Recenzje, wywiady, prasa itp.       



Niżej można przeczytać dostępne w Internecie recenzje i opinie o moich tekstach i spektaklach, które powstały na podstawie moich scenariuszy oraz informacje o wydarzeniach i festiwalach.


dodano 21 października 2024


4 października 2024            

KIEDY CHMIELEWSKA SPOTYKA MROŻKA
Nowy projekt SCENY 98 o nieboszczyku, któremu się polepszyło (dwa razy)

Przypominając swoim fanom, że jest również otwarta na lżejszy repertuar, SCENA 98 podjęła się adaptacji komedii Mąż zmarł, ale już mu lepiej. Co wytrawniejsi wielbiciele teatru doszukają się w sztuce pokrewieństw artystycznych, między innymi z utworami Sławomira Mrożka. Inni zgodzą się, że nastrojowo i tematycznie jest ona bliższa powieściom Joanny Chmielewskiej. O tym, kto jest bliżej prawdy już wkrótce można się będzie przekonać na premierowych przedstawieniach.

Osadzona w realiach współczesnej Polski sztuka Izabeli Degórskiej opowiada komiczną historię, która wydarzyła się w małym miasteczku Goryczewo, którego ciekawscy nadaremnie szukaliby na mapie. W rodzinie Stachurskich, którą trudno nazwać typową lub przykładną, żoną Zofia nie ma nic przeciwko temu, by jej mąż – nie pierwszy w jej karierze małżeńskiej – zniknął z jej życia. Zachcianka spełnia się, nie bez niewielkiego współudziału pani Zofii, ale niezupełnie. Pozornie zmarły Leon, który był prawdopodobnie w stanie katapleksji, ożywa. Lokalne media, dzięki donosowi interesownej córce Zofii, Jolce, dowiadują o wydarzeniu, które dla wzbudzenia sensacji i pomnożenia zysku prezentują jako nadprzyrodzone.

Powtórna katalepsja Leona niweczy intratną okazję dla prasy, radia i telewizji, ale okazuje się pomocna dla lokalnego szpitala w podtrzymaniu reputacji, bowiem to właśnie lekarz z tegoż szpitala stwierdził zgon. Wydarzenie jest też niefortunne dla lokalnego zakładu pogrzebowego, bo powracający do życia nieboszczycy to dla grabarza przysłowiowy gwóźdź do trumny. Nauka, wbrew oczekiwaniom lub (wedle uznania) zgodnie z nimi, okazuje się mało pomocna w wyjaśnieniu sprawy. Za to lokalny ośrodek duszpasterski nie może narzekać, bo retoryka eklezjastyczna jest w stanie zamaskować lub uwypuklić wedle życzenia. Korzyść ma także czujna na okazję dodatkowego dochodu Jolka, która nie omieszka, za niewielką opłatę, dać znać mediom o ponownym „zmartwychwstaniu” ojczyma.

Nie brak w utworze humoru i wartko płynącej, zaskakującej akcji z odrobiną absurdu, co przypomni widzom zaznajomionym z twórczością Joanny Chmielewskiej atmosferę jej powieści. Oto kilka przykładów komediowo nonsensownego nastroju sztuki. Więzy małżeńskie nie zdają się wiele znaczyć dla żony niedoszłego nieboszczyka, w konkurencji z niezakłóconą małżonkiem egzystencją. Ten brak skrupułów pomaga jej wymyślić i wprowadzić w życie sposób na pozbycie się partnera. Potem Grabarz wiezie przywróconego do życia Leona do szpitala we wcześniej przygotowanej dla jego zwłok trumnie, bo, zgodnie z jego logiką, zapewni to wygodną podróż.

Mediów nie interesuje argument, że Stachurski mógł być w stanie katalepsji, a uparcie trzymają się wersji zmartwychwstania. Lekarz uzasadnia swoje pomyłkowe orzeczenie zgonu argumentami, że Leon nie ma czego szukać na tym świecie i że wszystkim byłoby najlepiej, gdyby znalazł się tam, gdzie powinien – na cmentarzu. Przedstawiciel nauki, profesor, z dumą podkreśla, że nauka wyjaśniła już praktycznie wszystko, ale uczony nie jest w stanie powiedzieć nic sensownego na temat wydarzenia. A na koniec szpital funduje wieniec (niezupełnie) zmarłemu z napisem na szarfie „Byłemu pacjentowi, wdzięczny personel”.

Komedia pomyłek i absurdu Degórskiej uwypukla główny problem obecnych społeczeństw zachodnich, to jest kult materializmu kosztem tradycyjnych wartości etycznych. Autorka właściwie mogłaby osądzić swoją sztukę w realiach praktycznie każdego kraju Europy. Zdecydowanie jednak podkreśla, że dzieje się to w Polsce, o czym dobitnie świadczą nazwiska (Stachurski, Krzyżanowska, Jarząbek) jak też i detale geograficzne jak na przykład miejsce akcji, małe miasteczko Goryczewo. Odnosi się wrażenie, że autorka prawie z dumą sugeruje, że teraz i my Polacy jesteśmy częścią kapitalistycznego Zachodu, więc i my dzielimy jego bolączki.

Jeszcze parę dekad wstecz niejeden Polak szczerze wstydziłoby się zaślepienia żądzą zysku, a teraz pusty śmiech wydaje się właściwą odpowiedzią. Niewątpliwie tak właśnie zareaguje masowy, rodzimy odbiorca utworu, który już zapomniał, że poza lekką, tanią i płytką rozrywką jest jeszcze, albo powinno być, coś dla bardziej wymagających konsumentów kultury, których nie brakowało do dekady lat 90-tych minionego wieku.

Politycznych podtekstów czy moralnych komentarzy trudno natomiast doszukać się w pisarstwie Joanny Chmielewskiej, której płodność twórczą można porównać to tej, którą charakteryzował się mistrz Kraszewski. Poprzez bez mała pół wieku do śmierci w 2013 roku jej proza dostarczała i nadal dostarcza nieskomplikowanej rozrywki amatorom komedii obyczajowych, powieści sensacyjnych i kryminałów. O popularności pisarki świadczy ponad 6-milionowy nakład jej powieści tylko w Polsce, nie mówiąc już o tłumaczeniach na ponad dziesięć języków.

Nie brak trupów w jej zabarwionych humorem, bezpretensjonalnych powieściach, co sugerują już same tytuły jak Trudny trup, Zbrodnia w afekcie, Krwawa zemsta, Mnie zabić, czy (Nie)boszczyk mąż. Ten ostatni utwór być może posłużył Degórskiej jako inspiracja. W tejże powieści żona obmyśla i próbuje różnych sposobów pozbycia się męża, a jej błędy i pomyłki prowadzą poprzez zabawne perypetie do dobrego zakończenia, korzystnego i konstruktywnego dla obu partnerów i ich małżeństwa. Humor (Nie)boszczyka Chmielewskiej bawi i poucza zgodnie z maksymą „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”.

Natomiast komediowa zawartość sztuki Degórskiej, mającej nieco wyższe aspiracje, ma działać na zasadzie krzywego zwierciadła, w którym współczesne społeczeństwo polskie miałoby dostrzec swoje przywary, które teraz (wreszcie) dzielimy z resztą Zachodu. Cel ambitny, ale nie do końca osiągnięty, bowiem absurd, którym posługuje się autorka, działa najlepiej w abstrakcie, to jest w sferze idei, w luźnym kontakcie z rzeczywistością, a w jej utworze polska rzeczywistość jest wyraźnie obecna.

O tym, jak używać nonsensu w osiąganiu efektu krzywego lustra do uwypuklenia grzechów społecznych, można się uczyć od Sławomira Mrożka, którego twórczość zapewne również była źródłem inspiracji dla autorki Męża. Rówieśnik Chmielewskiej – urodzony dwa lata wcześniej i zmarły dwa miesiące przed nią – Mrożek często podejmował tematy uniwersalne, takie jak wolność i zagrożenia ze strony współczesnej cywilizacji. Ten ostatni wątek poruszył między innymi w sztukach Rzeźnia i Wielebni, używając, jak Degórska, absurdu, paradoksu i komedii pomyłek.

Karykaturalne obrazy konsumpcyjnego stylu życia w Rzeźni i używania religii jako kamuflażu prymitywnych instynktów w Wielebnych są efektywne dzięki temu, że akcja nie jest osadzona w konkretnych realiach. Rozrywka i dydaktyka płynące z tych utworów zyskują na tym, że główne wątki filozoficzno-etyczne nie są zakłócone rozpraszającymi widza pobocznymi szczegółami, jak te odnośnie miejsca i czasu akcji. Widzowie sztuki Degórskiej również mieliby większą korzyść, gdyby, na przykład, niedoszła zabójczyni nie posiadała konkretnego nazwiska, a całe opisane w sztuce wydarzenie działo się w bliżej nieokreślonym miejscu. Jeżeli konkretna terminologia wydaje się niezbędna w dziele literackim, to warto potrudzić się nad odpowiednim doborem, posługując się na przykład nawiązaniem do klasyki, mitologii lub istotnych cech bohaterów.

Powyższe rozważania prowadzą do wniosku, że wymowa komedii Mąż zmarł, ale już mu lepiej Izabeli Degórskiej pozostaje w przedziale między bezpretensjonalną, choć czasem pouczającą, uciechą oferowaną przez prozę Joanny Chmielewskiej i refleksyjną rozrywką czerpaną z twórczości Sławomira Mrożka. Czy adaptacji SCENY 98 uda się przesunąć pozycję dzieła w jedną lub drugą stronę już wkrótce będą mogli docenić widzowie w czasie premierowych przedstawień w listopadzie tego roku.

Robert Panasiewicz

źródło





Dodano 4 maja 2021

Karolina Mucha z Biblioteki Inspiracji recenzuje moją książkę dla dzieci pt. "Wakacje z wodzem. Tadeusz Kościuszko"

Zaproszenie na wakacje z wodzem

Ci, których podobizny znaleźć można w podręcznikach do historii, wydają się zazwyczaj tak wielcy i bohaterscy, że aż… nieludzcy. Trzeba pamiętać o ich Wielkich Czynach, latach życia, miejscu urodzenia, poglądach. Czasami ta wielość i suchość faktów niweczy tworzy barierę obojętności, a nawet niechęci.

Serię “Polscy superbohaterowie” cenię za to, że odsłania przed dziećmi inne, chyba bardziej zwyczajne (a przez to bliższe i cieplejsze) oblicze Wielkich.

Izabela Degórska, autorka “Wakacji z wodzem”, czuwa przy tym nad tym, by nie posunąć się za daleko – tzn. nie opowiadać bardziej o swoich wyobrażeniach, pisarskich imaginacjach niż autentycznych wydarzeniach. Zwłaszcza, że w biografii Tadeusza Kościuszko spektakularnych zdarzeń było znacznie więcej niż “tylko” udział w insurekcji. Uczęszczanie do Szkoły Rycerskiej (!), nieszczęśliwa miłość, uczestniczenie w morskiej katastrofie, przyjaźń z wodzem Indian i przyszłym prezydentem Stanów Zjednoczonych – to tylko kilka faktów z bogatego życiorysu wodza. Nic dziwnego, że zarówno dziadek Antosia, jak i jego najlepszy przyjaciel marzą, by odegrać rolę Kościuszki w inscenizacji przysięgi na krakowskim rynku.

Początkowo spędzającym wakacje u dziadków wnukom, Soni, Antosiowi i Kubie, wydaje się, że o wiele ciekawsze od poznawania losów dawnego wodza czy nauki jazdy konnej, są gry komputerowe. Jednak wkrótce odkrywają, że z fragmentów opowieści babci i dziadka wyłania się postać nietuzinkowa i naprawdę fascynująca! Nim trafił na historyczny piedestał, Tadeusz Kościuszko przeżył co najmniej kilka nadzwyczajnych przygód! Może to właśnie dzięki nim osiągnął siłę charakteru, która pomogła mu zostać “superbohaterem”?




Dodano 13 stycznia 2020


Bajka o tym, co jest w życiu ważne

Z sukcesem wkracza w nowy rok kaliski teatr. Wprawdzie najnowsza premiera to zaledwie bajka dla dzieci, ale za to piękna i mądra, a do tego prosta. Takich przypowieści o szczęściu brakuje nie tylko dzieciom. Przydają się też dorosłym

„Bajka o szczęściu”, bo tak brzmi jej właściwy tytuł, to reżyserski debiut i zarazem praca dyplomowa Katarzyny Hory. Kobietą jest także autorka tekstu Izabela Degórska, a i na scenie panie zdają się grać pierwsze skrzypce. Rodzaj męski jest w mniejszości, choć Marcin Trzęsowski jako Staruszek i Jacek Jackowicz jako Handlarz i Klaun reprezentują go godnie i przekonująco. Na scenie oglądamy historię dobrodusznego człowieka wiodącego prosty żywot w chacie na skraju lasu, w otoczeniu zaprzyjaźnionych z nim zwierzątek. W tę sielankę wkrada się jednak dysonans pod postacią Handlarza, intruza z zewnątrz. Dotychczasowe wartości i ich wyznawcy poddani zostają trudnej próbie, z której jednak wychodzą zwycięsko. W tytułowej bajce padają słowa, które dałyby się potraktować jako motto całości: „Nie sprzedawaj tego, co nie jest na sprzedaż. Nie sprzedawaj człeku, bo nie wróci już” oraz „I tylko jedno pytanie mam / na opowieści kres / Ile kosztuje szczęście prawdziwe / Na ile warte jest?”. Atutem spektaklu z pewnością są kostiumy i scenografia – prosta, umowna, ale zarazem pomysłowa i podlegająca przemianom. Bronią się również piosenki. Aż szkoda, że jest ich zaledwie kilka. W pamięci dzieci z pewnością pozostanie majestatyczna Śmierć w powiewnej szacie – nie tyle okrutna, ile mądra. Nie bez znaczenia jest też fakt, że ten żywy i ruchliwy spektakl trwa pięćdziesiąt minut. To w sam raz, jeśli wziąć pod uwagę możliwości percepcyjne najmłodszych odbiorców. W sumie – rzecz godna polecenia nie tylko, ale ich opiekunom też. (kord)

--------------------------------------------------------------------------------------------------

„Bajka o szczęściu” Izabeli Degórskiej; reżyseria Katarzyna Hora; scenografia Janek Głąb; muzyka Katarzyna Bem; obsada: Staruszek – Marcin Trzęsowski, Myszka – Izabela Beń-Olejniczak, Kogut – Malwina Brych, Świnka – Małgorzata Kałędkiewicz-Pawłowska, Handlarz, Klaun – Jacek Jackowicz, Osiołek, Śmierć – Izabela Wierzbicka; Teatr im. W. Bogusławskiego w Kaliszu; premiera 11 stycznia 2020.





Dodano 6 maja 2019

Pojawiły się pierwsze recenzje mojej nowej książki dla dzieci TADEUSZ KOŚCIUSZKO. WAKACJE Z WODZEM.
Zapraszam do lektury dwóch z nich!



Historia jest jednym z takich przedmiotów, których niechętnie uczy się młodzież. Bardzo często wynika to z niezbyt kreatywnego podejściem do nauki. Lekcje historii, prowadzone są w sposób nieciekawy, na zasadzie suchych faktów oraz danych z podręcznika, mogą tylko zniechęcić do poznawania minionych wydarzeń. Idealnie jest, gdy historii można się uczyć w sposób pomysłowy i ciekawy.
Tadeusz Kościuszko. Wakacje z wodzem, jest jedną z książek z serii Polscy Superbohaterowie Wydawnictwa RM. Seria Polscy Superbohaterowie jest dedykowana dzieciom w wieku szkolnym. /.../ W książce Tadeusz Kościuszko. Wakacje z wodzem Izabeli Degórskiej – poznajemy dziesięcioletniego Antosia zafascynowanego grami na konsoli. Kiedy mama chłopca oznajmia, że chłopiec spędzi cześć wakacji u dziadków w Olszówce pod Krakowem, Antoś jest zrozpaczony tym pomysłem. Nasz bohater nie może się pogodzić z faktem, że nie będzie mógł korzystać z wygód i atrakcji, jakie oferuje mu pobyt w mieście. Jednak jak się później okazuje nawet na wsi, można się dobrze bawić, zwłaszcza jeśli ma się dziadka, który jest prawdziwą kopalnią wiedzy o Tadeuszu Kościuszce i podczas widowiska historycznego próbuje się w niego wcielić. Książka opowiada barwną, wakacyjną przygodę Antosia i jego kuzynów: Soni i Kuby. Jest przepełniona wieloma faktami na temat życia Tadeusza Kościuszki. Fakty biograficzne podane są w bardzo ciekawy sposób, zachęcający młodego czytelnika do dalszego poznawania przywołanych wydarzeń. Całość czyta się bardzo szybko i przyjemnie. Posiada format zeszytowy, w twardej, solidnej okładce. 
Serdecznie polecam, szczególnie dzieciom i młodzieży, które uważa, że historia jest nudna.

***********************************************



/.../ Szczerze mówiąc, zabierałam się za czytanie tej książeczki z wielkim niepokojem. Już kilka razy zdarzyło mi się koszmarnie trafić, a lekka książka historyczna dla dzieci, okazała się ciężkim niewypałem i trudno było mi ją ocenić. Tym razem jednak już od pierwszych stron wiedziałam, że autorka sprosta moim oczekiwaniom, ponieważ nie bombardowała czytelnika faktami historycznymi. One były, ale stanowiły część treści, nie dominowały jej.
Świetnym pomysłem było skonstruowanie tej fabuły tak, aby wątki historyczne wplatały się w nią i były takie naturalne. Dzięki temu młody czytelnik nie przestraszy się natłoku informacji, bo w jednym momencie jest mowa o chociażby insurekcji, a później dzieje się już coś innego, znacznie lżejszego i niezwiązanego typowo z historią. Dzięki temu można dowiedzieć się kilku rzeczy, takich podstawowych, interesujących, ale też nakreślających postać Tadeusza Kościuszki. Autorka wspomina o latach jego młodości, edukacji oraz ,,karierze zawodowej” i tym, co stało się z nim, gdy już opuścił niewolę rosyjską. Postawiła ona na najważniejsze szczegóły i dzięki temu całość jest lekka i przyjemna.
Trudniejsze fakty oraz terminy, zostawały zawsze wyjaśniane w treści lub w przypisach, dzięki czemu całość jest jasna i czytelna dla młodej osoby. Mimo wszystko, treść nakłania do zadawania pytań, na które powinien postarać się odpowiedzieć rodzic albo osoba zorientowana w historii Polski. Myślę, że to za sprawą przesympatycznych bohaterów, którzy żywo zainteresowali się tematem Kościuszki i w pewnym momencie już sami szukali informacji – nie tylko u dziadków. To na pewno jest kwestią godną do naśladowania.
- A ja czytałam – zdradziła babcia Kasia z błyskiem w oku. – Ludwika, a właściwie wówczas księżna Lubomirska, odwiedziła swojego ukochanego Kościuszkę w Solurze niedługo przed jego śmiercią. Księżna była już wdową i niektórzy przypuszczają, że może się porali, ale obawiam się, że to tylko plotki – dodała, a wszystkie panie westchnęły jak na komendę.
Książeczka ta jest dość mała, jej objętość na pewno nie powinna przerazić, a dodatkowo jest świetnie wykonana. Gruba oprawa oraz kartki to na pewno duża zaleta, ponieważ dzięki temu pozycja ta dłużej pozostanie w dobrym stanie, bez rozwarstwiającej się okładki i podartych stron. Dodatkowo ktoś zadbał o to, aby tekst był odpowiedniej wielkości i tyczy się to również odstępów między wierszami, które są odpowiednio duże, dzięki czemu całość nie zlewa się w oczach.
Warto również wspomnieć o lekkim piórze autorki, ponieważ to ważna kwestia. Całość jest dedykowana młodszym osobom, a historia to na pewno nie jest prosty temat, więc książka powinna mieć odpowiednio przemyślaną fabułę, ale także być napisana przystępnie. Ta jest. Pojawiają się w niej dialogi, opisy, a wszystkie trudniejsze wydarzenia, zostały opisane niezwykle prosto i czytelnie.

Na koniec chcę jeszcze wspomnieć o świetnych ilustracjach, które dodatkowo urozmaicają treść, obrazują nam bohaterów i rozgrywające się wydarzenia. Jako, że książeczka ta jest już dla trochę starszych dzieci, to grafiki nie pojawiają się na każdej stronie, ale jest ich sporo i zostały bardzo fajnie wykonane. Myślę, że idealnie pasują do tej pozycji i dzięki nim lepiej można ją odebrać oraz wyobrazić sobie jej bohaterów.

,,Tadeusz Kościuszko. Wakacje z wodzem” to świetna książeczka, która opowiada o przygodach kuzynostwa, ale autorka w treść sprytnie wplotła wątki związane z życiem Tadeusza Kościuszki. Całość dopełniają ilustracje, które idealne wpasowują się w fabułę i urozmaicają ją, ale jednocześnie nie absorbują całej uwagi czytelnika. Polecam!

Ocena: 10/10




Dodano 20 lutego 2019

Rozważania na temat losu księżniczek na świecie

"Księżniczki i ziarnko grochu" Izabeli Degórskiej w reż. Valdisa Pavlovskisa w Teatrze Lalek Pleciuga. Pisze Małgorzata Klimczak w Głosie Szczecińskim.

«Piękne lalki, pięknie ubrani aktorzy w pięknej scenografii. Baśnie Andersena wymagają pięknej oprawy i tak jest w przedstawieniu "Księżniczki i ziarnko grochu" w Pleciudze.

Adaptacja klasycznych baśni Andersena - "Świniopasa" oraz "Księżniczki na ziarnku grochu" zagrana przepięknymi lalkami autorstwa wybitnego scenografa Paula Senhofsa to najnowsza premiera Teatru Lalek Pleciuga. Spektakl "Księżniczki i ziarnko grochu" na motywach tych dwóch wyżej wymienionych baśni w reżyserii Valdisa Pavlovskisa na pewno spodoba się najmłodszym widzom, chociaż starszym również.

To powrót do klasycznego teatru lalkowego, w którym na pierwszym planie są lalki, aktorzy świetnie z nimi współgrają. To odpowiedź na zarzut, że teatry lalkowe odchodzą od lalek i stawiają na inne formy. Tutaj lalki mają się dobrze, a widownia śledzi z zapartym tchem ich losy. W tym przypadku księżniczki i księcia, który chwilami zamienia się także w Świniopasa. A wszystko komentuje Ole Zmruż Oczko.»

"Rozważania na temat losu księżniczek na świecie"
Małgorzata Klimczak
Głos Szczeciński nr 42
19-02-2019

Premiera w Pleciudze. Miłosne perypetie i gadający obraz

Data publikacji: 2019-02-16 21:30

Spektakl na podstawie dwóch baśni Andersena - "Świniopas" i ”Księżniczka na ziarnku grochu" - premierowo pokazano w sobotnie popołudnie w szczecińskim Teatrze Lalek Pleciuga. Tytuł tej inscenizacji to: "Księżniczki i ziarnko grochu". 

Adaptacji klasycznych baśni podjęła się szczecinianka Izabela Degórska, której sztuki już wystawiano na scenie Pleciugi, choćby "Bajkę o szczęściu".

W nowym spektaklu oglądamy zatem perypetie miłosne Księcia Augusta, który najpierw prosi o rękę księżniczkę Różę, a gdy ta odrzuca jego zaloty, próbuje przekonać ją do siebie jako świniopas - wynalazca. Nie możemy zdradzić, jak skończyła się ta historia, ale pewne ziarnko grochu miało tu kluczowe znaczenie... 

Postaciami niejako spinającymi obie baśnie jest nie tylko Książę, ale też Ole Zmruż Oczko znakomicie znający się na czarach oraz Portret, czyli gadający obraz, dowcipnie komentujący losy bohaterów (brawa za tę rolę dla Macieja Sikorskiego).

Warto podkreślić, iż piękne lalki ze spektaklu powstały na podstawie projektu nieżyjącego od kilku lat łotewskiego scenografa Paula Senhofsa. Jak mówił na popremierowym bankiecie aktor Krzysztof Tarasiuk, te jawajki oraz scenografia przedstawienia to niejako testament wspomnianego artysty. Zresztą, nowy spektakl jest siódmym w Pleciudze, w którym wykorzystano prace scenograficzne Senhofsa. Wcześniej można było je podziwiać choćby w "Kopciuszku" oraz "Calineczce".

Tekst i fot. Monika Gapińska



Dodano 12 lutego 2019

wszczecinie.pl



Takiego Andersena jeszcze nie widzieliście! Premiera w "Pleciudze"

11.02.2019 23:00

Czy kolejna adaptacja twórczości Andersena może jeszcze czymś zaskoczyć i zaintrygować? Okazuje się, że tak! Najnowsza premiera w Teatrze Lalek „Pleciuga” jest na to najlepszym dowodem. Spektakl „Księżniczki i ziarnko grochu” to ciekawe połączenie dwóch baśni duńskiego klasyka. Premiera już 16 lutego!

Dzieło łotewskiego duetu

– Baśnie Andersena sięgają po tematy ważne dla dziecka. Spektakl przez nas przygotowany będzie dotyczył miłości, będzie mówił o tym, co prawdziwe, podstawowe – mówi reżyser Valdis Pavlovskis.

Łotewski twórca na scenie „Pleciugi” prezentował już dwa przedstawienia według Andersena – "Calineczkę" oraz "Kopciuszka". Oba powstały we współpracy z nieżyjącym już scenografem Paulem Sehenofsem. To on właśnie był pomysłodawcą przygotowania jednej inscenizacji na podstawie „Księżniczki na ziarnku grochu” oraz „Świniopasa”.

– Materiały do spektaklu, które zostawił po sobie Paul – mój mistrz i przyjaciel – są jego swoistym testamentem. Przekazał to wszystko w moje ręce mówiąc, że powinienem zrealizować ten projekt w Teatrze Lalek „Pleciuga” – dodaje Pavlovskis.

 

Książę staje się świniopasem

Jednym z bohaterów spektaklu jest Młody Książę, uparcie zabiegający o serce pięknej księżniczki. By osiągnąć cel poświęca się tak bardzo, że zostaje świniopasem! Czy jednak ona jest warta tych zabiegów? Czy jest prawdziwą księżniczką? By się o tym przekonać postanawia przeprowadzić pewien sprawdzian z wykorzystaniem ziarnka grochu...

Idealny narrator

– Pomysł na połączenie wątków z tych dwóch baśni Andersena nie był mój. Spektakl zawiera jednak elementy jeszcze jednej - Ole Zmruż Oczko, który opowiada baśnie i zsyła kolorowe sny. I to akurat mój wybór. Chciałam, by przedstawienie miało zwarty charakter, a ta postać idealnie nadawała się do prowadzenia narracji – mówi Izabela Degórska, która jest autorką scenariusza, stale współpracującą z „Pleciugą” (obecnie w repertuarze teatru można zobaczyć jej „Bajkę o szczęściu”).

Poczuć magię teatru

– Zapraszam na przedstawienie każdego, kto chce choć przez chwilę poczuć magię teatru, bo w "Księżniczkach i ziarnku grochu" będzie od niej aż gęsto! To także rzadka okazja zobaczyć spektakl klasyczny i bardzo urodziwy - w formie, ruchu i całej oprawie – dodaje Degórska.

Inscenizacja jest przeznaczona dla dzieci od lat 6. Aktorzy (Marta Łągiewka, Danuta Kamińska, Dariusz Kamiński, Katarzyna Majewska, Maciej Sikorski, Krzysztof Tarasiuk) używają lalek jawajek, a projekcje multimedialne Simona Brethertona, które też są elementem przekazu, pełnią w tym wypadku rolę symboliczną.

Wystawa plakatów podczas premiery

Muzykę do spektaklu napisał Jacek Wierzchowski, natomiast plakat promujący „Księżniczki i ziarnko grochu” stworzyła Aleksandra Szwajda - studentka Akademii Sztuki. Został wybrany spośród propozycji nadesłanych na konkurs, który „Pleciuga” zorganizowała dla studentów tej uczelni.

W dniu premiery (w sobotę, 16 lutego), po zakończeniu spektaklu, nastąpi uroczyste otwarcie wystawy wszystkich zgłoszonych prac.





Dodano 28 stycznia 2019

Serdecznie polecam internetowe recenzje. W czasach socialmediów coraz częściej to blogerzy
kształtują opinie o wielu produktach, także - premierach książkowych, filmowych czy teatralnych.


Niżej fragmenty kilku recenzji mojej powieści zatytułowanej "INTERNAT" (premiera maj 2018)

Maleństwo | 07 maja 2018
Lubię takie książki. Mają w sobie coś magicznego. Trudno powiedzieć co, ale niewątpliwie emanuje z nich oryginalność i specyficzny nastrój. Niby zwykłe czytadło, niby nic ambitnego, a jednak fabuła "Internatu" pozostanie w mojej głowie na długi czas. To powieść niebanalna, choć przyjemnie prosta "w obsłudze"./.../
Wielką przyjemność sprawiła mi lektura opisów codziennego życia bohaterek - książkowego życia. To co dziewczyny robią, jedzą czy też mówią jest w dużej mierze uzależnione od tego, co autorka napisała w powieści. Nie muszą korzystać z toalety, bo nigdzie nie ma na ten temat wzmianki. Nie pocą się, nie kąpią... ale takie rozwiązanie ma też niewątpliwie wady. Np. posiłki są zupełnie bez smaku, co jest zrozumiałe zważywszy na fakt, że w powieści autorka w żadnym z rozdziałów nie skupiła się na opisie wspaniałości posiłków./.../ no nie mogę więcej napisać, bo zepsuję niespodziankę. Dodam tylko, że im dalej w lekturę tym bardziej robi się mroczno i straszno. Książka wciąga niczym magnes, a końcówki powieści nie należy czytać w mroku. Fascynujące opisy pogrążonego we mgle internatu i życia dziewczyn, uzależnionego od ludzi z zewnątrz, robią naprawdę niesamowite wrażenie.
Trochę rozczarowało mnie zakończenie. Myślałam, że autorka wymyśli coś, co mnie zadziwi i będzie taką wisienką na torcie, a tu okazało się, że najprostsze sposoby są najbardziej skuteczne. Szkoda, bo miałam nadzieję na fajerwerki, a tu tylko pyknięcie. Nie ulega jednak wątpliwości, że powieść mnie oczarowała i przyjemnie zaskoczyła. Długo pozostanie w mej pamięci.

Bibliotecznie | 2018-07-05
"Pożerasz książki? Uważaj! Ta książka może pożreć ciebie!"

I jak tu nie sięgnąć po książkę z takim opisem? Jasne, miałam obawy, że to chwyt marketingowy mający na celu wyłapanie takich maniaków jak ja, ale postanowiłam zaryzykować.
Lubię książki z tajemnicą, trochę upiorne, ale nie w sensie krwawej jatki, tylko takiego wewnętrznego niepokoju, który wyziera zza rogu. Wiecie o co mi chodzi? :) Tutaj już okładka obiecuje to, co tygryski lubią najbardziej. A z każdą kolejną kartką przekonywałam się, że to był świetny wybór. /.../
Świetnie obserwuje się przemyślenia bohaterki związane z funkcjonowaniem w powieści. Bardzo podobały mi się różne drobiazgi tworzące klimat, choćby spostrzeżenia Wiktorii dotyczące życia według poszczególnych rozdziałów. W internacie bowiem mogło się wydarzyć tylko to, co było opisane w książce. /.../
Autorka pisze lekkim i prostym językiem, więc historię pochłania się bardzo szybko. Niestety trafiają się literówki i zeżarte litery, ale nie jest tego dużo, więc nie przeszkadza w lekturze. Jest też kilka wulgaryzmów (uprzedzam na wypadek, gdyby ktoś chciał podrzucić tę książkę do czytania młodszej młodzieży), ale użytych dla podkreślenia wagi sceny czy uwydatnienia emocji targających danym bohaterem ;)

Aga | 2018-07-07

Sama okładka i opis z tyłu książki sprawiły już, że chciałam poznać tę historię. Liczyłam na ciekawą i wciągającą fabułę. Zaraz dowiecie się, czy udało się spełnić moje oczekiwania. /.../
Książka jest niesamowicie wciągająca. Sama historia jest nietypowa, a przygody bohaterki niebanalne. Jestem pewna, że Wiktoria nie chciała aż tak dogłębnie poznawać historii Internatu, jednak trochę jej zazdroszczę. Sama chętnie wzięłabym czynny udział w niektórych poznanych przeze mnie historiach, ale pod warunkiem, że sama mogłabym zdecydować kiedy wracam i kończę swoją przygodę./.../
Książkę polecam ze względu na oryginalną i wciągającą fabułę. Nie jest to typowa młodzieżówka, będzie odpowiednia dla czytelników w każdym wieku. Jeśli jesteście ciekawi czy Wiktorii uda się wydostać ze świata Internatu, zapraszam do lektury!/.../
SzelestKartek | 2018-11-07

/.../ Świetnie pokazane są postacie. Te realne mają wady, zalety, przeżywają na różne sposoby, myślą, różnią się między sobą. Natomiast postacie książkowe obnażają konstrukcje wielu książek i ich bohaterów. Oni są tylko tacy, jakich zapisał ich autor, nie mogą zrobić nic poza to, co zostało zapisane i nigdy nie wyjdą z pewnych schematów. Degórska pokazuje, jacy płytcy są czasem bohaterowie, których wystawiamy na piedestał lub jak ograniczeni są ci źli, oni po prostu nie mogą być inni. I nie dotyczy to tylko tej książki, ale każdej, jaką weźmiemy do rąk. Nie da się wykreować bohatera, który będzie idealną kopią człowieka.
Koniec mnie trochę rozczarował. Przez całą powieść coś się dzieje, trudno zaczerpnąć głębszy oddech, bo niebezpieczeństwo czai się za każdym rogiem, fabuła nie idzie, a biegnie do przodu. A na końcu nagle zwalnia. Czułam się tak, jakbym wynurzyła się z głębokiej wody i nie wiedziała, co się ze mną dzieje. A potem nagle bum i znowu straciłam oddech. Dzięki temu zabiegowi, temu zwolnieniu i potem nagłemu zadziałaniu na emocje książka stała się jeszcze ciekawsza. Na pewno będę do niej wracać i choć jest to książka dla młodzieży, wiele osób znajdzie w niej coś dla siebie. Delikatny poczucie niepokoju towarzyszące czytaniu, rozwikłanie tajemnicy przejścia i Zjawa, która jest zagadką obu powieści na pewno spodobają się tym, co lubią troszkę się bać.
Nina | 2019-01-08

Przesympatyczny czasoumilacz. Taka bździnka, a dała mi tyle radości z czytania. Tkwiąc w zimowym marazmie, z reguły czytam książki lekkie, łatwe i przyjemne (nie mylić z infantylnymi i po prostu głupimi). Nie miałam wcześniej przyjemności zapoznania się z twórczością Pani Izabeli ale coś czuję, że to się może wkrótce zmienić. Internat wciąga i ciężko się oderwać. Już opis "Pożerasz książki? Uważaj! Ta książka może pożreć ciebie!" jest intrygujący, chociaż zazwyczaj nie kieruję się nimi przy wyborze książki. Cóż, mnie pożarła. /.../
Fajnie było i chociaż przypuszczam, że lektura skierowana jest raczej dla młodszej młodzieży,
ja starsza młodzież bawiłam się przednie.



oraz na blogach kierowanych do czytelników





Są książki kompletnie przereklamowane oraz te nieszczęsne - niedocenione. W książkosferze trudno natknąć się choćby na wzmiankę o takim pechowcu, a tym bardziej recenzję. Jedną z tego typu książek jest właśnie Internat autorstwa naszej rodaczki, Izabeli Degórskiej. Powieść pojawiła się na rynku kilka miesięcy temu - 28 maja, lecz jej debiut na polskim rynku odbił się bez echa. A szkoda, i to wielka - bo Internatowi należy się uwaga. Mam nadzieję,że mój tekst zwróci czyjąś uwagę na tyle, by sięgnąć po książkę Degórskiej. /.../
Internat to powieść dedykowana głównie młodzieży, lecz podobnie jak większość recenzowanych w ostatnim czasie przeze mnie książek, treść w równie intrygujący sposób może trafić do starszego czytelnika - na przykład studenta. Lub po prostu osoby, która w literaturze młodzieżowej łatwo się odnajduje.
Główną bohaterką powieści jest Wiktoria August - studentka socjologii, która w trakcie pisania pracy magisterskiej natknęła się na książkę Internat autorstwa niejakiej Kasandry Vitay. Ku jej szczęściu, a raczej nieszczęściu (biorąc pod uwagę dalsze wydarzenia) w jej ręce wpada literacki Biały Kruk. Tajemnicza powieść zyskała ogromną popularność dopiero po śmierci autorki. Dzieło miało wielki wpływ na czytelników, którzy z pasją naśladowali zachowania oraz ubiór bohaterek. Wiktoria zafascynowana oddziaływaniem powieści na ludzi, postanowiła przyjrzeć jej się z bliska. Studentka już przy pierwszym kontakcie z Internatem poczuła jego moc... książka ta okazała się skrywać nie tylko odurzającą treść, ale i przejście do świata tytułowego internatu. Miejsca, z którego wcale nie jest tak łatwo się wydostać. 

