultury Teatr "6 i pół". Historia błaha,
przerysowana, bliższa karykaturze niż wyrafinowanej ironii. Nawiązująca
do klasyki, szczególnie anglosaskich,
współczesnych
twórców farsy. Żona męża zabić
próbuje, ale choć
brzmi to groźnie, więcej z tej makabry śmiechu wyniknie niż dramatu.
Literatura lekka, zabawna i przyjemna. W sam raz na niedzielny
wieczór.
Twórcy
przedstawienia, niczego nie kombinowali. Postawili na klasyczny, niemal
werystyczny teatr. Nie ma w nim zbyt wiele miejsca na umowność,
skrót scenograficzny, symbolikę, niedomówienie,
wieloznaczność. Mamy sprawnie i logicznie opowiedzianą historię,
rozbudowane dekoracje (kto wie, może najbardziej ze wszystkich
tegorocznych przedstawień), pełnokrwiste postacie, znakomite dialogi,
spointowane bon motami. Wartka akcja, czytelna intryga, konflikt,
absurd i zaskakujący finał. No i co najważniejsze, rozwagę w farsie tak
niezbędną.
Taki
teatr nie może żyć bez publiczności. To ona generuje jego wartość.
Wczorajsze
przedstawienie było więc tryumfem i twórców i
publiczności i całej społeczności miasta. Grupka zapaleńców
przygotowała dla przyjaciół, znajomych i nieznajomych
historię,
którą innym opowiedzieć chciała. Wybrała do tego język
powszechnie uznany za archaiczny, staroświecki, lub co gorsza trudny.
Teatr wszak miejscem jest rozrywki pięknoduchów i
"górnolotów". Tymczasem tegoroczna "Sztama"
dobitnie
ukazała nam, że teatr może być miejscem spotkania, wspólnego
przeżywania, radości i głębokich emocji. Dzień wcześniej goleniowska
trupa, pokazał nam jak można poprzez sztuką zbliżyć się do drugiego
człowieka, nawiązać z nim dialog, często nie znając języka. Wczoraj
mieliśmy przykład, jak łatwo, bez wzniosłości, sztywnej oficjalności
można dać ludziom poczucie wspólnoty, jak można powiedzieć
im -
"dobrze że jesteśmy tu i teraz". To jest wielka siła teatru.
Dlatego,
choć spektakl oleckiej grupy nierówny, pełen
błędów, niedoróbek i potknięć to jednak jest
dziełem
skończonym i doskonałym. Choć amatorski, niesie w sobie wszelkie
wartości zawarte sztuce wielkiej i niepodważalnej. Ważne więc, by ta
praca była kontynuowana, by ludzie, którzy poświęcili
swój czas, swoje emocje (niełatwo wyjść na scenę i pokazać
swoją
duszę) kontynuowali swoją pracę. Dla siebie i przede wszystkim dla
mieszkańców. Ci ostatni pokazali wczoraj, że są razem z nimi
i
potrafią odwdzięczyć się za ich trud.
Każdy z nas lubi dostawać
prezenty. Ich
rozpakowywanie i zgadywanie co
kryje się w środku daję zawsze wielką przyjemność? Ale czy wiecie jak
świąteczne prezenty trafiają pod choinkę? Jeśli chcecie się tego
dowiedzieć, to
wybierzcie się na nowy spektakl Teatru Lalek Pleciuga „Moc
prezentów”.
Pamiętacie
czasy swojego dzieciństwa? Wówczas wszystko było prostsze,
bardziej oczywiste
i… magiczne. Tak też było ze Świętami Bożego Narodzenia. Z
utęsknieniem
wypatrywało się pierwszej gwiazdki na niebie i szukało
sposobów
na spotkanie z
Mikołajem. Z biegiem lat to, co kiedyś było oczywiste, w dorosłym życiu
jest
już skomplikowane. A magia? Ona gdzieś zniknęła w codziennym tempie
egzystencji. Jak ją odnaleźć na nowo? Od tego właśnie jest szczecińska
Pleciuga.
Moc
uśmiechów
To
co jest piękne w dzieciach, to fakt, że potrafią śmiać się ze
wszystkiego, ba –
nawet z niczego. Tak też się dzieje podczas przedstawienia
„Moc
prezentów”. Ledwo
co zgasły światła, a maluchy już się śmieją. I chcąc nie chcąc
– śmiejesz
się razem z nimi. Ale do rzeczy.„Moc
prezentów” opowiada o całym złożonym procesie
tworzenia i
pakowania prezentów
dla grzecznych dzieci. Tym zajmują się elfy, zaś ich dostarczaniem
–
sympatyczny staruszek z brodą i w czerwonym płaszczu. Ten,
którego wszyscy
znacie.
Jednak w tym roku nad Świętami Bożego Narodzenia zawisły czarne
chmury.
A to wszystko za sprawą czarciego planu. Otóż diabły
postanowiły
zamienić
mikołajowe podarunki na swoje diabelskie zabawki, dzięki
którym
dzieci staną
się złośliwe i nieznośne. Na ich drodze stanął jednak dzielny elf
Filipek –
wykazał się on wielkim sprytem, gdyż udało mu się przechytrzyć samego
Borutę.
Jak to zwykle w bajkach bywa – cala historia zakończyła się
szczęśliwie, choć
Filipek podczas swojej podróży do piekła miał wiele
ciekawych
przygód. Za to
dzieciaki były zachwycone, tym bardziej, że na sam koniec
przedstawienia mogły
się spotkać z samym Świętym Mikołajem. I czegóż to więcej do
szczęścia
potrzeba…
Autor: Natalia Gołąbczyk
Dodano 20. listopada 2010 roku
KURIER SZCZECIŃSKI, 10.-11.LISTOPADA 2010 NR 219
Dodano
9. listopada 2010 roku
Sukces
szczecińskiej dramaturgii
Ogromny
sukces szczecińskiej autorki! Spektakl według sztuki Izabeli
Degórskiej
„Mężczyzna znaleziony w szafie" zostanie zaprezentowany na
międzynarodowym
festiwalu krótkich form ze świata we włoskim mieście
Rovereto.
To
przedstawienie będzie pokazane jako jedno z dziesięciu, obok m.in.
sztuki
samego Valclava Havla: - Jest mi ogromnie miło reprezentować na tym
festiwalu
polską dramaturgię - skromnie komentuje swój sukces
szczecińska
autorka.
I.
Degórska jest jedynym twórcą z Polski,
którego
tekst został zaadaptowany na
potrzeby włoskiego festiwalu. Poza tym spektaklem, pokazane zostaną
przedstawienia na podstawie sztuk m.in. z Niemiec, Stanów
Zjednoczonych, Rosji,
Francji i Izraela.
Szczecinianka
pisze książki dla dzieci i dla dorosłych. Dla tych drugich wydała m.in.
powieść
pt. „Najwyższa pora na miłość" (akcja dzieje się w
Szczecinie!).
Jest
autorką sztuk scenicznych. I tak, przed laty Teatr Lalek
„Pleciuga” wystawił
jej „Bajkę o szczęściu”. Potem powstało kilka
spektakli, na
podstawie tego
tekstu, w całej Polsce, m.in. w Warszawie, Poznaniu i
Opolu. Według jej
sztuki uczestnicy warsztatów w
„Pleciudze", w
minione wakacje,
przygotowali spektakl „Humba! Bumba! Bang!". W ostatnich
latach
I.
Degórska głównie zajmowała się dziennikarstwem
telewizyjnym, pisała też m.in.
dialogi do popularnego serialu „Klan". W szufladzie ma całą
masę
autorskich
piosenek. A na grudzień zapowiedziana jest premiera, w szczecińskiej
„Pleciudze", przedstawienia według jej sztuki: „Moc
prezentów".
Kurier
Szczeciński, MONIKA GAPIŃSKA,
Sobota,
06.
listopada 2010 roku.
Dodano
20. lipca 2010
Dzieciaki
robią teatr
Żyrafa
Cecylka uważa, że ma zbyt długą szyję, nosorożcowi Teodorowi
przeszkadza za duży nos, a kameleon Leon chciałby przestać wtapiać się
w otoczenie i przybrać stałą purpurową barwę. Zdesperowane zwierzaki
ruszają po pomoc do specjalizującego się w trudnych wypadkach szamana...
Oparty
na tekście Izabeli Degórskiej spektakl „Humba!
Bumba! Bang!” to efekt dwutygodniowych warsztatów
„Lato w teatrze”. Ogólnopolska akcja
współorganizowana przez Ministerstwo Kultury i Instytut
Teatralny im. Z. Raszewskiego zakończyła się w weekend w
„Pleciudze”. Szczeciński Teatr Lalek już po raz
drugi otrzymał zaproszenie do udziału w projekcie. W jego ramach grupa
dzieci (10-13 lat) miała szansę stworzyć własne przedstawienie i poznać
w ten sposób kulisy pracy na scenie. Podzielona na cztery
zespoły młodzież uczyła się aktorstwa, grania na muzycznych
instrumentach, pracowała nad scenografią, musiała też
zatroszczyć się o promocję swojego spektaklu.
Przyznać
trzeba, że młodzi artyści swoje zadania potraktowali bardzo poważnie: o
sobotniej premierze (wyreżyserowanej przez Przemysława Żychowskiego)
mówić można wyłącznie pozytywnie. U adeptów
teatralnych warsztatów nie było widać śladu tremy, kolorowe
dekoracje i lalki wyglądały znakomicie, a co najważniejsze –
i na scenie, i na widowni (pełniutkiej!) świetniesię
bawiono. (kas)
W
niedzielę
Bałtycki Teatr Dramatyczny
należał do dzieci.
Główną postacią premierowo wystawionej sztuki
również
było dziecko, tyle że
smocze.
"Smoczek
Hieronim"
to idealna propozycja na
rodzinną wyprawę do teatru z najmłodszą nawet pociechą. W
telegraficznym
skrócie - jest to historia małego smoczka, który
chce być
duży, a morał z niej
płynie taki: oznaką dorosłości jest odwaga, czyli: grzeczność, mądrość
i
szacunek dla innych.
Atutem przedstawienia jest znakomita scenografia Beaty Jasionek i
doskonała gra
aktorska. W roli smoczka Hieronima występuje Jacek Zdrojewski. Wydaje
się, że
odtwarzanie tej postaci sprawia aktorowi prawdziwą przyjemność -
skacze, biega
i śpiewa, a wszystko z ogromnym entuzjazmem. Piotr Krótki
gra
gnoma, który
wywołuje salwy śmiechu wśród dzieci, a Małgorzata Wiercioch
jako
wiedźma
Euzebia - dreszcz przerażenia, kiedy czaruje.
