CAŁY
SCENARIUSZ W PDF DOSTĘPNY
CAŁY SCENARIUSZ W PDF dłuższy DOSTĘPNY Mąż
zmarł, ale już mu lepiej Izabela
Degórska WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE © pod opieką ADiT wystawienie sztuki wymaga uzyskania licencji agencja@adit.art.pl Dostęp do bezpłatnego eksploatowania tekstu został wycofany. Osoby ZOFIA
Stachurska, żona
Leona
LEON Stachurski JOLA Dąbrowska, córka Zofii KRZYŻANOWSKA sąsiadka GRABARZ pan Romek LEKARZ Witold Taborek ORDYNATOR Edmund Ziętarek SIOSTRA ŁUCJA oraz PIELEGNIARKA Magda DZIENNIKARZ radia „ZGAGA” Marcin Przylepa REPORTER TV Piotr Kalisiak REPORTERKA Z GAZETY Elka FOTOGRAF Z GAZETY (opcjonalnie) PREZENTER PROFESOR medycyny Albin Zięba KSIĄDZ OPERATOR, GŁOS Z RADIA, GŁOS ZE STUDIA ++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++ AKT I SCENA 1. Skromny pokój – stary kanapo-tapczan, stół, krzesła, szafka RTV z telewizorem, telefon. Zaniedbana starsza kobieta (Zofia) siedzi na krześle w zniszczonej sukience i w fartuchu i naszywa łatę na piżamie. Naprzeciwko siedzi niegustownie ubrana kobieta w średnim wieku (Jola). Powoli obiera jabłko, kroi je na cząstki, je i dłubie w zębach. W tle gra cicho radio. ZOFIA Szlag mnie trafia, jak sobie o tym pomyślę – to już trzeci dzień! Że też on wstydu nie ma! (oburzona kręci głową) Godzinami mu mówię: ”Zrób coś, bo oczy bolą”. JOLA A próbowała mama tak z piąchy walnąć? ZOFIA Czy ja próbowałam? Czy ja próbowałam?! O, popatrz – palec sobie wybiłam! (pauza) I myślisz, że mnie chociaż pożałował? Skąd! Powiedział, że na takie głupoty, co ja oglądam to szkoda prądu. Jak to usłyszałam to myślałam, że nie wytrzymam. Aż takie place czerwone na szyi dostałam. A on nic. Nic! JOLA No. ZOFIA Jakie „No”! Czy ty wiesz co to znaczy? Czy ty wiesz? Co ja będę robić?! Patrzeć na jego łysą pałę? (daje upust złości, po chwili woła) Leon! Le-on! LEON (głos zza sceny) Co? ZOFIA Chodź no tu! Wchodzi łysawy mężczyzna, wyraźnie starszy od Zofii. Zofia rzuca w niego piżamą. ZOFIA Zabieraj te swoje gacie! I przypatrz się im dobrze, bo ja ci nic więcej nie zaszyję! LEON (wzrusza ramionami, bierze piżamę i wychodząc mruczy do siebie) E! ZOFIA No i gdzie leziesz? Za telewizor lepiej się weź! Leon wychodzi bez słowa. Zofia sięga po kolejną sztukę odzieży i naprawia ją. Jola wstaje, podchodzi do telewizora, kręci głową. JOLA Ja to bym tak nie mogła. Smutno, jak nic nie gra. ZOFIA Widzisz? A ojcu nie przeszkadza. On siada przed domem i patrzy. Ale nie jak uczciwy katolik, nie! On patrzy jak Maliniakowa kopie w ogródku, ale tylko wtedy jak ona ma na sobie takie ciasne portki. A jak Kaśka, no wiesz, ta od Grzesiaków, idzie do sklepu, to mu się głowa kręci w kółko. O, tak. I tak do przodu wysuwa. (parodiuje gest) JOLA I ojciec tak…? Że też mu nie wstyd! W jego wieku! ZOFIA A ja głupia myślałam, że z niego to dobry człowiek. Tak ciebie na kolanka jak rodzony ojciec sadzał… I co…?! Potwór, zwykły potwór z niego wylazł! (ze