,,Cierpienie to rzecz względna. Wcale nie zależy od stopniowania krzywdy, tylko od różnicy między poziomem oczekiwań a rzeczywistością.''

Izabela Degórska w bardzo oryginalny i ciekawy sposób przedstawiła rolę autora, z humorem zwracając uwagę na niedociągnięcia i to, jak wpływają one na faktyczne funkcjonowanie literackiego świata. Internat przenosi czytelnika w iluzoryczną rzeczywistość, w której łatwo się pogubić. Jest to całkiem sporo elementów humorystycznych oraz takich, które w pewien sposób wywołują w czytelniku niepokój. To taka groteska w lekkim, młodzieżowym wydaniu. Bardzo nie chciałabym przeżyć tego, co główna bohaterka historii Degórskiej - utknąć w książce i przeżywać jedno i to samo. Nie móc wrócić do swojego świata, a co więcej - ciała. Między nami książkoholikami często pojawia się pytanie W którym świecie fikcyjnym z chęcią byś się znalazła? Cóż... po przeczytaniu tej książki stwierdzam: żadnym. Jednak najlepiej mi tutaj, u siebie. Degórska zabłysnęła bardzo lekkim piórem. W sposób niezwykle plastyczny opisała zdarzenia oraz nietypowe stany bohaterki (np. przebywanie w nie swoim ciele), które trudno byłoby mi ubrać w słowa - a autorce udało się to, i to w dodatku tak, że z łatwością można sobie to wyobrazić. Mocną stroną powieści jest również miejsce akcji - mam tutaj na myśli tytułowy internat.
Sędziwy budynek typu klasztornego, w którym odbywają się zajęcia oraz toczy się życie nastolatek z innej epoki. Zimne korytarze, ponurzy nauczyciele, tajemnicze uczennice, skrywające jakiś sekret oraz mroczne widziadło straszące na strychu. Internat sprawia przedziwne, osobliwe wrażenie. Przypomina coś żywego - organizm, który potrzebuje żywych istot po to, by istnieć. Co rusz mają miejsce dziwne, niemożliwe do wytłumaczenia zdarzenia - a zachowanie zamieszkujących osób zdecydowanie odbiega od normalności. Co mi się nie spodobało? Z pewnością początek tej historii. Nie chodzi o styl, lecz tempo akcji. Odniosłam wrażenie, że autorka zbyt szybko przeszła do sedna. Zanim zostałam zaintrygowana historią tajemniczej książki, już znalazłam się w środku akcji. Nie miałam okazji poczuć klimatu tajemnicy. Nie ukrywam, że również uważam, iż całość spokojnie zmieściłaby się w 300 stronach. Jeżeli chodzi o bohaterów powieści, to zostali oni wykreowani w całkiem dobry sposób. Nie powiedziałabym, że byłam zachwycona ich kreacją, ale miała ona przyzwoity poziom. 

Podsumowując, całość zaskoczyła mnie naprawdę pozytywnie. Pomimo drobnych mankamentów Internat jest intrygującą, oryginalną i nieco niepokojącą historią z gatunku literatury młodzieżowej. Mamy tutaj osobliwy klimat, naprawdę ciekawą historię i sympatycznych (oraz tych mniej sympatycznych) bohaterów. Warto dać tej książce szansę - a może to właśnie ty będziesz kolejną ofiarą Internatu?


Ania "markietanka" pisze o "Internacie"

Uwielbiam czytać książki, przeróżne i pochłaniam ich straszliwe ilości. Niektóre przechodzą bez echa, a niektóre robią na mnie ogromne wrażenie i pochłaniają bez reszty. Chyba każdemu czytelnikowi zdarzają się chwile, że fabuła tak nas pochłania, że zupełnie odrywamy się od rzeczywistości i tego co nas otacza. A jak byście się czuli, gdyby to powieść was pochłonęła i wcieliła w jednego ze swoich bohaterów - przyznam, że dla mnie to przerażające....
Przekonała się o tym bohaterka powieści Izabeli Degórskiej Internat, Wiktoria. Ta młoda studentka psychologii obserwowała fascynację młodych dziewcząt powieścią Internat. Młode dziewczyny identyfikują się z bohaterkami, tworzą swoistą subkulturę naśladując bohaterki i wydarzenia z Internatu. Jakaś magiczna siła łączy je w jedno, są aktywne w mediach, na zlotach, tworzą wręcz sektę wielbicielek Internatu. To niepojęte w XXI wieku, gdzie panują zupełnie inne realia. Wiktoria postanowiła sama przekonać się, co ta książka w sobie ma i napisać na ten temat pracę magisterską.

Studentka wzięła do rąk egzemplarz Internatu i przepadła.... Została wchłonięta przez powieść i wcielona w ciało jednej z bohaterek, mało sympatycznej szesnastoletniej Anny. Z czasem okazuje się, że książka pochłonęła nie tylko ją. W rocznych cyklach znikają kolejne czytelniczki tej powieści - magia? czary? Wiktoria musi się dowiedzieć, co się dzieje i wydostać z zamkniętego świata powieści, póki jeszcze nie jest za późno. Czy jej się to uda?

Izabela Degórska napisała bardzo oryginalną i zapadającą w pamięć powieść, gdzie świat realny i literacki stapiają się w jedno dostarczając czytelnikom całą feerię wrażeń.  Przeczytałam z zaciekawieniem i fascynacją, ale i z lekką nutką niepokoju. Nie jestem Alicją i jakoś nie specjalnie chciałabym zostać pożarta przez książkę... szczególnie przez thrillery, które bardzo często czytam :) :) :) Internat to powieść, która intryguje i warto poświęcić jej swój czas i uwagę - polecam!

12.06.2018, http://markietanka-mojeksiazki.blogspot.com




Dodano 5 października 2018






Dodano 14 lipca 2018






Dodano 23 lutego 2018


KULTURA

Przegląd do nr 562 – luty 2018 r.

Polska dramaturgia podbija ukraińskie sceny

W kijowskim wydawnictwie „НЕОПАЛИМА КУПИНА” w czerwcu 2017 r. przy wsparciu Instytutu Polskiego w Kijowie ukazał się zbiór sztuk dla dzieci i młodzieży pt. „A morze nie...”. Zbiór ma piękną oprawę graficzną dzięki pracy znanego kijowskiego designera Mykoły Gonczarowa. Do tłumaczenia utworów wchodzących w skład zbioru został zaproszony Jurij Popsujenko – znany tłumacz, członek Związku Pisarzy Ukrainy oraz Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy. ( W 1985 r. za popularyzację polskiej literatury na Ukrainie był on odznaczony odznaką „Zasłużony dla kultury polskiej” .

Projekt został od początku pomyślany jako niekomercyjny i przeznaczony do udostępniania gratis w teatrach, bibliotekach oraz innych instytucjach kulturalnych nie tylko w Kijowie, ale też w innych regionach kraju.

Idea wydania zbioru narodziła się w kijowskim teatrze. Młoda aktorka Ukraińskiego Małego Teatru Dramatycznego w Kijowie Marta Kossakowska – Polka z Torunia i absolwentka Kijowskiego Narodowego Uniwersytetu Teatru, Kino i Telewizji im. I. Karpenki-Karego zafascynowała się ideą zapoznania ukraińskiego środowiska teatralnego ze współczesną polską sztuką dramaturgiczną. Na Ukrainie brakuje współczesnych, poruszających ważne życiowe tematy sztuk dla dzieci i młodzieży, a w Polsce ten kierunek obecnie aktywnie się rozwija. W ostatnim czasie powstało bardzo dużo wspaniałych utworów, które są prezentowane na scenach polskich teatrów. Zatem pani Marta miała niełatwe zadanie i wybrała do tego wydania najbardziej popularne sztuki.

Książka zawiera sztuki adresowane do dzieci i młodzieży, które mają format dyskusji z widzem, takie które uczą, a nie tylko pokazują piękno świata i bawią. Metaforyczność sztuk polskiej dramaturgii – zdaniem Iryny Zapolskiej, kierownika sekcji dziecięcej Festiwalu „Gogolfest” – rozwija zdolność filozoficznego odbierania świata. Dialog autora z młodym widzem urzeka głęboka empatią i rozumieniem istoty pytań aktualnych dla dzieci różnego wieku. A wątki przypowieści przyciągają swoją prostotą i paradoksalnością. /.../

„Bajka o szczęściu” Izabeli Degórskiej jest obecnie jedną z najczęściej inscenizowanych sztuk współczesnych dla dzieci na scenach teatrów lalkowych i nie tylko. Tematem jest szczęście i świat rzeczy materialnych oraz bezcenna przyjaźń. /.../

Książka „A morze nie...” została zaprezentowana po raz pierwszy podczas Międzynarodowego Dziecięcego Festiwalu Sztuki Teatralnej „Ptach” w miejscowości Nyżnie Sełyszcze na Zakarpaciu 21-23 lipca 2017 r. dzięki staraniom Iryny Zapolskiej, kierownika sekcji dziecięcej Gogolfest 17 (Junior). Prezentacja była interaktywna – czytano fragmenty i reżyserowano sceny ze sztuk. /.../

Następna prezentacja odbyła się w Kijowie 9 września 2017 r. w ramach Festiwalu „Gogolfest”. A w październiku odbyło się „Wielkie Czytanie współczesnej polskiej dramaturgii dla dzieci i młodzieży” w Centrum „Dach” (w dniach 10 i 12) oraz w Małym Teatrze (w dniach 11 i 12). Autorzy specjalnie dla Wielkiego Czytania nagrali wideo zwrócenie do ukraińskiej publiczności odtworzone podczas prezentacji. Prezentacja była spektaklem – zostały wyreżyserowane niektóre sceny ze sztuk, czytano fragmenty i je omawiano. Aktorzy i reżyserzy gorąco dyskutowali. Takie dyskusje są niezwykle ważne dla reżyserów sztuk – było to pierwsze spotkanie z zawodowymi widzami i entuzjastami teatru ukraińskiego. Publiczność teatralna ze swej strony bardzo ciepło odebrała przedstawienie, gdyż aktorzy stworzyli niezwykle ciepłą atmosferę dzieciństwa. W ten sposób poszerzamy nasze horyzonty i spodziewamy się, że wkrótce narodzi się prawdziwy cud – wyznała Marta Kossakowska po prezentacjach, które stały prawdziwym dialogiem.

Do wydawnictwa „НЕОПАЛИМА КУПИНА” zaczęli zwracać się licznie aktorzy, reżyserzy nie tylko z Kijowa, ale też innych miast, m.in. Charkowa, Odessy, Lwowa, Użgorodu. Wszystkie egzemplarze książki rozeszły się jak ciepłe bułeczki. Obecnie jest przygotowywane drugie wydanie sztuk współczesnej dramaturgii polskiej.

Katarina NOVIKOVA                                                                                                       źródło




Dodano 25 października 2017


Bajka o smutku – recenzja spektaklu „Bajka o szczęściu” TeatRyle

TeatRyle wybornie ugościł widzów premiery „Bajki o szczęściu”. Mariola i Marcin Ryl-Krystianowscy na stole umieścili koguta i prosię, a właściwie Kogucika i Świnkę – dwoje z gromady bohaterów. Mądry tekst Izabeli Degórskiej podali w nietuzinkowej oprawie scenicznej. Śliczne lalki, zaskakująca scenografia, znakomita muzyka, klimatyczne oświetlenie, a przede wszystkim fantastyczna animacja przykuwały uwagę dzieci i dorosłych. Dzięki połączeniu tych wszystkich elementów publiczność rozsmakowała się w pięknej, lecz niewesołej historii.

Dziadek mieszkał razem z radosnymi kompanami – Kogucikiem, Świnką oraz Myszką. Wiedli skromne, ale sielskie życie. Aż pewnego dnia w okolicy pojawił się Handlarz. Namówił Dziadka na kupno trzech przedmiotów. W związku z tym, że staruszek nie miał czym zapłacić za starocie, wymienił je za zwierzęta. Szybko przestał się cieszyć z zakupów i zaczął tęsknić za towarzyszami. Wyruszył ich odszukać.

Przekaz bajki o smutku i samotności na scenie pozostał czytelny. Jednak melancholijnej refleksji, że szczęście to przyjaciele, nie przedmioty, towarzyszyła też druga, pogodna myśl – świat jest cudowny, a ludzie dobrzy.

Wizualne aspekty przedstawienia kreowaną rzeczywistość uczyniły uroczą. Spowodowały, że negatywne zdarzenia i emocje nie dominowały. Sceniczny świat był jasny oraz przyjazny. Bohaterowie pod postacią estetycznych lalek w cukierkowych kolorach wydawali się sympatyczni. Drewniana scenografia kojarzyła się z ciepłem. Miękkie światło sprawiało, że nawet w lesie Dziadek, a razem z nim mali widzowie, mogli czuć się bezpiecznie. Wśród drzew pojawiła się Śmierć, która niestereotypowo była pozytywną postacią. Wspaniałym dopełnieniem całości, jednocześnie głównym elementem scenicznym, okazał się niezwykły stół. Po jego bokach znajdowały się korbki. Animatorzy kręcili nimi, aby zmienić scenografię. Czynność ta idealnie współgrała się z lekką, nieco jarmarczną muzyką. Działała na wyobraźnię. Stół przemienił się w magiczną katarynkę, która wyczarowywała gospodarstwo, las, cyrk.

Lalki prezentowały się równie efektownie jak scenografia. Artyści w pełni wykorzystywali możliwości animacyjne, jakie dawała konstrukcja form. Doskonale tuszowali także ograniczenia. Bohaterowie z wdziękiem poruszali głowami podczas ekscytujących dyskusji. Gdy byli przygnębieni, przekręcali je w bok i tak zastygali. Zadziwiające, że statyczne oczy postaci w zależności od sytuacji wyrażały fascynację bądź dezaprobatę. Zręczność animatorów poskutkowała tym, że widzowie ulegli złudzeniu elastycznej budowy ciał lalek. Zwinne zwierzątka tańczyły, podrygiwały, robiły salta i piruety.

Interesująco poprowadzona narracja to kolejny atut spektaklu. Śpiew przeplatał się z kwestiami mówionymi. Nie pełnił funkcji ozdobnika, ale w przystępny sposób przekazywał istotne znaczenia. Klamrę stanowiła wesoła piosenka „Taki piękny dzień”. Handlarz, za każdym razem gdy się pojawiał, śpiewał o gratach. Ciekawym zabiegiem było wydłużanie i wzbogacanie treści tekstów w kolejnych scenach. Bajkowości przedstawieniu dodawały sekwencje kuszenia Dziadka. Hipnotycznie przyciągany przez przedmioty na sprzedaż unosił się nad sceną.

Pomysłowość realizacji, wymuskanie drobiazgów i uporządkowanie spektaklu miało niebagatelny wpływ na odbiór sztuki. Publiczność śledziła akcję z szeroko otwartymi oczami i wytężonym słuchem. Dorośli widzowie również uszczknęli trochę szczęścia dla siebie. Niektórych zaskoczyło, że dobrych przedstawień nie trzeba szukać w ogromnych teatrach „za lasem”, a najwięcej czaru mają proste historie o dużej wartości artystycznej.

Maria Maczuga / fb Maria Maczuga teatralnie
źródło

Bajka o szczęściu (TeatRyle)

autor: Izabela Degórska
scenografia: Olga Ryl-Krystianowska
muzyka: Robert Łuczak
reżyseria i wykonanie: Mariola i Marcin Ryl-Krystianowscy
Premiera: 21.10.2017 r.






Dodano 5 września 2017

Tajemnica

Jest sobie dziadek. Mały niepozorny staruszek. Mieszka w drewnianej chatce ze Świnką, Myszką i Kogucikiem. I żyłby sobie w spokoju do końca swoich dni, a nikt by o nim nie usłyszał, gdyby nie pewien Handlarz. Handlarz przekonuje Dziadka, że do szczęścia potrzebne są każdemu kolejne przedmioty: fajka, nóż czy zegarek. Tylko one sprawią, że człowiek poczuje się dobrze. A że nikt nie wie, jak bardzo jest szczęśliwy, dopóki tego szczęścia nie straci, Dziadek daje się skusić. Za magiczne przedmioty oddaje swoich przyjaciół (którzy dla Handlarza wartości właściwie nie mają, są po prostu kolejnym towarem).

W warstwie dramaturgicznej „Bajka o szczęściu: jest mocno przewidywalna i bardzo upraszczana: są tu obowiązkowe motywy (liczba trzy) i oczywiste prawdy. Ale są też tematy bardzo refleksyjne, jedną z bohaterek jest na przykład Śmierć, w której Dziadek upatruje ostatecznego ratunku. Jest tu satyra na konsumpcjonizm, ale i powrót do klasyki: w końcu takiego azylu, jak skromna chatka bohatera próżno dziś szukać. TeatRyle ten mikroświat przepuszczają przez swoją wrażliwość i doświadczenie sceniczne i sprawiają, że prostą historię śledzi się z wielkimi emocjami.

Pojawiają się tu czasem komiczne gry słowne („nie kracz” rzucone do Świnki, „nóż to ostatni krzyk mody” jako przejaw czarnego humoru). Pojawiają się zabawy inscenizacyjne (Świnka, która ryje pod trawą) i dziecięce w duchu pomysły (Myszka twierdzi, że rozumek mieści się w ogonku… co w zasadzie dałoby się zastosować i do bezrozumnych, pozbawionych mysich ogonków ludzi). Bywa śmiesznie, ale dużo częściej – melancholijnie. Atmosferę zadumy aktorzy rozbijają pięknie wykonywanymi piosenkami, często o ironicznym wydźwięku („Człek szczęśliwy to jest taki, co ma w chacie pełno gratów”).

Ale tym razem Mariola i Marcin Ryl-Krystianowscy są kompletnie nieważni. W czarnych kostiumach i kapeluszach, których ronda przysłaniają twarze, znikają w tle. Funkcjonują jako genialni animatorzy lalek: łatwo zrozumieć, a także przejmować uczucia postaci przez same ich gesty. Doskonale widać, kiedy Dziadek jest rozczarowany i przygnębiony, że gdy głaszcze Świnkę, myślami jest gdzie indziej – a przecież nie ma ruchomej twarzy i mimiką tego wszystkiego nie dałoby się oddać. To musi robić wrażenie. Najdrobniejsze gesty znaczą, Ryl-Krystianowscy nie zapominają o tym, co czuje bohater nieświadomy dalszego ciągu powieści. Precyzji w odzwierciedlaniu uczuć można się od nich uczyć. A przecież nie tylko emocje przedstawiają: wystarczy spojrzeć, jak porusza się Handlarz, czy jak Dziadek pali swoją fajkę.

Całości dopełnia scenografia. Bajkę można zagrać właściwie wszędzie: drewniana ława za pomocą sprytnych mechanizmów zamienia się w wiejskie gospodarstwo, las czy cyrk. Wszystko dopracowane w każdym szczególe. Przypomina „Bajka o szczęściu” może rzeczy banalne, ale ważne dla każdego człowieka. Za sprawą plastyczności scenografii i fachowości TeatRyli również dorośli mogą czerpać przyjemność z oglądania tej historii.

AUTOR: Izabela Mikrut, 3.09.2017, Teatr Dla Was

TeatRyle (Poznań): Bajka o szczęściu





Dodano 19 marca 2017

„Mąż zmarł, ale już mu lepiej” – sukces spektaklu z udziałem wokalistki Bayer Full

Sala dwukrotnie wypełniona po brzegi i owacje na stojąco - sukcesem zakończył się spektakl, w którym główną rolę zagrała wokalistka Bayer Full, Beata Jasińska.

12 marca w sali Ochotniczej Straży Pożarnej w Gąbinie odbyła się inscenizacja komedii Izabeli Degórskiej o wymownym tytule „Mąż zmarł, ale już mu lepiej”, w której główną rolę zagrała wokalistka Bayer Full – Beata Jasińska. Dwa spektakle przyciągnęły tłumy zainteresowanych – nie tylko mieszkańców Gąbina – a sala wypełniła się po brzegi.

Publiczność była zachwycona spektaklem, bowiem co chwilę dialogi aktorów przerywały salwy braw i śmiech rozbawionej publiczności. Kto był, ten nie miał wątpliwości, że „Amatorski Teatr Niewielki” amatorskim jest tylko z nazwy, bowiem aktorzy niezwykle profesjonalnie podeszli do swojego zadania. Największą rolę miała Beata Jasińska – wokalistka Bayer Full. Wcieliła się ona w rolę gospodyni domowej, Zośki, która pewnego dnia postanowiła odesłać w zaświaty swojego męża. Pomysł i jego realizacja wywołał ciąg absurdalnych zdarzeń naszpikowanych czarnym humorem, które rozbawiły publiczność do łez.

– Nie znałem mojej koleżanki od tej strony. Sprawiła wiele radości i zapewniła doskonałą rozrywkę. Zaskoczyła nas bardzo pozytywnie swoim aktorskim talentem. Była po prostu genialna. Muszę pomyśleć, jak to teraz wykorzystać na koncertach zespołu Bayer Full – zdradza swoje wrażenia Sławek Świerzyński, lider zespołu Bayer Full, który również oglądał przedstawienie.

Michał Brodowski

 

Źródło zdjęć: Michał Brodowski



Dodano 20 lutego 2017


Siódme pokolenie na scenie

Teatr Fredreum na Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu zaprasza 25 lutego na „Żabulę" Izy Degórskiej. Zespół działa od 1869 roku.

- Nazywamy siebie „rodziną fredrowską". Zespół tworzą przedstawiciele różnych zawodów - poprzez ludzi z wyższym wykształceniem do podstawowego, młodzież studencka i szkolna. Wszystkich łączy ponad podziałami wspólna pasja, czyli teatr. To już siódme pokolenie Fredreum! – powiedziała nam prezes Fredreum Katarzyna Knapek.

Siedziba na zamku

Towarzystwo Dramatyczne im. Aleksandra Fredry "Fredreum", od czasów powojennych noszące dumnie tytuł „Stały Niezawodowy Teatr z siedzibą na Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu", ma niezwykle bogatą przeszłość i tradycje. /.../ Pierwsze przedstawienie odbyło się 16 sierpnia 1884 roku w nieodremontowanej, na w pół zrujnowanej sali. Doprowadzenie jej do użytku było realizacją pozytywistycznych zasad i romantycznych marzeń./.../

Przemyska Wiosna

Fredreum jest jedynym niezawodowym teatrem w Przemyślu.

- Utrzymujemy się ze środków własnych, składek członkowskich i wpływów ze sprzedaży biletów, które przeznaczamy na opłacenie czynszu za lokal, media oraz realizację spektakli, w tym stworzenie rekwizytów, kostiumów i dekoracji – mówi prezes Katarzyna Knapek. - Czasami otrzymujemy niewielkie wsparcie od sponsorów. Najczęściej jest to pomoc rzeczowa, na przykład kosmetyki czy materiały do dekoracji. Wyjazdy finansują instytucje zapraszające. Z zamian gramy nieodpłatnie. /.../


Klan i zołzy

Najbliższym pokazem będzie prezentacja „Żabuli" Izy Degórskiej. Autorka sztuk, scenarzystka i dziennikarka zadebiutowała w 2002 roku „Bajką o szczęściu", jedną z najczęściej wystawianych w Polsce współczesnych sztuk teatralnych dla dzieci. W 2008 roku ukazała się jej pierwsza powieść "Najwyższa pora na miłość". W latach 2009 i 2010 napisała dialogi do 60 odcinków telenoweli „Klan". Ma na koncie wiele nagród i wyróżnień. Grana przez Fredreum "Żabula" została w 2015 roku wyróżniona w Ogólnopolskim Konkursie na Utwór Dramatyczny Festiwalu Grozy, Kryminału i Tajemnicy "Biała dama" w Krakowie w kategorii komedia kryminalna.

Akcja jest następująca: pewnego wieczoru do apartamentu Monisi, córki Komendanta Policji, wpada zamaskowany Włamywacz, uciekający z obrabowanego sklepu jubilerskiego. Włamywacz nie wie, że jest ktoś kto wyreżyserował całą sytuację.

- Pewnego razu zadzwoniła do mnie bardzo sympatyczna i kulturalna pani z zapytaniem o tekst dla młodzieży – powiedział nam Iza Degórska. - Upatrzyła sobie na mojej stronie internetowej "Zołzy", była już po pierwszych konsultacjach z młodymi aktorkami, chodziło w sumie o kwestie formalne. Osobą tą była prowadząca zespół teatralny w Przemyślu pani Krystyna Knapek. Opowiedziała mi o swojej pracy. Przyznam, że ponad stuletni dorobek Fredreum robi wrażenie. Wspomniała też o planach realizacyjnych i atrakcyjnej scenie. To była nie tylko miła, ale i rzeczowa rozmowa. Praca nad tekstem przyniosła więcej niż zazwyczaj: drapieżne "Zołzy" pojawiły się bowiem w dwóch obsadach, potem zaś Fredreum sięgnęło po frywolną "Żabulę".

Siedzibę Fredreum od autorki „Żabuli", która mieszka w Szczecinie, dzieli 900 kilometrów.

- Utrzymujemy jednak kontakt telefoniczny – mówi pisarka. - Pani Krystyna opowiada mi o wrażeniach z przygotowań i premier, a ja dopytuję o reakcje publiczności. Mam też fotografie z przedstawień. Szalenie interesowało mnie, czy monologi licealistek z "Zołz" są wiarygodne, jak odbiera je nastoletnia publiczność i młodziutkie aktorki. Czy nowe sceny, o które poszerzyłam scenariusz "Żabuli" nie odklejają się od całości? Takie informacje były dla mnie bardzo cenne, zwłaszcza że nie mogłam zobaczyć realizacji scenicznej.

Najbliższy pokaz „Żabuli" już 25 lutego.






Dodano 16 stycznia 2017

Premiera spektaklu „Ballada na trzy biurka”

Jeden bank. Jeden pokój. Trzy kobiety. Nie ma lepszej zapowiedzi dla ciekawej historii!



Akcja dzieje się w nieco anachronicznym banku K.L.A.P.A. SA gdzieś w Polsce. Pewnego dnia niczym dotąd niezmącony święty spokój kadrowej, pani Gieni (w jej rolę wciela się Barbara Mojduszka), zostaje zburzony przez pojawienie się dodatkowych biurek. Okazuje się, że dyrekcja przydziela  do pokoju pani Gieni dwie inne pracownice – księgową Marylkę (odgrywa ją Anna Baran) i maszynistkę Marzenkę (Beata Mojduszka). Na czas remontu przeprowadzanego w budynku banku, kobiety będą dzielić gabinet we trzy. Różnią się wszystkim – wiekiem, stażem pracy, doświadczeniem, wyglądem, charakterem i podejściem do życia. Łączy je fakt bycia kobietą – roztaczają wokół siebie czar i powab, kombinują i intrygują, plotkują i obgadują za plecami, ale w kryzysowych sytuacjach łączą się solidarnie. Po drugie łączy je swobodne podejście do obowiązków (czyt. unikanie ich) i szukanie okazji, by wymknąć się na randkę z kochankiem albo przeczytać najnowszy numer Przyjaciółki. Choć na początku dogryzają sobie, to później udaje im się znaleźć wspólny język. Sprzyjającą okazją dla tych zmian były suto zakrapiane imieniny pani Marylki.

Gdy nazajutrz sfrustrowany dyrektor banku oznajmia, że firma pogrążona jest w kryzysie i zostanie przejęta przez japońskiego inwestora, pracownice wpadają w panikę. Mają świadomość, że wiąże się to z redukcją etatów. /.../

Fabuła tej komedii wydaje się prosta – walka o posadę w obliczu redukcji etatów, okraszona ciętymi ripostami i zabawnymi historiami. Myli się jednak ten, kto uważa, że to wszystko. W istocie jest to wielowątkowa i wieloaspektowa konstrukcja. Po pierwsze – mamy tutaj klasyczny, choć parodystycznie nakreślony, wizerunek bezdusznej korporacji i opis mechanizmów jej działania (nagłe zwolnienia, nieliczenie się z tzw. małym szarym człowiekiem). Po drugie, widzimy relacje międzyludzkie, jakie panują w takiej firmie – ciągła rywalizacja, wyścigi osiągnięć i umiejętności, podlizywanie się szefowi, obłuda i fałsz. Po trzecie, wspaniały opis i odegranie postaci. Aktorzy prowadzeni przez reżysera, Kamilę Kremiec-Panek, idealnie weszli w rolę, postaci są do cna autentyczne. To mocne i wyraziste charaktery z lekkim rysem karykaturalnym, ale wciąż głęboko osadzone w postaci typowej kobiety w określonym momencie życia - młodość, dojrzałość i starość. Po czwarte, mamy cały sztab środków, które mają wywołać u widza śmiech. Jest to niewątpliwie język, ale również dialogi – to swobodna współczesna polszczyzna z pieprzykiem, ale nie wulgarna i nie rynsztokowa. Każda rozmowa to zabawna i dynamiczna wymiana zdań, riposty są cięte i nasycone złośliwością, a serdeczność ocieka aż od sztucznego miodu. Oprócz  środków językowych śmiech jest wzbudzany przez wszechobecny komizm sytuacyjny. Weźmy pod uwagę chociażby pluszowe kapcie pani Gieni czy opowiadane przez nią anegdotki o pracownikach banku, wreszcie popijanie alkoholu w pracy z okazji imienin Marylki. Groteska przejawia się w środkach wyrazu artystycznego – mimika, której mistrzynią jest Anna Baran, gestykulacja, wzajemne przekrzykiwanie się piskliwymi głosami, ale i w scenie zmiany bielizny w obecności koleżanek, niedopuszczalnej przecież w miejscu pracy; w zacofaniu firmy na tle współczesnych osiągnięć i standardów – kto w dzisiejszych czasach używa maszyny do pisania zamiast komputera? „Papierologia” nadal opiera się komputeryzacji i cyfryzacji, zamiast Worda i plików w PDF-ie mamy tony opieczątkowanych i podpisanych dokumentów, a im więcej pieczątek, tym lepiej.


Pomysłowe było dodanie krótkich filmów wyświetlanych w tle podczas emocjonalnych monologów bohaterów, np. kiedy pani Gienia rozpacza nad utratą pracy tuż przed odejściem na emeryturę. Boi się, że nie będzie mieć dostatecznych środków finansowych na spłatę zaciągniętych kredytów. Kiedy wypłakuje się Marzence i wyjawia cele, na które się zadłużyła, w tle widzimy film-projekcję wspomnień Gieni o kupionych na kredyt rzeczach (oprócz pomocy dzieciom, starsza pani zafundowała sobie futro i skok ze spadochronem).


Jak zdefiniować sukces przedstawienia teatralnego? Musimy połączyć świetny scenariusz, osadzony w zwykłej współczesnej sytuacji, z rewelacyjną obsadą i grą aktorów, nad którymi czuwa reżyser z pasją i wizją. To wszystko mamy w „Balladzie na trzy biurka”.


Spektakl na podstawie scenariusza Izabeli Degórskiej wyreżyserowała Kamila Kremiec-Panek. Premiera miała miejsce w sobotę 07.01.2017 w Porcie Kultury przy SCK na ul. Portowej 24 w Sandomierzu.




Dodano 29 listopada 2016

Pułtusk. Nagrody w konkursie Pułtuskich Teatrów Amatorskich

PTA-K 2016: Wszyscy pokochali Teatr Cioci Heni z Szelkowa i pułtuski Teatr pod Dębem

Od 22 października przez pięć kolejnych wieczorów do ponad 100-letniego kina Narew, niegdyś gmachu teatru, powracał teatr. W konkursie wzięło udział pięć grup /.../ Jury uznało za najlepszy spektakl wystawiony przez grupę Teatr Cioci Heni pt. "Mąż zmarł, ale już mu lepiej" Izabeli Degórskiej w reżyserii Henryki Brdękiewicz. Aktorzy z Szelkowa dostarczyli widzom dużej dawki humoru, angażując ich bezpośrednio w toczącą się akcję czarnej komedii. Iwona Gutowska za rolę Zofii Stachurskiej - żony, która bezskutecznie próbowała wysłać męża "na tamten świat" - otrzymała nagrodę indywidualną. Jurorzy wyróżnili Henrykę Brdękiewicz, przyznając nagrodę indywidualną za reżyserię spektaklu. /.../ Wyróżnienia aktorskie przyznali również /.../ Wiesławie Krakowskiej za rolę Joli Dąbrowskiej. /.../






Dodano 31 października 2016




źródło



SKRZYDLATA HISTORIA dla Andżeliki z Wyszanowa



Nagrywają bajkę. Chcą zebrać pieniądze

2016-10-05 18:09
Trwają prace w studio nagraniowym WDK

W studio nagraniowym, które od niedawna działa przy Wieruszowskim Domu Kultury powstaje słuchowisko radiowe, z którego dochód zostanie przeznaczony na leczenie małej Anżeliki z Wyszanowa. Dziewczynka podczas wakacji straciła rączkę w wyniku nieszczęśliwego wypadku.

Osoby udzielające swoich głosów to wolontariusze, głównie młodzież, którzy współpracują z miejscowym domem kultury. – Zebrała się duża grupa chętnych – cieszy się dyrektor Dawid Kosakiewicz. – Chcą w ramach pomocy dla Andżeliki stworzyć drugie słuchowisko radiowe, tym razem już w naszym studio w Wieruszowie. /.../

Matylda Polańska: - Ja gram dwie role, jedną jest bocian o imieniu Wojtek a za drugim razem będę tajemniczym głosem, który zapowiada co się będzie działo w następnych scenach.

Piotr Durys: - Staram się zagrać ojca. Ogólnie jest to bardzo fajna przygoda.

Dawid Sodomski: - Jestem starszym bocianem, takim mędrcem, który udziela dobrych rad młodszym i to jest moje pierwsze doświadczenie z taką bajką. Cieszę się, że mogę się dokształcić w tym kierunku i pomóc jakiejś osobie.

Bajka autorstwa Izabeli Degórskiej ma być gotowa i sprzedawana w listopadzie. Uzyskany dochód, zgodnie z zapowiedziami WDK, będzie przeznaczony na rehabilitację 3-latki. Tymczasem Andżelika w środę trafiła na konsultacje do Kliniki Chirurgii Onkologicznej i Rekonstrukcyjnej w Gliwicach i jest szansa, że niebawem zostanie wyposażona w pierwszą protezę.   

(PaH)





Dodano 10 czerwca 2016



Krew to nie wszystko (Izabela Degórska) - recenzja

/.../ Milena Chmielnik to młoda dziennikarka, w której życiu ostatnio bardzo dużo się dzieje. Wszystko dlatego, że kobieta została przemieniona w wampira, i to nie byle jakiego. Jako jedyna ze swojego „nowego” gatunku potrafi chodzić za dnia. Właśnie ta umiejętność ściąga na jej oficjalną inicjację wampiry z całego świata. Nikt jednak nie podejrzewa, jak to się skończy… Czy pomysł niektórych, jakoby krew dziewczyny dawała zupełnie nowe możliwości, okaże się trafiony? Być może dar Mileny będzie jej przekleństwem?

Izabela Degórska z zawodu jest dziennikarką, na której koncie znajduje się ponad pół tysiąca reportaży i felietonów, między innymi dla „Interwencji”, „Telekuriera” czy też „Ekspresu reporterów”. Jako pisarka zadebiutowała w roku 2008, kiedy została wydana jej powieść „Najwyższa pora na miłość”. „Krew to nie wszystko” jest trzecią książką na „autorskim” koncie Degórskiej, a także drugą częścią dylogii „Pamięć krwi”.

Muszę przyznać, że lektura pierwszego tomu o losach Mileny wzbudziła we mnie dość mieszane uczucia. Historia była bowiem intrygująca, wciągająca, no i trzeba przyznać – dość nowatorska, ale autorka nie ustrzegła się w niej od momentów, w których czytelnik po prostu gubił się w gąszczu wątków lub po prostu całkowicie skupiał się na czym innym niż tekst, gdy nuda zaczynała zbyt mocno przytłaczać. Dlatego właśnie, zabierając się za lekturę tej części, nie byłam do końca przekonana, czy to dobry pomysł. Na szczęście szybko zostałam wyprowadzona z błędu, a historia dosłownie pochłonęła mnie już od pierwszych stron. Zacznę może jednak od samego początku.

Tym, co zasługuje na największą uwagę i zarazem uznanie w przypadku obu części dylogii, jest fakt, że Degórska nie zrobiła z wampirów żadnych przesłodzonych wegetarian ani innych cudacznych tworów. Nie! Czy to w „Krew to nie wszystko”, czy w „Pamięci krwi” krwiopijcy są tacy jacy powinni być – złudnie uczłowieczeni, seksowni, piękni i jednocześnie mroczni, bezwzględni oraz skłonni do okultyzmu. Po prostu kwintesencja wampiryzmu zapoczątkowana przez Brama Stockera i rozwinięta do granic możliwości przez Anne Rice.

Kolejnymi atutami tej historii są zarówno kreacja głównej bohaterki, która jest młodą dziennikarką, jak i nietuzinkowe podejście do tajemnicy jej krwi, pozwalającą jej, nawet po przemianie w wampirzycę, na chodzenie w blasku dnia. Dzięki temu cała historia robi się jeszcze ciekawsza i wciągająca, a tempo akcji nabiera znacznego rozpędu. To z kolei mówi samo za siebie – w czasie lektury „Krew to nie wszystko” po prostu brakuje czasu na nudę.

Podsumowując, niewiele jest serii, trylogii lub właśnie dylogii, po których lekturze z czystym sercem można powiedzieć, iż to właśnie tom drugi był tym najlepszym. Jednak w przypadku tej powieści nic innego nie przychodzi mi do głowy. Co więcej, myślę, iż warto się przemęczyć z lekturą „Pamięci krwi”, aby potem móc w pełni cieszyć się tym jak daleko rozwinęła się zarówno historia Mileny, jak i talent pisarski Izabeli Degórskiej.

Natalia „TalaZ” Zdziechowska
Korekta: Monika „Katriona” Doerre





Dodano 5 czerwca 2016



źrodło




Dodano 14 kwietnia 2106

W tym roku, w ramach projektu TEATR W KAŻDEJ WIOSCE zaprezentowano dwa moje tytuły.
Szczegóły ponizej.



źródło



Dodano 27 lutego 2016



źródło




źródło




Dodano 27 września 2015

Magiczny sklep z marzeniami


/.../
Dla dyrektora łomżyńskiego teatru ostatni weekend był prawdziwym wyzwaniem:
w piątek miał
premierę w Mostarze (Bośnia-Hercegowina), w sobotę zaś w Łomży. 
/.../ Pracując nad „Magicznym sklepem” dyr. Antoniuk realizował jednocześnie inną 
sztukęw Lutkarsko Kazaliste w Mostarze, teatrze działającym w Bośni-Hercegowinie
oraz Chorwacji.

– Przez cały sierpień pracowałem w teatrze w Mostarze – mówi Jarosław Antoniuk.
– To teatr z tradycjami,
działający już od 60 lat. Wcześniej przygotowywałem tam inne
spektakle, natomiast teraz
wyreżyserowałem „Bajkę o szczęściu” Izabeli Degórskiej,
bo chciałem promować
polską dramaturgię na Bałkanach. Pokaz przedpremierowy
w sierpniu był odebrany entuzjastycznie,
miałem też już kontakt z teatrem po wczorajszej
premierze, gdzie spektakl został przyjęty owacyjnie
i mam nadzieję, że to widowisko
zaistnieje na festiwalach na południu Europy.


Wojciech Chamryk
, 27.09.2015
żródło




Jarosław Antoniuk




Dodano 24 września 2015


e-teatr.pl

Bośnia-Hercegowina. Premiera "Bajki o Szczęściu" w Mostarze
Na zaproszenie Tibora Oreca, dyrektora teatru w Mostarze i Petera Surkalovica, znanego na Chorwacji reżysera, Jarosław Antoniuk, dyrektor Teatru Lalki i Aktora z Łomży wyreżyserował spektakl "Bajkę o Szczęściu" Izabeli Degórskiej. Premiera już jutro.

Lutkarsko Kazaliste w Mostarze, to uznany teatr o ponad 60-letniej tradycji, grający repertuar zarówno dla młodzieży, jak i dla dzieci. Działa w dwóch krajach: w Bośni Hercegowinie oraz Chorwacji. Sztuka Izabeli Degórskiej, to utwór, który jest najczęściej wystawiany w ostatnim okresie w teatrach polskich. Doczekała się ponad 10 wystawień.
"Bajka o szczęściu", to mądra, pouczająca i wzruszająca historia. W konwencji teatru w teatrze wykorzystującej świetne tradycje teatru lalek, snuta jest opowieść o świecie nieprzemijających wartości. Barwna scenografia, charakterystyczne rysy postaci, wyraziście stawiane, mądre tezy, to niezaprzeczalne atuty tego spektaklu.
To już kolejna realizacja Antoniuka za granicą. W samym Mostarze reżyserował pięciokrotnie - wystawiając m.in. "Madejowe Łoże", "Miłość Ginjola", "Pinokia". Współpracuje, jako reżyser, również z teatrami w Grodnie, Omsku, Kragujevacu, Nowym Sadzie, Pogoricy, Madrycie, Belgradzie, Banja Luce.
Scenografię zaprojektowała Eva Farkasova, a muzykę napisał Bogdan Sczepański. Premiera w najbliższy piątek 25 września.
Materiał nadesłany
24-09-2015




Dodano 14 września 2015



KURIER LOKALNY POWIATU KĘPIŃSKIEGO Numer 15 (198) 4 sierpnia 2105



recenzja na blogu

zapiski na marginesie

po premierze "JAKO W NIEBIE" Biłgoraj, reż. Maryla Olejko 17 czerwca 2015

O tym, że zmiana władzy nie zmienia niczego

Kolejna - po Mąż zmarł, ale już mu lepiej - groteskowo-satyryczna sztuka Izabeli Degórskiej już w pierwszych słowach anielskiego Chóru wprowadza tematykę polityczną. Niebiańska sceneria tylko pozornie przenosi widza w sferę metafizyczną. Podobnie jak dalsze zmagania anielsko-szatańskich bohaterów.
        Zdemoralizowany Archanioł Vitas, czerpiący korzyści z zajmowanego stanowiska na wysokim szczeblu anielskiej hierarchii, inwigilowany i zdemaskowany przez innego anioła agenta Dołęgę, zostaje karnie zesłany na Ziemię z misją nawracania na dobrą drogę radnego Baranka, wyjątkowego oportunisty. Przeciwnikiem Vitasa jest równie bezczelny i nieprzebierający w środkach Agent Piekła - Boryga. Na skutek podszeptów obu niewidzialnych duchowych opiekunów radny Baranek popada w "metafizyczny" obłęd: prorokuje przyszłość bez polityki, bez sejmu i senatu, bez handlu i bez perfum. Anioł i diabeł - Vitas i Boryga - zostają wezwani z powrotem przez swoje wyższe duchowe władze, gdyż tutaj na Ziemi wyczerpali możliwości działania. Vitas, co prawda wraca do Nieba, ale na podrzędne stanowisko i teraz dopiero ze zgrozą dowiaduje się, jak bardzo nienawidzili go jego dawni podwładni. Na dawnym swoim archanielskim stanowisku zastaje Dołęgę, wypisz wymaluj identycznie zdemoralizowanego władzą, jakim kiedyś był on sam. W zarządzaniu Niebem nic się nie zmieniło: nepotyzm, karierowiczostwo, donosicielstwo, lizusostwo. A nade wszystko przekonanie o własnej misji, nieomylności, wszechwładności, jak śpiewa anielski Chór:

Nieomylna władza
w niebie sobie chadza
ma głowę w obłokach
aureoli blask
taka absolutna
taka niezachwiana
jak monolit poprzez wieki trwa.


Czy czegoś nam to nie przypomina??
         W każdym razie dość trywialne scenki składające się na całość sztuki, podlane sosem komicznych suspensów i humorystycznych dialogów, stanowią uniwersalny komentarz do marzeń o władzy z ludzką twarzą. Wniosek nie jest jednak optymistyczny: zmiana osób na świeczniku niczego nie zmienia. Wszystko zostaje po staremu. Władza z samej swej istoty jest zjawiskiem niebezpiecznym i demoralizującym. Sztuka Degórskiej Jako w niebie to komedia polityczna, aczkolwiek gdy się w życiu codziennym tak dosłownie na naszych oczach sprawdzają stare wyświechtane metody politycznej rywalizacji, partyjnych układów, szemranych interesów i podejrzanych karier, jakoś do śmiechu nam nie jest. Tytuł można rozumieć też jako diagnozę samopoczucia przedstawicieli władzy, rozkosznie zadowolonych ze swoich stanowisk, z których czerpią nie tylko materialne profity, ale i zaspokajają ich próżność, megalomanię, żądzę dominacji nad innymi.
        Szczerze mówiąc, mimo akcji złożonej z siedmiu różnej długości scen, bliżej jest temu utworowi do rozbudowanego kabaretowego skeczu niż dzieła dramaturgicznego. Czyżby anomalie świata społęczno-politycznego tak nam spowszedniały, że nawet dramaturgom brakuje inwencji na ich opisanie i tylko w kabaretowej konwencji można je wykpić?



To jakaś magia

Andrzej Capiga, Marta Woynarowska

Gość Sandomierski 25/2015

Ludzie i sztuka. – Mówi się, że najlepszymi aktorami są amatorzy. Bo zawodowcy grać muszą, a my gramy, bo chcemy – mówi Wiesław Szumielewicz z Teatru Czwartek.

Ruch teatrów amatorskich przeżywa od kilku lat renesans. Są bowiem nie tylko ludzie, którzy chcą grać, ale i ci, którzy chcą ich oglądać. Świadczy o tym choćby frekwencja na spektaklach Teatru Czwartek, który działa przy Tarnobrzeskim Domu Kultury. Na premierze najnowszej sztuki „Mąż zmarł, ale już mu lepiej”, która odbyła się kilka tygodni temu, sala widowiskowa przeżyła prawdziwe oblężenie, jak za najlepszych czasów Dramy Barbórkowej. /.../
Sporo czasu zajęło Iwonie Cenie przygotowanie roli żony w sztuce „Mąż zmarł, ale już mu lepiej”. – Nie mogłam się zdecydować, czy mam grać zołzę, czy może prostą prowincjonalną babę żądną pieniędzy – opowiada pani Iwona. – Szukałam wszelkich informacji na temat kreacji tej postaci. Ale w końcu postawiłam na normalność, bez zbytniego przerysowywania w którąkolwiek stronę. Bardzo dużo zawdzięczam przy tworzeniu roli Sylwkowi Łysiakowi, naszemu reżyserowi, oraz koleżankom i kolegom, którzy podsuwali mi pewne rozwiązania. /.../ – Teatr daje mi wspaniałą możliwość zabawy, bo właśnie w ten sposób podchodzę do gry – mówi Iwona Cena/.../. – Zamiast siedzieć w domu i bezsensownie przełączać pilotem kolejne kanały w telewizji, mogę zrobić coś dla siebie i dla innych. Naszą grą bowiem dajemy widzom, mamy taką nadzieję, kilkadziesiąt minut dobrej zabawy. Dla nas próby, nauka roli to czas oderwania od codzienności, przeniesienie się w inne realia. Porównując siebie sprzed tych dwóch lat i tę dzisiejszą, widzę pewną zmianę – nabrałam większej pewności siebie. To daje gra na scenie, kiedy trzeba opanować emocje, nerwy, skupić się na spektaklu, oraz entuzjastyczna reakcja publiczności. Wiemy wtedy, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty, że jesteśmy dobrzy w tym, co robimy – podkreśla pani Iwona./.../


18.06.2015



O szkolnym teatrze z Dytmarowa pisze Tygodnik Prudnicki
kwiecień 2015






Dodano 2 kwietnia 2015



Teatr vs magia reklamy

Wiadomo: rzeczy materialne szczęścia nie dają. Ale i tak każdy chce się o tym przekonać osobiście. Telewizja na usługach reklamodawców, manipulując pragnieniami odbiorców, obojętnie tasuje kolorowe obrazy niczym wytrawny iluzjonista talię kart. Magia? Raczej sztuczki marnego magika, który nie potrafi sprawić, że „dużo warty” szybko i niepostrzeżenie zmieni się w „wartościowy”.

Napisana w 2002 roku Bajka o szczęściu to dramaturgiczny debiut dziennikarki ze Szczecina – Izabeli Degórskiej. I chociaż od czasu pierwszego wystawienia upłynęło już trzynaście lat, zachwyt nad prostotą i ponadczasowością tekstu nie mija. Wyróżniona w XII edycji Konkursu na Sztukę Teatralną dla Dzieci i Młodzieży w Poznaniu Bajka jest obecnie jedną z najczęściej inscenizowanych sztuk współczesnych dla dzieci na scenach teatrów lalkowych i nie tylko (np. w 2005 roku miała premierę w Teatrze im. A. Mickiewicza w Częstochowie).

Główny bohater opowieści, Chudy Staruszek, to postać dość niemedialna. Nie dość, że ma siwą brodę, to jeszcze mieszka w biednej chatce na skraju lasu ze swoimi zwierzętami: Kogucikiem, Świnką i Myszką. Ale nikt nie smuci się z tego powodu, wręcz przeciwnie – wszyscy są szczęśliwi, bo mają siebie nawzajem. Spokój, żadnych skandali, sielanka. Ale tylko do czasu. Pewnego dnia w obejściu pojawi się brodaty handlarz na osiołku z wózkiem pełnym „ostatnich krzyków mody” i – jak to handlarz – będzie namawiał do zakupów. Dziadek w końcu mu ulegnie, wymieniając swoich przyjaciół za obietnicę szczęścia, ukrytą w pozornie niezbędnych mu przedmiotach. Dopiero gdy już zostanie całkiem sam, zda sobie sprawę, jak wiele stracił. Wyruszy więc w świat, by po pertraktacjach ze Śmiercią odnaleźć swoich przyjaciół w cyrku, gdzie dzięki dobroci Klauna historia skończy się klasycznym happy endem. Tak można by streścić fabułę Bajki o szczęściu. A jak tę historię opowiedzieli realizatorzy inscenizacji w Bielsku?

W tekście Degórskiej nie ma ani słowa o medialnej rzeczywistości, ale zwroty stosowane przez speców od reklamy już są. To one otwierają drogę interpretacyjną, którą wybrał Lech Chojnacki. I tak zamiast Handlarza z Osłem na bielskiej scenie pojawia się dwóch przedsiębiorczych sprzedawców-magików (Ziemowit Ptaszkowski, Ryszard Sypniewski). Ci panowie o aparycji showmanów reprezentują głośną, skomercjalizowaną współczesność sloganów, ułudy, konsumpcyjnych pragnień. Świat, w którym jest wszystko i wszystko jest w nim na pokaz: kolorowe maski, stylowy miszmasz kostiumowy, rekwizyty jak gadżety – tylko na próżno szukać tu prawdy. Kontrasty wyznaczają granicę, przez którą ten ekspansywny świat wdziera się w bezpretensjonalnie zrutynizowaną codzienność gospodarza (Władysław Aniszewski) i jego przyjaciół, zbudowaną wokół skromnych dekoracji i urokliwie wyrzeźbionych kukiełek.

Kiedy obydwa światy spotkają się w finale, kukiełki nagle znikną, całkiem ustępując miejsca żywemu planowi. Pojawią się aktorzy w zwierzęcych kostiumach, ekran, a na nim projekcja ze zdjęciami różnorakich produktów oraz wózek na zakupy. Niby towarowy zawrót głowy, ale to, co oglądamy, sprawia dość przygnębiające wrażenie. Dlaczego? Opustoszała scena nie pozostawia złudzeń – pustka jest symbolem braku definiującego życie bez wartości. Bo czy można pogadać z fajką? Albo pośmiać się z nożykiem? Pośpiewać z zegarkiem?    

Motyw bezcennej przyjaźni, która w przeciwieństwie do przedmiotów materialnych może być źródłem prawdziwego szczęścia, to w bielskiej Bajce… dobrze podany temat do refleksji. W Banialuce główna myśl autorki pozostaje ta sama, ale jej wydźwięk nieznacznie się zmienia. A wszystko to przez postać Klauna, którego reżyser wyrzucił z opowieści.

„Jesteś wspaniały!” – te słowa w tekście Myszka kieruje do Klauna, a ponieważ w inscenizacji Chojnackiego nie ma Klauna, komplement trafia się gospodarzowi. I tu pojawia się mały dysonans – przecież bohater z pełną świadomością oddał swoich przyjaciół za kilka ładnych przedmiotów. Zrozumiał co prawda swój błąd, ale zrobił to już po fakcie. Trochę nie rozumiem, skąd to wychwalanie bohatera pod niebiosa w świetle prawdy, że przyjaźń łatwiej zdobyć niż utrzymać. Okej – wybaczyć można, ale z tym komplementem Myszki to już trochę przesada.

Za plastyczną stronę Bajki o szczęściu w Bielsku-Białej odpowiada Dariusz Panas, który we współpracy z Lechem Chojnackim zrobił już niejeden spektakl dla dzieci. Funkcjonalna, dynamiczna scenografia Panasa bazuje na konstrukcji na kółkach, zrobionej ze sklejki i piórek. W trakcie trwania spektaklu wielokrotnie zmienia ona swoje zastosowanie: raz jest parawanem, innym razem płotem, przeobrażającym się nagle w miejsce do siedzenia. Całość dzięki zasadzie umowności pozostawia miejsce dla dziecięcej wyobraźni: niebieski szalik udaje rzekę, drewniany wieszak – jabłonkę w ogrodzie. Spójna wizja artystyczna uzupełnia reżyserską koncepcję, według której teatr ma pobudzać do myślenia. Zaskakiwać odbiorcy efekciarstwem nie musi, bo świetnie się broni i bez tego.

Przesłanie jest czytelne, forma atrakcyjna, przedstawienie dostosowane do percepcji najmłodszego widza. Magia działa – iluzyjność kupowanego szczęścia zostaje obnażona. W Bielsku-Białej lalki wygrywają z (anty) reklamą 1:0.

30-03-2015

Teatr Lalek Banialuka im. Jerzego Zitzmana w Bielsku Białej
Izabela Degórska
Bajka o szczęściu
reżyseria: Lech Chojnacki
scenografia: Dariusz Panas
muzyka: Artur Sosen-Klimaszewski
projekcje: Ireneusz Maciejewski
obsada: Maria Byrska, Małgorzata Król, Władysław Aniszewski, Włodzimierz Pohl, Ziemowit Ptaszkowski, Ryszard Sypniewski
premiera: 01.03.2015



Dodano 29 marca 2015

Niżej dwie recenzje BAJKI O SZCZĘŚCIU prozą zamieszczone niedawno na literackich blogach.

Bajka o szczęściu

Szczęścia nie znajdziesz w ciągle kupowanych, błyszczących gadżetach, nie w przedmiotach bez duszy, nie w samym procesie kupowania. Szczęście może dać spokojne życie, przyjaźń i żywy kontakt z innymi (nawet jeśli to "tylko" rozbrykana mysz, chodzący dumnie kogut czy taplająca się w błocie świnia).
"Bajka o szczęściu" to historia, dzięki której przeniesiemy się w klimatyczny baśniowy świat. Staruszek mieszka w niewielkiej chatce na skraju olbrzymiego lasu. Z prosięciem, kogucikiem, myszką. Dobrze im razem, przyjemnie. Każdy robi to, co lubi.
Pewnego razu przed samotną chatkę podjeżdża brodacz kolorowym wózkiem zaprzęgniętym w osiołka i proponuje mały handelek. Pojawia się trzy razy i za każdym razem udaje mu się namówić Starca na jakiś mało potrzebny przedmiot. (Taki współczesny przedstawiciel handlowy, który wciśnie klientowi każdą rzecz, wystarczy, że właściwie uargumentuje wybór produktu, wzbudzi ciekawość, i zachwali jego atrybuty). W chacie Starca ubogo, nie ma co zabrać, więc za fajeczkę hebanową, za scyzoryk ostry, za tabakierkę błyszczącą zabiera przebiegły handlarz zwierzęta, jedyne istoty, które wnosiły energię, pozytywny wydźwięk w życie Staruszka. Stąd markotność, posępność. Staruszek wytrzymać już tego nie może. Dlatego prosi Śmierć, by go ze sobą zabrała.
W zamian za trzy przedmioty (scyzoryk, fajeczkę i tabakierkę) Kostucha zabiera Starca na poszukiwanie jego pupilów. Mijają wioski i miasteczka, aż trafiają na nie w cyrku. I dobrze się stało, bo na cóż klaunowi takie smętne zwierzęta? Chętnie odda je Starcowi. Odwdzięczą się za to klaunowi i wrócą szczęśliwi do swojej chatki na skraju lasu. A gdy kolorowy wóz będzie się zbliżał, Starzec pozamyka na głucho drzwi i uda, że go nie ma. Teraz znów wszyscy są szczęśliwy i nie potrzebują żadnych zmian, ani nowych przedmiotów.
Bajka z powodzeniem jest wystawiana przez teatry dziecięce, delikatnie poucza, podkreśla wagę przyjaźni i dobrych relacji. Bawi i trafia w czasy często nieprzemyślego, bezsensownego i jakże popularnego shoppingu.





Izabela Degórska
Bajka o szczęściu
opracowanie graficzne: Aleksandra Kucharska-Cybuch
Agencja Edytorska EZOP, Warszawa 2004
liczba stron: 36

Bajka o szczęściu

"I na co ci te wszystkie cudeńka, jeśliś samotny?" — pyta Śmierć biednego Staruszka, który za kilka drobnych przedmiotów sprzedał przejezdnemu handlarzowi trójkę swoich najbliższych przyjaciół. I teraz woła za Kostuchą, aby zabrała go ze sobą, bo już nie ma po co żyć. Ale jak to było? Pewnego dnia pod chatkę Staruszka zajeżdża kolorowy wóz zaprzęgnięty w osiołka. Przebiegły brodaty handlarz proponuje Staruszkowi "wspaniałe" przedmioty, które uprzyjemnią jego życie. Jako że Staruszek nie ma czym zapłacić za piękną fajeczkę, ostry nożyk i tabakierkę, oddaje handlarzowi kolejno Myszkę, Kogucika i Świnkę — przyjaciół, którzy mieszkają razem z nim w chatce. Może Myszce będzie lepiej w wielkim świecie? — pociesza się Staruszek i szybko podejmuje decyzję. A gdy już zostaje sam ze swoją fajeczką, nożykiem i tabakierką, czuje, że coś jest nie tak. Wprawdzie pyka sobie z fajeczki i kicha po tabakierce, ale nożykiem struga smutne cudaki, które przypominają jego żywe zwierzęta. Któregoś razu zauważa Śmierć przechodzącą obok jego chatki i prosi ją, by wzięła go ze sobą. Śmierć postanawia wskazać mu dobrą drogę. "A jeśli gdzieś tam na świecie twoje zwierzątka ciągle czekają na ciebie?". Staruszek wyrusza po swoje zwierzątka i mimo że nie ma grosza przy duszy, udaje mu się je odzyskać.

Pamiętacie, że od pewnego czasu bardzo zachwalam bajkowe ilustracje pani Agnieszki Kucharskiej-Cybuch? Są dość charakterystyczne, i gdy rzuciłam okiem na Bajkę o szczęściu, miałam wrażenie, że doskonale znam tę kreskę. I teraz mam przed nosem kolejną książeczkę ilustrowaną przez panią Agnieszkę, tym razem z tekstem Izabeli Degórskiej. Gdy patrzę na te rysunki, czytam środek — odnoszę wrażenie, że cofam się do tych wszystkich starych bajek z dzieciństwa. 
Tych nieco naiwnych, trochę staroświeckich, ale pełnych wartościowych, uniwersalnych treści. Taka jest Bajka o szczęściu. Mądra, pouczająca i... mocno wzruszająca! Mówi nam, że należy uważać na oślepiającą moc przedmiotów, nie poddawać się manii kupowania, zbieractwa, złudnej wartości posiadania. W innym wypadku zostaniemy jak ten Staruszek — z przedmiotami, które cieszą tylko przez chwilę, lecz... zupełnie sami. Bajka o szczęściu mówi także o docenianiu tego, co mamy na co dzień; szczególnie przyjaciół i bliskich osób. Bo jeśli szczęście, to nie to materialne, nabyte, które nie szczęściem jest, a iluzoryczną radością, krótką uciechą. Takie pseudoszczęście bardzo szybko przynosi pustkę. Zresztą, wszystko jest w środku.

Bajka o szczęściu przeznaczona jest dla dzieci od lat 3., często wystawiana na scenach dziecięcych teatrów lalek.






Dodano 16 marca 2015

Lubuskie POKOTEM stoi

7. Ponoworoczne Konfrontacje Teatralne POKOT

Za nami siódma edycja Ponoworocznych Konfrontacji Teatralnych POKOT. Tegoroczny festiwal, trwający od 9 do 11 marca, przyciągnął do Teatru Lubuskiego w Zielonej Górze rzesze twórców i miłośników teatru amatorskiego z całego województwa. Uczestnicy konkursu zaprezentowali się aż w piętnastu spektaklach, poruszając wszystkie poziomy dostępnych widzom emocji – od głębokiego wzruszenia po radość i głośny beztroski śmiech. /.../
Wesołym akcentem drugiego dnia festiwalu okazał się spektakl „Mąż zmarł, ale już mu lepiej" przygotowany przez Teatr Maska z Miejskiego Domu Kultury w Rzepinie. Liczna grupa młodzieży zaprezentowała tragifarsę, operującą typowo angielskim humorem w stylu Monthy Pythona, a treściowo zbliżoną do opowieści z filmu „Arszenik i stare koronki". Historia żony, próbującej otruć swojego męża, aby otrzymać po nim spadek, uzupełniona o bogatą scenografię i kostiumy „z epoki", raz po raz wywoływała salwy śmiechu na widowni./.../

Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny Zielona Góra
17 marca 2015



Dodano 3 marca 2015

Wszyscy ulegamy manipulacji

Ile wart jest świat zestawiony z atrakcji krzykliwych reklam? W minioną niedzielę w Teatrze Lalek „Banialuka” odbyła się premiera „Bajki o szczęściu”. Poprzez tę ponadczasową opowieść widzowie w każdym wieku mają szansę przejrzeć się, jak w lustrze i nabyć umiejętność doceniania znaczenia skromnego, ale prawdziwego życia.

„Bajka o szczęściu” Izabeli Degórskiej to jeden z najczęściej inscenizowanych dramatów współczesnych dla dzieci. Był wystawiany zarówno w Polsce, jak i za granicą, w tym za oceanem. Na wsi, daleko za lasem, gdzie nie dociera zgiełk i przepych nowoczesności, żyje ubogi człowiek wraz z zaprzyjaźnionymi zwierzętami: Kogutem, Świnką i Myszką. Do czasu, kiedy w okolicy nie pojawili się handlarze, życie upływało im na prostych czynnościach i radościach.

Pozornie niezbędne przedmioty

Żądni zysku sprzedawcy z czasem zaczynają mamić bohaterów rozmaitymi gadżetami i wizją życia w „wielkim świecie”. Zmanipulowany człowiek, w zamian za pozornie niezbędne przedmioty, które mają mu zapewnić szczęście, oddaje kolejno swoich przyjaciół. Szybko okazuje się jednak, że życie bez nich nie jest szczęśliwe, chociaż handlarze przekonują: „Na smutki sposób jest: kupić sobie fajną rzecz!”.

 - Sztuka ta zadaje pytanie, czy większe szczęście daje nam pomnażanie dobytku, czy też pogłębianie więzi z drugim człowiekiem? Jej fabuła opowiada, jak bohater za błyskotki pozbywa się kolejnych przyjaciół. To będzie kolejne przedstawienie, które poprzez schemat baśniowy mówi o uniwersalnym przesłaniu - tłumaczy dyrektor „Banialuki”, Lucyna Kozień.

Reżyser tej inscenizacji, Lech Chojnacki odświeżył liczący ponad dekadę tekst. Zaletą jego wersji „Bajki o szczęściu” są m.in. liczne piosenki, muzyka Artura Klimaszewskiego, uwspółcześnione dialogi i scenografia.

Wpływ komercji i multimediów

 - Sama bajka jest warta tego, by się na nią otworzyć, bo daje wiele możliwości interpretacyjnych. Wybór miedzy tym, co daje nam szczęście, a tym co się tylko szczęściem wydaje dotyczy każdego człowieka. Dla nas ważne jest to, by zastanowić się, ,czym to szczęście jest .Wpływ komercji i multimediów na życie współczesnego człowieka jest znaczny,

dlatego w naszej sztuce dzieci znajdą rzeczy, które znają z codziennego życia przeniesione w formę teatralną. Z kolei dorośli mogą zaobserwować, jak ich codzienne funkcjonowanie wpływa na dzieci i kształtuje ich przyszłość -
mówi Lech Chojnacki.

W raptem godzinnym przedstawieniu twórcy spektaklu zastosowali wiele form teatralnych. Początkowo skromna, ale przytulna piórkowa scenografia Dariusza Panasa zmienia się na oczach widzów w multimedialne, komercyjne show. Delikatne kukiełki Koguta, Świnki i Myszki wraz z rozwojem fabuły stają się drewnianymi lalkami, a potem aktorami w kostiumach zwierząt. Na scenie, a nawet wśród publiczności pojawia się dynamiczny ruch sceniczny, gra świateł i teatr cieni. Aktorzy umiejętnie zrealizowali to widowisko, chociaż szczególnie od tych, którzy wcielili się w role zwierzątek wymaga ono wiele wysiłku.

Atrakcyjny świat reklamy

Jednym z wielu powodów, dla których „Bajka o szczęściu” cieszy się od lat tak dużym zainteresowaniem jest połączenie klasycznych motywów bajkowych ze współczesnym problemem i nader aktualnym morałem. W dzisiejszym świecie odwieczne pytanie „być czy mieć?” coraz częściej dotyczy także dzieci. One też, podobnie jak dorośli, oczarowane komercją i reklamami popadają w pułapkę złudnej wizji szczęścia, które pozornie można kupić. Inscenizacja „Banialuki” demaskuje mechanizmy, za sprawą których wszyscy ulegamy manipulacji.

Widzowie obserwują dwa światy: skromny i bezpretensjonalny wyczarowany przy pomocy delikatnych, rzeźbionych kukiełek, oraz inwazyjny, multimedialny, wrzaskliwie komercyjny, stworzony za pomocą środków teatru estradowego, masek i kostiumów. Ciepła, bliska i zabawna rzeczywistość w zetknięciu z energią, czarem i atrakcyjnością świata reklamy może wydać się bezwartościowa i nudna. Dlatego celem twórców widowiska jest ukazanie iluzji i ulotności „szczęścia”, które daje posiadanie rozmaitych gadżetów.

Agnieszka Pollak-Olszowska


Foto: Dariusz Dudziak



Dodano 28 lutego 2015



26.02.2015, MARTA ODZIOMEK

Warto być szczęśliwym. Premiera w Teatrze Lalek Banialuka w Bielsku-Białej

Czym jest szczęście? Nie ma jednej poprawnej odpowiedzi na to skomplikowane pytanie. Dla każdego bowiem szczęście może być czym innym. /.../

Na pytanie, czym może być szczęście, próbują również odpowiadać dramatopisarze. Zadania tego podjęła się także polska autorka Izabela Degórska, która postanowiła pokazać jedno z obliczy szczęścia młodej widowni, bo też dla nich jest "Bajka o szczęściu", której premiera w reżyserii Lecha Chojnackiego odbędzie się w niedzielę 1 marca na scenie Teatru Lalek "Banialuka" w Bielsku-Białej. Do skonstruowania swojej historii Degórska użyła znanych nam wszystkim z wcześniejszych bajek motywów.

Jest więc stary Gospodarz, który żyje sobie skromnie w ubogiej chacie, gdzieś na wsi, gdzie nie dochodziły żadne nowiny. Starzec mieszkał sobie sam, ale nie można powiedzieć, że był samotny. Miał bowiem troje przyjaciół, dzięki którym jego życie było znośne: Koguta, Świnkę i Myszkę, z którymi codziennie rozprawiał sobie o sensie życia. Pewnego dnia do chaty staruszka zapukał Handlarz, który kolejno kupował od Gospodarza jego serdecznych przyjaciół. Sprzedał ich przybyszowi za wymarzone przedmioty: wymarzoną od lat fajkę, fantastyczny nożyk oraz wysadzany świecidełkami zegarek.

Kiedy dom opustoszał, Gospodarz z dnia na dzień stawał się coraz markotniejszy. Nie miał już kogo odwiedzać i do kogo mówić. W końcu z nieszczęścia, jakie sam sobie zgotował, postanowił umrzeć. Poprosił Śmierć, by ta wzięła go w zaświaty, ale - jak się okazało - pani życia miała wobec niego inny plan. Więcej nie zdradzę, żeby małym i dorosłym widzom, którzy będą towarzyszyć swoim pociechom podczas wizyty w teatrze, nie popsuć dalszego rozwoju wypadków oraz zakończenia. Dodam tylko, abyście się nie smucili, że - jak to w bajkach bywa - będzie ono szczęśliwe!

Premiera "Bajki o szczęściu" o godz. 16. Spektakl przedpremierowy już 27 lutego, a potem między 1 a 6 marca. Bilety: 15-22 zł.



Dodano 19 lutego 2015

Kobiety bez serca, jabłecznik i trumna kanadyjska – wyjątkowy spektakl Arki Lwowskiej

W niedzielę 15 lutego na scenie Miejskiego Domu Kultury w Lubaczowie teatr Arka Lwowska wystawił komedię w reżyserii Mariusza Łeskiego pt. „Mąż zmarł, ale już mu lepiej”. Sztuka na podstawie scenariusza Izabeli Degórskiej to satyra o ludzkiej bezwzględności, słabościach i grze pozorów. Spektakl miał swoją premierę w styczniu, jednak każdy następny występ to wyjątkowe, niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju przeżycie.