Ponieważ "Smoczek Hieronim" jest spektaklem kierowanym do młodszych
dzieci, trzeba było zadbać o to, by maluchy się nie nudziły. I to
reżyserowi
(Zdzisław Derebecki) udało się znakomicie.
Dzieci
odpowiadały na
padające ze
sceny pytania i chętnie śpiewały piosenkę, której uczyła
smocza
mama (Żanetta
Gruszczyńska-Ogonowska). Jednak prawdziwym hitem okazał się "smoczy
ryk", którego Hirek uczył się wraz z widzami, dziećmi i ich
rodzicami.
Kiedy wszyscy zaryczeli, szacowny budynek teatru zadrżał w posadach.
Podsumowując:
artyści koszalińskiego BTD
kolejny raz udowodnili, że
bardzo
poważnie traktują spektakle dla dzieci, angażują w nie wszystkie siły,
a
aktorzy na scenie dają z siebie wszystko. I bardzo dobrze, w końcu
przecież ci
dziś mali widzowie będą w przyszłości widzami dorosłymi,
którzy
miejmy nadzieję
do teatru nie będą chodzić "za karę". Wiadomo, czym skorupka za młodu
nasiąknie ...
Agnieszka Gontar
Dodano 7.
grudnia 2009 roku
Fajka,
scyzoryk, tabakiera
i
medalik
po matce
Dzieciom
ten
spektakl się spodoba, bo nie ma zbyt skomplikowanej dramaturgii i
wymagających
wysiłku umysłowego dialogów. Przypuszczam, że z tego samego
powodu dorosłym
trochę mniej przypadnie do gustu, chyba że lubią bajeczki jasne jak
słońce i
proste jak drut. Szkopuł w tym, że „Bajka o
szczęściu”
Izabeli Degórskiej w
reż. Janusza Ryl-Krystianowskiego wydaje się prosta i jasna, ale ma
kilka dość
mrocznych zagadek...
Teatr
Lalki i Aktora w Łomży wystawił
swoją 52. premierę, którą jest „Bajka o
szczęściu”.
Sztukę napisała Izabela
Degórska, a wyreżyserował Janusz
Ryl-Krystianowski,
67-letni dyrektor
artystyczny Teatru Animacji w Poznaniu. Scenografię zaprojektował
współpracujący z reżyserem od 17 lat Jacek Zagajewski (lat
60),
a warszawski
twórca Bogdan Łuczak skomponował muzykę. Wszystko:
scenografia,
muzyka, splot
wydarzeń, rozmowy i reakcje postaci są w spektaklu proste, zrozumiałe,
nad
wyraz klarowne. Albo przynajmniej wydają się takie, póki nie
zadamy pytań: kim
jest dziadek, czemu nic o nim nie wiadomo i gdzie inni ludzie?
Na wzgórzu z soczyście zielonej jak żywa trawki stoi malutka
drewniana chatka.
Z komina ulatuje aromatyczny dym, z głośników dobiega
złożona z
kilku miłych
dla ucha akordów melodia. W takiej to scenerii
audiowizualnej
toczy się
spokojnie i przewidywalnie, czyli niemrawo i nużąco akcja.
Kanwa
tej
prościutkiej sztuki jest też
dziecinnie prosta: na odludnej wsi mieszka samotnie dziadek (w tej roli
Marek
Janik) z myszką (Beata Antoniuk), kogucikiem (Tomasz Rynkowski) i
świnką
(Bogumiła Wierzchowska-Gosk). Jest im razem dobrze i wesoło. Śpiewają,
tańczą i
lubią się nawzajem. Nic innego nie robią, bo nic innego nie składa się
na ich
los – tylko śpiewy i tańce, piania, pochrumkiwania i
popiskiwania
o tym, jak im
wszystkim jest dobrze razem (lub za chwilę gorzej, gdy kolejno znikną
za sprawą
komiwojażera). Bowiem ni z tego ni z owego pojawia się wędrowny
handlarz, który
namawia biedaka, aby sprzedał myszkę za fajkę, kogucika za scyzoryk, a
świnkę za
tabakierę. Kiedy dziadek to uczyni, dopadnie go jeszcze większa
chandra: nie
ukoi jej pykanie z cybucha ani struganie z drewna figurek zwierząt.
Dlatego
wyrusza w drogę, na której spotyka jeno śmierć. Jednak nawet
Kostuchę (Beata
Antoniuk) wzrusza jego los, bo zatroskana sprawdza w podręcznym
kalendarzyku,
czy od ręki nie mogłaby przeciąć wielką kosą nici żywota staruszka.
Niestety,
jego czas nie nadszedł, ale ma szczęście: na trasie wędrówki
pojawia się też
wędrowny cyrk, który prowadzi dość zagadkowa postać - ni to
pierrot, ni to
arlekin z aureolą (Eliza Mieleszkiewicz).
Jest
tak wspaniałomyślny, że
za
występujące u niego zwierzątka nie chce zapłaty, choć dziadek
gotów jest oddać
nawet medalik, pamiątkę po matce... „Bierz za
darmo!” -
radzi staruszkowi, który
w odludnej chatce pożyje z „odzyskanymi”
przyjaciółmi wprawdzie nie wiadomo,
jak długo, ale na pewno szczęśliwie.
Pewnie
niewiele ostałoby się z relacji
nt. „Bajki o szczęściu”, gdyby nie zgodna aprobata
dzieci
dla schematycznej,
ciut sielankowej, ciut ucukrzonej konwencji. Bo milusińskim ze świetlic
Promyk
i Caritas w Łomży, niezależnie od lat: czterech czy szesnastu, ta
sztuka bardzo
się spodobała. Moje przytykanie szpileczek do tradycyjnej formuły
spektaklu i
jego niewymyślnej prostoty zda się na nic, bo to właśnie dzieciom
bardzo
odpowiadało.
Kamil Zalewski (lat 10) pochwalił sporą liczbę postaci i bez trudu
odkrył
zamysł reżysera: handlarz to diabeł, a pierrot to anioł, wcielający się
w rolę
mima. Natalia Balewska (16) wskazała diaboliczne cechy akwizytora:
trupiobladą
twarz, piekielnie czerwone usta i szal oraz chorobliwe, neurotyczne
miny, ruchy
i zachowanie. Z kolei Diana Dąbrowska (13) i Weronika Balewska
(11) w mig
dostrzegły główne cechy kondycji dziadka: samotny i
markotny,
zaś to przełożyła
na niemal odwieczną, acz trafną mądrość ludową Klaudia
Szabłowska
(9), że
starość - nie radość.
-
Ta
bajka uczy nas, żeby za nic w
świecie nie sprzedawać przyjaciół - podsumowuje
Diana. -
Mam bardzo
bliską przyjaciółkę, z którą mogę o wszystkim
porozmawiać, z którą wyznajemy
sobie tajemnice i z którą się nie nudzę. To skarb!
Na
początku września br. napisałem, że
nowym nabytkiem łomżyńskiej sceny jest aktor Marcin Dąbrowski (lat 29),
który
pracował w teatrach Pleciuga ze Szczecina i Banialuka z Bielska-Białej,
zaś do
Łomży przeszedł z teatru Rabcio z Rabki. I pytałem: czy się sprawdzi i
odnajdzie w zespole? Najnowsza premiera TLiA była dla Marcina
Dąbrowskiego
debiutem na łomżyńskiej scenie i dowiodła, że artysta czuje się pewnie
i
pokazuje wszechstronny warsztat i umiejętności.
- „Bajka
o szczęściu” to
rodzaj
moralitetu, który doradza nam jak żyć –
mówi
reżyser Janusz Ryl-Krystianowski.
- W sytuacjach, w których trzeba wybrać, co jest ważniejsze:
rozmaite
błyskotki, cacuszka i liczne przedmioty pożądania, którymi
otaczamy się w
życiu, czy po prostu przyjaźń...?
Mirosław
R. Derewońko
fot.
Leszek Truskolaski
http://www.4lomza.pl/index.php?wiad=19896
Niżej przedstawiam szczególną
recenzję.
To
głęboki ukłon w stronę realizatorów.
Przyjaźń
to szczęście
"Bajka
o szczęściu" w reż. Janusza Ryl-Krystianowskiego w Teatrze Baj w
Warszawie. Pisze Zuzanna Talar-Sulowska na stronie Sekcji polskiej
Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych.
«Ma
szczęście
ten,
kto trafi na bajkę o szczęściu
w Teatrze Baj. Piękna i mądra opowieść Izabeli Degórskiej o
przyjaźni.
Przyjaźni,
której
nie da się kupić. Scena
skradziona jest przez zwykłe życie, a jednak ogląda się je, jak cudowną
bajkę.
W spektaklu gra kilku, a jednocześnie tak wielu aktorów.
Każdy
ma swą maleńką
lalkę dublera, która przejmuje pałeczkę, gdzieś tam w oddali
na
wzgórzu, gdzie
drewniany domek, a z komina leci dym... Wokół obejścia
chodzi
anioł i diabeł
i... przekomarzają się, kto wygra...
Niedługo
potem
spokojne życie
gospodarza i
jego ukochanych przyjaciół, kogucika, świnki i myszki, mąci
charakterny
domokrążca, który skupuje i sprzedaje różne
przedmioty.
Dzisiejszy
przedstawiciel handlowy. Pojawia się niespodziewanie, nieproszony.
Tajemniczy i
mefistofeliczny. Potrafi podejść, namówić, doskonale wie,
czego
człowiek
pragnie. Diabeł we własnej postaci. Trzy razy mami gospodarza
przedmiotami, o
których ten "zawsze marzył". W zamian żąda kolejno każdego
ze
zwierząt, skoro gospodarz nie ma czym zapłacić.
Człowiek,
jak to
człowiek, ma
słabość do świecidełek. Z żalem, ale pod namową handlarza, rozstaje się
z
pierwszym i niczego się nie ucząc, z następnymi zwierzętami. Kogucik ma
wartość
nożyka, myszka jest cenna jak fajka, a świnkę poświęca za tabakierkę.
Zostaje
sam. Mój czteroletni syn, patrząc z przejęciem, jak odchodzi
ostatnie ze
zwierząt, szepnął: "Mamusiu, ten pan ma już chyba za dużo rzeczy..."
Miał dużo rzeczy, ale nie miał już przyjaciół...
Otoczony
pięknymi
przedmiotami, gospodarz stracił swoje dotychczasowe życie, przepełnione
rozmowami, śmiechem i miłością. Struga nowym nożykiem podobizny
utraconych
przyjaciół. Ale to tylko drewno. Wciąż jest sam. Zaczyna
rozumieć swój błąd,
żałuje. Już nie chce nowych rzeczy, tęskni za zwierzakami.
Domokrążca
nie
pozostawia jednak złudzeń. Tego nie da się już naprawić, nie da się
wrócić
czasu. Jego ulubieńcy mają teraz innego właściciela i są gdzieś w
świecie.