złością odgryza przydługą nitkę, przerywa pracę) Ech, dziecko drogie, gdybym to ja miała swoją emeryturę to bym sobie zupełnie inaczej żyła. A tak? Nie dość, że stary mi tyle nerwów naszarpie to jeszcze się muszę modlić o jego długie życie. JOLA To mama się za ojca modli? ZOFIA Przecie kiedyś umrze, nie? I z czego ja wtedy będę żyła? JOLA No co ty, mama, rentę po ojcu dostaniesz. ZOFIA (bardziej do siebie) I tak mnie to gryzie i gryzie. (po chwili) Co mówiłaś? JOLA Że jak ojciec umrze, to rentę po nim dostaniesz. ZOFIA Co dostanę? JOLA No rentę. Przecież jak kobieta nie ma swojej emerytury, to po śmierci męża dostaje po nim. ZOFIA Nie... JOLA Tak. Jak się robi na poczcie, to się takie rzeczy wie. Zofia wstaje, chodzi po pokoju i kręci głową. Spływa na nią olśnienie. ZOFIA A wiesz… Tak sobie teraz pomyślałam, że kiedy ojciec umrze, to mogłabyś wprowadzić się do mnie z Jowitką. Wam byłoby wygodniej, a ja na starość miałabym pomoc. JOLA A co, z ojcem coś niedobrze? ZOFIA Nie, tylko tak mówię. Przecież swoje lata ma. (spogląda na zaskoczoną Jolę) No co tak siedzisz jak kukła? JOLA No... bo przecież... ojciec żyje. ZOFIA Żyje, nie żyje. O co ci chodzi? (nasłuchuje, po chwili podchodzi do okna, szeptem nawołuje córkę) Chodź, chodź, sama zobacz, co ten stary cap wyprawia. Wyglądają przez okno, mocno wychylają się i szepcą coś oburzone do siebie. Do pokoju wchodzi ponury mężczyzna w czarnym ubraniu. W ręku trzyma podniszczoną teczkę. Staje i patrzy na wypięte pośladki. Po chwili głośno chrząka. Kobiety pospiesznie odwracają się zderzając się głowami. GRABARZ Uszanowanie! ZOFIA A to pan, panie Romku. Coś się pan tak zakradł, jak śmierć. GRABARZ Tylko nie jak śmierć. Jeszcze pani wykracze i przyjdzie mi karawanem pod dom podjechać. Kilka róż do wieńca mi trzeba, a u pani takie ładne rosną. ZOFIA Pięć złotych za sztukę. GRABARZ (niezadowolony) To może ja jeszcze do Leona zajrzę. ZOFIA Pięć złotych. Róże to ja hoduję i rozdawać nikomu nie będę. (Grabarz wznosi ręce w obronnym geście) Ale… Ale jeśli by pan przekonał Leona w takiej jednej mojej sprawie, to kwiaty dałabym darmo. 10 sztuk, nie więcej. GRABARZ Miła pani, do rodzinnych spraw, to ja się nigdy nie mieszam. ZOFIA Jola, leć po ojca. Powiedz, że pan Romek przyszedł. (Jola wychodzi) Sprawa jest prosta. Widzisz pan to pudło? Od trzech dni mu mówię, żeby naprawił. A on nie i nie. Jeśli wieczorem telewizor będzie grał, kwiaty bierzesz pan friko. Grabarz skwapliwie potrząsa głową. W drzwiach pojawia się Leon. Uśmiecha się na widok Grabarza i jowialnie się z nim wita. LEON No, co tam słychać? GRABARZ Na którym świecie? LEON U ciebie Romuś, u ciebie. GRABARZ A powolutku. Nowe trumny sprowadziłem, kanadyjskie, takie z szybką. W mieście teraz tylko takie są modne. Wyciąga z teczki katalog i z dumą prezentuje zdjęcia. Leon pochyla się nad prospektem. LEON Co ty powiesz, z szybką? To jak to tak, widać gębę umarlaka? GRABARZ O