Długoletnie małżeństwo Leona i Zofii Stachurskich to ciągła udręka, strapienie i walka. Właściwie to mąż, emerytowany nauczyciel, przeszkadza swojej żonie. Ona znosi go, tylko dlatego, że jest stałym źródłem dochodu. Kiedy dowiaduje się od córki, że po śmierci męża dostanie rentę, knuje podstępny plan. Częstuje go butelką jabłecznika, a rano zastaje martwego na kanapie. Lekarz stwierdza zgon, grabarz pobiera wymiar na trumnę, toczek i suknia żałobna już gotowe, usługi pogrzebowe z modną trumną (bez mycia) zamówione. Niestety, nieboszczyk zaczyna oddychać.

Tragifarsa zaczyna się w szpitalu, do którego zjeżdża telewizja i radio, zawiadomione przez chętną zysku pasierbicę. Wtedy atmosfera staje się duszna, a akcja szybka. Tabloidowe media chcą za wszelką cenę informacji o zmartwychwstaniu Leona. Pretensjonalni dziennikarze szukają sensacji, dowolnie interpretując wypowiedzi postaci. Oni zaś będąc czytelnikami prasy brukowej bardzo chcą zostać jej bohaterami.

Losy małżeństwa Zofii i Leona to pretekst do ukazania panoramy społeczeństwa małego miasteczka, któremu smutno bez telewizora. Groteskowo przerysowani bohaterowie to uosobienie obłudy, skąpstwa i niemoralności. Zofia, pomijając fakt zgładzenia męża, fałszywie przymila się do sąsiadki, by uzyskać informację, z kolei ta liczy na swoją kwestię w telewizji. Grabarz namawia na kupno modnej trumny, tylko 300 złotych droższej niż tradycyjna, a córka zamiast na pogotowie dzwoni do radia z rewelacyjną wiadomością.

Sztuka to także sarkastyczne spojrzenia na świat mediów. W szpitalu dziennikarz połączony na wizji ze studiem i publicznością na żywo, chce uczestniczyć wraz z widzami w cudownym zmartwychwstaniu. Widownia jednocześnie może przez sms decydować o odłączeniu lub pozostawieniu bohatera przy sztucznej aparaturze. Towarzyszy temu szereg pełen absurdalnych wydarzeń: w kulminacyjnym momencie mamy przerwę na reklamę czy niedoszła wdowa ma zaśpiewać do mikrofonu ulubioną piosenkę męża. Tu na uwagę zasługuje scena czytania gazet na pogrzebie. Artykuły o żonie bez serca, wyrodnej córce i błędzie pijanego lekarza to główne zainteresowania brukowców, które nie są do końca takie przekłamane.

A to wszystko w konwencji czarnej komedii. Narzędziem satyry jest śmiech, który wyszydza ludzkie wady, a tego na widowni nie zabrakło. Nie było mowy o tym, by zapomnieć o teatralnej umowności. Gra aktorów była celowo przerysowana i ostentacyjna, postacie raz budzą sympatię, innym razem odpychają, zawsze jednak śmieszą. Mimo to są bliskie wzorcom, które znamy z naszego otoczenia. Co więcej, w przerwie między aktami widzowie mieli możliwość skosztować jabłecznika, prosto z rąk otrutego Leona, a ci, którzy otrzymali swoją porcję, mieli duże wątpliwości zanim wypili. Ta scena, zawieszona między grą a rzeczywistością, wzbudziła wielką radość i sympatię widowni.

Tekst artykułu Justyna Ziętek
Fotografie Robert Kryla


Jabłecznik w antrakcie z rąk otrutego Leona


Nic tak nie podnosi ciśnienia jak 5 minut na wizji


Wzmianka w gazecie też daje wiele emocji


Ileż razy można zmartwychwstawać? Wiele razy.




Dodano 26 stycznia 2015

"Gnomy" 

Księżniczka flejtuch, książę gnom

Izabella Adamczewska 2015-01-23

Działająca przy Akademickim Ośrodku Inicjatyw Artystycznych grupa teatralna Studio Saturator po raz pierwszy gra dla dzieci. "Gnomom" patronuje "Shrek".

Przymierzając się do pierwszego spektaklu dla najmłodszych, Masza Bogucka, reżyserka, wybrała sztukę Izabeli Degórskiej. Jej bohaterami są dwa gnomy, Jazgot i Wytrzeszcz. Mieszkają na bagnie, a ich głównym zajęciem jest dłubanie w nosie, łapanie much i pożeranie żab. Pewnego dnia bagno wysycha, a bracia wyruszają w świat. W podróży spotykają dobrotliwego Żółwia, demonicznego Dyrektora Szkoły dla Rodziców, nadopiekuńczą Wróżkę, a wreszcie flejtuchowatą Księżniczkę uwięzioną przez Smoka.

Już zarys fabuły wyjaśnia, dlaczego podtytuł to "antybaśń". "Gnomy" są kolejnym wariantem modnych dekonstrukcji baśni wchłoniętych przez popkulturę. W spektaklu Studia Saturator Księżniczka jest potarganym flejtuchem, a do różowej sukienki nosi zrolowane skarpety. Z opresji ratuje ją nie przystojny książę na białym koniu, a para nieokrzesanych gnomów. Czarny charakter - Smok - przez przypadek pomaga bohaterom. 
Bogucka przyjęła konwencję groteski. Postaci rysowane są grubą krechą, ale młodzi aktorzy poradzili sobie z zadaniem. Katarzyna Żmuda z dużym zaangażowaniem odgrywa płaczliwego Wytrzeszcza, Małgorzata Zwolińska buduje swoją sceniczną postać (Jazgota) z dbałością od szczegóły, m.in. mimiką. Odtwórczynie głównych ról znacznie lepiej grają, niż śpiewają (na plus wyszłoby "Gnomom" okrojenie wstawek muzycznych). Dobrze radzą sobie w interakcji z publicznością. Rozbawiają Michał Surosz (Nauczyciel), Agnieszka Smolak-Stańczyk (świetna Kursantka) i Emilia Calak-Kłoda (zblazowana Królewna).

W "Gnomach" jest sporo dobrych pomysłów reżyserskich i atrakcyjnych układów choreograficznych (Agnieszka Cygan). Mocną stroną spektaklu są kostiumy i charakteryzacja. Gnomom przyczepiono wielkie, owłosione uszy, Żółw ma gogle, hełm i jutowy wór na plecach. Nadopiekuńcza Wróżka odziana jest w skóry dzikich zwierząt, a ucząca się w szkole Gnomica wygląda jak śpiewaczka z chóru gospel. Niezłe wrażenie robi też Smok. Dzieciom do gustu przypadnie morał - nie zawsze warto być grzecznym!

Gazeta Wyborcza





Dodano 16 grudnia 2014 roku

Gnomy w AOIA

15 grudnia 2014  Magdalena Sikorska

Spektakl „Gnomy” postały ze współpracy Akademickiego Ośrodka Inicjatyw Artystycznych i Studia Saturator uzupełnia teatralną ofertę skierowaną do młodszych widzów. Historia dwóch braci, Wytrzeszcza i Jazgota ma jeszcze nie raz rozgrywać się na deskach teatru AOIA, warto więc zawędrować ze swoimi pociechami na Zachodnią 54/56, Przedstawienie jest skierowane do dzieci od 7 lat, ale i widz mający lat 107 spędzi tam miło czas.

Tytułowe gnomy to dwaj głowni bohaterowie sztuki pióra Izabeli Degórskiej.  Pewnego dnia te złośliwe stwory, lubujące się w zajadaniu robaków i kąpielach w bagienku, wyruszają w podróż, by uratować swoją idylliczną krainę. Wyprawa obfituje w przygody i nowe znajomości. Gnomy poznają ekscentrycznego profesora gnomologii, uczącego rodziców, jak postępować z dziećmi, na swej drodze spotykają również wróżkę, obdarzoną (zbyt) silnym instynktem macierzyńskim, trafiają do jaskini zamieszkałej przez złego smoka i ratują stamtąd królewnę, bardzo niekonwencjonalną, bo potarganą i niechlujną. Historia opatrzona została podtytułem antybaśń. Fabuła zbudowana została z wątków znanych z baśni i bajek właśnie, ale obecna w sztuce groteska sprawia, że sytuacje ukazane są jakby w krzywym zwierciadle. Stąd szkoła, w której uczą się rodzice, a nie dzieci, postać królewny odbiegająca od stereotypowych wyobrażeń, czy w końcu same gnomy, które okazują się nie być do szpiku kości złe. Za to elementem wspólnym z baśnią jest szczęśliwe zakończenie oraz morał, jaki wypływa z historii.

Akcja jest dynamiczna, obfitująca w sytuacje wywołujące niewymuszony śmiech, ale zdarzają się również i chwile grozy. Na scenie dużo się dzieje, aktorzy śpiewają, wykonują choreografię, pojawiają się też animacje, dym, całość dopełniona jest grą światłem i efektami dźwiękowymi. Wielość atrakcji sprawia, że w trakcie godzinnego spektaklu nie ma czasu na nudę. Niewątpliwą zaletą jest właśnie czas trwania „Gnomów”, dostosowany do możliwości skupienia uwagi przez najmłodszych.

Zamiarem reżyserki Maszy Boguckiej było stworzenie propozycji, która stanowić będzie rozrywkę zarówno dla dzieci, jak i towarzyszącym im rodzicom. Myślę, że  udało się to osiągnąć. Świadczy o tym gromki aplauz wieńczący przedstawienie i zadowolone miny widzów wychodzących z AOIA.


Fot. Monika Kembłowska




Gazeta Wyborcza  Co jest Grane Łódź nr 288, wydanie z dnia 12/12/2014SCENA, str. 11


Dodano 20 listopada 2014 roku

Niezwykle udane realizacje moich sztuk wiele razy były komentowane na stronach internetowych przedszkoli i szkół. Dziś przytoczę jedną z nich:
6 listopad 2014r.
Publiczne Przedszkole nr 43 w Opolu
Tego dnia „ Biedronki” i „ Skrzaty” w teatrze Lalki i Aktora obejrzały przepiękną, pełną głębokich myśli bajką – „ Bajkę o szczęściu”. Świat zwierząt zawsze był bliski dzieciom w tym wieku, a myszka, świnka i kogucik staną się od dziś ulubieńcami naszych milusińskich. Mamy nadzieję, że takich przedstawień, w tej formie i z tak głębokim morałem, przemawiającym do dzieci, będzie coraz więcej.



Dodano 28 maja 2014 roku

Mąż zmarł, ale już mu lepiej!

Rozczarowana dotychczasowym życiem i zachęcona perspektywą renty po mężu starsza kobieta postanawia go zgładzić. Tak zaczyna się historia, bazująca na scenariuszu czarnej komedii Izabeli Degórskiej „Mąż zmarł, ale już mu lepiej”, którą przedstawił Teatr Tadamm! działający przy łomżyńskiej grupie programu „Profilaktyka a Ty”.

– Ta sztuka, szczególnie w drugim akcie, pokazuje jak bezduszne media sprzedają za lipne pieniądze bardzo ważne wartości – a przecież tak naprawdę życie człowieka, to jest największa wartość, jaką dał nam Pan Bóg! – mówi Katarzyna Górska,inicjatorka wystawienia sztuki.

Zofia Stachurska (Katarzyna Górska) ma już serdecznie dość starszego, wiecznie zrzędzącego i chodzącego swoimi drogami męża Leona (Przemysław Przestrzelski). Kiedy córka Jola (Iza Gałązka) wspomina o możliwości uzyskania renty po zmarłym mężu, kobieta zaczyna planować jego zabójstwo. Bierze na spytki sąsiadkę Krzyżanowską (Katarzyna Duda), którą podejrzewa, że kilka lat wcześniej wyprawiła na tamten świat za pomocą zatrutego jabłecznika swego małżonka. Koniec końców zdobywa od sąsiadki butelkę tego trunku i następnego dnia po jej wypiciu Leon się nie budzi. Zofia zaciera ręce z radości, jednocześnie udając rozpacz przed lekarzem (Jakub Przesław) i grabarzem (Piotr Drężek). I gdy wydawałoby się, że odniosła zamierzony cel – Leon, nie odzyskując przytomności, znowu zaczyna oddychać. Prowadzi to do wielu perturbacji i ogromnego zamieszania, które ukazują zarówno całkowity rozpad więzi i zanik uczuć wyższych w tej rodzinie. Córka na wieść o tym, że ojciec znowu oddycha nie dzwoni na pogotowie, ale do lokalnego radia Zgaga, by za sensacyjny news o tym, że „w Goryszewie ożył nieboszczyk”, zainkasować 50 zł, słabości zamieszanych w tę sytuację osób, np. pracowników szpitala (ordynator – Ola Grądzka, pielęgniarka – Magda Jankowska, wspomniany już lekarz - alkoholik) oraz bezduszność poszukujących jak najatrakcyjniejszego tematu mediów goniących za sensacją (dziennikarze: Magdalena Kocoń, Martyna Wiśniewska i Marcin Świątkowski)

– Szukając scenariusza brałam pod uwagę, żeby ukazywał taki problem – mówi inicjatorka wystawienia „Mąż zmarł, ale już mu lepiej” Katarzyna Górska. – Chodziło nam też o pokazanie co możemy zrobić, żeby pomóc drugiemu człowiekowi. Bo tutaj warto pomóc i tej wdowie, która chce tylko pieniędzy po śmierci swego męża, i córce, która dzwoniąc do radia chce zarobić na śmierci swego ojczyma te 50 czy 100 zł.

Nie wiemy, czy Leon umiera, na skutek przyczyn naturalnych czy z powodu programu telewizyjnego, którego widzowie zadecydowali SMSami, że powinien zostać odłączony od aparatury podtrzymującej jego funkcje życiowe, ale wszyscy spotykają się nad jego trumną. Ksiądz (Piotr Jarosiński) wspomina zmarłego, ale zebrani, poza zakonną siostrzyczką Łucją (Anna Bujno), jakoś nie sprawiają wrażenia przejętych czy zdruzgotanych tą tragedią – bardziej interesuje ich jak wypadli na zdjęciach w tabloidach i jak ich tam opisano. I w takiej sytuacji Leon ponownie ożywa... bo przecież nie mógł przegrać zakładu z grabarzem. Nie wywołuje to niczyjej radości, bowiem każdy myśli tylko o sobie: grabarz, że po takim podwójnym skandalu jest już skończony w branży pogrzebowej, lekarze zachodzą w głowę, jak tym razem badany przez trzy godziny denat mógł ożyć, a córka… znowu dzwoni do stacji radiowej z sensacyjną informacją. 

– Spektakl pokazuje taką rzeczywistość, gdzie w wiadomościach telewizyjnych podaje się, że zginęło 50 osób, za chwilę, że jutro będzie padał deszcz, a następnie, że powódź zmiotła dwa miasta – mówi ks. Tomasz Trzaska, opiekun grupy. – Takie strywializowanie pojęcia śmierci w mediach jest więc dzisiaj bardzo częste i ta sztuka pokazuje to w formie czarnej komedii.

– Problem jest nie tylko z mediami, ale również ze społeczeństwem, rodziną, znajomymi, dlatego chcieliśmy to ukazać – zaznacza grający reżyser Marcin Świątkowski. – To jest przedstawienie o dzisiejszych czasach, o tym co się dzisiaj dzieje w mediach, w społeczeństwie, wszędzie – rzeczy, które powinny być dla ludzi ważne, np. tak podniosłe jak śmierć, są sprowadzane do sfery profanum, co nie powinno mieć miejsca! 

Wojciech Chamryk



„Mąż zmarł, ale już mu lepiej”

Jaką wartość ma śmierć człowieka? Odpowiedzi na to pytanie szukała młodzież działająca w łomżyńskiej grupie PaT (Profilaktyka a Ty) wystawiając spektakl „Mąż zmarł, ale już mu lepiej”.

Premiera spektaklu odbyła się 27 maja br. w Centrum Kultury przy Szkołach Katolickich w Łomży.
Tytułowa sztuka to czarna komedia, której akcja toczy się wokół rodziny, przytłaczającej widza przenikającą zwyczajnością. I zapewne o życiu tejże nie można by powiedzieć nic więcej, gdyby nie fakt nagłej śmierci Leona Stachurskiego (Przemek Przestrzelski) – ojca rodziny. Odejście w takim samym stopniu tajemnicze, co upragnione staje się powodem do radości wszystkich zgromadzonych. Zaprzyjaźniony z rodziną grabarz (Piotr Drężek) już zaciera ręce, bo przecież w modzie są teraz nieco droższe trumny „z okienkiem”, a wdowa (Katarzyna Górska) myśli już o rencie, którą otrzyma po zmarłym, tym samym pozbywając się z rodzinnego życia uporczywej obecności Leona. Kiedy upragniony cel stał się bardzo bliski zmarły powraca do życia… i tak kilka razy!
Spektakl „Mąż zmarł…”, wg scenariusza Izabeli Degórskiej, ukazuje sensacyjno-komercyjne podejście świata mediów do śmierci, która dawno przestała być dramatem, a stała się nośnym „newsem”, który żyje swoim życiem w odrealnionej i stabloidyzowanej rzeczywistości.
Ta sztuka pokazuje jak bezduszne media wyprzedają najwyższe wartości, w tym życie, które jest najcenniejszym darem danym nam od Boga
– mówi Katarzyna Górska, liderka łomżyńskiej Grupy PaT. Reżyser Marcin Świątkowski dodaje, iż ukazany został, w sposób bardzo dobitny, proces sprowadzania ważnych spraw do sfery profanum. Problem jest nie tylko w świecie mediów, ale w społeczeństwie, rodzinach, wśród znajomych. To przedstawienie o dzisiejszych czasach – puentuje reżyser.
„Mąż zmarł…” to prawie 90 minut dobrej zabawy, która skłania do refleksji nad bezkrytycznym odbiorem medialnych przekazów. Sztuka została zrealizowana w ramach działań programu Profilaktyka a Media. Premierę obejrzało ok. 160 osób. /.../

Reżyseria:

Marcin Świątkowski


Dodano 11 maja 2014 roku


źródło: Kurier Szczeciński 2 maja 2014


Dodano kwiecień 2014

Autor: Basia||Podróże Hani

BLOG

Podróże Hani

Opolskie przygody teatralne

Na stronie teatru możemy się dowiedzieć, że:

…W świecie zdominowanym przez konsumpcjonizm i chęć posiadania odpowiedź na to pytanie okazuje się niezwykle ważna.  Warto podjąć na ten temat rozmowę już z najmłodszymi dziećmi. Wraz z ubogim Staruszkiem oraz jego milutkimi zwierzątkami – Świnką, Kogucikiem i Myszką, poszukamy odpowiedzi na to ważne pytanie – czy lepiej jest mieć czy być? „Bajka o szczęściu” to mądra i pełna ciepła opowieść o tym jak bardzo człowiek staje się samotny, gdy zamiast przyjaźni wybiera przedmioty…

Brzmi poważnie, prawda? Mimo to moja 3-latka wiele z przedstawienia zrozumiała i długo tłumaczyła jak ważni są przyjaciele. Więcej o samym przedstawieniu opowiadać nie będę. Napiszę tylko, że warto na nie się wybrać.

My dołączyliśmy do kilku grup przedszkolaków, myślę jednak, że zdecydowanie lepszą opcją jest wybór przedstawienia popołudniowego lub weekendowego – wtedy nie ma grup. Dzieciaki z rodzicami na pewno lepiej się wtedy odnajdą w dla wielu z nich nowej, sytuacji.

Bajka trwa ok. 60 minut. Hania nie zdążyła się zacząć niecierpliwić zbyt długim siedzeniem w jednym miejscu. Przedstawienie dało jej do myślenia i potem długo tłumaczyła, dlaczego nie można sprzedawać przyjaciół./.../



 Dodano 17 marca 2014 roku


O czym warto rozmawiać z dziećmi

"Bajka o szczęściu" w reż. Janusza Ryl-Krystianowskiego w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora. Pisze Małgorzat Kroczyńska w Nowej Trybunie Opolskiej.

Prosta historia, skromna inscenizacja i mądre przesłanie - "Bajka o szczęściu", czyli o tym, co jest w życiu ważne, w wersji dla najmłodszych.

Czy dla paru błyskotek, zachcianek warto poświęcić przyjaźń, co w życiu jest ważniejsze: mieć czy być? - najnowszy spektakl w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora takie pytania stawia najmłodszym widzom i odpowiedź daje im jednoznaczną. Bohater "Bajki o szczęściu" mieszka w wiejskiej chacie, z dala od wielkiego świata, który dla niego zaczyna się już za lasem. W chacie bieda aż piszczy, ale Staruszek nie narzeka, cieszy go każdy słoneczny poranek, zwłaszcza że tę radość może dzielić z trójką przyjaciół - zwierząt (to, że w bajce wszystkie mówią ludzkim głosem nikogo dziwić nie powinno).

I żyliby pewnie tak sobie jeszcze długo i szczęśliwie, gdyby do Staruszka nie trafił Handlarz i nie omamił go swoją ofertą. Za fajkę, nożyk, wysadzaną kolorowymi kamykami tabakierę (sądząc po reakcji małych widzów na premierze, dorośli muszą wyjaśnić dzieciom, co to za przedmiot) Staruszek płaci swoimi przyjaciółmi. 

Szybko i boleśnie się przekona jak kiepski zrobił interes. Ma rzeczy, bez których przecież mógł się obejść, a stracił znacznie więcej, został zupełnie sam. Los da mu jednak jeszcze jedną szansę, bo jak na klasyczną bajkę przystało i ta, o szczęściu, kończy się dobrze. 


Spektakl Janusza Ryl-Krystianowskiego, choć przede wszystkim dla maluchów, mówi o sprawach, które i dla dorosłych nigdy nie tracą na aktualności. Oto szatan (Handlarz) toczy bój o każdą ludzką duszę z uosabiającym dobro Aniołem, ale to ostatecznie my sami, obdarzeni wolną wolą, decydujemy, które z nich wygra. W "Bajce o szczęściu" sprzymierzeńcem człowieka okazuje się śmierć. Z jej kalendarza wynika że życie Staruszka jeszcze nie dotarło do kresu, on ma czas na naprawienie swoich błędów. My, dorośli, wiemy, że nie zawsze taka szansa jest nam dana.

Prosta historia, opowiedziana za pomocą skromnych środków wyrazu, w której świat uniwersalnych wartości przeciwstawiony zostaje wartościom materialnym, dającym jedynie ułudę szczęścia - trudno przecenić siłę oddziaływania takiego przesłania.


W teatrze lalek "Bajka o szczęściu"

Bajka o szczęściu” to literacki debiut  Izabeli Degórskiej, dziś już znanej i  uznanej autorki wielu sztuk dla dzieci. Po jej debiutancki tekst teatry wciąż jednak chętnie sięgają, doceniając jego walory. Janusz Ryl-Krystianowski, który przygotowuje inscenizację   „Bajki o szczęściu” w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora, też reżyseruje tę opowieść nie po raz pierwszy i - jak mówi - za każdym razem to dla niego nowa przygoda.

- Wracam do niej, bo ta prosta, a nawet naiwna, w najlepszym  tego słowa znaczeniu, historia ma ogromną siłę oddziaływania na najmłodszego widza - tłumaczy reżyser. - „Bajka o szczęściu” opowiada o staruszku, który przez zwykłą pazerność, za namową handlarza traci swoich najlepszych przyjaciół. Prawda, że proste? A ile o nas mówi! To jedna z niewielu klasycznych bajek, ale pisanych współcześnie, która budzi w dziecku refleksję, że może nie warto w życiu zabiegać tylko o dobra materialne, że przyjaźń, empatia, dobro, piękno, prawda to są prawdziwe wartości. I trzeba to dzieciom uświadamiać od wczesnych lat, bo one dziś tak szybko dorastają, a wiedzę o świecie czerpią głównie z  internetu.

Janusz Ryl-Krystianowski, na co dzień dyrektor Teatru Animacji w Poznaniu, „Bajkę o szczęściu” ma w repertuarze od lat, bo - wyjaśnia - rosną nowe pokolenia, które trzeba skłaniać do myślenia.
- Adresujemy tę bajkę przede wszystkim do dzieci, ale i ich opiekunom, wychowawcom taka refleksja się przyda - uważa. - Można więc powiedzieć, że robimy spektakl familijny.

Przedstawienie (dla maluchów od lat 4) toczy się i w żywym planie, i w lalkowym. Urzekająca kolorami scenografia jest dziełem Jacka Zagajewskiego. Muzykę skomponował Robert Łuczak.

A grają: Andrzej Mikosza, Jan Chraboł, Dorota Nowak, Agnieszka Mikołajczyk, Tomasz Szczygielski i Elżbieta Żłobicka. Premiera w OTLiA w sobotę o 17.00, kolejne przedstawienie już w niedzielę, także o 17.00. Bilety po 19 i 16 zł.

Spektakl trwa 60 minut bez przerwy.                               
Współpraca: Małgorzata Kroczyńska
naszemiasto.pl OPOLE


Fot. Sławomir Mielnik

Gazata Opole

Lepiej mieć czy być? Czyli premiera w "Lalkach"

To pytanie, na które starają się odpowiedzieć twórcy widowiska "Bajka o szczęściu". Premiera w sobotę w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora.

"Bajka o szczęściu" to opowieść o Staruszku, który żyje na odludziu. Jest ubogi, ale ma wiernych przyjaciół - Świnkę, Myszkę i Kogucika. Pewnego dnia pojawia się u niego Handlarz, który oferuje mu różne atrakcyjne przedmioty. Ceną za nie są towarzysze Staruszka. Ten ich oddaje, ale gdy zdaje sobie sprawę, że bez nich trudno mu żyć, wyrusza w podróż, by odzyskać przyjaciół.
- Historia jest prosta, ale niesie ze sobą bardzo ważny przekaz, istotny szczególnie teraz, w dobie powszechnego konsumpcjonizmu - mówi Janusz Ryl-Krystianowski, reżyser spektaklu. - Za jego sprawą maluchy przekonują się, że nie można się bogacić za wszelką cenę kosztem przyjaciół i wolnego czasu. To przesłanie, które do serca mogą sobie wziąć także dorośli - stwierdza.

"Bajka o szczęściu", Opolski Teatr Lalki i Aktora, sobota, godz. 17



Dodano 14 marca 2014 roku

BAJKA O SZCZĘŚCIU, BUM BUM CYK i... KATAR

http://teatrdlawas.pl/artykuly/196-siedem-teatralnych-wizji-swiata

Siedem teatralnych wizji świata

AUTOR: Anna Staszak

W tym roku XXII Konfrontacje Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu trwały przez jeden dzień i odbyły się 7 grudnia. Podczas przeglądu miałam okazję zobaczyć zmagania siedmiu grup teatralnych, które prezentowały swoje spektakle na scenie Akademickiego Centrum Kultury i Sztuki „Od Nowa”. Zostały one wyłonione spośród blisko dwudziestu przedstawień zgłoszonych do udziału w Konfrontacjach. Jeśli chodzi o dobór repertuaru, cechę wspólną większości wyborów stanowiła próba ukazania współczesnego obrazu świata i człowieka oraz przedstawienia problemów, które dotyczą bezpośrednio ludzi młodych. Tegoroczna edycja Konfrontacji w dziedzinie teatru pokazuje, że początkujący aktorzy chętnie sięgają po tematy ważne, a zarazem im bliskie, nawet jeśli są one trudne. 

/.../  formę teatralną, opierającą się, między innymi, na teatrze ludowym, ale także tematycznie dotyczącą współczesnego człowieka, zgłębiali najmłodsi uczestnicy tegorocznych Konfrontacji, aktorzy Teatru Bum Bum Cyk. W prostej, ciepłej i dziecięcej „Bajce o szczęściu” ukazano bardzo wyraźny morał, który skłania do refleksji również nieco starszych widzów. „Bajka o szczęściu” to opowieść o dziadku, który pod wpływem uroku handlarzy sprzedał swoje zwierzęta w zamian za nową fajkę i zegarek. Szybko jednak zorientował się, że przedmioty nie zastąpią mu przyjaciół, dlatego postanowił ich odszukać. Ta piękna historia, opowiedziana z dziecięcą wrażliwością, jest metaforą życia ludzkiego. Mówi o poszukiwaniu szczęścia przez każdego człowieka i o tym, że często trudno nam je zauważyć mimo iż znajduje się ono na wyciągniecie ręki. 
/.../ Tegoroczne jury w składzie: Jerzy Rochowiak, Mieczysław Giedrojć, Kamil Hoffmann, Dorota Nowak i Jan Polak, postanowiło przyznać wyróżnienie /.../ Teatrowi Bum Bum Cyk za spektakl „Bajka o szczęściu”. /.../ Wyróżnienie honorowe otrzymał Filip Rychlicki z zespołu Bum Bum Cyk za rolę Dziadka w spektaklu „Bajka o szczęściu.” /.../

KATAR 2013, XXII Konfrontacje Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu 7 grudnia 2013 WOAK Toruń / Akademickie Centrum Kultury i Sztuki „Od Nowa”




FOT.: WOAK



Dodano 23 października 2013 roku

BALLADA NA TRZY BIURKA na oleckiej SZTAMIE

http://niebywalesuwalki.pl/2013/10/teatr-o-zyciu-tymanski-o-milosci-i-polskim-gownie/




Teatr o życiu,
Tymański o „Miłości” i „Polskim gównie”

W Olecku trwają 34. Spotkanie ze Sztuką „Sztama”. Piątkowy program (18.10) zbudowany był ze wzruszeń, wspomnień, śmiechów i momentów prześmiewczych. Aktorki amatorskiego teatru udowodniły, że „problemy dnia dzisiejszego” pozostają aktualne bez względu na czas i system, a Tymon Tymański zagrał mniej „ponure pitu pitu”.

„Sztama” teatrem stoi. Począwszy od piątkowego popołudnia, gdy na scenę wyszły aktorki „Teatru 6 i pół”, znanego oleckiej publiczności. Rzecz o trzech kobietach, podparta poczuciem humoru i doświadczeniem, okazała się znakomitą odskocznią od rzeczywistości. Ale by nie odskoczyć zbyt daleko, żartobliwa sztuka traktowała o życiu. Gienia – przed emeryturą, rozwiedziona Marylka – „nimfomanka” i Marzenka z dwoma fakultetami, snująca plany o własnym gabinecie, mieszkaniu w apartamencie i czerwonym aucie, to główne bohaterki komedii Izabeli Degórskiej. Autorka sztuki – wieloletnia dziennikarka – to świetna obserwatorka rzeczywistości. Degórska, która w swoim resume może dodać także pisanie dialogów do telenoweli „Klan”, w „Balladzie na trzy biurka” stworzyła portrety polskich pracowników, w przerysowany sposób przypominając, że natura ludzka pozostaje niezmienna, nawet gdy przychodzi nowe (wszystko jedno czy są to zmiany systemu politycznego, czy zmiany w najbliższym otoczeniu). Remont nieskomputeryzowanego banku kończy się „wielkim wietrzeniem”. A do odkrycia tej „prawdy” nie trzeba było nawet pani Gieni – wszystkowiedzącej kadrowej, która od początku sztuki jak mantrę powtarzała słowa: stare wyrzucamy, nowe wstawiamy. /.../





Fot. Niebywałe Suwałki



Dodano 2 września 2013 roku

Wampiry ze szczecińskich podziemi... Przeczytaj "Krew to nie wszystko"

Rozmowa z Izabelą Degórską, szczecińską pisarką i dziennikarką.

- Przed wakacjami wydała pani drugą część „wampirzej sagi” „Krew to nie wszystko”.

- No właśnie nie wiem czemu wszyscy nazywają to sagą. To jest po prostu kontynuacja „Pamięci krwi”.

- Może dlatego, że wszystkim książka się podoba i liczą na kolejne tomy.

- Chyba za wcześnie mówić jak książka się podoba, bo ukazała się gdy wszyscy wyjeżdżali na wakacje i niewielu czytelników wie, że istnieje. Żałuję, że nie pojawiła się dwa tygodnie wcześniej, bo byłaby dobrą lekturą na lato.

- Pierwsza część się podobała, miała pozytywne recenzje. Były jakieś spotkania z czytelnikami?

- Jedno takie większe odbyło się w Poznaniu na początku listopada, w studyjnym kinie nawiązującym klimatem do szczecińskiego Pioniera. Czuć było atmosferę Halloween, były rzeźbione dynie, a na koniec atrakcją miała być prezentacja horroru wybranego przez czytelników, którzy przyszli na imprezę. Wielką radość sprawiło mi to, że po spotkaniu autorskim wiele osób wyszło i nie zostało na film. To był taki przyjemny sygnał, że przyszli z powodu mojej książki, a nie na darmową projekcję.

- Horrory ostatnio są bardzo popularne, szczególnie wśród młodzieży. Czy to był powód, dla którego zdecydowała się pani na taką tematykę?

- Nie potrafię powiedzieć, w którym momencie się to u mnie pojawiło. Wiele czynników składa się na ten impuls, że ma się ochotę usiąść i coś napisać od siebie. Do napisania „Pamięci krwi” pobudziła mnie wizja szczecińskich podziemi jako tła dla powieści pełnego grozy i tajemniczości. Bardzo możliwe, że klimat wampiryczny, który był wtedy na topie, przyczynił się do decyzji o takim temacie, ale ogólnie miałam chęć napisania powieści, w które coś by się działo w naszych szczecińskich podziemiach. Zwłaszcza że docierały do mnie ciekawe opowieści. Mój tata, który pracował w archiwum w szpitalu, takie podziemia przemierzał. Mój mąż, który jako dzieciak właził wszędzie, gdzie włazić nie powinien, też po takich miejscach chodził. A ja sama natykając się na różne publikacje dotyczące podziemi zawsze się nad nimi zatrzymywałam. Natomiast w przypadku kontynuacji („Krew to nie wszystko”) to już była chęć zanurzenia się w świat, który wcześniej został stworzony. Powrotu do bohaterów, których bardzo polubiłam. Bardzo byłam ciekawa co u nich słychać. Ciągnęli mnie do siebie.

- To może nadal będą ciągnąć do siebie?

- Ja myślę, że takie tęsknoty ma każdy pisarz, jeżeli polubi swoich bohaterów. Nie zawsze jest jednak ten impuls i nie zawsze są możliwości, żeby się nad danym tematem pochylić.

- Fantastyczny świat bardzo często się pojawia w pani twórczości, a problemy poruszane są raczej współczesne. Czy ta forma pomaga pani lepiej przedstawić te problemy?

- Bardzo mnie nęci takie postrzeganie rzeczywistości, która nie jest siermiężna. Wydaje mi się to ciekawsze. A skoro już poświęca się sporo czasu na napisanie dużej formy, jaką jest powieść, to chciałoby się robić coś, co będzie porywać. Mnie akurat porywa taki świat, w którym dzieje się coś niezwykłego.

- Pisanie zaczęło się u pani od „Bajki o szczęściu”, sztuki teatralnej dla dzieci, która była grana również u nas w Pleciudze. Skąd pomysł, żeby pisać dla dzieci?

- Z wykształcenia jestem nauczycielką przedszkola. Przez trzy lata pracowałam z maluchami. Sama miałam małe dzieci kiedy pisałam pierwsze bajki, więc było to dla mnie dosyć naturalne. Niestety, wydawnictwa nie były zainteresowane ich publikacją. W tamtym czasie natrafiłam w Internecie na informację o konkursie dramatopisarskim na sztukę dla dzieci. Dokonałam adaptacji jednego z moich gotowych tekstów, była to właśnie „Bajka o szczęściu”. Sztuka spodobała się, i to bardzo, trafiła na sceny. Dziś mogę powiedzieć, że to sukces wersji teatralnej spowodował, że zajęłam się pisaniem. Dopiero po nim wydawnictwa chciały ze mną rozmawiać, żeby wydać moje książki dla najmłodszych.