Zrozpaczony gospodarz traci sens życia, włóczy się samotnie
po
lesie. Znajduje
śmierć. Śmierć nie może uwierzyć, że potrafił zamienić swoich
przyjaciół na
kilka zwykłych przedmiotów. Każe mu odszukać kogucika,
myszkę i
świnkę.
Gospodarz wyrusza do miasta i natrafia na teatrzyk zwierząt. Domyśla
się, że
mogą to być jego przyjaciele. Chce obejrzeć widowisko i przekonać się,
ale nie
ma pieniędzy na bilet. Właścicielce teatrzyku oddaje więc swoje trzy
cenne
przedmioty, które zdobył w zamian za troje
przyjaciół. Na
szczęście zwierzęcy
aktorzy okazują się jego pupilami, a ich nowa właścicielka
dobrodusznie, jak na
prawdziwego anioła przystało, pozwala mu zabrać przyjaciół z
powrotem do domu.
Anioł tryumfuje. Człowiek zrezygnował z posiadania dla
przyjaciół.
Ze
spektaklu
wychodzi się z przeświadczeniem, że przyjaźń nie tylko należy
pielęgnować, ale
stawiać wysoko ponad wartościami dzisiejszego konsumpcyjnego świata.
Przedstawienie dopracowane w najdrobniejszym szczególe,
symboliczne,
ponadczasowe. Anioł, właściciel zwierzęcego teatrzyku tuli do serca,
diabeł
skryty pod płaszczem handlarza, namawia do złego, aktorzy grający
zwierzęta,
stali się tymi zwierzętami, a gospodarz urodził się gospodarzem.
Brawo!»
"Przyjaźń
to
szczęście"
Zuzanna TalarSulowska
www.aict.art.pl/15.11 Link
do
źródła
25-11-2009
ZAWSZE JEST PORA NA MIŁOŚĆ Rozmowa
z
Izabelą Degórską, szczecińską dziennikarką i pisarką
- Jaka
książka leży na twojej szafce nocnej?
-
Teraz?
Jane Austen.
- Jej
książki miewają działanie terapeutyczne. Chciałabyś, by twoja powieść -
„Najwyższa pora na miłość", stała się niejako terapią dla
czytelniczek,
przynajmniej niektórych?
-
Terapią? Dlaczego?!
- Jedna
z bohaterek wychodzi na prostą po trudnym przeżyciu. Może się więc
zdarzyć, że
pani Iksińska, po przeczytaniu twojej książki, może potraktować ją jako
impuls
do tego, by może też coś zrobić ze swoim życiem.
-
Kiedy
ma się ponury nastrój, to chyba każda tego rodzaju książka
spełnia rolę
terapeutyczną. Moim celem było napisanie czegoś sympatycznego, z
poczuciem
humoru i mam nadzieję, że udało mi się zrealizować to zamierzenie.
- Bohaterkami
twojej książki są trzy kobiety w różnych grupach wiekowych,
ale
postacią
centralną pozostaje trzydziestoparoletnia Ania. Mająca z tobą trochę
wspólnego...
-
Przyznaję, że najłatwiej było mi zrobić z Ani dziennikarkę telewizyjną.
Chociaż
znam różne środowiska. Ale stwierdziłam, że na początek
spróbuję czegoś co znam
najlepiej.
- Kiedy
jest najwyższa pora na miłość?
-
Zawsze!
W każdym momencie życia można się zakochać. Nie mają na to monopolu
tylko młode
kobiety. Choć istnieje taki stereotyp.
- No
właśnie, więc upieram się przy swoim, że twoja książka może mieć
działanie
terapeutyczne. Choćby dla tych, którzy poddają się
stereotypom... Zdradź, czy
wydawnictwo już upomina się o dalszą część losów twoich
bohaterek?
-
Na
razie moja książka to „świeżynka", więc wydawnictwo czeka na
to,
jakie
będzie nią zainteresowanie. Ja też jestem tego ciekawa. Mnie podobają
się takie
cykle powieściowe, gdy w kolejnej książce głównymi
bohaterami
stają się postaci
z drugiego albo trzeciego planu pierwszej powieści. Zatem kto wie...
- Akcja
twojej powieści toczy się głównie w Szczecinie. Na naszej
szczecińskiej „wsi z
tramwajami" każda kontrowersyjna informacja roznosi się lotem
błyskawicy.
Tymczasem ty w swojej książce piszesz na przykład o mocno zakrapianym
bankiecie
po premierze w teatrze (bez wskazania, o który dokładnie
chodzi), na którym
dyrektor teatru ląduje pijany pod stołem. A reszta towarzystwa plotkuje
o tym,
dlaczego główne role otrzymuje wyłącznie gruba aktorka...Spotkałaś
się już z jakimś odzewem związanym
z tymi właśnie fragmentami książki?
- To
jest
przecież fikcja literacka! A żaden z dyrektorów
szczecińskich
teatrów nigdy się
nie upił. (śmiech) Tak naprawdę nie znam dobrze szczecińskiego
środowiska
teatralnego, przynajmniej tego „dla dorosłych", umownie tak
to
nazywając.
Chyba lepiej poznałam środowiska teatralne z innych miast. Przyznaję,
że bywają
sytuacje, gdy artyści w pewnym momencie czują się dość swobodnie...
- W
książce pojawia się motyw gejowskiego klubu „TO TU"...
-
Byłam w
nim kiedyś szukając nowych tematów do reportaży i
rozmawiałam ze
szczecińskim(ą) dragqueen. Tyle mogę zdradzić.
- Przyznam
ci się do czegoś - czytając twoją książkę, przez moment przeszło mi
przez myśl,
że nie lubisz środowiska teatralnego...
-
Ależ
bardzo lubię! To ludzie mający nieco inne podejście do życia niż
przeciętny
Kowalski, wspaniałe poczucie humoru i silne osobowości, choć czasem
bywają
kontrowersyjni. Miło jest z takimi osobami porozmawiać. I poczuć się
dość
swobodnie.
- Ze
środowiska teatralnego pochodzi bohater twojej powieści, dość
egocentryczny
aktor - Krzysiu Strączek. Chyba fajnie „budowało" się tę
postać,
prawda?
-
To
moja
ulubiona postać, powstała ze złożenia dwóch autentycznych
charakterków.
Świetnie się bawiłam tworząc Strączka. Nie jest on pozytywną postacią,
ale za
to krwistą i rzeczywistą. Mnie podoba się też pani Wafelek. Pewien
mój znajomy
producent telewizyjny, zajmujący się serialami, powiedział mi:
„Takie dziewuchy
są tutaj i kręcą wokół gwiazd.” Skąd o tym
wiedziałam? Nie
wiedziałam,
przypadkiem udało mi się trafić w sedno.
- Kto
był pierwszym recenzentem twojej powieści?
-
Moim
pierwszym czytelnikiem zawsze jest mój mąż. I tak też było w
przypadku
„Najwyższej pory na miłość. Do jego oceny tak podeszłam: jak
mu
się nie
spodoba, to dlatego, że jest facetem. I co on tam może wiedzieć o
kobiecych
drgnieniach duszy. (śmiech). Ale powieść została przyjęta z aprobatą.
Jeszcze w
trakcie pisania mąż mobilizował mnie do pracy, choć również
usłyszałam od niego
różne uwagi. Co nie znaczy, że każdą z nich brałam od razu
pod
lupę i
natychmiast wprowadzałam zmiany.
- Zdradź
w jakich warunkach najlepiej ci się pisze?
-
Przy
„Najwyższej porze na miłość" wstawałam rano, by pisać, choć
wcale
nie
jestem rannym ptaszkiem. Ale wtedy dzieci wychodziły do szkoły, a mąż
często
jeszcze spał. Miałam zatem „przestrzeń spokoju" tylko dla
siebie.
Łatwo
mnie bowiem rozproszyć. Zazdroszczę ludziom, którzy potrafią
odrywać się na
chwilę od pracy, wracać, robić coś pomiędzy.
- Od
roku nie pracujesz czynnie jako dziennikarz telewizyjny. Czy to
całkowite
pożegnanie z tym zawodem?
-
Nie
mogę takich rzeczy w ogóle założyć. Nie wiem, jak dalej
ułoży
się moje życie.
Mam taką możliwość, że przez ostatni rok piszę na zamówienie
i
dzięki temu
mogłam sobie zrobić przerwę od dziennikarstwa. Ale to jest taki fajny
zawód, że
chce się do niego wracać.
- Książkę
„Najwyższa pora na miłość" też pisałaś na
zamówienie?
-
Nie,
napisałam ją i szukałam wydawcy.
- Który
dzień bardziej świętowałaś - ten, w którym podpisałaś umowę
z
wydawcą czy dzień
pojawienia się powieści w księgarniach?
-
Kiedy
dostałam maila z wydawnictwa, to przeczytałam go na opak: że nie są
zainteresowani wydaniem książki. Takie miałem bowiem podejście, po
braku
reakcji pierwszego wydawnictwa. Najbardziej ucieszyło mnie więc chyba
to
zaskoczenie. „Najwyższa pora na miłość" nie jest moją
pierwszą
książką,
którą trzymałam w rękach. Przy pierwszej to dopiero były
emocje.
Chodziłam z
nią, oglądałam ze wszystkich stron i nie mogłam się nacieszyć.
- Czy
nastąpi taki etap w twoim życiu, kiedy wystąpisz ze swoimi utworami na
scenie?
Bo przecież piszesz również piosenki.
-
To
na
pewno nie nastąpi. Nie jestem zwierzęciem scenicznym. Wystąpiłam kiedyś
na
konkursie SMAK w Myśliborzu. Ale może zrobiłam to zbyt
późno, bo
miałam wtedy
koło trzydziestki. Szukałam przez wiele lat profesjonalnego wykonawcy
moich
piosenek, ale nie znalazłam. Szkoda, bo to chyba fajne utwory.
- Może
po tym wywiadzie zgłosi się jakiś wykonawca... Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała
Monika GAPIŃSKA Kurier
Szczeciński, 14. maja 2008 r.
Dodano
29. marca 2008 roku
Ze
strony Dzierżoniowskiego Ośrodka Kultury o BAJCE
O SZCZĘŚCIU
w wykonaniu TEATRU
KRAM:
„Aktorzy
Wrocławskiego Teatru Lalek – Anna Kramarczyk i Krzysztof
Grębski
przygotowali
dla najmłodszej widowni kolejne przedstawienie. Jest to „Bajka o
szczęściu”
Izabeli Degórskiej do muzyki Kaczmarka – to
prosta,
atrakcyjna i zrozumiała dla
wszystkich dzieci opowieść o przyjaźni, która jest wartością
szczególnie ważną
w życiu. Poprzez perypetie staruszka i jego zwierząt autorzy w
przystępny
sposób, bez natrętnego dydaktyzmu, pokazują czym
może być
prawdziwe
szczęście. Dzieci widzą, że złudną i krótkotrwała radość
przynosi posiadanie
„rzeczy”, choćby były niezwykle atrakcyjne.