to chodzi, żeby było widać. To jest wtedy z takim większym fasonem. Efekt murowany. Na następnym pogrzebie sam zobaczysz: tak zagadam wdówkę, że kupi. Chociaż drożej. LEON A czego ty mówisz, że akurat wdówkę zagadasz? Przecież wdowiec też się może trafić. Czy to u nas kobitki już nie mrą? GRABARZ Ale rzadziej, naprawdę rzadziej. Wiesz, kobieta to nie jest taki normalny człowiek. Adama Bóg z gliny ulepił, a Ewę z żebra wystrugał. I sam powiedz, co dłużej wytrzyma – kość, czy glina? LEON Coś w tym jest. GRABARZ I wiesz co? Ja myślę, że teraz pora na kogoś od nas, z Goryczewa. LEON A dlaczego? GRABARZ (rozpiera się przed dłuższym wywodem) Ty wiesz, mój dziadek był grabarzem, ojciec był i teraz ja jestem. Otóż my mamy taką księgę, gdzie zapisane są wszystkie zgony z okolicy. LEON Jak u księdza? GRABARZ Jak u księdza. A ja lubię tak sobie wieczorem siąść i ją poczytać. I tak mi wyszło, że w kwietniu, to zawsze umiera ktoś w Kołowie, w maju – na mur jest pogrzeb kogoś z Witkowa, a sierpień, to czas na Goryczewo. (Leon spogląda na niego ironicznie) Nie wierzysz mi? Nie wierzysz? LEON Iiii! Ty jak coś wymyślisz…! GRABARZ A ja idę o zakład, że następny trup, to będzie z Goryczewa. I będzie trumna z szybką, kanadyjska. LEON (potrząsa wskazującym palcem) Oj Romuś, ty nie bądź taki jasnowidz! Prędzej u nas ktoś zmartwychwstanie, niż ty śmierć przechytrzysz! Wie, gdzie kto umrze! Grabarz urażony zamyka katalog i ostentacyjnie chowa go do teczki. Spostrzega telewizor. GRABARZ A! Kilku róż do wieńca mi zabrakło, a jutro mam pogrzeb. LEON Nie ma sprawy, utnij sobie ode mnie z ogródka. Pełno tego rośnie, że przejść nie ma jak. GRABARZ Kiedy twoja powiedziała, że mi kwiatów nie da. (Leon spogląda na niego zaskoczony) Ale… jeśli jej naprawisz telewizor do wieczora, to mogę sobie wziąć. Piętnaście. LEON A to morda! No nic, bierz kwiaty i zajrzyj tu do mnie po niedzieli. GRABARZ A telewizor? LEON E! Już dawno…! Przecież ty wiesz, że ja to lubię robić. A z moją babą… (macha ręką) Żeby chociaż raz poprosiła… GRABARZ (przygląda się mu przez chwilę) Wiesz Leon, ja nigdy nie rozumiałem czemuś ty się z Zofią ożenił. LEON Oj Romuś, Romuś, ja też nie. Chodź, wybierzesz sobie kwiatki. SCENA 2. Zofia przed lustrem przymierza czarny toczek z woalką. Na tapczanie leży czarny koronkowy szal. Bez pukania nagle wchodzi starsza kobieta w barwnej sukience. Zofia zaskoczona odruchowo chowa za siebie toczek. KRZYŻANOWSKA A co tam sąsiadka chowa? Umarł kto? ZOFIA Nie. Podobało mi się, to kupiłam. A co tak pani bez pukania wchodzi? KRZYŻANOWSKA Dzwoniła pani, że pilna sprawa, to szybko przybiegłam. ZOFIA A tam, zaraz pilna sprawa. Sąsiadki jesteśmy, a odkąd mój telewizor gra, to żeśmy się nie widziały. (Krzyżanowska uśmiecha się krzywo, Zofia zaprasza ją gestem) Ale proszę, pani siądzie. Sernik mam, jeszcze cieplutki. KRZYŻANOWSKA No, jak sąsiadka ciasto stawia, to jakaś grubsza sprawa być musi. ZOFIA Ależ co pani opowiada, przecież tyle razy przy cieście siedziałyśmy. KRZYŻANOWSKA (do siebie) Tak, przy moim. Siadają do stołu, jedzą ciasto, piją kawę. ZOFIA Wie pani, ja panią zawsze podziwiałam. Samotna kobieta a taka zaradna. Pamiętam na przykład jak to z nornicami było. Trzy lata temu namnożyło się tego - istna plaga! Gdyby ich sąsiadka nie wytruła, to z naszych ogródków nic by nie zostało. Pani to umie! KRZYŻANOWSKA E, nic takiego. ZOFIA O, ja to cenię! A jak co się popsuje w gospodarstwie, to tak pani zawsze zagada tego Zagdańskiego, że darmo wszystko zrobi. A kiedy choroba zmoże, to synowa zawsze z obiadem przyleci. Pani się umie w życiu ustawić. A ile to już lat pani sama na tym świecie? Dziesięć? KRZYŻANOWSKA Dzięki Bogu, siedem na wiosnę minęło. ZOFIA I nie smutno tak pani czasem wieczorem? KRZYŻANOWSKA Pani Zosiu, jaki był ten mój Jasio, święć panie nad jego duszą, taki był i złego słowa o nim nie powiem. Ale żebym tęskniła? Nie. Ja nareszcie żyję jak człowiek, to za czym mam tęsknić? ZOFIA Taak, pamiętam jak z moim Leosiem przed domem siadał i pasjami winko domowej roboty pił. Taki żółciutki jabłecznik… Tylko on tak dziwnie jakoś zszedł. Żył, żył i nagle fik! I zmarł. KRZYŻANOWSKA Swoje lata miał. ZOFIA Ale nie chorował. Nie była pani ciekawa na co zmarł? KRZYŻANOWSKA (niespokojnie) O co sąsiadce chodzi? Zmarł i już! Stary był! ZOFIA A sekcji nie było? KRZYŻANOWSKA Nie było! Jak człowiek stary, to nie trzeba go kroić! ZOFIA (kroi z namysłem ciasto i podsuwa kawałek) Taak. Może jeszcze kawałeczek? KRZYŻANOWSKA E, tak mi jakoś ochota odeszła. ZOFIA To winko, co nieboszczyk lubił, to musiało być naprawdę dobre. Teraz już sąsiadka takiego nie robi. (po chwili, z namysłem) Bo widzi pani, pani Krzyżanowska, tak powoli, powoli na mojego Leosia czas się zbliża. I tak sobie myślę, czy nie ma pani jeszcze tego jabłecznika, co to siedem lat temu pan Jan pił. KRZYŻANOWSKA Nie, na pewno nie mam. ZOFIA Ale jakby tak poszukać? KRZYŻANOWSKA Nawet jakby był, to by skisł. Albo zwietrzał. ZOFIA Mój Leoś nawet taki by wypił. On już i smak traci. KRZYŻANOWSKA (wierci się) Ja już chyba pójdę. ZOFIA To może chociaż przepis? KRZYŻANOWSKA (wstaje) Ale późno się zrobiło! Muszę iść, natychmiast. ZOFIA (zagradza jej drogę) Pani Krzyżanowska, my, wdowy musimy się trzymać razem. Ja tego jabłecznika nie potrzebuję dużo… Sąsiadka wychodzi pospiesznie bez słowa. Zofia z uśmiechem składa czarne ubrania i chowa je do szafy. Do pokoju wchodzi Leon. LEON Co ona tak wybiegła? Zauważyła, że w szlafroku chodzi? ZOFIA Ot, znawca się znalazł. Ale dobrze, że jesteś. Ubranie świąteczne załóż. LEON A tobie co? Garnitur mam ubierać? Teraz? Do warsztatu idę. ZOFIA Tylko przymierz. Z czyszczenia wrócił. Muszę sprawdzić, czy się nie skurczył. LEON Do czyszczenia dawałaś? A po co? ZOFIA Po co, po co. Jak brudny, to się czyści. LEON Ale zawsze sama czyściłaś, szczotką. ZOFIA Ale teraz już szczotką nie