- Zapewne siedziała pani na widowni kiedy była wystawiana pani sztuka i widziała pani reakcje dzieci. Jakie to były wrażenia?

- Byłam na wielu swoich przestawieniach. Oczywiście, że obserwuję co robią dzieci na widowni, jak reagują. To jest nawet ważniejsze od tego co się dzieje na scenie. Jeżeli nie mogę być na przedstawieniu popremierowym, zawsze dzwonię do teatru i wypytuję o reakcje dzieci, stąd wiem, że moje sztuki są dobrze przyjmowane. Widzą to i cenią nauczycielki, niekiedy wręcz domagają się wznowień. Tak było w Poznaniu. W Warszawie „Bajka o szczęściu” przez 9 lat nie schodziła z afisza. To jest duży sukces – nie tylko tekstu, ale przede wszystkim świetnego zespołu teatralnego. Bardzo gorąco moje sztuki („Bajka o szczęściu” i „Chcę być duży”)  zostały też przyjęte w Bułgarii. To dla mnie ważne, bo po raz pierwszy wystawiono je za granicą, w innym kręgu kulturowym.

- Praca z dziećmi pomogła pani w pisaniu dla dzieci, a praca z dorosłymi pomogła w pisaniu o dorosłych i dla dorosłych?

- Jak najbardziej. Dziennikarstwo to jest taki zawód, w którym ma się kontakt z różnymi ludźmi. Dziennikarz ma okazję podejrzeć ludzi w nietypowych - dla osób z zewnątrz -sytuacjach. Mogłam zobaczyć jak funkcjonuje lekarz na sali operacyjnej, jak artystka spawa z metalu rzeźbę, jak pracują ludzie wielu zawodów. Daje też możliwość spotkania się z bardzo różnymi osobowościami, a to jest fantastyczna baza do tego, żeby potem wykreować żywe postaci, które nie będą papierowe, nie będą mdłe. O wiele trudniej jest zrobić coś takiego osobie bardzo młodej, która ma niewiele doświadczeń i niewiele osób poznała.

- Pisała pani dialogi dla seriali, a właśnie na seriale się narzeka, że tam są papierowe i mdłe postaci. Jaki pani miała patent na seriale?

- Byłam tylko kółeczkiem w wielkiej machinie. Podczas pracy przy serialu pracuje wielu scenarzystów. Każdy ma swój język, poczucie humoru, sposób formułowania wypowiedzi i zasób słownictwa, a przecież postacie „żyjące” w telenoweli (kilkanaście lat!) muszą być spójne. Widz nie może przy każdym odcinku wychwytywać rażących różnic, bo do ekipy dołączył nowy dialogista. Zatem pisałam sceny i dialogi, które następnie były formatowane, jeśli odbiegały od oczekiwanego wzorca. Czuwali nad tym producent i główny scenarzysta.

- Dziennikarstwo to zawód, w którym ma się do czynienia z wieloma osobami, a pisarz zostaje sam ze sobą, że swoimi myślami i postaciami. Nie przeszkadza pani samotność pisarza?

- Jestem raczej introwertyczna. Lubię się spotykać z ludźmi, którzy mają coś fajnego do powiedzenia, ale też lubię dużo pobyć ze sobą, ze swoimi myślami i dobrze mi z tym. Owszem, bywa że brakuje mi interesującego towarzystwa. Ale już jest lepiej, bo przez długi czas nie potrafiłam z ludźmi rozmawiać, tylko wyciągałam z nich informacje.
 
- Czy pani, podobnie jak wielu pisarzy, przestaje panować nad swoimi bohaterami, którzy zaczynają żyć własnym życiem?
 
Jest taki moment, że podąża się za wydarzeniami, które się pojawiają. To jest fascynujący moment. Pisarz jest ciekawy co dalej się wydarzy.
 
ROZMAWIAŁA MAŁGORZATA KLIMCZAK


Izabela Degórska – dziennikarka, która przez 10 lat realizowała reportaże dla ogólnopolskich stacji telewizyjnych oraz współpracowała z prasą i radiem. Wyprodukowała kilka teledysków, pisała dialogi dla telenoweli „Klan”, wyreżyserowała film dokumentalny „Azyl dla dzikich ptaków”. Zadebiutowała literacko w 2002 roku „Bajką o szczęściu”, obecnie jedną z najczęściej wystawianych w Polsce współczesnych sztuk teatralnych dla dzieci. W 2008 roku nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka Wydawnictwo ukazała się „Najwyższa pora na miłość”. Mieszka w Szczecinie wraz z mężem i dziećmi.

Źrodło: http://www.mmszczecin.pl




Dodano 22 lipca 2013 roku




KREW TO NIE WSZYSTKO -
Izabela Degórska
PATRONAT KOSTNICA

Krew to nie wszystko, czego pragną wampiry. One chcą wyjść na powierzchnię za dnia i nie spłonąć w potwornych męczarniach, marzą o życiu skąpanym w blasku słońca. Krew to również nie wszystko, czego oczekują czytelnicy powieści wampirycznych. Temat krwiopijców jest ostatnio tak mocno eksploatowany, że wydaje się być cudem znalezienie książki, od której czuć powiew świeżości. Tym bardziej cieszy świadomość, że polscy autorzy również podejmują wyzwanie stworzenia czegoś nowego i nie brak im pomysłów na kontynuowanie już rozpoczętych przez siebie historii, jak to ma to miejsce w przypadku wampirów a’la Degórska.

   Akcja powieści tak na dobre rozkręca się w chwili inicjacji Mileny. Jest to ważne wydarzenie, jednak z jej powodu zjeżdżają się wampiry nie tylko z kraju, ale i ze świata. Wszyscy chcą zobaczyć chodzącą za dnia. Na inicjację przybywają również Familianci, przed którymi dar młodej wampirzycy należy ukrywać, wmówić im, że wcale go nie posiada. Kiedy bohaterka zostaje poddana próbie światła coś idzie nie tak i zaczyna płonąć, dochodzi również do walki i koniec końców Milena zostaje porwana. Niby tak jakoś znajomo wygląda owa rozkręcająca się akcja, a na dodatek skromnie, ale...

   W najnowszej powieści Degórskiej tak naprawdę bez przerwy coś się dzieje, a akcja jeszcze na początku rozszczepia się na kilka wątków i w każdym z nich nie brakuje zaskakujących, ale przede wszystkim dobrze zaplanowanych i realnie wyglądających zwrotów akcji. Równie dobrze poprowadzone są dialogi, które wyszły wyjątkowo naturalnie.

   Każda z postaci jest stworzona bardzo dokładnie i ma wyrazisty charakter, bez problemu można się również z dowolną osobą utożsamić. Najważniejsze jest jednak to, że bez względu na to, czy bohater jest pierwszoplanowy, czy przewija się jednorazowo w tle, w powieści nie znajdziecie żadnego klona jego osobowości. Widać wiele pracy włożonej w stworzenie tak Mileny, czy Doriana, jak i Poli, Ottona, Mordechaja, pewnego grzesznego księdza i wielu, naprawdę wielu innych.

Wydarzenia opisywane w „Krew to nie wszystko” dzieją się nie tylko w Polsce, a scenerie są opisane bardzo obrazowo, przy czym nie mają miejsca rozwlekłe opisy pełne pustych och i ach. Jak zawsze cieszy mnie osadzenie akcji, czy chociaż jej części, w rodzimym krajobrazie, tym bardziej, że jakby nie patrzeć, to fajnie jest mieć wampiry wśród rodaków...

   Największą z licznych zalet kontynuacji „Pamięci krwi” jest mnogość tajemnic, które autorka stopniowo wyjawia i nie są to jedynie zawiłe losy kilku z pośród ważniejszych bohaterów. Rolę najbardziej przykuwającą uwagę odgrywają ci, których boją się nawet najsilniejsze wampiry i choć tajemnica Stworzycieli w dalszym ciągu nie została odkryta, to już same strzępki informacji o ich wyglądzie, czy też zaawansowanej technologii, są w stanie zadowolić i niesamowicie pobudzić wyobraźnię.

   Nie czytałem „Pamięci krwi”, a mimo to nie miałem problemu z odnalezieniem się w realiach jej kontynuacji – niezbędne fakty zostały przypomniane w mierze, w jakiej było to potrzebne do zrozumienia rozgrywających się wydarzeń. II tom można by traktować jak odrębną historię, jednak wątpię, by ktoś po jego lekturze postanowił nie nadrabiać zaległości z tomem I.

   „Krew to nie wszystko” uważam za powieść niezwykle udaną, równo napisaną, błyskotliwą i przede wszystkim, na przesyconym krwiopijcami rynku wydawniczym, mile zaskakującą. Izabela Degórska niewątpliwie stanęła na wysokości zadania, a jakby tego było mało, zakończenie książki sugeruje kontynuację losów chodzącej za dnia. Polecam miłośnikom szeroko pojętej fantastyki, którzy od powieści wampirycznych oczekują czegoś więcej, niż tylko nieustannego wysysania i przelewania krwi. Oczywiście tego niemalże obowiązkowego utaczania krwi również nie brakuje...

Marek Syndyka

Tytuł: Krew to nie wszystko
Autor: Izabela Degórska
Wydawca: Zysk i S-ka
ISBN: 978-83-7785-205-7
Wydano: Poznań, 01.07.2013
Format: 135x205 mm
Oprawa: miękka
Stron: 348



Dodano 4 lipca 2013 roku

„Bajka o szczęściu” Izabeli Degórskiej w Państwowym Teatrze Lalkowym w Sliwen

Na scenie Państwowego Teatru Lalek w Sliwen odbyła się premiera spektaklu „Bajka o szczęściu” Izabeli Degórskiej. Sztuka została zrealizowana przy współudziale Instytutu Polskiego w Sofii. Jest to druga sztuka Izabeli Degórskiej wystawiona w Bułgarii. W październiku 2011 roku w Państwowym Teatrze Lalek w Burgas miała miejsce premiera przedstawienia „Chcę być duży” na podstawie tekstu Autorki.

„Bajka o szczęściu” to wzruszająca przypowieść o szczęściu i sile prawdziwej przyjaźni. Jest to sztuka dla dzieci, ale i dla ich rodziców. Autorka w prostej dramaturgii stawia pytanie – co jest ważniejsze:„zdobycze” materialne, czy przyjaźń? W sposób dostępny dla młodego widza występuje przeciwko modelowi współczesnego konsumpcyjnego społeczeństwa.


Spektakl wyreżyserowała polska reżyserka teatralna mieszkająca w Bułgarii Elżbieta Eysymont, która jest również autorką przekładu dramatu. Scenografia jest dziełem znanej plastyczki Swily Weliczkowej, a muzykę napisał kompozytor Mihail Sziszkow.

Sztuka zostanie zaprezentowana również podczas III Międzynarodowego Festiwalu Sztuk „Magia wiatru” (30.09.-04.10.2013) w Sliwen z udziałem autorki. Spektakl będzie grany na scenie Teatru Lalkowego w Sliwen przez cały sezon teatralny 2013 roku.

ŹRÓDŁO: INSTYTUT POLSKI W SOFII
http://institutpolski.org/?p=2283&lang=pl


Dodano 1. lipca 2013 roku

ДЪРЖАВЕН КУКЛЕН ТЕАТЪР - СЛИВЕН ЗАВЪРШАВА 51 – вия СИ СЕЗОН С ПРЕМИЕРА

27 June 2013 15:41, Eva Dyulgerova

На 28 юни 2013 г., от 19.00 часа, ДКТ - Сливен ще представи новия спектакъл в репертоара си „ПРИКАЗКА ЗА ЩАСТИЕТО”. Автор на пиесата е съвременната полска драматуржка и писателка Изабела Дегурска. Превод и режисура - Елжбета Ейсимонт. Сценография - Свила Величкова. Музика - Михайл Шишков. Текст на песните – Елза Лалева.

Участват актьорите: Стоян Дойчев, Елица Петкова, Евгения Ангелова и Катилей Кателиев.

Постановката е реализирана с подкрепата на Полски институт в София.

Спектакълът е вълнуващ разказ за щастието и силата на истинското приятелство. За щастието, което непрекъснато търсим, но не забелязваме в ежедневието си. За приятелството, без което се чувстваме самотни и ненужни…

„ПРИКАЗКА ЗА ЩАСТИЕТО” е пиеса за деца и за техните родители.

„По достъпен за малкия зрител начин "Приказката" критикува съвременния консумативен модел на живота. Поставя въпросът за това, кое прави човека щастлив - материалните "придобивки" или възможността за всекидневни контакти с близките ни, игри, разговори, даже общите неудобства и грижи.” споделя режисьорката на спектакъла. „ Привидно простичката фабула носи ясно послание, което зрителите ще запомнят за дълго - нищо купено не може да замести ПРИЯТЕЛСТВОТО. Историята е трогателна и същевременно много забавна.” продължава г-жа Ейсимонт.

Елжбета Ейсимонт е родена и израснала в Полша. Завършила е театралния институт в Краков, специалност куклено актьорско майсторство. В България е от 1976 г. ПРИКАЗКА ЗА ЩАСТИЕТО” е третото представление на Елжбета Ейсимонт в ДКТ – Сливен. Един от първите спектакли в кариерата на режисьорката е поставен също на сцената на ДКТ – Сливен. Това е представлението „Тайнственото чекмедже” от Юлиуш Волски - сезон 1980/1981. През декември 1994 г. г-жа Ейсимонт поставя в Сливен авторския си спектакъл „Коледна приказка”.

„Избрахме да завършим сезона с реализацията на тази пиеса, защото мисля,че темата и посланието на спектакъла са изключително силни и актуални.” , разказва Директорката на театъра Ефимия Павлова.

ДКТ – Сливен завършва един изключително успешен сезон с реализирани 6 премиери, повече от 10 участия в национални и международни фестивали и 8 номинации и награди. „Горда съм, че въпреки трудното време, в което живеем, сливенският куклен театър работи успешно, оценен е достойно и се радва на обичта на публиката”, допълва г-жа Павлова.

http://new.sliven.net/sys/news/index.php?id=113757&l=en

W DOŚĆ SWOBODNYM TŁUMACZENIU :)

Teatr Lalek - Sliwen kończy sezon 51 - PREMIERĄ


27 czerwca 2013 15:41, Eva Dyulgerova

W dniu 28 czerwca 2013 r., o godzinie 19.00, Tetar Lalek w Sliwen zaprezentuje nowy spektakl pt. "Bajka o szczęściu." Autorką scenariusza jest współczesna polska dramaturżka i pisarka Izabela Degórska. Przekład i reżyseria - Elżbieta Eysymont. Scenografia - Swila Wieliczkowa. Muzyka - Michaił Sziszkow. Teksty piosenek - Elza Lalewa.

Osada: Stojan Dojczew, Elica Petkowa, Ewgenia Angelowa i Katilej Katelijew.

Produkcja realizowana jest przy wsparciu Instytutu Polskiego w Sofii.

Spektakl to opowieść o szczęściu i sile prawdziwej przyjaźni. Szczęściu, którego się ciągle szuka, ale nie widzi w życiu codziennym. Przyjaźni, bez której czujemy się samotni i bezużyteczni ...

"Bajka o szczęściu" to przedstawienie dla dzieci i ich rodziców.

"W sposób zrozumiały dla małych widzów <Bajka...> krytykuje dzisiejszy konsumpcyjny model życia. Pyta o to, co sprawia, że ​​człowiek jest szczęśliwy -  materialne dobra, czy możliwość codziennego kontaktu z naszymi bliskimi, zabaw, rozmów, czy nawet dzielenia trosk", mówi reżyser spektaklu. "Zaskakująco prosta fabuła z jasnym przesłaniem, które widzowie będą pamiętać przez długi czas - nic, co możesz kupić, nie zastąpi przyjaźni. Historia jest wzruszająca i bardzo zabawna." Kontynuuje pani Eysymont.

Elżbieta Eysymont urodziła się i wychowała w Polsce. Absolwentka Instytutu Teatralnego w Krakowie, specjalność:  teatr lalek. W Bułgarii od 1976. "Bajka o szczęściu" to trzecie przedstawienie Elżbiety Eysymont w Teatrze Lalek w Sliwen. Jednym z pierwszych w jej karierze reżysera była wystawiona na scenie teatru w Sliwen "Tajemnicza szuflada" Juliusza Wolskiego - sezon 1980/1981. W grudniu 1994 r., pani Eysymont była współautorką spektaklu
„Коледна приказка” wystawianego w Sliven.

"Zdecydowaliśmy się zakończyć sezon realizacją tej sztuki, ponieważ temat i przesłanie spektaklu są niezwykle silne i aktualne." powiedziała dyrektorka teatru Efimia Pawlowa.

Państwowy Teatr Lalek w Sliwen zakończył niezwykle udany sezon obejmujący 6 premier, ponad 10 występów na krajowych i międzynarodowych festiwalach oraz 8 nominacji i nagród.
"Jestem dumna, że pomimo trudnych czasów, w których żyjemy, nasza praca jest dobrze oceniana i cieszy się powodzeniem wśród publiczności" mówi pani Pawlowa.

Źródło: SLIVEN.NET




Dodano 18. marca 2013 roku

Szczęścia nie kupisz

Kiedy  po obejrzeniu spektaklu przeczytałam na stronie teatru Baj informację, że premiera odbyła się ... 9 lat temu – byłam  zdumiona. Bardzo pozytywnie. Dlaczego? Ponieważ aktorzy grali przy pełnej sali (jak to bywa po premierach), widownia reagowała gromkimi brawami i ... wzruszeniem. Chociaż właściwie przebieg i zakończenie bajki można było (przynajmniej dorosłym) przewidzieć to nic nie szkodzi.

Klasyczna walka dobra ze złem, białej postaci z czarną  pokazała dzieciom co warto wybierać a czego się wystrzegać. Choć momentami szala przechylała się na korzyść czarnego Handlarza  – ostatecznie, oczywiście, zwyciężyło dobro, co daje olbrzymią nadzieję, że nawet jeśli się wątpi, błądzi – zawsze jest możliwość zmiany.

Gospodarz, którego skusiły atrakcyjne przedmioty, wabiony zachętami, reklamą, posiadaniem – oddał w zamian swoich przyjaciół – kogucika, świnkę i myszkę. Niedługo cieszył się nabytymi „cudeńkami” - cóż, został sam, trawiony smutkiem i żalem. Próbował rzeźbić swoich przyjaciół z drewna... Wyruszył w poszukiwaniu, otarł się o Śmierć, która jednak go nie chciała. On miał jeszcze sporo do zrobienia, naprawienia, bo zrozumieć już mu się udało. 

Opowieść Izabeli Degórskiej sama w sobie jest wzruszająca i wartościowa, poruszająca struny wrażliwości. Ale i gra aktorska, pełna emocji, uczyniła z tej sztuki coś, co ogląda się z otwartymi oczami, uszami i sercem. Aktorzy grali całymi sobą, piosenki same wpadały w ucho, ciekawym pomysłem było to, że te same postacie przedstawiane były przez różne rodzaje lalek, pokazywali się też widzom sami aktorzy. Nie było efektów specjalnych, multimedialnych projekcji, raczej rozwiązania klasyczne, ale nie było to potrzebne. Natomiast scena z wyrzeźbionymi przez Gospodarza przyjaciółmi – robiła wrażenie.

Gdy spektakl zmierzał do końca – czuło się żal, że oto zaraz opadnie kurtyna. A potem długo można było rozmawiać  z dziećmi o tym, co to znaczy mieć przyjaciół, dokonywać wyborów i poszukiwać szczęścia... Czasem a może nawet często można je znaleźć nie w zamorskich krajach, ale we własnym ogródku.


Mama Anna






10. marca 2012

Fotorelacja w Gazecie Lubuskiej z przedstawienia BALLADA NA TRZY BIURKA - Teatr Kwadrat, Żagań

  


   

   

   



Dodano 4. listopada 2011 roku

Wampiry ze Szczecina atakują w Poznaniu

Kilkadziesiąt osób przyszło w środę wieczorem do Charlie Monroe Kino Malta, by spotkać się z Izabelą Degórską, autorką pierwszej polskiej wampirycznej powieści – „Pamięć krwi”.
Było mrocznie i krwisto, autorka opowiadała o swoich fascynacjach podziemiami, pracy dziennikarskiej, która pomagała w pisaniu powieści oraz o tworzeniu postaci z krwi i kości, nawet jeśli są nieumartymi. Przed spotkaniem udało się nam zamienić kilka słów z Izabela Degórską.

Izabela Degórska: A już czytałeś książkę?

Radek Rakowski: Przyznaję się, że jeszcze nie.

To zachęcam, ponieważ sporo rozgrywa się w szczecińskim środowisku dziennikarskim. Koledzy pracujący dla mediów dopatrywali się w postaciach coś od siebie, a jeden z bohaterów ma na imię Radek..

OK. Już nabrałem apetytu, ale czy aby na pewno opowieść jest krwista?

Jak może być opowieść o wampirach, żeby się krew nie lała? Tak musi być! Inaczej robi się z tego powieść dla pensjonarek. Chociaż jest dużo czytelniczek (czytelników pewnie mniej), które taką literaturę preferują. Chciałam coś innego, coś z pazurem, bardziej dla dorosłych.

Czyli dla kogo jest „Pamięć krwi”?

Jest dla czytelników płci obojga. I co więcej, bardzo długo - na etapie przygotowywania do wydania - tę powieść czytali sami mężczyźni. Nawet się trochę niepokoiłam, jak ją odbiorą panie. Bo teoretycznie, tym docelowym targetem miały być panie, które wchodzą w dorosłość, lub są dorosłe. Obawiałam się, czy prowadzenie fabuły, która ma bardzo wiele elementów sensacji, kryminału, horroru, będzie akceptowalne przez kobiety. Okazało się, że panie również lubią jak jest z pazurem, jak jest krwiście i jak jest silnie.

Poza kilkoma wyjątkami w Polsce nie mieliśmy do tej pory prawdziwej rodzimej wampirycznej powieści. Jak przygotowywałaś się do pisania?

Jednocześnie pracowałam nad innymi projektami i musiałam się jakoś w ten wampiryczny nastrój wprowadzić. Niektórzy włączają muzykę, a ja sięgałam po literaturę popularną. Patrzyłam co lubią czytać młodzi ludzie i to była dla mnie jakaś wskazówka. Nie wszystko mi się podobało, mogę nawet powiedzieć, że niektóre rzeczy były zupełnie nie w moim guście. Z dużym zainteresowaniem czytałam opinie czytelników na różnego rodzaju blogach, forach internetowych. Zaskoczeniem swojego rodzaju było to, że jest pewna grupa czytelniczek, które sięgają po taką literaturę ponieważ bardzo je interesują sceny erotyczne. Autor, a przeważnie autorka, wprowadza je w jakąś fabułę, historię, która pobudza wyobraźnię czytelniczki i dla niej jest to bardziej interesujące niż dla mężczyzn oglądanie filmów, które ich maja pobudzać.

Czy będzie ciąg dalszy?


Zobaczymy. Ciąg dalszy pisze się dla czytelników. Jeśli będzie zainteresowanie t ą powieścią, jest duża szansa.

A jak się pisze o wampirach?

Fajnie!

Książkę Izabeli Degórskiej Pamięć krwi wydało poznańskie wydawnictwo Zysk i Sk-a. Jednak jeśli liczycie, że może być ona doskonałym prezentem dla dzieci uwielbiających opowieści w stylu sagi Zmierzch, to się mylicie! Sama autorka przyznaje, że nie dałaby jej do czytania swojej córce. Zbyt dużo w niej jest brutalności i przemocy, by była to lektura dla młodszych.





Dodano 12. września 2011 roku

PAMIĘĆ KRWI sprowokowała kolejnych
recenzentów i blogerów do opracowania własnych opinii.
Zaintresowanych zapraszam na następną porcję recenzji zamieszczonych na poniższych stronach internetowych:

http://www.rpg.sztab.com/ksiazki,Izabela-Deg%C3%B3rska---Pami%C4%99%C4%87-krwi,3229.html
http://agnesja-recenzje.blogspot.com/2011/08/pamiec-krwi-izabela-degorska.html
http://www.darkplanet.pl/IzabelaDegArskaSPami--Krwi-42972.html
http://okiem-recenzenta.blog.onet.pl/143-Pamiec-krwi-Izabela-Degore,2,ID434479832,RS1,n

oraz wywiad przeprowadzony przez Agatę Pasek dla Stetinum.pl
http://www.kultura.stetinum.pl/pl/wiadomosci/kultura_/Wampiryzm_opanowal_Szczecin


------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dodano 2. sierpnia 2011 roku

W mediach pojawiły się nowe recenzje i notatki prasowe dotyczące mojej powieści pt. PAMIĘĆ KRWI.
  Ponieważ niektóre z nich zawierają spoilery lub opisują dość szczegółowo różne wątki,
postanowiłam ograniczyć ilość zamieszczanych przedruków.
Zainteresowanych zapraszam na poniższe strony.

Na blogu BAZGRADEŁKO pisze Ania (orchiss)
http://bazgradelko.blogspot.com/2011/07/pamiec-krwi-izabela-degorska.html

CO SIĘ KRYJE POD SZCZECINEM? Na wp pisze Sara Malicka
http://ksiazki.wp.pl/rid,4745,tytul,Co-sie-kryje-pod-Szczecinem,recenzja.html

Na portalu SZTUKATERIA piszą Agniecha i LadyBoleyn
http://www.sztukater.pl/ksiazki/ksiazki_pamiec_krwi.html

WAMPIRY MIESZKAJĄ W SZCZECINIE - w Gazecie Wyborczej Szczecin pisze Ewa Podgajna
http://szczecin.gazeta.pl/szczecin/1,34938,9957494,Wampiry_mieszkaja_w_Szczecinie__Przeczytaj.html

POLSKIE WAMPIRY WYCHODZĄ NA ŻER -
na stronie dlalejdis.pl pisze Ewa Podleśna-Ślusarczyk
http://dlalejdis.pl/artykuly/polskie_wampiry_wychodza_na_zer/







Dodano 18. lipca 2011 roku



Poczucie humoru w wersji dla zaawansowanych krwiopijców

13.07.2011

I. Degórska, Pamięć krwi, Poznań: Zysk i S-ka 2011, 332 s.

„Sama przeczytałam jakieś trzy tony wampirycznych horrorów i żaden, ale to absolutnie żaden wampir nie powiedział tam nawet jednego słowa po polsku” – w ten sposób Izabela Degórska na łamach ZwB zachęca do lektury Pamięci krwi, swojej najnowszej powieści. Dlaczego cytuję te słowa? Nie dlatego, żebym potrzebowała jakiejkolwiek motywacji do spędzenia czasu nad tą książką, gdyż już w chwili publikacji notki w serwisie dosysałam się łapczywie do lektury w każdej możliwej wolnej chwili. Po prostu w momencie, w którym przeczytałam tę wypowiedź, uświadomiłam sobie, że to niestety prawda! Nie poznałam wcześniej ani jednego wampira mówiącego w naszym języku! A tutaj każdy zna język polski – są nawet i lingwiści, którzy potrafią porozumiewać się również po rosyjsku, niemiecku czy francusku. A na dodatek cała historia wartko i z wampirzym pazurem toczy się – można by rzec: za płotem – w... Szczecinie. Czy nie tego pragnął każdy sympatyk literatury wampirycznej? Zobaczyć wreszcie – choćby i w wyobraźni – tak popularnie Istoty Mroku na naszym terenie!

Milena Chmielnik, sympatyczna dziennikarka „Wiadomości” w trakcie zbierania materiału do kolejnego artykułu trafia na trop morderstwa, które miało miejsce w tunelach pod Szczecinem. Ten sam temat postanawia badać także rudzielec Radek, pracujący dla konkurencyjnego dziennika „Goniec”. Rywalizacja między nimi wydaje się nieunikniona, jednak Milena zmuszona jest skoncentrować się także na nieco bardziej osobistym „temacie” – jej przyjaciółka Małgosia niepokoi się o swojego brata Darka, który od pewnego czasu zaczął się dziwnie zachowywać. Dziennikarka, związana niegdyś z chłopakiem, postanawia porozmawiać ze swoim ex i sprawdzić, czy obawy Małgosi są rzeczywiście zasadne. Ich spotkanie kończy się jednak w nieoczekiwany sposób – po nocy spędzonej z Darkiem Milena odkrywa, że z nią również zaczyna dziać się coś dziwnego, że staje się... wampirem!

Na swojej stronie internetowej autorka pisze: „Mojej bohaterce bliżej do Sookie Stackhouse (...) niż do Belli Swan”. Każdy czytelnik zorientowany w wampirzych klimatach z pewnością doskonale zrozumie, o co chodzi. Milena nie wodzi zakochanymi oczami za wybranym wampirem, a jej życie nie upływa na ciągłym wzdychaniu do niego (choć w kolejce pojawiają się coraz to nowi amatorzy jej wyeksponowanych dzięki przemianie wdzięków), jest ciekawa swojej nowej osoby i stara się dopasować do roli, którą przyszło jej teraz odgrywać.

A przy tym nie jest pozbawiona poczucia humoru – a nawet sarkazmu – co niezwykle bawi czytelnika poznającego perypetie damsko-męskie z jej udziałem. Cała książka jest zdecydowanie odważniejsza od sagi Zmierzch i skierowana do starszego czytelnika, co również zbliża ją bardziej do Czystej krwi. Nie brak tu scen zarówno brutalnych, jak i niezwykle zmysłowych – oj, Milena łatwo poddaje się czarowi chwili. Wszystko to okraszone jest wprawnie napisanymi dialogami, pozwalając czytelnikowi łatwo i szybko płynąć po kolejnych rozdziałach i chłonąć perypetie Mileny po stronie Istot Mroku.

„Wampiryzm nie sprzyja poczuciu humoru. Co zabawnego może być w siorbaniu z czyjejś szyi?” (s. 310) – nie wierzcie w te słowa, w powieści Degórskiej jest zdecydowanie zabawnie. Owszem, nie przez cały czas, ale wystarczająco często, żeby nabrać dystansu do mrocznych scen i obdarzyć Milenę (a także niektóre inne wampiry) czytelniczą sympatią. Jest to co prawda zdecydowanie czarny humor, czasem może i makabryczny, ale bawi – oj, bawi!

Muszę przyznać, że Izabela Degórska swoją książką mnie zaskoczyła, a nie spodziewałam się, że po tylu historiach o krwiopijcach, które przeczytałam, będzie to jeszcze możliwe. Pamięć krwi stawiana w jednym szeregu ze Zmierzchem i Czystą krwią (trudno bowiem uniknąć takiego porównania) nie tylko doskonale się broni, ale jest od obydwu tych pozycji zdecydowanie lepsza! Otacza ją baśniowa aura (ot, choćby scena, w której Milena poznaje tajemniczą Marię), a konstrukcja historii jest o wiele bardziej dopracowana. Widać tu jasny koncept, pomysł jest rozwijany powoli, ale z konsekwencją, doskonale budując klimat opowieści. Pamięć krwi nie jest tylko pretekstem do wgryzania się w każdą możliwą napotkaną szyję, jest niezwykle ciekawie zaprojektowaną przygodą, która z zadziwiającą siłą porywa czytelnika. Degórska pokazuje, że żeby mieć dobrą opowieść o wampirach, nie wystarczy po prostu pisać o wampirach – trzeba mieć na to pomysł. I ona go ma!

Na koniec warto wspomnieć o nowatorskiej – cóż, przynajmniej ja się jeszcze z tym nie spotkałam – koncepcji tytułowej pamięci krwi. Ten właśnie motyw przypadł mi szczególnie do gustu podczas lektury, właśnie z powodu swojej innowacyjności. Jest to coś, z czego chyba nikt inny jeszcze nie skorzystał, i jest doskonałe! Po szczegóły zapraszam do lektury, każda kolejna uwaga mogłaby popsuć poznawanie wątku, a jest on zdecydowanie jedną z najlepszych stron tej powieści.

Niezwykle przyjemnie spędziłam te kilka godzin nad lekturą Pamięci krwi. I nie pamiętam, czy kiedykolwiek bawiłam się tak dobrze historią o wampirach. Powieść jest zarówno mroczna, jak i zabawna, baśniowa i realna, czasem budząca grozę, czasem smutek. Jest doskonałą lekturą na lato, bo chyba żadna inna pora roku nie sprzyja tak gorącym i sprzecznym emocjom. A jeśli przed zaśnięciem wyda się wam, że czujecie na szyi chłód wampirzych zębów, cóż... przecież właśnie tego oczekiwaliście po elektryzującej i rozbudzającej wyobraźnię wampirzej lekturze!

Marzena Kieres


ŹRÓDŁO:  http://www.zbrodniawbibliotece.pl/ksiegozbior/2198,poczuciehumoruwwersjidlazaawansowanychkrwiopijcow/




Dodano 12. lipca 2011 roku



Powieść o szczecińskich wampirach


Ludzie to smaczny bufet…


Rozmowa z Izabelą Degórską, autorką książki „Pamięć krwi”


-Czy to prawda, że inspiracją do napisania książki „Pamięć krwi" był cykl artykułów w „Kurierze Szczecińskim" o podziemnym Szczecinie?

- Tak, był jedną z inspiracji. Historie o podziemiach ciągnących się pod naszym miastem docierały do mnie różnymi kanałami. Olbrzymie schrony i rozległa sieć połączeń między odległymi od siebie miejscami pobudzały wyobraźnię. Zwłaszcza, że mroczne korytarze przemierzały również bardzo bliskie mi osoby, a ich historie – z pierwszej ręki – były bardzo barwne. Wspomniane wcześniej artykuły – szczególnie te opatrzone fotografiami – wciąż dostarczały nowych informacji i nie pozwalały o nich zapomnieć. Tajemnicze podziemia wydały mi się doskonałym tłem do powieści, której bohaterami są wampiry. Bo jeśli miałyby gdzieś mieszkać istoty, którym szkodzi słoneczne światło – gdzie byłoby im… wygodniej? A stąd już tylko mały krok do podziemnego miasta, w którym rządzą wampiry. Artykuły w Kurierze zaowocowały czymś jeszcze. Jednym z bohaterów Pamięci krwi jest wścibski reporter – autor artykułów o podziemnym mieście…

- Wampiry to obecnie modny temat w literaturze i filmie. Czy jakiś tytuł np. powieści był dla ciebie niejako przewodnikiem po świecie wampirów?

- To prawda, wampiry mają się dobrze. Kiedy pisałam powieść nie szukałam gotowych wzorców, co najwyżej chciałam, aby Pamięć krwi czerpała z tego, co najlepsze. Mojej bohaterce Milenie najbliżej do Sookie Stackhouse (Czysta krew) - i wiekiem, i zadziornym charakterkiem. Wiecznie potykająca się o swoje nogi Bella Swan (Zmierzch)  jest wręcz jej przeciwieństwem. Wprawdzie czasem Lenka sobie pochlipie, bo nieźle dostaje w kość, ale potrafi pokazać zęby. I to dosłownie. Świat, w który wchodzi, to sprawnie funkcjonujące społeczeństwo stworzone przez współczesne wampiry. Są silne, seksowne, wiecznie młode i – inaczej niż we wspomnianych pozycjach - żywe. Dla tych na górze hierarchii, ludzie niewiele są warci, to tylko smaczny bufet… 

W powieści pada jedno bezpośrednie nawiązanie do klasyki gatunku – to Blade. Pewien wpływ miał też… Drakula. Kiedy oglądałam jego różne ekranizacje, zastawiałam się nad tym, jak funkcjonowałby umysł istoty żyjącej setki lat? Co sprawiałoby, że pragnie wciąż żyć? Milena jeszcze nie stawia sobie pytań o sens takiego istnienia, ale ci, którzy przemienili się przed nią – tak.