Bezcenna jest
natomiast życzliwość,
obecność i pomoc innych – przyjaciół.
Pointa
spektaklu znakomicie wpisuje się w krytykę współczesnego
konsumcjonizmu, z
którym najmłodsi spotykają się już we wczesnym dzieciństwie.
„Bajka o
szczęściu” pomaga wychowywać dzieci dla świata wartości,
uwrażliwiając na
drugiego człowieka i jego potrzeby.Realizatorzy
spektaklu snują
liryczną
opowieść w
znajomej widzom scenerii. Również realistyczne są lalki:
postaci
zwierząt
barwne, duże, przypominające dziecięce
„przytulanki”. Akcji
towarzyszą
rytmiczne choć jednocześnie nastrojowe piosenki wyzwalające pozytywne
emocje i
prowokujące dzieci do spontanicznych reakcji.
Scenografia
prosta,
funkcjonalna,
stwarzająca najmłodszym szanse na uruchomienie własnej wyobraźni.
Kiedy
na scenie „króluje szczęście” wtedy
rekwizytów i postaci jest dużo, lecz kiedy
główny bohater pozostaje ze swoimi zmartwieniami sam, wtedy
pusta scena
potęguje jego samotność. Proste, czytelne dla dzieci rozwiązania
sceniczne oraz
piękna, żywa animacja lalką umiejętnie budują napięcie i angażują
widownie.
Przedstawienie
trwa 40 minut, po jego zakończeniu aktorzy wychodząc do publiczności
pomagają
„odczarować” świat bajki i powrócić
radośnie do
rzeczywistości.”
"HUMBA,
BUMBA, BANG!"
pod skrzydłami teatru SKRZYDŁA.
Dnia
28 listopada 2007 roku. w Monieckim
Ośrodku Kultury
odbyła się uroczysta premiera kolejnego spektaklu naszego teatru pod
tajemniczym tytułem „Humba,
bumba, bang!”.
Zaproszeni goście na czele z Panem
Burmistrzem Zbigniewem Karwowskim dzięki młodym artystom mogli
przenieść się w
świat dżungli. Razem z egzotycznymi zwierzętami - bohaterami
przedstawienia
udali się do Szamana, by przekonać się, że do szczęścia i zdobycia
przyjaciół
nie potrzeba magii, a piękno każdego z nas leży w naszej naturze. Po
spektaklu,
zgodnie z tradycją, wszyscy udali się na poczęstunek przygotowany przez
rodziców (mamy wykazały się nie mniejszym talentem niż ich
pociechy), a
młodzież bawiła się na dyskotece. Wszyscy byli zadowoleni, a
gratulacjom nie
było końc
Dnia
18
stycznia uczniowie klas I-III, a potem IV - VI obejrzeli w Monieckim
Ośrodku
Kultury kolejne przedstawienie Teatru Profilaktycznego SKRZYDŁA pt. „Humba,
bumba, bang!” Wraz
z bohaterami spektaklu widzowie
przenieśli się w tajemniczy
świat dżungli, by przekonać się, że wcale nie trzeba iść do szamana, by
znaleźć
szczęście. Historia Żyrafki Cecylki, Nosorożca Teodora i Kameleona
Leona
pokazała, że piękno tkwi w naszej naturze, a przyjaciel jest na
wyciągnięcie
ręki i wcale nie trzeba się przejmować Małpami, które
"przecież
wszystkim
dokuczają". Przedstawienie było przyjęte z wielką życzliwością i
nagrodzone gromkimi brawami.
Dodano
11. maja
2007 roku
Całe
szczęście
i...
"Bajka
o
szczęściu" w reż. Ewy Giedrojć w Teatrze Maska w Rzeszowie. Pisze Marek
Pękała w Gazecie Codziennej Nowiny.
«Premiera
,Bajki o
szczęściu" w rzeszowskim Teatrze Maska
była udana. Nawet bardzo udana. Co nie znaczy, że w tej beczce miodu,
śmiechu i
refleksji nie ma łyżki dziegciu.
Żył
sobie Dziadek w
chatce ze zwierzątkami. Było im dobrze. Ale
gdy sprzedał Myszkę za hebanową fajkę... I tak za "cuda" tego świata
pozbył się wszystkich przyjaciół. Został sam. Ruchome
konstrukcje scenografii i
ich cienie na podświetlonym horyzoncie kapitalnie pokazały zagubienie
staruszka, który wyruszył na poszukiwanie utraconych
przyjaciół. I spotkał...
Śmierć. Trzeba przyznać, że w teatrze dla małych dzieci to pomysł wręcz
rewolucyjny. I, według mnie, bardzo udany. Tak, śmierć nie powinna być
dla
naszych maluszków tabu. Jej personifikacja, choć oparta na
ludowym
pierwowzorze, nawet na mnie, wapniaku, zrobiła wrażenie.
Niekonsekwencje
Dziadek
odnalazł
swoich
przyjaciół w cyrku, gdzie zostali
sprzedani. Pokazanie ich występów poprzez teatr cieni to
dobry
pomysł. Wydobył
smutek zniewolonych zwierząt. Ale w radosnej chwili, gdy Klaun oddaje
je
Dziadkowi, powinni się wszyscy pokazać przed ekranem! A my nadal
widzieliśmy
tylko ich cienie...
Inna
niekonsekwencja
dotyczy obrazu słońca z horyzontu. Zamiast
namalowanego dziecięcą ręką, pokazywano coraz większą... zieloną
nakrętkę czy
mutrę.
Łatwo
się
zorientować,
że baśń ta została napisana... dzisiaj.
Dowody: groteskowe poczucie humoru bohaterów czy slogany
reklamowe Osiołka.
Przy całym uznaniu dla pomysłu, kompozycji i sprawności tekstu, mam do
niego
kuka pretensji. Jeśli autorka, nie podając, że chodzi o adaptację,
zdecydowała
się na wątpliwe z twórczego punktu widzenia napisanie
klasycznej
baśni, to powinna
być konsekwentna i trzymać się konwencji. Tymczasem w piosenkach
słyszymy o...
pralce, odkurzaczu, a nawet o lutownicy do... cerowania skarpetek. A
już
prawdziwą wodę z mózgu robi autorka naszym milusińskim, gdy
Klaun zapowiada, że
Świnka zagra na cymbałach niczym... Paganini. To już wygląda nie na
żart dla
dzieci, ale z dzieci.
Ryzykowny
jest
moment,
gdy Dziadek chce odkupić swoje zwierzątka
za... medalik. I to Klaun go przed tym uchronił! Mogę ten pomysł
usprawiedliwić
wyłącznie jako wywołanie tematu do rozmowy o wierze. W innych
kontekstach jest
nie do obrony.
Cale
szczęście
W przedstawieniu
na
każdym kroku widać precyzyjną robotę
doświadczonego reżysera. Przejścia z żywego planu na lalkowy i
odwrotnie były
funkcjonalne, podobnie jak muzyka. Dobrze sprawdziły się ruchome
składniki
scenografii i same lalki. Na tle udanych aktorskich kreacji
wyróżnił się skalą
ekspresji Paweł Pawlik, jako Handlarz.»
"Całe szczęście
i..."
Marek Pękała
Nowiny Gazeta
Codzienna nr 51/13.03.07
14-03-2007
Dodano
24. lutego 2007 roku
Rzeszów.
Moralitet lalką i cieniem opowiedziany
Teatr Maska pokaże
w sobotę premierową "Bajkę o szczęściu" opartą na tekście Izabeli
Degórskiej. To historia o przyjaźni, lojalności i tęsknocie
niosąca przesłanie
widzom od lat czterech do stu czterech.
«Staruszek
(Bogusław Michałek) i
jego przyjaciele: Myszka (Marta Bury), Kogut (Andrzej Piecuch) i Świnka
(Elżbieta Winiarska), wiodą szczęśliwe życie. Sielankę zaburza
pojawienie się
Handlarza sprzedającego tandetne produkty, który omamia
zafascynowanego nimi
dziadka. Dający się nabrać na tanie chwyty reklamowe bohater wymienia
swoje
zwierzęta na nożyk i tabakierkę. Kiedy zdaje sobie sprawę, jak bardzo
mu ich
brak, jest już za późno, gdyż jego dawni przyjaciele zostają
sprzedani do
cyrku. Staruszek wyrusza więc w świat, by ich odzyskać.
-
Moja postać jest właśnie przykładem na to, że
życie nie polega na tym, żeby mieć jak najwięcej. Szczęście daje nam
coś
zupełnie innego, a co to jest, widzowie zobaczą na scenie -
mówi
Bogusław
Michałek.
Historia
opowiedziana jest w bardzo atrakcyjny
dla dzieci sposób. Idealnie współgra z nimi
ciekawa
muzyka (Agim Dżeljilji)
oraz scenografia (Irena Mareekova). - Sceny są bardzo wymowne,
przemawiają do
wyobraźni dziecka. Jednocześnie zależało nam na tym, aby tak trudny
temat ubrać
w interesującą formę sceniczną, by nie było problemu z odbiorem -
mówi reżyser
Ewa Giedrojć, pedagog PWST we Wrocławiu na wydziale lalkarskim. I choć
spektakl
został przygotowany z myślą o najmłodszych widzach, zdaniem pani
reżyser
płynący z niego morał wywoła refleksję także u dorosłych.»
"Moralitet
lalką i
cieniem opowiedziany"
lucy
Gazeta
Wyborcza - Rzeszów nr 47
24-02-2007
Dodano 28.
grudnia 2006 roku
Lalkowe
szczęście
„Nie
sprzedawaj tego co nie jest na sprzedaż, zgubione szczęście trudno
znaleźć jest”. To proste stwierdzenie, to motto i
jednocześnie
fragment piosenki z najnowszej premiery Teatru Lalki i Aktora w
Wałbrzychu - „Bajki o szczęściu” Izabeli
Degórskiej.
Autorka,
pisarka i dziennikarka, postanowiła
spróbować swoich sił w konkursie na sztukę dla dzieci i
młodzieży w Poznaniu. Choć był to jej debiut w tej dziedzinie
literatury, od razu zwróciła na siebie uwagę jury.
Dostała
wyróżnienie, a wkrótce potem bajką zainteresował
się
szczeciński Teatr Pleciuga. Teraz, ku radości małej widowni,
trafił też do Wałbrzycha. Historyjkę o Staruszku, Kogucie, Śwince i
Myszce z przyjemnością oglądali bardzo mali widzowie, ale i starsze
dzieci z pewnością nie będą się na tym spektaklu nudzić. Oto Staruszek,
żyjący sobie spokojnie na skraju lasu z Kogutem, Świnką i Myszką, daje
się zwieść wędrownemu handlarzowi. Oddaje swoje ukochane zwierzątka za
kilka marnych rzeczy: scyzoryk, fajkę i zegarek. Dopiero wtedy
spostrzega, jak puste stało się jego życie. Na szczęście bajka nie może
się źle skończyć, więc po wielu perypetiach przyjaciele wracają do
Staruszka, a on już wie, że popełnił błąd. Wobec przesłania sztuki,
uświadamiającego głęboką potrzebę więzi z drugim człowiekiem, nikt nie
może pozostać obojętny. Wałbrzyski spektakl, to żywi aktorzy: Jerzy
Gronowski, Seweryn Mrożkiewicz, Zbigniew Prażmowski, Olga Pęczak, Anna
Golonka i Bożena Oleszkiewicz oraz, jak zwykle, fantastyczne,
sympatyczne lalki. Przedstawienie wyreżyserowała Ewa Giedrojć,
scenografia jest dziełem Ireny Mareczkowej, wpadającą w ucho muzykę
napisał Agim Dżeljilji. A co najważniejsze, dzieci przyjęły
przedstawienie z niekłamanym entuzjazmem.
Szela
źródło:
http://www.30minut.pl/index.php?id=317
Dodano
7. grudnia 2006 roku
CZYM JEST SZCZĘŚCIE?
"Bajka
o
szczęściu" w reż. Ewy Giedrojć w Teatrze Lalki i Aktora w Wałbrzychu.
Pisze Anna Jurczyk w Tygodniku Wałbrzyskim.
«Dla
dzieci nie ma zbyt trudnych
pytań czy treści. Pod warunkiem, że przekaże się je w umiejętny
sposób. Widać
to w sposobie wystawienia "Bajki o szczęściu" autorstwa Izabeli
Degórskiej. Przedstawienie to, które wygrało
konkurs na
sztukę teatralną, jest
współczesną bajką opowiadającą historię przyjaźni Dziadka i
jego
zwierzątek.
Dziadek niestety daje się omamić demonicznemu Handlarzowi,
któremu po kolei
sprzedaje swoich przyjaciół za mało wartościowe przedmioty.
Dopiero kiedy
zostaje sam, zaczyna rozumieć, jak źle postąpił. Z jego zmieniającymi
się
uczuciami znakomicie współgra nastrojowa muzyka Agima
Dżeljilji
oraz znakomita
scenografia autorstwa Ireny Mareckovej z czeskiego teatru Drak,
która
zaprojektowała maski, kostiumy i lalki. Kiedy wszyscy są razem, lalki
są małe,
a tło scenerii jasne, wiosenne (obraz szczęścia w małym świecie). Gdy
zjawia
się Handlarz, lalki są większe, barwy tła powoli gasną,
odzwierciedlając
przemijające pory roku i gasnącą radość życia Dziadka (nieszczęście w
wielkim
świecie). Wszystko dobrze się jednak kończy i Dziadek odnajduje swoje
zwierzątka w cyrku (ciekawy teatr cieni), a dobry, anielski Klaun
oddaje mu
przyjaciół.
Uwagę
zwraca zastosowana po raz pierwszy w
wałbrzyskim TLiA animacja komputerowa - słońce zamieniające się w
Myszkę,
Koguta i Świnkę oraz tęcza. "Bajka o szczęściu" jest doskonałą okazją
do porozmawiania z dziećmi na temat tego, co jest w życiu
najważniejsze.
Zwłaszcza, że są one mniej niż dorośli odporne na oddziałowywanie
wszędobylskich reklam. Sztukę (raczej dla starszych dzieci) wybrała i
wyreżyserowała Ewa Giedrojć, reżyser, aktorka oraz pedagog z PWST z
Wrocławia.
W Wałbrzychu mogliśmy 5 lat temu oglądać w jej reżyserii "Małego
skrzypka".»
"Czym
jest
szczęście?" Anna
Jurczyk Tygodnik
Wałbrzyski nr 49/04.12 06-12-200
10.
Ogólnopolski Festiwal Komedii Talia Tarnów,
7 - 14 października 2006
______________________________________________________________________________
Nagrody
Talii
W
Tarnowie
zakończył się
X Festiwal
Komedii "Talia". Przyznano nagrody dla przedstawień konkursowych i
sztuk zgłoszonych do konkursu komediopisarskiego
/.../
W rozpisanym przez tarnowski teatr konkursie pod hasłem "Miłość w
czasach zarazy" jury w składzie Józef Opalski
(przewodniczący),
Anna Burzyńska i Maciej Wojtyszko nie przyznało pierwszej nagrody; dwie
równorzędne drugie nagrody otrzymali Paweł Bitka za sztukę
"S/M"
oraz Izabela Degórska za sztukę "Mąż zmarł, ale już mu
lepiej", trzecią natomiast - Lucyna Mielczarek za tekst "Ciao amore".
Tekst Pawła Bitki został zarekomendowany przez jury do wystawienia na
scenie tarnowskiego teatru.
jota Gazeta
Wyborcza
Kraków
17
października 200
6
Dodano
VIII. 2006
Złapane
w sieci:
Częstochowa Gazeta.pl;
http://miasta.gazeta.pl/czestochowa/1,35271,3045791.html?skad=rss
Premiera
"Bajki o
szczęściu"
2005-12-02
Kiedy
pojawiają się kolejne postaci "Bajki o szczęściu", zwracają uwagę ich
kostiumy. Przebrania zwierząt nawiązują do młodzieżowych subkultur, a
szczególnie rzuca się w oczy kolorowy punk - Kogut (Nikodem
Kasprowicz). Śmierć
(Iwona Chołuj) wkracza na szczudłach w zwiewnych szatach w odcieniach
fioletu.
Kostiumy, podobnie jak uniwersalną scenografię (chata czarodziejsko
zmienia się
w cyrkowy namiot), przygotowała Elżbieta Wernio.
Mądra
opowieść o przyjaźni i wierności autorstwa Izabeli
Degórskiej
jest bardzo
smutna. Nawet dorosły widz przeżywa wstrząs, widząc jak Dziadek
(Andrzej
Iwiński witany oklaskami na wejściu) za martwe przedmioty oddaje
Handlarzowi
(demoniczny Michał Kula) i jego Woźnicy (Robertowi Rutkowskiemu) swoich
przyjaciół: Myszkę (urocza Ewa Kula), Kogucika oraz Świnkę
(sympatycznie
swojski Bartosz Kopeć). Kiedy jednak osamotniony Dziadek przyzywa
Śmierć, to
ona paradoksalnie zmienia klimat opowieści.
Jak
to w bajkach bywa, wszystko kończy się jak najlepiej. Ale mimo
piosenek, tańców,
pastelowych przebrań spektal jest smutny. Nic więc dziwnego, że dzieci,
spragnione śmiechu, witają nim sceniczne przewracanki
bohaterów.
Może jednak
przeżycie smutku i opuszczenia bohaterów zapadnie w pamięć
małych widzów,
stając się nauką na dorosłość. I nie dadzą się mamić hasłami komercji,
jak to,
które staje się lajtmotiwem spektaklu: Bo na smutki
sposób jest, kupić sobie
fajną rzecz.
Zgrabne
przedstawienie wyreżyserowała Julia Wernio. Autorem muzyki był
częstochowski
instrumentalista i kompozytor Jarosław Woszczyna.
“Dawno,
dawno temu, na skraju olbrzymiego lasu stała niewielka chatka. Mieszkał
w niej
staruszek z prosięciem, kogucikiem i myszką. Dziadek
uwielbiał wygrzewać się na słońcu, prosiaczek taplać w błocie, kogucik
podskakiwać i trzepotać piórkami, a myszka chrobotać. Żyło
im
się całkiem
przyjemnie i bardzo się lubili.
Aż tu pewnego razu przed samotną chatkę zajechał z wielkim hałasem
kolorowy
wózek zaprzężony w osiołka...”
Tym
wózkiem wjechał w ich życie
handlarz starzyzną. Póty tłumaczył i namawiał, aż wreszcie
przekonał Dziadka,
że do pełni szczęścia brakuje mu kilku rzeczy. Ten niewiele myśląc
wymienił
swoich przyjaciół na przedmioty: fajkę, nożyk i tabakierkę.
Wszystkie były
śliczne i błyszczące, ale wcale nie był z tego powodu szczęśliwszy.
Wręcz
przeciwnie.
Świat,
w którym żyjemy, wkłada wiele
wysiłku w tłumaczenie nam, że bardzo potrzebujemy wciąż nowych
przedmiotów.
Sklepy pełne są jeszcze lepszych wersji tego, co już mamy. Wszystko
oczywiście
jest najwspanialsze i niepowtarzalne, choć powielane w tysiącach sztuk.
Sens
współczesnego życia nie polega na korzystaniu z rzeczy już
posiadanych, tylko
na dążeniu do posiadania następnych.
Dzieciństwo,
które przypadło w udziale
naszym dzieciom, w coraz większym stopniu składa się z reklam -
wylewających
się z dziecięcych gazetek i wciskających się w środek dobranocki. Zanim
uda im
się obejrzeć jakikolwiek film, zostaną poinformowane o kilku innych,
które też
muszą konieczne zobaczyć czyli namówić rodziców
na kupno
kasety (płyty, biletu
do kina – niepotrzebne skreślić ;-), że o całej masie
gadżetów z nimi
związanych nie wspomnę.
“Bajka
o szczęściu” to mały moralitet, uczący
nas, że tego, co naprawdę ważne, nie można kupić za żadne pieniądze.
Dziadkowi
udaje się w końcu odzyskać (nie odkupić !!!) przyjaciół, ale
w
życiu takie
historie rzadko kończą się happy endem.
Ta
książka została wydana przez
wydawnictwo Ezop w pięknej serii “Z zebrą”.
Składają się na
nią książki mądre,
pięknie ilustrowane (ta - przez Aleksandrę Kucharską –
Cybuch) i
niezwykle
starannie wydane – wszystkie z przyjemnością czytałam moim
córkom.
“Bajka
o szczęściu” stała się również kanwą
przedstawienia w warszawskim teatrze “Baj”. Warto
wybrać
się na nie – jest
spokojne, proste i czytelne w przesłaniu i adresowane (tak jak książka)
do
starszych przedszkolaków.
Izabela
Degórska “Bajka o szczęściu”, il.