- Czy opisując postaci w powieści miałaś na myśli konkretne osoby w Szczecinie? Bohaterką jest bowiem młoda dziennikarka. W powieści pada też nazwisko aktorki Pleciugi...

- Pewne cechy prawdziwych osób – z pewnością. Jestem przekonana, że kilku czytelników znający mnie osobiście znajdzie tam swoje krzywe odbicie. To właśnie dzięki temu te postacie są – mam nadzieję – takie żywe. Mają bowiem swoje słabości, pasje i mroczne tajemnice. A żeby było sprawiedliwie, główną bohaterkę obdarzyłam… swoim osobistym sarkazmem. Trudno, tak wyszło. Przynajmniej na pociechę jest urodziwa. Fakt, że w „Pamięci krwi” pada nazwisko identyczne jak znanej w naszym mieście aktorki - w ramach tej powieści nie ma żadnego znaczenia. Gdyby jednak kiedyś powstała kontynuacja… kto wie, dokąd to zaprowadzi?

Monika GAPIŃSKA, KURIER SZCZECIŃSKI 8-10 lipca 2011 Nr 131



Dodano 30. czerwca 2011 roku






PAMIĘĆ KRWI
Izabela Degórska

RECENZJA GILDIA

Lubię każdy rodzaj literatury: ten, gdzie strzelają, ten, gdzie się całują, także ten, w którym wielkie statki gwiezdne latają do odległych planet, a nawet ten, w którym krasnoludy piją piwo i machają toporami. Teoretycznie, szansę gotów jestem dać każdemu pomysłowi. Prawie każdemu. Są bowiem motywy, których nie czytuję w szczególności. Mając pamięć słabą i niestabilną, mogę przywołać zaledwie jeden, dyżurny lejtmotyw działający na mnie jak Raid na komary, woda na koty lub… czosnek na wampiry. Zresztą, ten ostatni przykład jest najbardziej właściwym, bowiem właśnie o krwiopijców chodzi. Były czasy, kiedy sporadycznie trafiające na karty powieści stworzenia mroku bawiły mnie, a nawet ciekawiły. Cóż, to se ne wrati, jak krzyczały diwy z Tatu. Mądrzy ludzie wiedzą, że nawet najlepszym szampanem można się udławić i prawdziwość tego powiedzenia sprawdziła się w pełni, kiedy rynek – ba! nie jeden, ale wszystkie rynki wszechświata! – utonęły w powodzi historii wampirycznych wszelkich sortów (ze szczególnym uwzględnieniem klasy C). Idąc do księgarni, trafiało się na wampiry, włączając telewizor oglądało się w akcji ich kły, nawet w teatrach próbowano rozlewać sztuczną krew i był naprawdę taki okres, kiedy aż strach było zajrzeć do lodówki, o otwieraniu przysłowiowej konserwy nie wspominając… Przejdźmy do rzeczy. Ten obfity wstęp służy tylko jednemu: uprawomocnieniu katharsis, którego zaznałem dzięki lekturze „Pamięci krwi”. Powieść Izabeli Degórskiej przełamała urok – chyba znowu jestem w stanie czytać o wampirach! Oczywiście, dla pewności, przez jakiś czas nie pójdę do księgarni, odczekam jeszcze dwie mody… Wiadomo: od przybytku głowa boli!

Bohaterką „Pamięci krwi” jest Milena, młoda, blondwłosa dziennikarka obsługująca drugorzędne evergreeny, odstępująca towarzyszom w piórze i dyktafonie naprawdę smakowite i – nomen omen – krwawe kawałki. Milena jest zbyt słaba, aby przeorać redakcyjną rzeczywistość i awansować na miarę swojego talentu. Dzieje się tak, dopóki któregoś przypadkowego wieczoru nie zjawia się w mieszkaniu byłego chłopaka, Darka. Nie wie, że jej eks całkiem niedawno został wampirem – na własne życzenie! – i teraz stanowi zagrożenie. 

Dziewczyna zostaje zgwałcona i zraniona, lecz prawdziwy problem wychodzi na jaw dopiero później: Darek rozpoczął jej transformację w krwiopijcę. Milena nie dość, że sama przemienia się w wampira, to jeszcze – jak się rychło okazuje – wampira niezwykłego. Silniejsza niż nowi pobratymcy, niczym sam Blade poszczycić się może największą z przewag: jako jedyna jest w pełni odporna na promienie słoneczne. Wkrótce młoda ale już nieśmiertelna dziennikarka staje się zwornikiem zażartej walki. Wampiry występują przeciwko sobie, odżywają dawne krzywdy, rodzą się i upadają sojusze. Wiele z mrocznych wydarzeń, które niczym tajfun przemykają przez mroczne rejony Szczecina spowodowanych jest tajemnicą i mocą jej krwi.

Izabela Degórska nie jest pierwszym polskim twórcą, który wziął się za bary z wampirzym tematem – by wspomnieć tylko „Nocarza” Magdaleny Kozak. Nie wdając się w zbędne szczegóły, można osądzić, że wyszła z tej próby obronną i prawie w ogóle niezakrwawioną ręką. Złożyło się na to kilka czynników. Przede wszystkim ciekawe postaci, dość różnorodne, nietuzinkowe, w miarę autentyczne i niepachnące papierem. W szczególności zaś niepachnące papierem zagranicznym, bowiem Degórska eksploatując motyw równie nietutejszy jak Halloween, znalazła na niego patent lokalny. Milena, Darek, Dorian (ostatnio wraca moda na to imię, nawiasem mówiąc…), Otto, Grisza, Fidiasz… każda z tych osób jest jakimś unikatem, a utkana z ich działań mozaika wydarzeń robi odpowiednie wrażenie. Kolejny atut powieści to sensownie przemyślana fabuła uszlachetniona sprawną narracją. Opowieść została skonstruowana z wykorzystaniem retrospekcji przeplatającej się z wydarzeniami bieżącymi – metoda nie unikalna, ale i nie banalna, tutaj dała wyjątkowo dobre efekty.  Na koniec zaś – z angielska rzeklibyśmy last but not least – styl i warsztat: dojrzałe, całkiem bogate, bardzo porządne. Nieliczne wpadki – tu i tam zaszwankowało fabularne i logiczne kontinuum, gdzieś indziej zęby pokazał deus ex machina – zdają się nie przeszkadzać w pozytywnym odbiorze całości.

„Pamięć krwi” to pozycja przyjemna w lekturze, nieprzesadzona w żadną stronę. Swojska, naturalna, wciągająca. Intrygująca i zaciekawiająca. Pozbawiona pustej, napuszonej głębi, jaką tak często skażone są opowieści o wampirach. Słowem: jest to książka warta polecenia i to nie tylko wielbicielom wampirzych tematów.

Autor: Sir Alexander
Korekta: Zunia
28 czerwca 2011

http://www.literatura.gildia.pl/tworcy/izabela-degorska/pamiec-krwi/recenzja



Źródło: Kurier Szczeciński, wtorek, 28. czerwca 2011:










Dodano 23. czerwca 2011 roku

RECENZJA KOSTNICA

PAMIĘĆ KRWI Izabela Degórska

Zapomnijcie o wampirach rodem z bajek dla dzieci. O miłych stworzeniach bardziej martwiących się o ludzi niż o własne przetrwanie. W Pamięci krwi nikt się żywymi nie przejmuje. Ludzka rasa to bufet i zabawka dla zabicia czasu. Tak, w naszym kraju mieszkają stworzenia, o których wolelibyśmy nigdy nie usłyszeć.

Milena jest młodą dziennikarką próbującą zdobyć uznanie na rynku wydawniczym. Szukając chwytliwego tematu na artykuł, trafia na trop zagadkowych morderstw w podziemiach Szczecina. W tym samym dniu, dostaje też informacje o osobliwym zachowaniu swojego byłego chłopaka - Darka. Kiedy za namową przyjaciółki decyduje się go odwiedzić, ten niespodzianie się na nią rzuca i pozbawia przytomność. Po przebudzeniu dziewczyna znajduje na ciele dziwne ślady i orientuje się, że gdzieś umknęły jej cztery dni z kalendarza. Jednak to nie to, jest jej największym problemem, ale przemiana, którą właśnie przechodzi.

Porównując powieść pani Izabeli do innych dzieł z gatunku, trzeba przyznać, że wypada ona na naprawdę światowym poziomie. Mnie, głównie za sprawą natury jej bohaterów, jak i otaczającej ich aury erotyzmu, kojarzyła się ona trochę z serią True Blood. Tutejsze wampiry również są nieokrzesane, władcze i drapieżne, ale znajdują się wśród nich outsiderzy o spokojniejszym i bardziej litościwym usposobieniu. Na uwagę zasługuje jednak przede wszystkim proces transformacji głównej bohaterki. Powolny, oddany w każdy detalu, jest dzięki temu mocno sugestywny i zaskakujący. Z kolei moment, w którym Milena odkrywa swoje nowe "uzębienie", zapada w pamięć odbiorcy ze zdwojoną siłą.


Autorka z wykształcenia jest dziennikarką, mieszkającą w Szczecinie i z tego też powodu, książce nie brak autentyczności oraz odniesień do rzeczywistych miejsc i wydarzeń. Jestem pewna, że mieszkańcy miasta bez trudu rozpoznają większość scenerii w których odbywa się akcja. Natomiast ci bardziej dociekliwi, wyruszą w podróż śladami Fidiasza i reszty mrocznej świty.

Powieść w warstwie językowej jest lekka i przyjazna czytelnikowi, a wprowadzenie obcojęzycznych zwrotów dodaje jej zadziorności. Intryga skonstruowana została dość prosto, ale za to z pomysłem. Nie znajdziemy tu zbędnych udziwnień czy naciągania faktów, ale jest za to sporo humoru i autoironii. Użyte retrospekcje oraz wątki poboczne krok po kroku się zazębiają, budując w ten sposób napięcie i urozmaicając fabułę. Niestety chwilami poszczególnym wydarzeniom brakuje nieco dynamiczności. Historia jako całość podsyca apetyt na więcej i nie nudzi, ale żeby było idealnie jeszcze trochę jej brakuje.
   
Pamięć krwi jak na polski rynek wydawniczy, jest powieścią oryginalną i odważną. Wielu już pisało o wampirach, lecz zazwyczaj były to marne kopie zachodnich książek. Akcja osadzona w odległych zakamarkach Ameryki czy Europy, o których przeciętny odbiorca nie ma zazwyczaj bladego pojęcia, nijak miała się do naszych realiów. Ale jak widać, również ojczysty grunt, świetnie spisuje się jako tło do walki wampirzych rodów. Mam nadzieję, że książka zbierze dobre recenzje, a autorka pokusi się o dalszy ciąg przygód Mileny i Darka. I niech to będzie jej najlepszą rekomendacją.

Izabela Degórska "Pamięć krwi"
Ilość stron: 334
Wyd. Zysk i S-ka
Poznań 2011
Ocena: 5/6

VARIA

http://www.kostnica.com.pl/pamieckrwi.htm

Wywiad z Izabelą Degórską, autorką Pamięci Krwi

Izabela Degórska to osoba o wielu talentach oraz rozległych zainteresowaniach. Dotychczas pracowała między innymi jako: dziennikarka telewizyjna, twórczyni scenariuszy do seriali telewizyjnych, producentka teledysków, a nawet autorka bajek dla dzieci. Teraz postanowiła stawić czoła wampirycznym kanonom i napisać o nich pierwszą polską powieść z prawdziwego zdarzenia. Do premiery Pamięć krwi zostało jeszcze kilka dni, a tym czasem, żeby umilić sobie okres oczekiwania, zapraszam do przeczytania krótkiego wywiadu z autorką. 

>> Dziennikarstwo i pisarstwo to z pozoru bliźniacze dziedziny, które jednak dużo się od siebie różnią. Jak narodził się u Pani pomysł na twórczość literacką?

Od zawsze coś wymyślałam. Najpierw były to wiersze, potem piosenki. W pewnym momencie zaczęłam pisać fantasy i bajki. A dalej samo już poszło.

>> A co Panią inspiruje i jak wygląda proces twórczy?

Inspiracją jest czasem jakieś skojarzenie, zasłyszana historia lub sugestywny sen. Mam też folder w komputerze, w którym archiwizuję ciekawostki z internetowych witryn informacyjnych. Rzeczywistość bywa bardziej zaskakująca od ludzkiej wyobraźni.
W przypadku PAMIĘCI KRWI jedną z inspiracji były docierające do mnie różnymi kanałami opowieści o przepastnych podziemiach rozciągających się pod Szczecinem. Miasto pod miastem wydało mi się idealnym tłem do wydarzeń niezwykłych i tajemniczych.
Sam proces twórczy jest bardzo przyjemny, zwłaszcza kiedy piszę powieść. Mogę sobie wtedy poszaleć i nie muszę dumać, czy dana postać, czy scena jest niezbędna. W scenariuszach nie ma tak dobrze – pisanie przypomina tworzenie misternej konstrukcji, co wymaga wiedzy i sporej dyscypliny. A właśnie swoboda twórcza, to jest to, co tygryski lubią najbardziej. :)

>> Dość powszechnie mówi się, że Polacy nie mają smykałki do tworzenia horrorów. Dlaczego postanowiła się Pani zmierzyć właśnie z tym, dość niełatwym gatunkiem?

Naprawdę tak mówi się o polskich horrorach? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Co do mojej powieści, to świat wampirów trudno ująć w inny gatunek literacki. Chociaż, teoretycznie, mogło być romantycznie i przy świecach.…
Sam horror nie jest mi obcy – opublikowałam wcześniej dwa opowiadania w turpistycznych, dość mrocznych klimatach (Magazyn Fantastyczny). Groza, która dotyka ludzkiej natury jest bardzo powabna literacko.

>> Obecnie rynek przepełniony jest powieściami opowiadającymi o losach wampirów. Co było powodem, że zdecydowała się Pani właśnie na takich bohaterów?

No tak, wydało się. Nie pomyślałam. Powinnam była napisać o aniołach, wiedźmach, albo wilkołakach. A tak serio, to brakowało mi „wampirów w Polsce” - takich z krwi i kości. 
No i szczerze mówiąc, kiedy pochłania mnie projekt, „nie decyduję się” na bohaterów. Tylko z pozoru mam wpływ na to, jacy są i co zrobią. Mogę sobie "w przerwie" wymyślać różne rozwiązania, a potem i tak dzieje się to, co ma się dziać. Moja rola jest dość ograniczona. Jeśli w historii moich bohaterów pojawia się mroczna przeszłość lub dramatyczne wydarzenia - podążam za nimi na tyle, na ile mi starcza "pary w palcach".

>> Trudno nie dostrzec kilku podobieństw między Panią a Mileną, czy jest to pewna forma alter ego?

Nie sądzę. Główna bohaterka jest dziennikarką, a ja mam za sobą 10 lat ganiania z mikrofonem – i niestety to wszystko, co śliczna Lenka ma ze mnie... No tak, jest jeszcze równie zgryźliwa i ironiczna. :)

>> Przyznam się, że losy Mileny i Darka bardzo przypadły mi do gustu. Jest szansa na ich kontynuację?

Cieszę się, że się podobało. A co dalszego ciągu - wszystko się może zdarzyć. To co było najbardziej pracochłonne – stworzenie świata, w którym rozgrywa się powieść, już za mną.

>> Na Pani stronie internetowej można przeczytać kilka scenariuszy sztuk teatralnych. Czy można je w tej chwili gdzieś zobaczyć na dużej scenie i jak narodziła się współpraca z teatrem? 

Moja współpraca z teatrem zaczęła się od konkursu na sztukę dla dzieci. Byłam laureatką takiego konkursu w 2001 roku. W efekcie tekst został wydrukowany w antologii i bardzo szybko trafił na scenę. Ostatnia premiera miała miejsce pod koniec kwietnia tego roku, w Katowicach. Tam, w nowym sezonie, zapewne pojawi się jeszcze moja BAJKA O SZCZĘŚCIU. Gdzie poza tym? Nie wiem, trzeba poczekać na wrześniowy repertuar. Odbyło 12 premier moich sztuk i niektóre teatry wciąż je grają.

>> Patrząc na Pani dorobek artystyczny widać mnogość zainteresowań. Co innego Panią pasjonuje prócz pisania. Jakieś hobby?

Kiedy mam czas - czytam, z uwagą śledzę informacje z dziedziny astronomii, nauki i medycyny, chodzę do teatru (najczęściej... lalkowego), oglądam filmy (ze szczególną przyjemnością w najstarszym kinie świata, które mieści się w Szczecinie). Czasem uczestniczę w jakimś wyczerpującym projekcie, np. w nagrywaniu psychodelicznego teledysku. No i mam swoje tajemnice, których nie zdradzę.

>> A jaką książkę lub film mogłaby Pani polecić naszym czytelnikom?

Polecam nieśmiertelny FOLWARK ZWIERZĘCY Georga Orwella, za mądrość, HOBBITA Tolkiena – za humor, no i jeszcze CIEŃ KATA Gene Wolfea. Wiem, że to starocie, ale bardzo je lubię.

>> Premiera książki zbiega się z rozpoczęciem wakacji, dając tym samym czytelnikom ciekawą lekturę na wolne chwile. Ma Pani już jakieś urlopowe plany, czy może najbliższe tygodnie zostaną poświęcone na promocję książki?

Planuję kilka krótkich wypadów urlopowych. Zbieram się też, żeby skończyć pewną komedię. Co do promocji książki, to jest to pytanie do wydawnictwa.

>> Gdzie w najbliższym czasie można się z Panią spotkać, jakieś wieczory autorskie?

Och, na to chyba muszę sobie najpierw zasłużyć. Dziś można do mnie jedynie wysłać e-maila. Wygooglować nazwisko, zajrzeć na moją stronkę i kliknąć w zakładkę KONTAKT. Odpowiadam, jeśli tylko mam dostęp do komputera.

>> Bardzo dziękuję za udzielenie wywiadu i życzę dalszych sukcesów.

Dziękuję również. I pozdrawiam miłośników horroru!

Wywiad został zrealizowany dzięki serwisowi Kostnica.

Varia

Źródło: http://od-deski-do-deski.blogspot.com/2011/06/wywiad-z-izabela-degorska-autorka.html


RECENZJA  QFANT

PAMIĘĆ KRWI Izabela Degórska

Kiedy dostałam propozycję zrecenzowania powieści o wampirach polskiego autora, zgodziłam się bez wahania i w ciemno, nie pytając nawet o nazwisko.

O tym, że Polacy dobrze piszą bez względu na obrany temat, przekonałam się już niejednokrotnie, więc bez większych obaw sięgnęłam po „Pamięć krwi” Izabeli Degórskiej.

Milena Chmielnik jest dziennikarką, która z powodu braku pewnych umiejętności (czyt. wchodzenia tu i ówdzie bez pomocy środków nawilżających) zaklinowała się na jednym z niższych szczebli kariery w szczecińskich „Wiadomościach”. Praca nie daje jej już satysfakcji, a w życiu osobistym wieje nudą. Jednak już niedługo. Zlecenie na artykuł o maszynie do niemal bezinwazyjnej wymiany instalacji pod jednym z najbardziej ruchliwych rond w Szczecinie sprawiło, że odkryła swoją przyszłość. A przyszłość ta, jak się dziwnie złożyło, była w kanałach, w których to nieszczęsne urządzenie miało pecha utknąć.

Splot wydarzeń oraz suma wejść, zagubień i wyjść ze szczecińskich podziemnych szlaków sprawiły, że Lena straciła nie tylko hodowaną z wielkim trudem pracę.

Po strasznej, tym bardziej, że nakrytej zasłoną niepamięci nocy z byłym chłopakiem Darkiem, dziewczyna budzi się na zakrwawionym prześcieradle i pokąsana w dość intymnym miejscu. Ale to dopiero początek dziwnych zdarzeń, które doprowadzą główną bohaterkę do bardzo dobrze rozwiniętej sieci kanałów pod miastem i do nowego życia – jako wampir.

Powieść, stety–niestety, zaczyna się dość standardowo, jeśli wziąć pod uwagę ten typ historii, i prowadzi nas bez zaskoczeń niemal do samego końca. Na szczególną uwagę zasługują jednak opisy miasta. Wprost widać, że autorce nie jest obcy żaden zakamarek, nawet meble w muzeum na zamku w Szczecinie.

No i bohaterzy! Ci są naprawdę barwni, wyróżniający się i żywi. Jak choćby Otto von Plauen i jego studiowana przez stulecia specjalizacja. Dariusz Putyjas – były chłopak głównej bohaterki – wręcz idealnie wcielił się w rolę „bubka” i typowego „kozaka”, a Małgosia to podręcznikowy przykład tego, co z ludzką psychiką może zrobić nadgorliwość i dewocja. Wszystkie postacie drugoplanowe są żywe i z krwi i kości, i jedynie trochę dziwi mnie, że Milena na ich tle wypadła nieco blado, przecież powinna grać pierwsze skrzypce. Jednak może dopiero się rozkręca i w kolejnych częściach pokaże, na co ją stać.

Tak więc pokuszę się o małe podsumowanie. Książka wybiega daleko przed zagraniczne pozycje o podobnej tematyce i na pewno zadowoli zainteresowanego nią Czytelnika. Ja natomiast dopiero niedawno odkryłam siłę naszych rodzimych autorów i dwa razy chętniej sięgam po nazwiska może jeszcze niezbyt dobrze znane – ale polskie.

Autor: Beata Tomaszewska
Korekta: Katarzyna Tatomir


    Źrodło:http://www.qfant.pl/index.php?option=com_k2&view=item&id=3481:izabela-deg%C3%B3rska-%E2%80%9Epami%C4%99%C4%87-krwi%E2%80%9D





Dodano 28. maja 2011 roku

Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek KATOWICE – DZIECIOM, edycja: 10. Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek „KATOWICE – DZIECIOM” (27.05.2011-01.06.2011)

Mocny początek


Pierwszy dzień 10. Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Lalek "Katowice - Dzieciom" przywitał widzów piękną majową pogodą, doskonałymi spektaklami i popołudniowym rozczarowaniem

Prezent na Dzień Dziecka

Oficjalne otwarcie jubileuszowego Festiwalu miało miejsce rano 27 maja na scenie głównej Ateneum przy ul. Św. Jana. Organizatorzy Festiwalu podziękowali gościom, patronom i sponsorom imprezy, zaprezentowali też w krótkiej formie planowany przebieg sześciodniowego katowickiego święta teatru i dzieci./.../

Mądrze, wzruszająco, najprościej

Jako pierwsi, jakoby „na rozgrzewkę”, na festiwalowej scenie zaprezentowali się gospodarze. Katowicki zespół, jak się okazało, nie bez przyczyny nazywany jest teatrem o bardzo wysokim i równym poziomie. „Bajka o szczęściu” Izabeli Degórskiej w reżyserii Janusza Ryla-Krystianowskiego urzekła zarówno dzieci, jak i dorosłych. Historia przyjaźni Staruszka (Marek Dindorf) z Myszką (ujmująca Katarzyna Kuderewska),
Świnką i Kogucikiem (przezabawni Krystyna Nowińska i Piotr Gabriel) , z pozoru prosta i dziecinna, niosła ze sobą bardzo mądre przesłanie, które na pewno na długo utkwi w pamięci wszystkich widzów.

„Bajka o szczęściu” stawia pytanie o to, co czyni człowieka szczęśliwym. W krótkiej historyjce autorka zawarła oskarżenie skierowane przeciwko współczesnemu konsumpcyjnemu społeczeństwu. „Człek szczęśliwy to ten, co ma w domu dużo gratów” – śpiewa Handlarz-Diabeł (mistrzowski czarny charakter Piotra Janiszewskiego, którego szatański śmiech przeraził chyba wszystkie dzieci na sali). Ta „gratofilia”, obsesja współczesnego człowieka w „Bajce…” jednak szczęścia nie daje. Staruszek, którzy sprzedał swych przyjaciół, by wejść w posiadanie wymarzonych skarbów – fajki, tabakiery i noża – w samotności gorzknieje, markotnieje i w końcu zdaje sobie sprawę, że bez ukochanych osób życie jest nic nie warte.

Katowicki Teatr Ateneum swoim przedstawieniem pokazał się w najlepszym świetle. Nie można sobie wyobrazić lepiej dobranego spektaklu otwierającego wyjątkowy, jubileuszowy Festiwal. /.../

Katarzyna Bojić, Dziennik Teatralny Katowice, 28 maja 2011
mod



Farsa to niesłychana, Pani zabiła Pana

"Mąż zmarł, ale już mu lepiej" Teatru "6 i pół"na XXXII Festiwalu Sztama w Olecku. Pisze Artur Mrozowski w portalu iolecko.com

Z farsą trudno jest. Farsę łatwo przeszarżować. Grubą krechą pociągnąć, do widza mrugać zbyt często i protekcjonalnie. Pozornie łatwo grać ją można, prosty wygłup efekt wzmocni, pointe podkreśli. Dlatego farsę grać trzeba umieć, często oszczędnie, w ryzach swe umiejętności trzymając.

Jeszcze trudniej farsę grać, gdy publiczność znajoma na widowni siedzi i każdą zabawną kwestię oklaskami nagradza. Niejeden doświadczony aktor niesiony takim aplauzem farsę położył.

W Olecku się udało.

"Mąż zmarł, ale już mu lepiej" to sztuka będąca adaptacją scenariusza filmowego Izabeli Degórskiej przygotowana przez działający przy Regionalnym Ośrodku Kultury Teatr "6 i pół". Historia błaha, przerysowana, bliższa karykaturze niż wyrafinowanej ironii. Nawiązująca do klasyki, szczególnie anglosaskich, współczesnych twórców farsy. Żona męża zabić próbuje, ale choć brzmi to groźnie, więcej z tej makabry śmiechu wyniknie niż dramatu. Literatura lekka, zabawna i przyjemna. W sam raz na niedzielny wieczór.

Twórcy przedstawienia, niczego nie kombinowali. Postawili na klasyczny, niemal werystyczny teatr. Nie ma w nim zbyt wiele miejsca na umowność, skrót scenograficzny, symbolikę, niedomówienie, wieloznaczność. Mamy sprawnie i logicznie opowiedzianą historię, rozbudowane dekoracje (kto wie, może najbardziej ze wszystkich tegorocznych przedstawień), pełnokrwiste postacie, znakomite dialogi, spointowane bon motami. Wartka akcja, czytelna intryga, konflikt, absurd i zaskakujący finał. No i co najważniejsze, rozwagę w farsie tak niezbędną.

Taki teatr nie może żyć bez publiczności. To ona generuje jego wartość.

Wczorajsze przedstawienie było więc tryumfem i twórców i publiczności i całej społeczności miasta. Grupka zapaleńców przygotowała dla przyjaciół, znajomych i nieznajomych historię, którą innym opowiedzieć chciała. Wybrała do tego język powszechnie uznany za archaiczny, staroświecki, lub co gorsza trudny. Teatr wszak miejscem jest rozrywki pięknoduchów i "górnolotów". Tymczasem tegoroczna "Sztama" dobitnie ukazała nam, że teatr może być miejscem spotkania, wspólnego przeżywania, radości i głębokich emocji. Dzień wcześniej goleniowska trupa, pokazał nam jak można poprzez sztuką zbliżyć się do drugiego człowieka, nawiązać z nim dialog, często nie znając języka. Wczoraj mieliśmy przykład, jak łatwo, bez wzniosłości, sztywnej oficjalności można dać ludziom poczucie wspólnoty, jak można powiedzieć im - "dobrze że jesteśmy tu i teraz". To jest wielka siła teatru.

Dlatego, choć spektakl oleckiej grupy nierówny, pełen błędów, niedoróbek i potknięć to jednak jest dziełem skończonym i doskonałym. Choć amatorski, niesie w sobie wszelkie wartości zawarte sztuce wielkiej i niepodważalnej. Ważne więc, by ta praca była kontynuowana, by ludzie, którzy poświęcili swój czas, swoje emocje (niełatwo wyjść na scenę i pokazać swoją duszę) kontynuowali swoją pracę. Dla siebie i przede wszystkim dla mieszkańców. Ci ostatni pokazali wczoraj, że są razem z nimi i potrafią odwdzięczyć się za ich trud.




Dodano 6. stycznia 2011 roku

Źródło: http://www.piaskownica.com.pl/szczecin/zycie-rodzinne/449-wielka-moc-prezentow

WIELKA „MOC PREZENTÓW”

Każdy z nas lubi dostawać prezenty. Ich rozpakowywanie i zgadywanie co kryje się w środku daję zawsze wielką przyjemność? Ale czy wiecie jak świąteczne prezenty trafiają pod choinkę? Jeśli chcecie się tego dowiedzieć, to wybierzcie się na nowy spektakl Teatru Lalek Pleciuga „Moc prezentów”.

Pamiętacie czasy swojego dzieciństwa? Wówczas wszystko było prostsze, bardziej oczywiste i… magiczne. Tak też było ze Świętami Bożego Narodzenia. Z utęsknieniem wypatrywało się pierwszej gwiazdki na niebie i szukało sposobów na spotkanie z Mikołajem. Z biegiem lat to, co kiedyś było oczywiste, w dorosłym życiu jest już skomplikowane. A magia? Ona gdzieś zniknęła w codziennym tempie egzystencji. Jak ją odnaleźć na nowo? Od tego właśnie jest szczecińska Pleciuga.

Moc uśmiechów

To co jest piękne w dzieciach, to fakt, że potrafią śmiać się ze wszystkiego, ba – nawet z niczego. Tak też się dzieje podczas przedstawienia „Moc prezentów”. Ledwo co zgasły światła, a maluchy już się śmieją. I chcąc nie chcąc – śmiejesz się razem z nimi. Ale do rzeczy.„Moc prezentów” opowiada o całym złożonym procesie tworzenia i pakowania prezentów dla grzecznych dzieci. Tym zajmują się elfy, zaś ich dostarczaniem – sympatyczny staruszek z brodą i w czerwonym płaszczu. Ten, którego wszyscy znacie.


Jednak w tym roku nad Świętami Bożego Narodzenia zawisły czarne chmury. A to wszystko za sprawą czarciego planu. Otóż diabły postanowiły zamienić mikołajowe podarunki na swoje diabelskie zabawki, dzięki którym dzieci staną się złośliwe i nieznośne. Na ich drodze stanął jednak dzielny elf Filipek – wykazał się on wielkim sprytem, gdyż udało mu się przechytrzyć samego Borutę. Jak to zwykle w bajkach bywa – cala historia zakończyła się szczęśliwie, choć Filipek podczas swojej podróży do piekła miał wiele ciekawych przygód. Za to dzieciaki były zachwycone, tym bardziej, że na sam koniec przedstawienia mogły się spotkać z samym Świętym Mikołajem. I czegóż to więcej do szczęścia potrzeba…

Autor: Natalia Gołąbczyk 





Dodano 20. listopada 2010 roku

KURIER SZCZECIŃSKI, 10.-11.LISTOPADA 2010 NR 219








Dodano 9. listopada 2010 roku


Sukces szczecińskiej dramaturgii

Ogromny sukces szczecińskiej autorki! Spektakl według sztuki Izabeli Degórskiej „Mężczyzna znaleziony w szafie" zostanie zaprezentowany na międzynarodowym festiwalu krótkich form ze świata we włoskim mieście Rovereto. To przedstawienie będzie pokazane jako jedno z dziesięciu, obok m.in. sztuki samego Valclava Havla: - Jest mi ogromnie miło reprezentować na tym festiwalu polską dramaturgię - skromnie komentuje swój sukces szczecińska autorka.

I. Degórska jest jedynym twórcą z Polski, którego tekst został zaadaptowany na potrzeby włoskiego festiwalu. Poza tym spektaklem, pokazane zostaną przedstawienia na podstawie sztuk m.in. z Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Rosji, Francji i Izraela. 

Szczecinianka pisze książki dla dzieci i dla dorosłych. Dla tych drugich wydała m.in. powieść pt. „Najwyższa pora na miłość" (akcja dzieje się w Szczecinie!). Jest autorką sztuk scenicznych. I tak, przed laty Teatr Lalek „Pleciuga” wystawił jej „Bajkę o szczęściu”. Potem powstało kilka spektakli, na podstawie tego tekstu, w całej Polsce, m.in. w Warszawie, Poznaniu i Opolu. Według jej sztuki uczestnicy  warsztatów w „Pleciudze", w minione wakacje, przygotowali spektakl „Humba! Bumba! Bang!". W ostatnich latach I. Degórska głównie zajmowała się dziennikarstwem telewizyjnym, pisała też m.in. dialogi do popularnego serialu „Klan". W szufladzie ma całą masę autorskich piosenek. A na grudzień zapowiedziana jest premiera, w szczecińskiej „Pleciudze", przedstawienia według jej sztuki: „Moc prezentów".


Kurier Szczeciński, MONIKA GAPIŃSKA,

Sobota, 06. listopada 2010 roku.


Dodano 20. lipca 2010

Dzieciaki robią teatr

Żyrafa Cecylka uważa, że ma zbyt długą szyję, nosorożcowi Teodorowi przeszkadza za duży nos, a kameleon Leon chciałby przestać wtapiać się w otoczenie i przybrać stałą purpurową barwę. Zdesperowane zwierzaki ruszają po pomoc do specjalizującego się w trudnych wypadkach szamana...

Oparty na tekście Izabeli Degórskiej spektakl „Humba! Bumba! Bang!” to efekt dwutygodniowych warsztatów „Lato w teatrze”. Ogólnopolska akcja współorganizowana przez Ministerstwo Kultury i Instytut Teatralny im. Z. Raszewskiego zakończyła się w weekend w „Pleciudze”. Szczeciński Teatr Lalek już po raz drugi otrzymał zaproszenie do udziału w projekcie. W jego ramach grupa dzieci (10-13 lat) miała szansę stworzyć własne przedstawienie i poznać w ten sposób kulisy pracy na scenie. Podzielona na cztery zespoły młodzież uczyła się aktorstwa, grania na muzycznych instrumentach, pracowała nad  scenografią, musiała też zatroszczyć się o promocję swojego spektaklu. 
Przyznać trzeba, że młodzi artyści swoje zadania potraktowali bardzo poważnie: o sobotniej premierze (wyreżyserowanej przez Przemysława Żychowskiego) mówić można wyłącznie pozytywnie. U adeptów teatralnych warsztatów nie było widać śladu tremy, kolorowe dekoracje i lalki wyglądały znakomicie, a co najważniejsze – i na scenie, i na widowni (pełniutkiej!) świetniesię bawiono. (kas)




Dodano 2. czerwca 2010 rok

http://www.mmkoszalin.eu/artykul/smoki-wiedzmy-gnomy-140382.html

Smoki, wiedźmy, gnomy

W niedzielę Bałtycki Teatr Dramatyczny należał do dzieci. Główną postacią premierowo wystawionej sztuki również było dziecko, tyle że smocze.

"Smoczek Hieronim" to idealna propozycja na rodzinną wyprawę do teatru z najmłodszą nawet pociechą. W telegraficznym skrócie - jest to historia małego smoczka, który chce być duży, a morał z niej płynie taki: oznaką dorosłości jest odwaga, czyli: grzeczność, mądrość i szacunek dla innych.

Atutem przedstawienia jest znakomita scenografia Beaty Jasionek i doskonała gra aktorska. W roli smoczka Hieronima występuje Jacek Zdrojewski. Wydaje się, że odtwarzanie tej postaci sprawia aktorowi prawdziwą przyjemność - skacze, biega i śpiewa, a wszystko z ogromnym entuzjazmem. Piotr Krótki gra gnoma, który wywołuje salwy śmiechu wśród dzieci, a Małgorzata Wiercioch jako wiedźma Euzebia - dreszcz przerażenia, kiedy czaruje.

Ponieważ "Smoczek Hieronim" jest spektaklem kierowanym do młodszych dzieci, trzeba było zadbać o to, by maluchy się nie nudziły. I to reżyserowi (Zdzisław Derebecki) udało się znakomicie.