A. Kucharska – Cybuch, wyd. Ezop Warszawa 2003
wtorek,
11. kwietnia 2006 , nr 15
(730)
Radlin, Informacje
Młodzi
ale doświadczeni
Bardzo
żywe reakcje młodych widzów wywołał kolejny spektakl
młodzieżowego teatru
„Zwierciadło”, który działa przy MOK-u w
Radlinie. Okazję
obejrzenia tej
inscenizacji miały dzieci z Radlina, ale
zostanie on zaprezentowany również w innych miejscowościach.
Tym razem prowadzony przez
Janusza
Majewskiego teatr przygotował
sztukę Izabeli Degórskiej „Wszystkie smoki o tym
wiedzą”. Przedstawienie miało
charakter kameralny, wzięło w nim udział tylko siedmiu młodych
aktorów, którzy
jednak zaprezentowali bardzo dynamiczną i żywiołową grę. Spektakl
zrobiliśmy bardzo prostymi
środkami, ale porwał on
widownię – mówi reżyser Janusz Majewski. Graliśmy
tylko
połową zespołu, ale
udało się nawiązać bliski kontakt z widownią. Druga część zespołu
przygotowuje
inną sztukę „Aksamitka, córka diabła”
dla widowni
młodzieżowej i dorosłej.
Takie kameralne przedstawienia można robić z wykonawcami,
którzy
mają już pewne
doświadczenie. Zespół dorasta i możemy iść w kierunku trochę
innego reperuaru.
W spektaklu
zadebiutowała 12-letnia
Michalina Włodarczyk, która bardzo
dobrze sobie poradziła na scenie. Wystąpili również Ewa
Worys,
Martyna i Paweł
Czogalikowie, Aldona Wuwer, Żaneta Piątkowska i Ewa Racławska. Muzykę
opracował
Adam Bednorz a kostiumy i scenografię Wiesława Skaba.
(jak)
ROZMOWA
/fragment/
Julia
Wernio
Bajka
o szczęściu w Teatrze im. Mickiewicza
Bajka
Izabeli Degórskiej była w 2001 r. wyróżniona w
XII
Konkursie na Sztukę dla Dzieci i Młodzieży organizowanym przez Centrum
Sztuki Dziecka w Poznaniu i Telewizję Polską SA. W Częstochowie
reżyseruje ją Julia Wernio, związana dotychczas z Teatrem Witkacego w
Zakopanem czy Teatrem Nowym w Gdyni. Premiera - 3 grudnia, akurat na
mikołaja, bo spektakl jest dla dzieci
/…/
Tadeusz Piersiak: Pani nazwisko wiąże się z teatrem dorosłym. W
Częstochowie jednak realizuje Pani propozycję dla dzieci...
Julia
Wernio, reżyser: Mam sporą tremę, bo to mój debiut bajkowy
(nie
liczę realizacji spektaklu telewizyjnego "Kajtuś Czarodziej").
Nieustannie staram się pamiętać, że najmłodszy widz jest dużym
wyzwaniem. Dzieci są mądre, inteligentne, sprytne, łakną intensywnych
przeżyć. Nie należy ich lekceważyć, oszukiwać, przede wszystkim zaś -
udawać, że to my jesteśmy mądrzejsi.
Do
tej pory "Bajka o szczęściu" miała szczególne powodzenie u
lalkarzy. W Częstochowie jednak nie będzie spektaklem lalkowym. Czy
może wybrała Pani konwencję: aktor z lalką?
-
Będzie to pierwsza realizacja "Bajki..." wyłącznie w żywym planie. Nie
chcę zdradzać wszystkich tajemnic, bo wtedy nie byłoby niespodzianki,
powiem tylko tyle, że odważyliśmy się nasze zwierzątka (a mamy
wśród głównych bohaterów myszkę i
świnkę, koguta i
osła) mocno upersonifikować: zwierzęta mają ludzkie charaktery i
odwrotnie. To opowieść o definicji szczęścia: najważniejsze w życiu
jest to, co zyskamy u ludzi - przyjaźń. To jest to, co nas chroni, o co
należy walczyć i czego - broń Boże - nie wolno zamieniać na rzeczy.
Bajka
Izabeli Degórskiej z jednej strony ma proste przesłanie, z
drugiej - okrutnie aktualne, przekładające się na świat dorosłych, ale
i dzieci. Myślę,
że najmłodsze pokolenie, które
wchodzi w naszą
rzeczywistość, mocno komercyjną, jest osaczone przez kolorowy system
reklam. One wpajają mu zasadę: mieć, mieć i jeszcze raz mieć. Mamią.
Zachęcają, by gonić za promocją i ofertami, zdobyć coś, co jest martwe,
co się rozpadnie - przedmiot. Podczas spektaklu dzieci będą miały
szansę przeżyć to, a nie tylko być dydaktycznie skarcone.
Zaczynała
Pani karierę z Andrzejem Dziukiem w Teatrze Witkacego, więc jest w Pani
pociąg do eksperymentu. Uwidoczni się on w tej bajce?
-
Trudno mówić o eksperymencie. Staraliśmy się, żeby z jednej
strony jak najlepiej opowiedzieć samą fabułę, a z drugiej - zaczarować
ten świat. Po co? Żeby dzieci śmiały się i bały. Żeby uzyskać z nimi
bliski kontakt. Żeby przebić tę czwartą ścianę - między sceną a
widownią. Jest to otwarta formuła teatralna (mamy np. dużo piosenek),
ale nie dochodzi do jakichś rewolucji.
Kogo
zobaczymy w obsadzie?
-
W głównej roli mamy Andrzeja Iwińskiego; gra Staruszka, a w
naszej pracy był jakąś taką ostoją. Obok niego zobaczymy Ewę i Michała
Kulów, Waldka Kopcia, Nikodema Kasprowicza, Iwonę Chołuj i
Roberta Rutkowskiego. Moim asystentem był Antoni Rot. Pracowaliśmy w
fantastycznej atmosferze, krótko i intensywnie. Zawsze kiedy
wchodzi się w nowy teatr, człowiek ma tremę, natomiast tutaj było
świetnie: zespół z dużą chęcią do roboty i szaloną
wyobraźnią.
Spotkanie z teatrem częstochowskim jest dla mnie przemiłym
doświadczeniem.
tp
Gazeta
Wyborcza Częstochowa
3
grudnia 2005
Premiera
"Bajki o szczęściu"
2005-12-02
Kiedy
pojawiają się
kolejne postaci "Bajki o
szczęściu", zwracają uwagę ich kostiumy. Przebrania zwierząt nawiązują
do
młodzieżowych subkultur, a szczególnie rzuca się w oczy
kolorowy
punk - Kogut
(Nikodem Kasprowicz). Śmierć (Iwona Chołuj) wkracza na szczudłach w
zwiewnych
szatach w odcieniach fioletu. Kostiumy, podobnie jak uniwersalną
scenografię
(chata czarodziejsko zmienia się w cyrkowy namiot), przygotowała
Elżbieta Wernio.
Mądra opowieść o przyjaźni i wierności autorstwa Izabeli
Degórskiej jest bardzo
smutna. Nawet dorosły widz przeżywa wstrząs, widząc jak Dziadek
(Andrzej
Iwiński witany oklaskami na wejściu) za martwe przedmioty oddaje
Handlarzowi
(demoniczny Michał Kula) i jego Woźnicy (Robertowi Rutkowskiemu) swoich
przyjaciół: Myszkę (urocza Ewa Kula), Kogucika oraz Świnkę
(sympatycznie
swojski Bartosz Kopeć). Kiedy jednak osamotniony Dziadek przyzywa
Śmierć, to
ona paradoksalnie zmienia klimat opowieści. Jak to w bajkach bywa,
wszystko
kończy się jak najlepiej. Ale mimo piosenek, tańców,
pastelowych
przebrań
spektal jest smutny. Nic więc dziwnego, że dzieci, spragnione śmiechu,
witają
nim sceniczne przewracanki bohaterów. Może jednak przeżycie
smutku i
opuszczenia bohaterów zapadnie w pamięć małych
widzów,
stając się nauką na
dorosłość. I nie dadzą się mamić hasłami komercji, jak to,
które
staje się
lajtmotiwem spektaklu: Bo na smutki sposób jest, kupić sobie
fajną rzecz.
Zgrabne
przedstawienie wyreżyserowała Julia Wernio. Autorem muzyki był
częstochowski instrumentalista i kompozytor Jarosław Woszczyna.
«Lilith
jest uzależniona od telewizji i zakupów, a Tej i Temu
urodził
się perłowy osioł - w czwartek podczas Tygodnia Sztuk Odważnych
zaprezentowano kolejne dwa scenariusze
Rubi
to telewizor. Telewizor szczególny. Swoich widzów
wprowadza w świat szklanego ekranu, ale nie za darmo. W zamian oczekuje
"tylko" całkowitej uległości. Lilith kocha Rubiego, z czułością
głaszcze jego obudowę, spełnia wszystkie jego zachcianki. Za kolejny
kanał z serialami i nowego pilota oddaje krew, szpik i włosy. Nie
wyobraża sobie życia "bez laguny, hacjendy i doskonałego ciała" - jak w
filmie. Rubi co rano wita kobietę słowami "Kupuj, kupuj, kupuj". Ona
klęka i modli się. - "... jako w eterze tak i na ziemi, serialu daj nam
powszedniego".
Pewnego
dnia jednak Rubi się psuje, a kobieta poznaje elektronika Adama,
który przy pomocy gigantycznego śrubokręta
próbuje
naprawić usterkę. To początek końca zakurzonego, telewizyjnego życia
Lilith. Kobieta poznaje najpierw smak prawdziwej kawy, potem życie poza
szklanym ekranem. Odkrywa w swoim mieszkaniu okna, za
którymi
jak sądzi, jest plan filmowy. Czuje na twarzy powiew świeżego
powietrza, zapach roślin. Zakochuje się w Adamie, razem
próbują
ułożyć sobie "prawdziwe" życie z kanapą, stołem i dwoma krzesłami. Bez
Rubiego. Nie udaje im się. Odrzucony Rubi, żądny ofiary jak guru sekty,
chce wrócić do życia kobiety z "płaską dupą od siedzenia".
Mami
nowymi serialami, sensacyjnymi tokszołami - "jak w filmie".
Sztuka
Izabeli Degórskiej, dziennikarki telewizyjnej i radiowej
opowiada o życiu w rzeczywistości szklanego ekranu, pokrytej kurzem,
duszącej. Dającej iluzję czegoś lepszego niż życie w realu. Dla wielu z
nas telewizor to przyjaciel. A może to tylko złodziej czasu? »
F
E S T I W A L O W A
wydawana
przez młodzież radomskich szkół średnich gazeta teatralna
IV
TYDZIEŃ SZTUK ODWAŻNYCH
festiwal.nowej.dramaturgii
Radom
7-10 grudnia 2004 r.
DWIE
RECENZJE
JEDNEJ SZTUKI
Izabela
Degórska zawsze pisze swoje sztuki w dwóch
wersjach.
Pierwszą nazywa sceniczną, drugą - reżyserską. Najpierw wyposaża
utwór w bardzo dużą ilością wskazówek dotyczących
realizacji, a potem pozostawia tylko te partie didaskaliów i
dialogów, które uznaje za niezbędne.
„Dopiero, gdy
usłyszałam czytających aktorów, zdałam sobie sprawę, że
przesłałam na konkurs nie tę wersję” usłyszeliśmy w foyer po
czytaniach. Czy to dobrze, czy źle dla efektu końcowego? Opinie były
różne.
Wysłuchaliśmy
historii trójkąta miłosnego, którego elementami
są: on,
ona i - co zaskakujące - telewizor. Stary, zabytkowy odbiornik marki
Rubin, pieszczotliwie nazywany przez bohaterkę: Rubi. „Bo on
nie
lubi jak się mówi o nim - telewizor”. Zakochana w
telewizorze kobieta jest przez niego cynicznie wykorzystywana.
Modli
się do niego: „panie nasz, któryś jest w studio,
święć się
imię twoje, przyjdź królestwo twoje, bądź wola twoja, jako w
eterze tak i na ziemi. Serialu naszego powszedniego daj nam
dzisiaj...”. Wyznanie kończy słowem
„abonament”
zamiast „amen”.
Podniesienie
mediów do rangi boga niesie za sobą całkowite
podporządkowanie
się im. W tym związku kobieta poświęca wszystko - swoje życie prywatne,
swój czas, swoją wolność, za stały kontakt z telewizorem
płacąc
krwią, włosami, szpikiem - to jakby metafora tego, że marnując czas
przed szklanym ekranem, tracimy stopniowo część siebie. Jej życie
zmienia się dopiero, gdy pojawia się Adam.
Kimże
mógł być Adam, jak nie serwisantem RTV? Naprawia wysłużony
telewizor kobiecie, która nawet nie pamięta swojego imienia.
Dopiero potem wszystkowiedzący Rubi przypomina je. Lilith, do tej pory
zamknięta przed światem jak małż, zaczyna go poznawać. Odkrywa okno,
kwiaty, nawet ptaki. Wszystko kwituje stwierdzeniem: „tak jak
w
filmach”. Ciągle jednak przypomina swoje lęki przed wszelkim
kontaktem z drugim człowiekiem: „ludzie nie powinni się
całować,
dotykać, bo to niehigieniczne!”, „nie rozmawia
nigdy”, boi się ujawnić swoje imię, bo to już staje się
zobowiązujące.
Adam
też się zmienia. Uświadamia sobie, że jest samotny. Nie wierzy w
miłość, ważne są dla niego tylko przyjaźń i sex. Spotyka się z ludźmi,
ale tylko, gdy coś im się zepsuje. Myśli schematycznie, patrzy na
Lilith i widzi kobietę a nie człowieka, mówi”
czasem mnie
przerażasz - ty myślisz!”. I jakby dość było
problemów
między tych dwojgiem, to do gry wraca jak nachalny, zazdrosny kochanek
- telewizor Rubin. Przyjmuje ludzką postać wyskakującą nagle z pudła
aparatu i stara się rozdzielić parę. Lilth, uciekając przed nim,
wyprowadza się na dach. Obserwuje z zachwytem otaczający ją świat,
popadając z jednej skrajności w drugą. Jakby nie była myślącą swobodną
osobą ludzką, tylko personifikacją zachwytu, z utęsknieniem szukającego
swego bożka. Przy konfrontacji swego nowego życia ze starym - gdy Adam
przynosi mały telewizorek na dach - umiera, spadając z wieżowca z panem
swojego przekleństwa.
Kończy
się smutno i tragicznie, ale bywało przecież zabawnie,
szczególnie trafione, pomysłowe i nowatorskie są
porównania - telewizora do boga, świata do planu
zdjęciowego,
okna do najwyższej formy telewizji (bo to przecież ekran z klimatyzacją
i trójwymiarem). Celne stwierdzenia wypowiadane przez
postacie,
pozostają w pamięci i często skłaniają do refleksji: „W
naszych
czasach nawet cud jest tylko kwestią kredytu” na początku
sztuki
mówi Lilith. Według Rubiego: „Życie bez telewizji
to
trwanie na jednym kanale”.
Czy
w istocie?
DOROTA
MIŁOŚĆ,
MEDIA I INNE
Czy
w literaturze może być tylko jedna interpretacja?
Nie
ma znaczenia, kiedy toczy się akcja sztuki. Izabeli
Degórskiej
„Rubi”. Pojawiające się zdobycze cywilizacji są
jedynie
rekwizytami, które mają przenieść widza w świat iluzji,
uśpić
jego czujność i nadać dziełu wielowymiarowości. W pierwszym oglądzie
wydaje się, że jest to tekst o uzależnieniu od mediów i
wyobcowaniu z życia. Czy tylko? Trudno nie zgodzić się z twierdzeniem,
że bez względu na epokę człowiek jest zawsze uwikłany w jakieś
zależności, zawsze jest od kogoś lub od czegoś zależny. Przeżywa
zauroczenie, miłość, rozczarowanie.
Bo
to tak naprawdę tekst o miłości. I to z udziałem jakich postaci! Adam
spotyka Lilith, potem odchodzi do Ewy. Kieruje nimi jakaś Baska Istota
- Rubi, a wszystko dzieje się w świecie luksusu, czyli w Raju. Jednym
słowem - archetypowe postacie rodem z Biblii w świecie nowoczesnej
cywilizacji.
Dla
zrozumienia znaczenia przedstawionej historii należy je przypomnieć:
pierwszy człowiek (Adam), jego demoniczna pierwsza partnerka (Lilith),
będąca wzorem kobiety butnej, która nie chcąc podporządkować
się
woli męża ucieka z Raju i przyjmuje swoją sławną rolę porywaczki dzieci
i matki demonów, i wreszcie pramatka ludzkości (Ewa - do
niej po
odejściu Lilith kieruje bohatera Rubi), która mniej sobie
rości
praw, ponieważ została stworzona z Adama.
W
jabłkowym ogrodzie czy w supernowoczenym apartamencie, miliony lat
przed nami i miliony po nas - to nie ma znaczenia, bo świat w gruncie
rzeczy zawsze będzie taki sam.
Chciałam
polecić wszystkim tę serię, bo
stanowi rzadki obecnie przykład pięknych i starannie wydanych książek
dla
dzieci. Znakomite teksty świetnych autorów :"Sen,
który odszedł" chyba Anny Onichimowskiej (nie mogę
sprawdzić, bo
pożyczyłyśmy znajomym), "Zielonego wędrowca" i "Moje, nie
moje" Liliany Bardijewskiej, "Bajkę o szczęściu" Izabeli
Degórskiej.Do
tych
przepięknych
tekstów dochodzą ilustracje takich autorów jak
Krystyna
Lipka- Sztarbałło czy
Adam Kiljan. Śliczne, poetyckie a nie popłuczyny po Disneyu.Na
końcu zawsze jest też strona z autografem i osobistym
komentarzem autora i ilustratora i na dodatek ZAKŁADKA do każdej
książki z fragmentem
ilustracji. Sztywne okładki, porządne szycie - znakomite książki dla
przedszkolaków.
A "Bajka o
szczęściu" stała się
kanwą przedstawienia w warszawskim teatrze Baj. Znakomite
przedstawienie dla
przedszkolaków o tym, ze posiadanie rzeczy nie daje
szczęścia.
Bardzo ładne
"wizualnie" łączy sympatyczne kukiełki z "żywym planem"
czyli aktorami. Wybierzcie się po wakacjach, bo teraz już nie będą
grać.
P.S.Do
niewątpliwych plusów tych książek zalicza tez sie cena - w
Merlinie 22 zł za "Bajkę o szczęściu", "Sen który odszedł"
jeszcze mniej. Minusów nie znajduję.
Wysłany:
Pią Sie 20, 2004 8:29 pm
Źródło:
posty w Internecie
Teatry
teraz mają wakacje, ale jak już będą grały, to polecam "Jasia i
Małgosię" w Lalce i "Bajkę o szczęściu" w Baju. Oba przedstawienia
sprawdzone na mojej Julce - spokojne i zrozumiałe dla dziecka.
"Bajka
o szczęściu" jest adaptacją książki Izabeli Degórskiej
wydanej
przez Ezop w serii "z zebrą". Można przeczytać z dzieckiem przed
pójściem do teatru - wtedy odbiór będzie
łatwiejszy.
_________________
Agnieszka,
mama Ani (03.93), Zosi (06.96) i Julki (01.2000)
inscenizacja
i reżyseria: Janusz Ryl-Krystianowski
Recenzja
z "Bajki o szczęściu" w Baju
"Bajka
o szczęściu" w inscenizacji Janusza Ryl-Krystianowskiego na deskach
teatru Baj to spektakl dla pięciolatków o najbardziej
"dorosłej"
problematyce - mieć czy być.
Izabela
Degórska napisała utrzymaną w klimacie baśni braci Grimm
mroczną
bajkę o biedaku, który oddaje wędrownemu handlarzowi swoich
czworonożnych przyjaciół w zamian za wymarzone skarby -
fajkę,
kozik i tabakierę. Trawiony tęsknotą i wyrzutami sumienia wyruszy potem
na ich poszukiwanie, a drogę do objazdowego cyrku, gdzie odzyska swoje
zwierzęta, wskaże mu Śmierć.
Janusz
Ryl-Krystianowski umieścił tę opowieść gdzieś między niebem a piekłem,
przydając Handlarzowi cech mefistofelicznych, zaś właścicielowi cyrku -
anielskich. Wzorem "Fausta" gra między Aniołem i Diabłem rozpoczyna się
tu w pierwszej scenie - zakładem siły wyższej i niższej o duszę
biedaka. Kusiciel zjawi się nieproszony, żeby odebrać mu jedyne
szczęście, jakie posiada - jego zwierzęta. Anioła biedak będzie musiał
odszukać sam i znajdzie go pod postacią cyrkowego Klauna. Dzięki temu
zabiegowi inscenizacyjnemu powstał szczególny, bo adresowany
do
najmłodszych, moralitet - przejmujący w swej goryczy, lecz zarazem
podszyty delikatnym humorem i rozjaśniony iskierką nadziei. Wygra
ostatecznie człowiek!
Scenę
Baja zamienioną przez Jacka Zagajewskiego w zielony pagórek,
zwieńczony filigranową drewnianą chatką, zaludniają kukiełki - to
mniejsze, to większe, to znów przeobrażające się w
aktorów.