Dzieci odpowiadały na padające ze sceny pytania i chętnie śpiewały piosenkę, której uczyła smocza mama (Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska). Jednak prawdziwym hitem okazał się "smoczy ryk", którego Hirek uczył się wraz z widzami, dziećmi i ich rodzicami. Kiedy wszyscy zaryczeli, szacowny budynek teatru zadrżał w posadach.

Podsumowując: artyści koszalińskiego BTD kolejny raz udowodnili, że bardzo poważnie traktują spektakle dla dzieci, angażują w nie wszystkie siły, a aktorzy na scenie dają z siebie wszystko. I bardzo dobrze, w końcu przecież ci dziś mali widzowie będą w przyszłości widzami dorosłymi, którzy miejmy nadzieję do teatru nie będą chodzić "za karę". Wiadomo, czym skorupka za młodu nasiąknie ...

Agnieszka Gontar





Dodano 7. grudnia 2009 roku

Fajka, scyzoryk, tabakiera

i medalik po matce

Dzieciom ten spektakl się spodoba, bo nie ma zbyt skomplikowanej dramaturgii i wymagających wysiłku umysłowego dialogów. Przypuszczam, że z tego samego powodu dorosłym trochę mniej przypadnie do gustu, chyba że lubią bajeczki jasne jak słońce i proste jak drut. Szkopuł w tym, że „Bajka o szczęściu” Izabeli Degórskiej w reż. Janusza Ryl-Krystianowskiego wydaje się prosta i jasna, ale ma kilka dość mrocznych zagadek... 

Teatr Lalki i Aktora w Łomży wystawił swoją 52. premierę, którą jest „Bajka o szczęściu”. Sztukę napisała Izabela Degórska, a wyreżyserował  Janusz Ryl-Krystianowski, 67-letni dyrektor artystyczny Teatru Animacji w Poznaniu. Scenografię zaprojektował współpracujący z reżyserem od 17 lat Jacek Zagajewski (lat 60), a warszawski twórca Bogdan Łuczak skomponował muzykę. Wszystko: scenografia, muzyka, splot wydarzeń, rozmowy i reakcje postaci są w spektaklu proste, zrozumiałe, nad wyraz klarowne. Albo przynajmniej wydają się takie, póki nie zadamy pytań: kim jest dziadek, czemu nic o nim nie wiadomo i gdzie inni ludzie?
Na wzgórzu z soczyście zielonej jak żywa trawki stoi malutka drewniana chatka. Z komina ulatuje aromatyczny dym, z głośników dobiega złożona z kilku miłych dla ucha akordów melodia. W takiej to scenerii audiowizualnej toczy się spokojnie i przewidywalnie, czyli niemrawo i nużąco akcja.

Kanwa tej prościutkiej sztuki jest też dziecinnie prosta: na odludnej wsi mieszka samotnie dziadek (w tej roli Marek Janik) z myszką (Beata Antoniuk), kogucikiem (Tomasz Rynkowski) i świnką (Bogumiła Wierzchowska-Gosk). Jest im razem dobrze i wesoło. Śpiewają, tańczą i lubią się nawzajem. Nic innego nie robią, bo nic innego nie składa się na ich los – tylko śpiewy i tańce, piania, pochrumkiwania i popiskiwania o tym, jak im wszystkim jest dobrze razem (lub za chwilę gorzej, gdy kolejno znikną za sprawą komiwojażera). Bowiem ni z tego ni z owego pojawia się wędrowny handlarz, który namawia biedaka, aby sprzedał myszkę za fajkę, kogucika za scyzoryk, a świnkę za tabakierę. Kiedy dziadek to uczyni, dopadnie go jeszcze większa chandra: nie ukoi jej pykanie z cybucha ani struganie z drewna figurek zwierząt. Dlatego wyrusza w drogę, na której spotyka jeno śmierć. Jednak nawet Kostuchę (Beata Antoniuk) wzrusza jego los, bo zatroskana sprawdza w podręcznym kalendarzyku, czy od ręki nie mogłaby przeciąć wielką kosą nici żywota staruszka. Niestety, jego czas nie nadszedł, ale ma szczęście: na trasie wędrówki pojawia się też wędrowny cyrk, który prowadzi dość zagadkowa postać - ni to pierrot, ni to arlekin z aureolą (Eliza Mieleszkiewicz).

Jest tak wspaniałomyślny, że za występujące u niego zwierzątka nie chce zapłaty, choć dziadek gotów jest oddać nawet medalik, pamiątkę po matce... „Bierz za darmo!” - radzi staruszkowi, który w odludnej chatce pożyje z „odzyskanymi” przyjaciółmi wprawdzie nie wiadomo, jak długo, ale na pewno szczęśliwie.

Pewnie niewiele ostałoby się z relacji nt. „Bajki o szczęściu”, gdyby nie zgodna aprobata dzieci dla schematycznej, ciut sielankowej, ciut ucukrzonej konwencji. Bo milusińskim ze świetlic Promyk i Caritas w Łomży, niezależnie od lat: czterech czy szesnastu, ta sztuka bardzo się spodobała. Moje przytykanie szpileczek do tradycyjnej formuły spektaklu i jego niewymyślnej prostoty zda się na nic, bo to właśnie dzieciom bardzo odpowiadało.
Kamil Zalewski (lat 10) pochwalił sporą liczbę postaci i bez trudu odkrył zamysł reżysera: handlarz to diabeł, a pierrot to anioł, wcielający się w rolę mima. Natalia Balewska (16) wskazała diaboliczne cechy akwizytora: trupiobladą twarz, piekielnie czerwone usta i szal oraz chorobliwe, neurotyczne miny, ruchy i zachowanie. Z kolei Diana Dąbrowska (13) i Weronika Balewska (11)  w mig dostrzegły główne cechy kondycji dziadka: samotny i markotny, zaś to przełożyła na niemal  odwieczną, acz trafną mądrość ludową Klaudia Szabłowska (9), że starość - nie radość.

- Ta bajka uczy nas, żeby za nic w świecie nie sprzedawać przyjaciół -  podsumowuje Diana. - Mam bardzo bliską przyjaciółkę, z którą mogę o wszystkim porozmawiać, z którą wyznajemy sobie tajemnice i z którą się nie nudzę. To skarb!

Na początku września br. napisałem, że nowym nabytkiem łomżyńskiej sceny jest aktor Marcin Dąbrowski (lat 29), który pracował w teatrach Pleciuga ze Szczecina i Banialuka z Bielska-Białej, zaś do Łomży przeszedł z teatru Rabcio z Rabki. I pytałem: czy się sprawdzi i odnajdzie w zespole? Najnowsza premiera TLiA była dla Marcina Dąbrowskiego debiutem na łomżyńskiej scenie i dowiodła, że artysta czuje się pewnie i pokazuje wszechstronny warsztat i umiejętności.

- Bajka o szczęściu” to rodzaj moralitetu, który doradza nam jak żyć – mówi reżyser Janusz Ryl-Krystianowski. - W sytuacjach, w których trzeba wybrać, co jest ważniejsze: rozmaite błyskotki, cacuszka i liczne przedmioty pożądania, którymi otaczamy się w życiu, czy po prostu przyjaźń...?



Mirosław R. Derewońko

fot. Leszek Truskolaski


http://www.4lomza.pl/index.php?wiad=19896





Niżej przedstawiam
szczególną recenzję. To głęboki ukłon w stronę realizatorów.

Przyjaźń to szczęście

"Bajka o szczęściu" w reż. Janusza Ryl-Krystianowskiego w Teatrze Baj w Warszawie. Pisze Zuzanna Talar-Sulowska na stronie Sekcji polskiej Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych.

«Ma szczęście ten, kto trafi na bajkę o szczęściu w Teatrze Baj. Piękna i mądra opowieść Izabeli Degórskiej o przyjaźni.

Przyjaźni, której nie da się kupić. Scena skradziona jest przez zwykłe życie, a jednak ogląda się je, jak cudowną bajkę. W spektaklu gra kilku, a jednocześnie tak wielu aktorów. Każdy ma swą maleńką lalkę dublera, która przejmuje pałeczkę, gdzieś tam w oddali na wzgórzu, gdzie drewniany domek, a z komina leci dym... Wokół obejścia chodzi anioł i diabeł i... przekomarzają się, kto wygra...

Niedługo potem spokojne życie gospodarza i jego ukochanych przyjaciół, kogucika, świnki i myszki, mąci charakterny domokrążca, który skupuje i sprzedaje różne przedmioty. Dzisiejszy przedstawiciel handlowy. Pojawia się niespodziewanie, nieproszony. Tajemniczy i mefistofeliczny. Potrafi podejść, namówić, doskonale wie, czego człowiek pragnie. Diabeł we własnej postaci. Trzy razy mami gospodarza przedmiotami, o których ten "zawsze marzył". W zamian żąda kolejno każdego ze zwierząt, skoro gospodarz nie ma czym zapłacić.

Człowiek, jak to człowiek, ma słabość do świecidełek. Z żalem, ale pod namową handlarza, rozstaje się z pierwszym i niczego się nie ucząc, z następnymi zwierzętami. Kogucik ma wartość nożyka, myszka jest cenna jak fajka, a świnkę poświęca za tabakierkę. Zostaje sam. Mój czteroletni syn, patrząc z przejęciem, jak odchodzi ostatnie ze zwierząt, szepnął: "Mamusiu, ten pan ma już chyba za dużo rzeczy..." Miał dużo rzeczy, ale nie miał już przyjaciół...

Otoczony pięknymi przedmiotami, gospodarz stracił swoje dotychczasowe życie, przepełnione rozmowami, śmiechem i miłością. Struga nowym nożykiem podobizny utraconych przyjaciół. Ale to tylko drewno. Wciąż jest sam. Zaczyna rozumieć swój błąd, żałuje. Już nie chce nowych rzeczy, tęskni za zwierzakami.

Domokrążca nie pozostawia jednak złudzeń. Tego nie da się już naprawić, nie da się wrócić czasu. Jego ulubieńcy mają teraz innego właściciela i są gdzieś w świecie. Zrozpaczony gospodarz traci sens życia, włóczy się samotnie po lesie. Znajduje śmierć. Śmierć nie może uwierzyć, że potrafił zamienić swoich przyjaciół na kilka zwykłych przedmiotów. Każe mu odszukać kogucika, myszkę i świnkę. Gospodarz wyrusza do miasta i natrafia na teatrzyk zwierząt. Domyśla się, że mogą to być jego przyjaciele. Chce obejrzeć widowisko i przekonać się, ale nie ma pieniędzy na bilet. Właścicielce teatrzyku oddaje więc swoje trzy cenne przedmioty, które zdobył w zamian za troje przyjaciół. Na szczęście zwierzęcy aktorzy okazują się jego pupilami, a ich nowa właścicielka dobrodusznie, jak na prawdziwego anioła przystało, pozwala mu zabrać przyjaciół z powrotem do domu. Anioł tryumfuje. Człowiek zrezygnował z posiadania dla przyjaciół.

Ze spektaklu wychodzi się z przeświadczeniem, że przyjaźń nie tylko należy pielęgnować, ale stawiać wysoko ponad wartościami dzisiejszego konsumpcyjnego świata. Przedstawienie dopracowane w najdrobniejszym szczególe, symboliczne, ponadczasowe. Anioł, właściciel zwierzęcego teatrzyku tuli do serca, diabeł skryty pod płaszczem handlarza, namawia do złego, aktorzy grający zwierzęta, stali się tymi zwierzętami, a gospodarz urodził się gospodarzem. Brawo!»

"Przyjaźń to szczęście"
Zuzanna TalarSulowska
www.aict.art.pl/15.11
Link do źródła
25-11-2009

http://www.aict.art.pl/content/view/1093/119/
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/83210.html




Dodano 28. czerwca 2008 roku

WYWIAD Przestrzeń spokoju

ZAWSZE JEST PORA NA MIŁOŚĆ


Rozmowa z Izabelą Degórską, szczecińską dziennikarką i pisarką

- Jaka książka leży na twojej szafce nocnej?

- Teraz? Jane Austen.

- Jej książki miewają działanie terapeutyczne. Chciałabyś, by twoja powieść - „Najwyższa pora na miłość", stała się niejako terapią dla czytelniczek, przynajmniej niektórych?

- Terapią? Dlaczego?!

- Jedna z bohaterek wychodzi na prostą po trudnym przeżyciu. Może się więc zdarzyć, że pani Iksińska, po przeczytaniu twojej książki, może potraktować ją jako impuls do tego, by może też coś zrobić ze swoim życiem.

- Kiedy ma się ponury nastrój, to chyba każda tego rodzaju książka spełnia rolę terapeutyczną. Moim celem było napisanie czegoś sympatycznego, z poczuciem humoru i mam nadzieję, że udało mi się zrealizować to zamierzenie.

- Bohaterkami twojej książki są trzy kobiety w różnych grupach wiekowych, ale postacią centralną pozostaje trzydziestoparoletnia Ania. Mająca z tobą trochę wspólnego...

- Przyznaję, że najłatwiej było mi zrobić z Ani dziennikarkę telewizyjną. Chociaż znam różne środowiska. Ale stwierdziłam, że na początek spróbuję czegoś co znam najlepiej.

- Kiedy jest najwyższa pora na miłość?

- Zawsze! W każdym momencie życia można się zakochać. Nie mają na to monopolu tylko młode kobiety. Choć istnieje taki stereotyp.

- No właśnie, więc upieram się przy swoim, że twoja książka może mieć działanie terapeutyczne. Choćby dla tych, którzy poddają się stereotypom... Zdradź, czy wydawnictwo już upomina się o dalszą część losów twoich bohaterek?

- Na razie moja książka to „świeżynka", więc wydawnictwo czeka na to, jakie będzie nią zainteresowanie. Ja też jestem tego ciekawa. Mnie podobają się takie cykle powieściowe, gdy w kolejnej książce głównymi bohaterami stają się postaci z drugiego albo trzeciego planu pierwszej powieści. Zatem kto wie...

- Akcja twojej powieści toczy się głównie w Szczecinie. Na naszej szczecińskiej „wsi z tramwajami" każda kontrowersyjna informacja roznosi się lotem błyskawicy. Tymczasem ty w swojej książce piszesz na przykład o mocno zakrapianym bankiecie po premierze w teatrze (bez wskazania, o który dokładnie chodzi), na którym dyrektor teatru ląduje pijany pod stołem. A reszta towarzystwa plotkuje o tym, dlaczego główne role otrzymuje wyłącznie gruba aktorka...  Spotkałaś się już z jakimś odzewem związanym z tymi właśnie fragmentami książki?

- To jest przecież fikcja literacka! A żaden z dyrektorów szczecińskich teatrów nigdy się nie upił. (śmiech) Tak naprawdę nie znam dobrze szczecińskiego środowiska teatralnego, przynajmniej tego „dla dorosłych", umownie tak to nazywając. Chyba lepiej poznałam środowiska teatralne z innych miast. Przyznaję, że bywają sytuacje, gdy artyści w pewnym momencie czują się dość swobodnie...

- W książce pojawia się motyw gejowskiego klubu „TO TU"...

- Byłam w nim kiedyś szukając nowych tematów do reportaży i rozmawiałam ze szczecińskim(ą) dragqueen. Tyle mogę zdradzić.

- Przyznam ci się do czegoś - czytając twoją książkę, przez moment przeszło mi przez myśl, że nie lubisz środowiska teatralnego...

- Ależ bardzo lubię! To ludzie mający nieco inne podejście do życia niż przeciętny Kowalski, wspaniałe poczucie humoru i silne osobowości, choć czasem bywają kontrowersyjni. Miło jest z takimi osobami porozmawiać. I poczuć się dość swobodnie.

- Ze środowiska teatralnego pochodzi bohater twojej powieści, dość egocentryczny aktor - Krzysiu Strączek. Chyba fajnie „budowało" się tę postać, prawda?

- To moja ulubiona postać, powstała ze złożenia dwóch autentycznych charakterków. Świetnie się bawiłam tworząc Strączka. Nie jest on pozytywną postacią, ale za to krwistą i rzeczywistą. Mnie podoba się też pani Wafelek. Pewien mój znajomy producent telewizyjny, zajmujący się serialami, powiedział mi: „Takie dziewuchy są tutaj i kręcą wokół gwiazd.” Skąd o tym wiedziałam? Nie wiedziałam, przypadkiem udało mi się trafić w sedno.

- Kto był pierwszym recenzentem twojej powieści?

- Moim pierwszym czytelnikiem zawsze jest mój mąż. I tak też było w przypadku „Najwyższej pory na miłość. Do jego oceny tak podeszłam: jak mu się nie spodoba, to dlatego, że jest facetem. I co on tam może wiedzieć o kobiecych drgnieniach duszy. (śmiech). Ale powieść została przyjęta z aprobatą. Jeszcze w trakcie pisania mąż mobilizował mnie do pracy, choć również usłyszałam od niego różne uwagi. Co nie znaczy, że każdą z nich brałam od razu pod lupę i natychmiast wprowadzałam zmiany.

- Zdradź w jakich warunkach najlepiej ci się pisze?

- Przy „Najwyższej porze na miłość" wstawałam rano, by pisać, choć wcale nie jestem rannym ptaszkiem. Ale wtedy dzieci wychodziły do szkoły, a mąż często jeszcze spał. Miałam zatem „przestrzeń spokoju" tylko dla siebie. Łatwo mnie bowiem rozproszyć. Zazdroszczę ludziom, którzy potrafią odrywać się na chwilę od pracy, wracać, robić coś pomiędzy.

- Od roku nie pracujesz czynnie jako dziennikarz telewizyjny. Czy to całkowite pożegnanie z tym zawodem?

- Nie mogę takich rzeczy w ogóle założyć. Nie wiem, jak dalej ułoży się moje życie. Mam taką możliwość, że przez ostatni rok piszę na zamówienie i dzięki temu mogłam sobie zrobić przerwę od dziennikarstwa. Ale to jest taki fajny zawód, że chce się do niego wracać.

- Książkę „Najwyższa pora na miłość" też pisałaś na zamówienie?

- Nie, napisałam ją i szukałam wydawcy.

- Który dzień bardziej świętowałaś - ten, w którym podpisałaś umowę z wydawcą czy dzień pojawienia się powieści w księgarniach?

- Kiedy dostałam maila z wydawnictwa, to przeczytałam go na opak: że nie są zainteresowani wydaniem książki. Takie miałem bowiem podejście, po braku reakcji pierwszego wydawnictwa. Najbardziej ucieszyło mnie więc chyba to zaskoczenie. „Najwyższa pora na miłość" nie jest moją pierwszą książką, którą trzymałam w rękach. Przy pierwszej to dopiero były emocje. Chodziłam z nią, oglądałam ze wszystkich stron i nie mogłam się nacieszyć.

- Czy nastąpi taki etap w twoim życiu, kiedy wystąpisz ze swoimi utworami na scenie? Bo przecież piszesz również piosenki.

- To na pewno nie nastąpi. Nie jestem zwierzęciem scenicznym. Wystąpiłam kiedyś na konkursie SMAK w Myśliborzu. Ale może zrobiłam to zbyt późno, bo miałam wtedy koło trzydziestki. Szukałam przez wiele lat profesjonalnego wykonawcy moich piosenek, ale nie znalazłam. Szkoda, bo to chyba fajne utwory.

- Może po tym wywiadzie zgłosi się jakiś wykonawca... Dziękuję za rozmowę.





Rozmawiała Monika GAPIŃSKA

Kurier Szczeciński, 14. maja 2008 r.


 



Dodano 29. marca 2008 roku

Ze strony Dzierżoniowskiego Ośrodka Kultury o BAJCE O SZCZĘŚCIU w wykonaniu TEATRU KRAM:

„Aktorzy Wrocławskiego Teatru Lalek – Anna Kramarczyk i Krzysztof Grębski przygotowali dla najmłodszej widowni kolejne przedstawienie. Jest to „Bajka o szczęściu” Izabeli Degórskiej do muzyki Kaczmarka – to prosta, atrakcyjna i zrozumiała dla wszystkich dzieci opowieść o przyjaźni, która jest wartością szczególnie ważną w życiu. Poprzez perypetie staruszka i jego zwierząt autorzy w przystępny sposób, bez natrętnego dydaktyzmu, pokazują  czym może być prawdziwe szczęście. Dzieci widzą, że złudną i krótkotrwała radość przynosi posiadanie „rzeczy”, choćby były niezwykle atrakcyjne. Bezcenna jest natomiast życzliwość, obecność i pomoc innych – przyjaciół.
Pointa spektaklu znakomicie wpisuje się w krytykę współczesnego konsumcjonizmu, z którym najmłodsi spotykają się już we wczesnym dzieciństwie. „Bajka o szczęściu” pomaga wychowywać dzieci dla świata wartości, uwrażliwiając na drugiego człowieka i jego potrzeby.Realizatorzy spektaklu snują liryczną opowieść w znajomej widzom scenerii. Również realistyczne są lalki: postaci zwierząt barwne, duże, przypominające dziecięce „przytulanki”. Akcji towarzyszą rytmiczne choć jednocześnie nastrojowe piosenki wyzwalające pozytywne emocje i prowokujące dzieci do spontanicznych reakcji.

Scenografia prosta, funkcjonalna, stwarzająca najmłodszym szanse na uruchomienie własnej wyobraźni.  Kiedy na scenie „króluje szczęście” wtedy rekwizytów i postaci jest dużo, lecz kiedy główny bohater pozostaje ze swoimi zmartwieniami sam, wtedy pusta scena potęguje jego samotność. Proste, czytelne dla dzieci rozwiązania sceniczne oraz piękna, żywa animacja lalką umiejętnie budują napięcie i angażują widownie.

Przedstawienie trwa 40 minut, po jego zakończeniu aktorzy wychodząc do publiczności pomagają „odczarować” świat bajki i powrócić radośnie do rzeczywistości.”


"HUMBA, BUMBA, BANG!" pod skrzydłami teatru SKRZYDŁA.

Ze strony teatru SKRZYDŁA: http://tp_skrzydla.republika.pl/aktualnosci.htm

Dnia 28 listopada 2007 roku. w Monieckim Ośrodku Kultury odbyła się uroczysta premiera kolejnego spektaklu naszego teatru pod tajemniczym tytułem „Humba, bumba, bang!”. Zaproszeni goście na czele z Panem Burmistrzem Zbigniewem Karwowskim dzięki młodym artystom mogli przenieść się w świat dżungli. Razem z egzotycznymi zwierzętami - bohaterami przedstawienia udali się do Szamana, by przekonać się, że do szczęścia i zdobycia przyjaciół nie potrzeba magii, a piękno każdego z nas leży w naszej naturze. Po spektaklu, zgodnie z tradycją, wszyscy udali się na poczęstunek przygotowany przez rodziców (mamy wykazały się nie mniejszym talentem niż ich pociechy), a młodzież bawiła się na dyskotece. Wszyscy byli zadowoleni, a gratulacjom nie było końc

Ze strony SP NR 1 IM. JANA PAWŁA II W MOŃKACH: http://www.monkisp3.scholaris.pl/news.php



Dnia 18 stycznia uczniowie klas I-III, a potem IV - VI obejrzeli w Monieckim Ośrodku Kultury kolejne przedstawienie Teatru Profilaktycznego SKRZYDŁA pt. „Humba, bumba, bang!” Wraz z bohaterami spektaklu widzowie przenieśli się w tajemniczy świat dżungli, by przekonać się, że wcale nie trzeba iść do szamana, by znaleźć szczęście. Historia Żyrafki Cecylki, Nosorożca Teodora i Kameleona Leona pokazała, że piękno tkwi w naszej naturze, a przyjaciel jest na wyciągnięcie ręki i wcale nie trzeba się przejmować Małpami, które "przecież wszystkim dokuczają". Przedstawienie było przyjęte z wielką życzliwością i nagrodzone gromkimi brawami.

Dodano 11. maja 2007 roku

Całe szczęście i...

"Bajka o szczęściu" w reż. Ewy Giedrojć w Teatrze Maska w Rzeszowie. Pisze Marek Pękała w Gazecie Codziennej Nowiny.

«Premiera ,Bajki o szczęściu" w rzeszowskim Teatrze Maska była udana. Nawet bardzo udana. Co nie znaczy, że w tej beczce miodu, śmiechu i refleksji nie ma łyżki dziegciu.

Żył sobie Dziadek w chatce ze zwierzątkami. Było im dobrze. Ale gdy sprzedał Myszkę za hebanową fajkę... I tak za "cuda" tego świata pozbył się wszystkich przyjaciół. Został sam. Ruchome konstrukcje scenografii i ich cienie na podświetlonym horyzoncie kapitalnie pokazały zagubienie staruszka, który wyruszył na poszukiwanie utraconych przyjaciół. I spotkał... Śmierć. Trzeba przyznać, że w teatrze dla małych dzieci to pomysł wręcz rewolucyjny. I, według mnie, bardzo udany. Tak, śmierć nie powinna być dla naszych maluszków tabu. Jej personifikacja, choć oparta na ludowym pierwowzorze, nawet na mnie, wapniaku, zrobiła wrażenie.

Niekonsekwencje

Dziadek odnalazł swoich przyjaciół w cyrku, gdzie zostali sprzedani. Pokazanie ich występów poprzez teatr cieni to dobry pomysł. Wydobył smutek zniewolonych zwierząt. Ale w radosnej chwili, gdy Klaun oddaje je Dziadkowi, powinni się wszyscy pokazać przed ekranem! A my nadal widzieliśmy tylko ich cienie...

Inna niekonsekwencja dotyczy obrazu słońca z horyzontu. Zamiast namalowanego dziecięcą ręką, pokazywano coraz większą... zieloną nakrętkę czy mutrę.

Łatwo się zorientować, że baśń ta została napisana... dzisiaj. Dowody: groteskowe poczucie humoru bohaterów czy slogany reklamowe Osiołka. Przy całym uznaniu dla pomysłu, kompozycji i sprawności tekstu, mam do niego kuka pretensji. Jeśli autorka, nie podając, że chodzi o adaptację, zdecydowała się na wątpliwe z twórczego punktu widzenia napisanie klasycznej baśni, to powinna być konsekwentna i trzymać się konwencji. Tymczasem w piosenkach słyszymy o... pralce, odkurzaczu, a nawet o lutownicy do... cerowania skarpetek. A już prawdziwą wodę z mózgu robi autorka naszym milusińskim, gdy Klaun zapowiada, że Świnka zagra na cymbałach niczym... Paganini. To już wygląda nie na żart dla dzieci, ale z dzieci.

Ryzykowny jest moment, gdy Dziadek chce odkupić swoje zwierzątka za... medalik. I to Klaun go przed tym uchronił! Mogę ten pomysł usprawiedliwić wyłącznie jako wywołanie tematu do rozmowy o wierze. W innych kontekstach jest nie do obrony.

Cale szczęście

W przedstawieniu na każdym kroku widać precyzyjną robotę doświadczonego reżysera. Przejścia z żywego planu na lalkowy i odwrotnie były funkcjonalne, podobnie jak muzyka. Dobrze sprawdziły się ruchome składniki scenografii i same lalki. Na tle udanych aktorskich kreacji wyróżnił się skalą ekspresji Paweł Pawlik, jako Handlarz.»


"Całe szczęście i..."

Marek Pękała
Nowiny Gazeta Codzienna nr 51/13.03.07
14-03-2007

Dodano 24. lutego 2007 roku

Rzeszów. Moralitet lalką i cieniem opowiedziany

Teatr Maska pokaże w sobotę premierową "Bajkę o szczęściu" opartą na tekście Izabeli Degórskiej. To historia o przyjaźni, lojalności i tęsknocie niosąca przesłanie widzom od lat czterech do stu czterech.

«Staruszek (Bogusław Michałek) i jego przyjaciele: Myszka (Marta Bury), Kogut (Andrzej Piecuch) i Świnka (Elżbieta Winiarska), wiodą szczęśliwe życie. Sielankę zaburza pojawienie się Handlarza sprzedającego tandetne produkty, który omamia zafascynowanego nimi dziadka. Dający się nabrać na tanie chwyty reklamowe bohater wymienia swoje zwierzęta na nożyk i tabakierkę. Kiedy zdaje sobie sprawę, jak bardzo mu ich brak, jest już za późno, gdyż jego dawni przyjaciele zostają sprzedani do cyrku. Staruszek wyrusza więc w świat, by ich odzyskać. 

- Moja postać jest właśnie przykładem na to, że życie nie polega na tym, żeby mieć jak najwięcej. Szczęście daje nam coś zupełnie innego, a co to jest, widzowie zobaczą na scenie - mówi Bogusław Michałek. 

Historia opowiedziana jest w bardzo atrakcyjny dla dzieci sposób. Idealnie współgra z nimi ciekawa muzyka (Agim Dżeljilji) oraz scenografia (Irena Mareekova). - Sceny są bardzo wymowne, przemawiają do wyobraźni dziecka. Jednocześnie zależało nam na tym, aby tak trudny temat ubrać w interesującą formę sceniczną, by nie było problemu z odbiorem - mówi reżyser Ewa Giedrojć, pedagog PWST we Wrocławiu na wydziale lalkarskim. I choć spektakl został przygotowany z myślą o najmłodszych widzach, zdaniem pani reżyser płynący z niego morał wywoła refleksję także u dorosłych.»





Dodano 28. grudnia 2006 roku



Lalkowe szczęście

„Nie sprzedawaj tego co nie jest na sprzedaż, zgubione szczęście trudno znaleźć jest”. To proste stwierdzenie, to motto i jednocześnie fragment piosenki z najnowszej premiery Teatru Lalki i Aktora w Wałbrzychu - „Bajki o szczęściu” Izabeli Degórskiej.

Autorka, pisarka i dziennikarka, postanowiła spróbować swoich sił w konkursie na sztukę dla dzieci i młodzieży w Poznaniu. Choć był to jej debiut w tej dziedzinie literatury, od razu zwróciła na siebie uwagę jury.

Dostała wyróżnienie, a wkrótce potem bajką zainteresował się szczeciński Teatr Pleciuga. Teraz, ku radości małej widowni, trafił też do Wałbrzycha. Historyjkę o Staruszku, Kogucie, Śwince i Myszce z przyjemnością oglądali bardzo mali widzowie, ale i starsze dzieci z pewnością nie będą się na tym spektaklu nudzić. Oto Staruszek, żyjący sobie spokojnie na skraju lasu z Kogutem, Świnką i Myszką, daje się zwieść wędrownemu handlarzowi. Oddaje swoje ukochane zwierzątka za kilka marnych rzeczy: scyzoryk, fajkę i zegarek. Dopiero wtedy spostrzega, jak puste stało się jego życie. Na szczęście bajka nie może się źle skończyć, więc po wielu perypetiach przyjaciele wracają do Staruszka, a on już wie, że popełnił błąd. Wobec przesłania sztuki, uświadamiającego głęboką potrzebę więzi z drugim człowiekiem, nikt nie może pozostać obojętny. Wałbrzyski spektakl, to żywi aktorzy: Jerzy Gronowski, Seweryn Mrożkiewicz, Zbigniew Prażmowski, Olga Pęczak, Anna Golonka i Bożena Oleszkiewicz oraz, jak zwykle, fantastyczne, sympatyczne lalki. Przedstawienie wyreżyserowała Ewa Giedrojć, scenografia jest dziełem Ireny Mareczkowej, wpadającą w ucho muzykę napisał Agim Dżeljilji. A co najważniejsze, dzieci przyjęły przedstawienie z niekłamanym entuzjazmem.

Szela

źródło:
http://www.30minut.pl/index.php?id=317





Dodano 7. grudnia 2006 roku

CZYM JEST SZCZĘŚCIE?

"Bajka o szczęściu" w reż. Ewy Giedrojć w Teatrze Lalki i Aktora w Wałbrzychu. Pisze Anna Jurczyk w Tygodniku Wałbrzyskim.

«Dla dzieci nie ma zbyt trudnych pytań czy treści. Pod warunkiem, że przekaże się je w umiejętny sposób. Widać to w sposobie wystawienia "Bajki o szczęściu" autorstwa Izabeli Degórskiej. Przedstawienie to, które wygrało konkurs na sztukę teatralną, jest współczesną bajką opowiadającą historię przyjaźni Dziadka i jego zwierzątek. Dziadek niestety daje się omamić demonicznemu Handlarzowi, któremu po kolei sprzedaje swoich przyjaciół za mało wartościowe przedmioty. Dopiero kiedy zostaje sam, zaczyna rozumieć, jak źle postąpił. Z jego zmieniającymi się uczuciami znakomicie współgra nastrojowa muzyka Agima Dżeljilji oraz znakomita scenografia autorstwa Ireny Mareckovej z czeskiego teatru Drak, która zaprojektowała maski, kostiumy i lalki. Kiedy wszyscy są razem, lalki są małe, a tło scenerii jasne, wiosenne (obraz szczęścia w małym świecie). Gdy zjawia się Handlarz, lalki są większe, barwy tła powoli gasną, odzwierciedlając przemijające pory roku i gasnącą radość życia Dziadka (nieszczęście w wielkim świecie). Wszystko dobrze się jednak kończy i Dziadek odnajduje swoje zwierzątka w cyrku (ciekawy teatr cieni), a dobry, anielski Klaun oddaje mu przyjaciół.

Uwagę zwraca zastosowana po raz pierwszy w wałbrzyskim TLiA animacja komputerowa - słońce zamieniające się w Myszkę, Koguta i Świnkę oraz tęcza. "Bajka o szczęściu" jest doskonałą okazją do porozmawiania z dziećmi na temat tego, co jest w życiu najważniejsze. Zwłaszcza, że są one mniej niż dorośli odporne na oddziałowywanie wszędobylskich reklam. Sztukę (raczej dla starszych dzieci) wybrała i wyreżyserowała Ewa Giedrojć, reżyser, aktorka oraz pedagog z PWST z Wrocławia. W Wałbrzychu mogliśmy 5 lat temu oglądać w jej reżyserii "Małego skrzypka".»


"Czym jest szczęście?"
Anna Jurczyk
Tygodnik Wałbrzyski nr 49/04.12

06-12-200



Dodano 26. października 2006 roku

Dziennik Teatralny: http://www.teatry.art.pl/!wydarzenia/talia/2006/ntal.htm

10. Ogólnopolski Festiwal Komedii Talia
Tarnów, 7 - 14 października 2006

______________________________________________________________________________

Nagrody Talii

W Tarnowie zakończył się X Festiwal Komedii "Talia". Przyznano nagrody dla przedstawień konkursowych i sztuk zgłoszonych do konkursu komediopisarskiego

/.../ W rozpisanym przez tarnowski teatr konkursie pod hasłem "Miłość w czasach zarazy" jury w składzie Józef Opalski (przewodniczący), Anna Burzyńska i Maciej Wojtyszko nie przyznało pierwszej nagrody; dwie równorzędne drugie nagrody otrzymali Paweł Bitka za sztukę "S/M" oraz Izabela Degórska za sztukę "Mąż zmarł, ale już mu lepiej", trzecią natomiast - Lucyna Mielczarek za tekst "Ciao amore". Tekst Pawła Bitki został zarekomendowany przez jury do wystawienia na scenie tarnowskiego teatru.

jota
Gazeta Wyborcza Kraków
17 października 200


6

Dodano VIII. 2006
Złapane w sieci: Częstochowa Gazeta.pl; http://miasta.gazeta.pl/czestochowa/1,35271,3045791.html?skad=rss

Premiera "Bajki o szczęściu"

2005-12-02

Kiedy pojawiają się kolejne postaci "Bajki o szczęściu", zwracają uwagę ich kostiumy. Przebrania zwierząt nawiązują do młodzieżowych subkultur, a szczególnie rzuca się w oczy kolorowy punk - Kogut (Nikodem Kasprowicz). Śmierć (Iwona Chołuj) wkracza na szczudłach w zwiewnych szatach w odcieniach fioletu. Kostiumy, podobnie jak uniwersalną scenografię (chata czarodziejsko zmienia się w cyrkowy namiot), przygotowała Elżbieta Wernio.