Taka
zabawa perspektywą - od minilalek na
szczycie
pagórka po żywoplanowe postaci na proscenium - jest jednym
ze
źródeł humoru tego spektaklu zbudowanego z precyzją
szwajcarskiego zegarka. Rytm wyznacza tu muzyka Roberta Łuczaka
oscylująca między demonizmem w chwilach pojawiania się Handlarza a
liryzmem oddającym tęsknotę osieroconego Gospodarza.
Na
uwagę zasługują te właśnie dwie role młodych aktorów Baja -
Piotra Michalskiego i Andrzeja Bociana - dwa emocjonalne bieguny:
diaboliczny kusiciel i poczciwy kmieć. Doskonale partneruje im reszta
zespołu, który precyzję śpiewu szlifował u Teresy
Ostaszewskiej,
zaś precyzję ruchu scenicznego - pod okiem Anety Płuszki.
Mądra,
gorzka zarazem i pogodna "Bajka o szczęściu" Izabeli
Degórskiej
miała swoją prapremierę w Szczecinie, rodzinnym mieście autorki. Do
Warszawy przyjechała z poznańskiego Teatru Animacji, zaś
wkrótce
zobaczą ją widzowie Opola. Niech żyje długo i szczęśliwie!
Teatr
Baj: Izabela Degórska, "Bajka o szczęściu". Inscenizacja:
Janusz
Ryl-Krystianowski. Scenografia: Jacek Zagajewski. Muzyka: Robert
Łuczak.
Liliana
Bardijewska
Gazeta
Wyborcza Warszawa
lutego
2004
Recenzje
i opinie o książce
Źródło:
Internet
Rodzice,
nie dajcie się zwieść!
Wydaje
się, że w książce dla dzieci wystarczą tylko kolorowe ilustracje,
trochę błyskotek na okładce i sukces murowany. Albo wystarczy wydać coś
z sympatycznym (choć już nudnym) Kubusiem Puchatkiem, postawić w Empiku
półkę z napisem "Przystanek dobrej książki", a dzieci będą
lgnęły jak pszczoły do miodu...
Smutna
to prawda, ale prawda. A rodzice po prostu to kupują wierząc, że
książka musi być dobra, skoro wszędzie jej pełno... Nie chcę szkalować
żadnego wydawnictwa, ale świadomi rodzice pewnie już wiedzą, o jakie
chodzi. No i świadomi rodzice powinni takie półki omijać - i
pogrzebać w jakimś zakurzonym kątku, a na pewno znajdą o wiele
wartościowsze pozycje.
Na
przykład taka "Bajka o szczęściu" Izabeli Degórskiej, wydana
przez Wydawnictwo Ezop. Twarda okładka, piękne ilustracje pani
Aleksandry Kucharskiej-Cybuch (nie żadne tam komputerowe maszkarony!),
matowy papier, który nie świeci w oczy podczas czytania, no
i
treść. Treść w tym wszystkim wydaje się najważniejsza, bo odpowiada na
ważne pytanie i uczy, co jest w życiu wartościowe.
Uczy
mianowicie za pomocą bardzo prostej historii, w której
samotny
staruszek mieszkający ze swymi zwierzątkami daje się omamić
przyjezdnemu handlarzowi. Koguta, prosiaczka, a nawet małą myszkę
wymienia na rzeczy, którym nie sposób się oprzeć.
Cóż z tego?
Staruszek
uświadamia sobie w końcu, że popełnił błąd, i wyrusza na poszukiwanie
zwierząt, które były jego przyjaciółmi i dawały
radość i
sens życia. Opowieść kończy się szczęśliwie zarówno dla
zwierzątek, które tęskniły za swoim podwórkiem,
jak i dla
staruszka, który zrozumiał, że szczęścia nie dadzą mu rzeczy
materialne.
Nadmienię
tylko, że bajka funkcjonuje też jako przedstawienie teatralne. Można,
zdaje się, obejrzeć je w szczecińskim Teatrze Lalek.
I
czy nie lepiej przekazywać dzieciom takie treści, miast karmić je tylko
koszmarnymi przedrukami kreskówek? Zastanówcie
się i
bądźcie po prostu świadomi, gdy udacie się po książkę dla swojej
pociechy...
autor:
groch,
dodana: 06.12.2004
Bajka
o szczęściu. Rachunek dla dorosłego?
Teatr
Animacji w Poznaniu
Poszłam
sobie na bajeczkę dla maluchów. I była bajeczka - z
kolorowymi
lalkami i piosenkami. Ale przy okazji - jak to w Teatrze Animacji -
okazało się, że jest jeszcze inny plan.
Najpierw,
hen daleko, widzimy mały drewniany domek. Z komina leci dym.
Wokół krążą - niemal niewidzialne - jakieś figurki. Potem -
już
z bliska - poznajemy głównych bohaterów:
Staruszka oraz
jego przyjaciół - Myszkę, Kogucika i Świnkę. Wszyscy żyją
sobie
razem biednie, ale szczęśliwie. Widzimy lalki - coraz większe - i
aktorów, którzy je animują. To ciekawy plastyczny
zabieg,
intrygująca zabawa z perspektywą. I realną - sceniczną, i mentalną -
chciałoby się powiedzieć filozoficzną albo metafizyczną, ale o tym
dalej.
Tymczasem
w dobrym, biednym świecie, skąpanym w soczystej zieleni i kwiatach
rumianku, pojawia się Handlarz. To aktor ubrany jak cyrkowy
prestidigitator, który z połów płaszcza wyciąga
najróżniejsze przedmioty i kusi - jak kuszą dziś
przeróżne reklamy. Jest drażniący i intrygujący, nachalny,
ale
skuteczny. Wyglądało
na to, że tu nie zrobi
interesu, ale Staruszek
zapragnął mieć fajkę. I dostał ją. Za Myszkę. Zapragnął mieć błyszczący
nóż. I dostał. Za Kogucika. Zapragnął srebrnej papierośnicy.
W
świat poszła Świnka. Pusto i smutno zrobiło się w jego domu. Nie
pomogły nawet wyrzeźbione podobizny dawnych przyjaciół.
Łatwo
się domyślić, że wyruszył na ich poszukiwania. Nietrudno przewidzieć,
że cała historia zakończyła się happy endem.
Mądra
bajka - pomyślałam sobie. W konsumpcyjnym świecie coraz trudniej nam
przekonać dzieci, że nie wszystko można kupić, że nie wszystko trzeba
mieć. Warto, żeby poznały historię Staruszka, żeby zobaczyły prawdziwą
twarz Handlarza ze sztucznym uśmiechem. Ale coś mi nie dawało spokoju.
Zaraz, zaraz... Przecież dzieci nie będą się utożsamiać ze Staruszkiem
- raczej z jego przyjaciółmi. A jeśli tak, to bajeczka jest
nie
tylko dla nich i nie całkiem o nich. To nam-dorosłym - jak zwykle -
wszystko się pomyliło. Tylko kto teraz za to zapłaci?
"Bajka
o szczęściu" Izabeli Degórskiej, inscenizacja i reżyseria
Janusz
Ryl-Krystianowski, scenografa Jacek Zagajewski, muzyka Robert Łuczak,
choreografia Władysław Janicki. Grają: Małgorzata Binkowska, Katarzyna
Golaszanka, Mariola Ryl-Krystianowska, Marcel Górnicki,
Grzegorz
Ociepka, Artur Romański. Premiera 19 maja na scenie Teatru Animacji w
Poznaniu. Recenzja spektaklu granego 29 maja.
Ewa
Obrębowska-Piasecka
Gazeta
Wielkopolska
5
czerwca 2002
Teatr
Pleciuga w Szczecinie /fragmenty/
_________________
BAJKA
O SZCZĘŚCIU
IZABELA
DEGÓRSKA
reżyseria:
Zbigniew Niecikowski
prapremiera:
2 marca 2002
O
TEKŚCIE
Na
skraju lasu żyli biednie, ale szczęśliwie Staruszek i jego zwierzęta -
Myszka, Kogut Świnka. Pewnego dnia jednak zjawił się przebiegły
Handlarz, który sprawił, że powoli zaczęło ubywać
przyjaciół. W końcu Staruszek pozostał sam i było mu z tym
bardzo źle, tak bardzo, że wyruszył w świat na poszukiwanie swych
oddanych towarzyszy...
Ta
prosta i mądra historia, przeznaczona dla najmłodszych
widzów,
zrealizowana w konwencji teatru marionetek, będzie prezentowana w
budynku teatru, a także jako przedstawienie wyjazdowe.
"Bajka
o szczęściu" Izabeli Degórskiej (szczecinianki) została w
2001
wyróżniona w corocznym, XII Konkursie na Sztukę dla Dzieci i
Młodzieży, organizowanym przez Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu i
Telewizję Polska S.A.
Jej
PRAPREMIERA na deskach Teatru Lalek "Pleciuga" w Szczecinie inauguruje
istnienie Wędrownej Sceny Marionetkowej.
AUTORKA
Izabela
Degórska-lat 34, szczecinianka.
Z
wykształcenia- nauczycielka, ukończyła w 1990 Studium Nauczycielskie.
Już jako licealistka otrzymała nagrodę na ogólnopolskim
konkursie poetyckim. Swe piosenki poetyckie (powstało ich ok. 50)
prezentowała na myśliborskim SMAK-u.
Z
zamiłowania- pisarka; z zawodu- reporter. Od 1998 r. razem z mężem
realizuje głównie krótkie reportaże telewizyjne
(ponad
100) oraz filmy dokumentalne i programy autorskie dla publicznych i
komercyjnych stacji telewizyjnych (TVP 2 -"Ekspres
Reporterów",
TVP 3 "Telekurier", TVN 24 - magazyny STYL i ZDROWIE, TV Polsat, RTL 7
- magazyn ZOOM).
W
swym dorobku Izabela Degórska ma również filmy
promocyjne
i dokumentalny. Pisze wiersze - publikowane w czasopismach (m.in.
"Angora"), piosenki, opowiadania sf, które nazywa bajkami
dla
dorosłych oraz bajki dla dzieci. Jest matką dwojga dzieci (w wieku 7 i
10 lat). "Bajka o szczęściu" jest jej pierwszym utworem zrealizowanym
na scenie.
O
MARIONETCE
W
przedstawieniu "Bajka o szczęściu" Izabeli Degórskiej w reż.
Zbigniewa Niecikowskiego zostanie wykorzystana lalka -tzw. marionetka
na niciach. Jest to, wg klasyfikacji Henryka Jurkowskiego, trzeci
rodzaj marionetki, obok marionetki sycylijskiej i marionette a la
Planchette.
Elżbieta
Stelmaszczyk
Materiały
Teatru
28
lutego 2002