Mądra opowieść o przyjaźni i wierności autorstwa Izabeli Degórskiej jest bardzo smutna. Nawet dorosły widz przeżywa wstrząs, widząc jak Dziadek (Andrzej Iwiński witany oklaskami na wejściu) za martwe przedmioty oddaje Handlarzowi (demoniczny Michał Kula) i jego Woźnicy (Robertowi Rutkowskiemu) swoich przyjaciół: Myszkę (urocza Ewa Kula), Kogucika oraz Świnkę (sympatycznie swojski Bartosz Kopeć). Kiedy jednak osamotniony Dziadek przyzywa Śmierć, to ona paradoksalnie zmienia klimat opowieści. 

Jak to w bajkach bywa, wszystko kończy się jak najlepiej. Ale mimo piosenek, tańców, pastelowych przebrań spektal jest smutny. Nic więc dziwnego, że dzieci, spragnione śmiechu, witają nim sceniczne przewracanki bohaterów. Może jednak przeżycie smutku i opuszczenia bohaterów zapadnie w pamięć małych widzów, stając się nauką na dorosłość. I nie dadzą się mamić hasłami komercji, jak to, które staje się lajtmotiwem spektaklu: Bo na smutki sposób jest, kupić sobie fajną rzecz.

Zgrabne przedstawienie wyreżyserowała Julia Wernio. Autorem muzyki był częstochowski instrumentalista i kompozytor Jarosław Woszczyna.
tp

Złapane w sieci: Mały pokój z książkami; http://poczytajmi.blox.pl/html/1310721,262146,169,170.html?1,1

czwartek, 16. marca 2006 

Bajka o szczęściu

Dawno, dawno temu, na skraju olbrzymiego lasu stała niewielka chatka. Mieszkał w niej staruszek z prosięciem, kogucikiem i myszką. Dziadek uwielbiał wygrzewać się na słońcu, prosiaczek taplać w błocie, kogucik podskakiwać i trzepotać piórkami, a myszka chrobotać. Żyło im się całkiem przyjemnie i bardzo się lubili. Aż tu pewnego razu przed samotną chatkę zajechał z wielkim hałasem kolorowy wózek zaprzężony w osiołka...”

Tym wózkiem wjechał w ich życie handlarz starzyzną. Póty tłumaczył i namawiał, aż wreszcie przekonał Dziadka, że do pełni szczęścia brakuje mu kilku rzeczy. Ten niewiele myśląc wymienił swoich przyjaciół na przedmioty: fajkę, nożyk i tabakierkę. Wszystkie były śliczne i błyszczące, ale wcale nie był z tego powodu szczęśliwszy. Wręcz przeciwnie.

Świat, w którym żyjemy, wkłada wiele wysiłku w tłumaczenie nam, że bardzo potrzebujemy wciąż nowych przedmiotów. Sklepy pełne są jeszcze lepszych wersji tego, co już mamy. Wszystko oczywiście jest najwspanialsze i niepowtarzalne, choć powielane w tysiącach sztuk. Sens współczesnego życia nie polega na korzystaniu z rzeczy już posiadanych, tylko na dążeniu do posiadania następnych.

Dzieciństwo, które przypadło w udziale naszym dzieciom, w coraz większym stopniu składa się z reklam - wylewających się z dziecięcych gazetek i wciskających się w środek dobranocki. Zanim uda im się obejrzeć jakikolwiek film, zostaną poinformowane o kilku innych, które też muszą konieczne zobaczyć czyli namówić rodziców na kupno kasety (płyty, biletu do kina – niepotrzebne skreślić ;-), że o całej masie gadżetów z nimi związanych nie wspomnę.

Bajka o szczęściu” to mały moralitet, uczący nas, że tego, co naprawdę ważne, nie można kupić za żadne pieniądze. Dziadkowi udaje się w końcu odzyskać (nie odkupić !!!) przyjaciół, ale w życiu takie historie rzadko kończą się happy endem.

Ta książka została wydana przez wydawnictwo Ezop w pięknej serii “Z zebrą”. Składają się na nią książki mądre, pięknie ilustrowane (ta - przez Aleksandrę Kucharską – Cybuch) i niezwykle starannie wydane – wszystkie z przyjemnością czytałam moim córkom.

“Bajka o szczęściu” stała się również kanwą przedstawienia w warszawskim teatrze “Baj”. Warto wybrać się na nie – jest spokojne, proste i czytelne w przesłaniu i adresowane (tak jak książka) do starszych przedszkolaków.

Izabela Degórska “Bajka o szczęściu”, il. A. Kucharska – Cybuch, wyd. Ezop Warszawa 2003



wtorek, 11. kwietnia 2006 , nr 15 (730)
Radlin, Informacje

Młodzi ale doświadczeni

Bardzo żywe reakcje młodych widzów wywołał kolejny spektakl młodzieżowego teatru „Zwierciadło”, który działa przy MOK-u w Radlinie. Okazję obejrzenia tej inscenizacji miały dzieci z Radlina, ale zostanie on zaprezentowany również w innych miejscowościach.

Tym razem prowadzony przez Janusza Majewskiego teatr przygotował sztukę Izabeli Degórskiej „Wszystkie smoki o tym wiedzą”. Przedstawienie miało charakter kameralny, wzięło w nim udział tylko siedmiu młodych aktorów, którzy jednak zaprezentowali bardzo dynamiczną i żywiołową grę. Spektakl zrobiliśmy bardzo prostymi środkami, ale porwał on widownię – mówi reżyser Janusz Majewski. Graliśmy tylko połową zespołu, ale udało się nawiązać bliski kontakt z widownią. Druga część zespołu przygotowuje inną sztukę „Aksamitka, córka diabła” dla widowni młodzieżowej i dorosłej. Takie kameralne przedstawienia można robić z wykonawcami, którzy mają już pewne doświadczenie. Zespół dorasta i możemy iść w kierunku trochę innego reperuaru.

W spektaklu zadebiutowała 12-letnia Michalina Włodarczyk, która bardzo dobrze sobie poradziła na scenie. Wystąpili również Ewa Worys, Martyna i Paweł Czogalikowie, Aldona Wuwer, Żaneta Piątkowska i Ewa Racławska. Muzykę opracował Adam Bednorz a kostiumy i scenografię Wiesława Skaba. 
 (jak)


ROZMOWA /fragment/

Julia Wernio
Bajka o szczęściu w Teatrze im. Mickiewicza


Bajka Izabeli Degórskiej była w 2001 r. wyróżniona w XII Konkursie na Sztukę dla Dzieci i Młodzieży organizowanym przez Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu i Telewizję Polską SA. W Częstochowie reżyseruje ją Julia Wernio, związana dotychczas z Teatrem Witkacego w Zakopanem czy Teatrem Nowym w Gdyni. Premiera - 3 grudnia, akurat na mikołaja, bo spektakl jest dla dzieci

/…/ Tadeusz Piersiak: Pani nazwisko wiąże się z teatrem dorosłym. W Częstochowie jednak realizuje Pani propozycję dla dzieci...

Julia Wernio, reżyser: Mam sporą tremę, bo to mój debiut bajkowy (nie liczę realizacji spektaklu telewizyjnego "Kajtuś Czarodziej"). Nieustannie staram się pamiętać, że najmłodszy widz jest dużym wyzwaniem. Dzieci są mądre, inteligentne, sprytne, łakną intensywnych przeżyć. Nie należy ich lekceważyć, oszukiwać, przede wszystkim zaś - udawać, że to my jesteśmy mądrzejsi.

Do tej pory "Bajka o szczęściu" miała szczególne powodzenie u lalkarzy. W Częstochowie jednak nie będzie spektaklem lalkowym. Czy może wybrała Pani konwencję: aktor z lalką?

- Będzie to pierwsza realizacja "Bajki..." wyłącznie w żywym planie. Nie chcę zdradzać wszystkich tajemnic, bo wtedy nie byłoby niespodzianki, powiem tylko tyle, że odważyliśmy się nasze zwierzątka (a mamy wśród głównych bohaterów myszkę i świnkę, koguta i osła) mocno upersonifikować: zwierzęta mają ludzkie charaktery i odwrotnie. To opowieść o definicji szczęścia: najważniejsze w życiu jest to, co zyskamy u ludzi - przyjaźń. To jest to, co nas chroni, o co należy walczyć i czego - broń Boże - nie wolno zamieniać na rzeczy.
Bajka Izabeli Degórskiej z jednej strony ma proste przesłanie, z drugiej - okrutnie aktualne, przekładające się na świat dorosłych, ale i dzieci. Myślę, że najmłodsze pokolenie, które wchodzi w naszą rzeczywistość, mocno komercyjną, jest osaczone przez kolorowy system reklam. One wpajają mu zasadę: mieć, mieć i jeszcze raz mieć. Mamią. Zachęcają, by gonić za promocją i ofertami, zdobyć coś, co jest martwe, co się rozpadnie - przedmiot. Podczas spektaklu dzieci będą miały szansę przeżyć to, a nie tylko być dydaktycznie skarcone.

Zaczynała Pani karierę z Andrzejem Dziukiem w Teatrze Witkacego, więc jest w Pani pociąg do eksperymentu. Uwidoczni się on w tej bajce?

- Trudno mówić o eksperymencie. Staraliśmy się, żeby z jednej strony jak najlepiej opowiedzieć samą fabułę, a z drugiej - zaczarować ten świat. Po co? Żeby dzieci śmiały się i bały. Żeby uzyskać z nimi bliski kontakt. Żeby przebić tę czwartą ścianę - między sceną a widownią. Jest to otwarta formuła teatralna (mamy np. dużo piosenek), ale nie dochodzi do jakichś rewolucji.

Kogo zobaczymy w obsadzie?

- W głównej roli mamy Andrzeja Iwińskiego; gra Staruszka, a w naszej pracy był jakąś taką ostoją. Obok niego zobaczymy Ewę i Michała Kulów, Waldka Kopcia, Nikodema Kasprowicza, Iwonę Chołuj i Roberta Rutkowskiego. Moim asystentem był Antoni Rot. Pracowaliśmy w fantastycznej atmosferze, krótko i intensywnie. Zawsze kiedy wchodzi się w nowy teatr, człowiek ma tremę, natomiast tutaj było świetnie: zespół z dużą chęcią do roboty i szaloną wyobraźnią. Spotkanie z teatrem częstochowskim jest dla mnie przemiłym doświadczeniem.

tp

Gazeta Wyborcza Częstochowa
3 grudnia 2005




Premiera "Bajki o szczęściu"

2005-12-02

Kiedy pojawiają się kolejne postaci "Bajki o szczęściu", zwracają uwagę ich kostiumy. Przebrania zwierząt nawiązują do młodzieżowych subkultur, a szczególnie rzuca się w oczy kolorowy punk - Kogut (Nikodem Kasprowicz). Śmierć (Iwona Chołuj) wkracza na szczudłach w zwiewnych szatach w odcieniach fioletu. Kostiumy, podobnie jak uniwersalną scenografię (chata czarodziejsko zmienia się w cyrkowy namiot), przygotowała Elżbieta Wernio. Mądra opowieść o przyjaźni i wierności autorstwa Izabeli Degórskiej jest bardzo smutna. Nawet dorosły widz przeżywa wstrząs, widząc jak Dziadek (Andrzej Iwiński witany oklaskami na wejściu) za martwe przedmioty oddaje Handlarzowi (demoniczny Michał Kula) i jego Woźnicy (Robertowi Rutkowskiemu) swoich przyjaciół: Myszkę (urocza Ewa Kula), Kogucika oraz Świnkę (sympatycznie swojski Bartosz Kopeć). Kiedy jednak osamotniony Dziadek przyzywa Śmierć, to ona paradoksalnie zmienia klimat opowieści. Jak to w bajkach bywa, wszystko kończy się jak najlepiej. Ale mimo piosenek, tańców, pastelowych przebrań spektal jest smutny. Nic więc dziwnego, że dzieci, spragnione śmiechu, witają nim sceniczne przewracanki bohaterów. Może jednak przeżycie smutku i opuszczenia bohaterów zapadnie w pamięć małych widzów, stając się nauką na dorosłość. I nie dadzą się mamić hasłami komercji, jak to, które staje się lajtmotiwem spektaklu: Bo na smutki sposób jest, kupić sobie fajną rzecz.

Zgrabne przedstawienie wyreżyserowała Julia Wernio. Autorem muzyki był częstochowski instrumentalista i kompozytor Jarosław Woszczyna.

tp

http://miasta.gazeta.pl/czestochowa/1,48725,3045791.html

To już koniec /fragment/


Tydzień Sztuk Odważnych w Radomiu.

«Lilith jest uzależniona od telewizji i zakupów, a Tej i Temu urodził się perłowy osioł - w czwartek podczas Tygodnia Sztuk Odważnych zaprezentowano kolejne dwa scenariusze
Rubi to telewizor. Telewizor szczególny. Swoich widzów wprowadza w świat szklanego ekranu, ale nie za darmo. W zamian oczekuje "tylko" całkowitej uległości. Lilith kocha Rubiego, z czułością głaszcze jego obudowę, spełnia wszystkie jego zachcianki. Za kolejny kanał z serialami i nowego pilota oddaje krew, szpik i włosy. Nie wyobraża sobie życia "bez laguny, hacjendy i doskonałego ciała" - jak w filmie. Rubi co rano wita kobietę słowami "Kupuj, kupuj, kupuj". Ona klęka i modli się. - "... jako w eterze tak i na ziemi, serialu daj nam powszedniego".
Pewnego dnia jednak Rubi się psuje, a kobieta poznaje elektronika Adama, który przy pomocy gigantycznego śrubokręta próbuje naprawić usterkę. To początek końca zakurzonego, telewizyjnego życia Lilith. Kobieta poznaje najpierw smak prawdziwej kawy, potem życie poza szklanym ekranem. Odkrywa w swoim mieszkaniu okna, za którymi jak sądzi, jest plan filmowy. Czuje na twarzy powiew świeżego powietrza, zapach roślin. Zakochuje się w Adamie, razem próbują ułożyć sobie "prawdziwe" życie z kanapą, stołem i dwoma krzesłami. Bez Rubiego. Nie udaje im się. Odrzucony Rubi, żądny ofiary jak guru sekty, chce wrócić do życia kobiety z "płaską dupą od siedzenia". Mami nowymi serialami, sensacyjnymi tokszołami - "jak w filmie".
Sztuka Izabeli Degórskiej, dziennikarki telewizyjnej i radiowej opowiada o życiu w rzeczywistości szklanego ekranu, pokrytej kurzem, duszącej. Dającej iluzję czegoś lepszego niż życie w realu. Dla wielu z nas telewizor to przyjaciel. A może to tylko złodziej czasu? »

"To już koniec"
Irmina Opałka-Piwowar
Gazeta Wyborcza - Radom nr 290
11-12-2004
e-teatr.pl - wortal teatru polskiego © Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego

F E S T I W A L O W A
wydawana przez młodzież radomskich szkół średnich gazeta teatralna

IV TYDZIEŃ SZTUK ODWAŻNYCH

festiwal.nowej.dramaturgii
Radom 7-10 grudnia 2004 r.

DWIE RECENZJE JEDNEJ SZTUKI

Izabela Degórska zawsze pisze swoje sztuki w dwóch wersjach. Pierwszą nazywa sceniczną, drugą - reżyserską. Najpierw wyposaża utwór w bardzo dużą ilością wskazówek dotyczących realizacji, a potem pozostawia tylko te partie didaskaliów i dialogów, które uznaje za niezbędne. „Dopiero, gdy usłyszałam czytających aktorów, zdałam sobie sprawę, że przesłałam na konkurs nie tę wersję” usłyszeliśmy w foyer po czytaniach. Czy to dobrze, czy źle dla efektu końcowego? Opinie były różne.

Wysłuchaliśmy historii trójkąta miłosnego, którego elementami są: on, ona i - co zaskakujące - telewizor. Stary, zabytkowy odbiornik marki Rubin, pieszczotliwie nazywany przez bohaterkę: Rubi. „Bo on nie lubi jak się mówi o nim - telewizor”. Zakochana w telewizorze kobieta jest przez niego cynicznie wykorzystywana.

Modli się do niego: „panie nasz, któryś jest w studio, święć się imię twoje, przyjdź królestwo twoje, bądź wola twoja, jako w eterze tak i na ziemi. Serialu naszego powszedniego daj nam dzisiaj...”. Wyznanie kończy słowem „abonament” zamiast „amen”.

Podniesienie mediów do rangi boga niesie za sobą całkowite podporządkowanie się im. W tym związku kobieta poświęca wszystko - swoje życie prywatne, swój czas, swoją wolność, za stały kontakt z telewizorem płacąc krwią, włosami, szpikiem - to jakby metafora tego, że marnując czas przed szklanym ekranem, tracimy stopniowo część siebie. Jej życie zmienia się dopiero, gdy pojawia się Adam.

Kimże mógł być Adam, jak nie serwisantem RTV? Naprawia wysłużony telewizor kobiecie, która nawet nie pamięta swojego imienia. Dopiero potem wszystkowiedzący Rubi przypomina je. Lilith, do tej pory zamknięta przed światem jak małż, zaczyna go poznawać. Odkrywa okno, kwiaty, nawet ptaki. Wszystko kwituje stwierdzeniem: „tak jak w filmach”. Ciągle jednak przypomina swoje lęki przed wszelkim kontaktem z drugim człowiekiem: „ludzie nie powinni się całować, dotykać, bo to niehigieniczne!”, „nie rozmawia nigdy”, boi się ujawnić swoje imię, bo to już staje się zobowiązujące.

Adam też się zmienia. Uświadamia sobie, że jest samotny. Nie wierzy w miłość, ważne są dla niego tylko przyjaźń i sex. Spotyka się z ludźmi, ale tylko, gdy coś im się zepsuje. Myśli schematycznie, patrzy na Lilith i widzi kobietę a nie człowieka, mówi” czasem mnie przerażasz - ty myślisz!”. I jakby dość było problemów między tych dwojgiem, to do gry wraca jak nachalny, zazdrosny kochanek - telewizor Rubin. Przyjmuje ludzką postać wyskakującą nagle z pudła aparatu i stara się rozdzielić parę. Lilth, uciekając przed nim, wyprowadza się na dach. Obserwuje z zachwytem otaczający ją świat, popadając z jednej skrajności w drugą. Jakby nie była myślącą swobodną osobą ludzką, tylko personifikacją zachwytu, z utęsknieniem szukającego swego bożka. Przy konfrontacji swego nowego życia ze starym - gdy Adam przynosi mały telewizorek na dach - umiera, spadając z wieżowca z panem swojego przekleństwa.

Kończy się smutno i tragicznie, ale bywało przecież zabawnie, szczególnie trafione, pomysłowe i nowatorskie są porównania - telewizora do boga, świata do planu zdjęciowego, okna do najwyższej formy telewizji (bo to przecież ekran z klimatyzacją i trójwymiarem). Celne stwierdzenia wypowiadane przez postacie, pozostają w pamięci i często skłaniają do refleksji: „W naszych czasach nawet cud jest tylko kwestią kredytu” na początku sztuki mówi Lilith. Według Rubiego: „Życie bez telewizji to trwanie na jednym kanale”.

Czy w istocie?

DOROTA

MIŁOŚĆ, MEDIA I INNE

Czy w literaturze może być tylko jedna interpretacja?

Nie ma znaczenia, kiedy toczy się akcja sztuki. Izabeli Degórskiej „Rubi”. Pojawiające się zdobycze cywilizacji są jedynie rekwizytami, które mają przenieść widza w świat iluzji, uśpić jego czujność i nadać dziełu wielowymiarowości. W pierwszym oglądzie wydaje się, że jest to tekst o uzależnieniu od mediów i wyobcowaniu z życia. Czy tylko? Trudno nie zgodzić się z twierdzeniem, że bez względu na epokę człowiek jest zawsze uwikłany w jakieś zależności, zawsze jest od kogoś lub od czegoś zależny. Przeżywa zauroczenie, miłość, rozczarowanie.

Bo to tak naprawdę tekst o miłości. I to z udziałem jakich postaci! Adam spotyka Lilith, potem odchodzi do Ewy. Kieruje nimi jakaś Baska Istota - Rubi, a wszystko dzieje się w świecie luksusu, czyli w Raju. Jednym słowem - archetypowe postacie rodem z Biblii w świecie nowoczesnej cywilizacji.

Dla zrozumienia znaczenia przedstawionej historii należy je przypomnieć: pierwszy człowiek (Adam), jego demoniczna pierwsza partnerka (Lilith), będąca wzorem kobiety butnej, która nie chcąc podporządkować się woli męża ucieka z Raju i przyjmuje swoją sławną rolę porywaczki dzieci i matki demonów, i wreszcie pramatka ludzkości (Ewa - do niej po odejściu Lilith kieruje bohatera Rubi), która mniej sobie rości praw, ponieważ została stworzona z Adama.

W jabłkowym ogrodzie czy w supernowoczenym apartamencie, miliony lat przed nami i miliony po nas - to nie ma znaczenia, bo świat w gruncie rzeczy zawsze będzie taki sam.

REDakcja

POLECAJĄ NA FORUM:

"Książki z zebrą" wydawnictwo EZOP

agnieszka_azj_edziecko   26.05.04, 10:54  + odpowiedz

Chciałam polecić wszystkim tę serię, bo stanowi rzadki obecnie przykład pięknych i starannie wydanych książek dla dzieci. Znakomite teksty świetnych autorów : "Sen, który odszedł" chyba Anny Onichimowskiej (nie mogę sprawdzić, bo pożyczyłyśmy znajomym), "Zielonego wędrowca" i "Moje, nie moje" Liliany Bardijewskiej, "Bajkę o szczęściu" Izabeli Degórskiej. Do tych przepięknych tekstów dochodzą ilustracje takich autorów jak Krystyna Lipka- Sztarbałło czy Adam Kiljan. Śliczne, poetyckie a nie popłuczyny po Disneyu. Na końcu zawsze jest też strona z autografem i osobistym komentarzem autora i ilustratora i na dodatek ZAKŁADKA do każdej książki z fragmentem ilustracji. Sztywne okładki, porządne szycie - znakomite książki dla przedszkolaków. 

A "Bajka o szczęściu" stała się kanwą przedstawienia w warszawskim teatrze Baj. Znakomite przedstawienie dla przedszkolaków o tym, ze posiadanie rzeczy nie daje szczęścia. Bardzo ładne "wizualnie" łączy sympatyczne kukiełki z "żywym planem" czyli aktorami. Wybierzcie się po wakacjach, bo teraz już nie będą grać.

P.S. Do niewątpliwych plusów tych książek zalicza tez sie cena - w Merlinie 22 zł za "Bajkę o szczęściu", "Sen który odszedł" jeszcze mniej. Minusów nie znajduję.

Agnieszka, mama Ani, Zosi i Julk

http://forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=16375&w=12945918&v=2&s=0
Wysłany: Pią Sie 20, 2004 8:29 pm
Źródło: posty w Internecie

Teatry teraz mają wakacje, ale jak już będą grały, to polecam "Jasia i Małgosię" w Lalce i "Bajkę o szczęściu" w Baju. Oba przedstawienia sprawdzone na mojej Julce - spokojne i zrozumiałe dla dziecka.
"Bajka o szczęściu" jest adaptacją książki Izabeli Degórskiej wydanej przez Ezop w serii "z zebrą". Można przeczytać z dzieckiem przed pójściem do teatru - wtedy odbiór będzie łatwiejszy.



_________________
Agnieszka, mama Ani (03.93), Zosi (06.96) i Julki (01.2000)

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Teatr Baj w Warszawie

_________________

BAJKA O SZCZĘŚCIU
IZABELA DEGÓRSKA

inscenizacja i reżyseria: Janusz Ryl-Krystianowski

Recenzja z "Bajki o szczęściu" w Baju

"Bajka o szczęściu" w inscenizacji Janusza Ryl-Krystianowskiego na deskach teatru Baj to spektakl dla pięciolatków o najbardziej "dorosłej" problematyce - mieć czy być.

Izabela Degórska napisała utrzymaną w klimacie baśni braci Grimm mroczną bajkę o biedaku, który oddaje wędrownemu handlarzowi swoich czworonożnych przyjaciół w zamian za wymarzone skarby - fajkę, kozik i tabakierę. Trawiony tęsknotą i wyrzutami sumienia wyruszy potem na ich poszukiwanie, a drogę do objazdowego cyrku, gdzie odzyska swoje zwierzęta, wskaże mu Śmierć.

Janusz Ryl-Krystianowski umieścił tę opowieść gdzieś między niebem a piekłem, przydając Handlarzowi cech mefistofelicznych, zaś właścicielowi cyrku - anielskich. Wzorem "Fausta" gra między Aniołem i Diabłem rozpoczyna się tu w pierwszej scenie - zakładem siły wyższej i niższej o duszę biedaka. Kusiciel zjawi się nieproszony, żeby odebrać mu jedyne szczęście, jakie posiada - jego zwierzęta. Anioła biedak będzie musiał odszukać sam i znajdzie go pod postacią cyrkowego Klauna. Dzięki temu zabiegowi inscenizacyjnemu powstał szczególny, bo adresowany do najmłodszych, moralitet - przejmujący w swej goryczy, lecz zarazem podszyty delikatnym humorem i rozjaśniony iskierką nadziei. Wygra ostatecznie człowiek!

Scenę Baja zamienioną przez Jacka Zagajewskiego w zielony pagórek, zwieńczony filigranową drewnianą chatką, zaludniają kukiełki - to mniejsze, to większe, to znów przeobrażające się w aktorów.

Taka zabawa perspektywą - od minilalek na szczycie pagórka po żywoplanowe postaci na proscenium - jest jednym ze źródeł humoru tego spektaklu zbudowanego z precyzją szwajcarskiego zegarka. Rytm wyznacza tu muzyka Roberta Łuczaka oscylująca między demonizmem w chwilach pojawiania się Handlarza a liryzmem oddającym tęsknotę osieroconego Gospodarza.

Na uwagę zasługują te właśnie dwie role młodych aktorów Baja - Piotra Michalskiego i Andrzeja Bociana - dwa emocjonalne bieguny: diaboliczny kusiciel i poczciwy kmieć. Doskonale partneruje im reszta zespołu, który precyzję śpiewu szlifował u Teresy Ostaszewskiej, zaś precyzję ruchu scenicznego - pod okiem Anety Płuszki.

Mądra, gorzka zarazem i pogodna "Bajka o szczęściu" Izabeli Degórskiej miała swoją prapremierę w Szczecinie, rodzinnym mieście autorki. Do Warszawy przyjechała z poznańskiego Teatru Animacji, zaś wkrótce zobaczą ją widzowie Opola. Niech żyje długo i szczęśliwie!

Teatr Baj: Izabela Degórska, "Bajka o szczęściu". Inscenizacja: Janusz Ryl-Krystianowski. Scenografia: Jacek Zagajewski. Muzyka: Robert Łuczak.


Liliana Bardijewska
Gazeta Wyborcza Warszawa

lutego 2004

Recenzje i opinie o książce
Źródło: Internet

Rodzice, nie dajcie się zwieść!

Wydaje się, że w książce dla dzieci wystarczą tylko kolorowe ilustracje, trochę błyskotek na okładce i sukces murowany. Albo wystarczy wydać coś z sympatycznym (choć już nudnym) Kubusiem Puchatkiem, postawić w Empiku półkę z napisem "Przystanek dobrej książki", a dzieci będą lgnęły jak pszczoły do miodu...

Smutna to prawda, ale prawda. A rodzice po prostu to kupują wierząc, że książka musi być dobra, skoro wszędzie jej pełno... Nie chcę szkalować żadnego wydawnictwa, ale świadomi rodzice pewnie już wiedzą, o jakie chodzi. No i świadomi rodzice powinni takie półki omijać - i pogrzebać w jakimś zakurzonym kątku, a na pewno znajdą o wiele wartościowsze pozycje.

Na przykład taka "Bajka o szczęściu" Izabeli Degórskiej, wydana przez Wydawnictwo Ezop. Twarda okładka, piękne ilustracje pani Aleksandry Kucharskiej-Cybuch (nie żadne tam komputerowe maszkarony!), matowy papier, który nie świeci w oczy podczas czytania, no i treść. Treść w tym wszystkim wydaje się najważniejsza, bo odpowiada na ważne pytanie i uczy, co jest w życiu wartościowe.

Uczy mianowicie za pomocą bardzo prostej historii, w której samotny staruszek mieszkający ze swymi zwierzątkami daje się omamić przyjezdnemu handlarzowi. Koguta, prosiaczka, a nawet małą myszkę wymienia na rzeczy, którym nie sposób się oprzeć. Cóż z tego?


Staruszek uświadamia sobie w końcu, że popełnił błąd, i wyrusza na poszukiwanie zwierząt, które były jego przyjaciółmi i dawały radość i sens życia. Opowieść kończy się szczęśliwie zarówno dla zwierzątek, które tęskniły za swoim podwórkiem, jak i dla staruszka, który zrozumiał, że szczęścia nie dadzą mu rzeczy materialne.

Nadmienię tylko, że bajka funkcjonuje też jako przedstawienie teatralne. Można, zdaje się, obejrzeć je w szczecińskim Teatrze Lalek.

I czy nie lepiej przekazywać dzieciom takie treści, miast karmić je tylko koszmarnymi przedrukami kreskówek? Zastanówcie się i bądźcie po prostu świadomi, gdy udacie się po książkę dla swojej pociechy...
autor: groch, dodana: 06.12.2004



Bajka o szczęściu. Rachunek dla dorosłego?

Teatr Animacji w Poznaniu

Poszłam sobie na bajeczkę dla maluchów. I była bajeczka - z kolorowymi lalkami i piosenkami. Ale przy okazji - jak to w Teatrze Animacji - okazało się, że jest jeszcze inny plan.

Najpierw, hen daleko, widzimy mały drewniany domek. Z komina leci dym. Wokół krążą - niemal niewidzialne - jakieś figurki. Potem - już z bliska - poznajemy głównych bohaterów: Staruszka oraz jego przyjaciół - Myszkę, Kogucika i Świnkę. Wszyscy żyją sobie razem biednie, ale szczęśliwie. Widzimy lalki - coraz większe - i aktorów, którzy je animują. To ciekawy plastyczny zabieg, intrygująca zabawa z perspektywą. I realną - sceniczną, i mentalną - chciałoby się powiedzieć filozoficzną albo metafizyczną, ale o tym dalej.

Tymczasem w dobrym, biednym świecie, skąpanym w soczystej zieleni i kwiatach rumianku, pojawia się Handlarz. To aktor ubrany jak cyrkowy prestidigitator, który z połów płaszcza wyciąga najróżniejsze przedmioty i kusi - jak kuszą dziś przeróżne reklamy. Jest drażniący i intrygujący, nachalny, ale skuteczny.  Wyglądało na to, że tu nie zrobi interesu, ale Staruszek zapragnął mieć fajkę. I dostał ją. Za Myszkę. Zapragnął mieć błyszczący nóż. I dostał. Za Kogucika. Zapragnął srebrnej papierośnicy.

W świat poszła Świnka. Pusto i smutno zrobiło się w jego domu. Nie pomogły nawet wyrzeźbione podobizny dawnych przyjaciół. Łatwo się domyślić, że wyruszył na ich poszukiwania. Nietrudno przewidzieć, że cała historia zakończyła się happy endem.

Mądra bajka - pomyślałam sobie. W konsumpcyjnym świecie coraz trudniej nam przekonać dzieci, że nie wszystko można kupić, że nie wszystko trzeba mieć. Warto, żeby poznały historię Staruszka, żeby zobaczyły prawdziwą twarz Handlarza ze sztucznym uśmiechem. Ale coś mi nie dawało spokoju. Zaraz, zaraz... Przecież dzieci nie będą się utożsamiać ze Staruszkiem - raczej z jego przyjaciółmi. A jeśli tak, to bajeczka jest nie tylko dla nich i nie całkiem o nich. To nam-dorosłym - jak zwykle - wszystko się pomyliło. Tylko kto teraz za to zapłaci?

"Bajka o szczęściu" Izabeli Degórskiej, inscenizacja i reżyseria Janusz Ryl-Krystianowski, scenografa Jacek Zagajewski, muzyka Robert Łuczak, choreografia Władysław Janicki. Grają: Małgorzata Binkowska, Katarzyna Golaszanka, Mariola Ryl-Krystianowska, Marcel Górnicki, Grzegorz Ociepka, Artur Romański. Premiera 19 maja na scenie Teatru Animacji w Poznaniu. Recenzja spektaklu granego 29 maja.


Ewa Obrębowska-Piasecka
Gazeta Wielkopolska
5 czerwca 2002




Teatr Pleciuga w Szczecinie  /fragmenty/
_________________

BAJKA O SZCZĘŚCIU

IZABELA DEGÓRSKA

reżyseria: Zbigniew Niecikowski
prapremiera: 2 marca 2002


O TEKŚCIE

Na skraju lasu żyli biednie, ale szczęśliwie Staruszek i jego zwierzęta - Myszka, Kogut Świnka. Pewnego dnia jednak zjawił się przebiegły Handlarz, który sprawił, że powoli zaczęło ubywać przyjaciół. W końcu Staruszek pozostał sam i było mu z tym bardzo źle, tak bardzo, że wyruszył w świat na poszukiwanie swych oddanych towarzyszy...
Ta prosta i mądra historia, przeznaczona dla najmłodszych widzów, zrealizowana w konwencji teatru marionetek, będzie prezentowana w budynku teatru, a także jako przedstawienie wyjazdowe.
"Bajka o szczęściu" Izabeli Degórskiej (szczecinianki) została w 2001 wyróżniona w corocznym, XII Konkursie na Sztukę dla Dzieci i Młodzieży, organizowanym przez Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu i Telewizję Polska S.A.
Jej PRAPREMIERA na deskach Teatru Lalek "Pleciuga" w Szczecinie inauguruje istnienie Wędrownej Sceny Marionetkowej.

AUTORKA

Izabela Degórska-lat 34, szczecinianka.
Z wykształcenia- nauczycielka, ukończyła w 1990 Studium Nauczycielskie. Już jako licealistka otrzymała nagrodę na ogólnopolskim konkursie poetyckim. Swe piosenki poetyckie (powstało ich ok. 50) prezentowała na myśliborskim SMAK-u.
Z zamiłowania- pisarka; z zawodu- reporter. Od 1998 r. razem z mężem realizuje głównie krótkie reportaże telewizyjne (ponad 100) oraz filmy dokumentalne i programy autorskie dla publicznych i komercyjnych stacji telewizyjnych (TVP 2 -"Ekspres Reporterów", TVP 3 "Telekurier", TVN 24 - magazyny STYL i ZDROWIE, TV Polsat, RTL 7 - magazyn ZOOM).
W swym dorobku Izabela Degórska ma również filmy promocyjne i dokumentalny. Pisze wiersze - publikowane w czasopismach (m.in. "Angora"), piosenki, opowiadania sf, które nazywa bajkami dla dorosłych oraz bajki dla dzieci. Jest matką dwojga dzieci (w wieku 7 i 10 lat). "Bajka o szczęściu" jest jej pierwszym utworem zrealizowanym na scenie.

O MARIONETCE

W przedstawieniu "Bajka o szczęściu" Izabeli Degórskiej w reż. Zbigniewa Niecikowskiego zostanie wykorzystana lalka -tzw. marionetka na niciach. Jest to, wg klasyfikacji Henryka Jurkowskiego, trzeci rodzaj marionetki, obok marionetki sycylijskiej i marionette a la Planchette.


Elżbieta Stelmaszczyk

Materiały Teatru
28 lutego 2002