wystarczy. Plamy po śledziu były na klapie. Leon niechętnie przymierza stary garnitur. LEON Coś ty Zośka ostatnio dziwna jesteś – stryszek wysprzątałaś, garnitur wyczyściłaś, pół niedzieli przy papierach siedziałaś. Chcesz czegoś ode mnie, czy co? ZOFIA Od razu „czegoś chcesz”! Swoje lata mamy, ziemskie sprawy porządkować pora! Na przykład ty… LEON Co ja? Warsztat mam sprzątać?! ZOFIA Ja o poważnych sprawach, a ty… (kręci z niesmakiem głową) Czy ty o testamencie myślałeś kiedy? LEON A o czym tu myśleć? Tylko tę starą chałupę mamy. I parę gratów. ZOFIA A długów gdzieś na boku u kolesiów nie porobiłeś? LEON Co ci babo po głowie chodzi? (Zofia mierzy go wzrokiem, Leon wierci się pod jej spojrzeniem) Nie, nie mamy długów. ZOFIA (zadowolona gładzi garnitur) Jeszcze zupełnie dobry. Ściągaj. (Leon ściąga garnitur, przygląda się podejrzliwie Zofii) A wiesz, ta Krzyżanowska to taka dobra kobieta. LEON Ona? Od kiedy? ZOFIA Ty zawsze na nią tak z góry, a ona tak cię lubi. Pamiętasz ten jabłecznik, co kiedyś z jej starym piłeś? Tak ci smakował. Powspominałyśmy sobie i obiecała ci przynieść. LEON Przecież zawsze gadała, że jej Jaśka rozpiłem. ZOFIA Mówiłam, że to dobra kobieta, nie pamiętliwa. Taak, coś czuję, że ona jeszcze dzisiaj ten jabłecznik dla ciebie przyniesie. A ja ci go do poduszki dam. Leon zaciera zadowolony ręce. Chwyta za telefon, wykręca numer. Zofia naciska palcem na widełki. ZOFIA A ty co?! Żadnej libacji nie będzie. LEON A co, sam mam pić? ZOFIA Ja z tobą siądę. (rozsiada się na kanapo-tapczanie) Kryminał sobie obejrzymy, kiełbasę pokroję. Winko będzie jak znalazł. A, i wykąpać byś się mógł – cuchnie od ciebie… LEON (wąchając się) Coś ty za bardzo mnie dzisiaj ustawiasz. Ale niech ci będzie. Jabłecznik to zawsze jabłecznik. ZOFIA (bardziej do siebie) Tak właśnie myślałam. Leon wychodzi kręcąc głową, Zofia siada do stołu i otwiera brulion. Czyta kolejne punkty z kartki i stawia przy nich zamaszyste „ptaszki”. ZOFIA Trefnego testamentu – nie ma! Długów – nie ma! Stryszek – gotowy! Rachunki – zapłacone! Garnitur – wyczyszczony! Zaskórniaki – pod materacem! Toczek z woalką – kupiony! Taak… Teraz już tylko jabłecznik… (zakreśla w zeszycie grubą kreską). SCENA 3. Z ciemności powoli wyłania się pokój. Na stole stoi duży kieliszek i pusta butelka, na butelce naklejona kartka z odręcznym napisem „JABŁECZNIK”. W pościeli na kanapo-tapczanie nieruchomo leży w piżamie Leon. Terkoce budzik. Po dłuższej chwili do pokoju wchodzi w szlafroku Zofia i wyłącza budzik. ZOFIA Czego nie wyłączysz? I przestałbyś wreszcie to nastawiać! Tyle lat na emeryturze! (chwila ciszy) No?! Szarpie Leona za ramię, ręka Leona bezwładnie opada. ZOFIA A niech mnie… Leon? Matko boska, Jezusie święty! Stało się! Nie, nie wierzę. Ale nie, zimny. Maca Leona, nasłuchuje oddechu. Po chwili upewniona co do zgonu, bierze głęboki oddech, a na twarzy pojawia się błogi uśmiech. Wówczas postrzega butelkę i kieliszek. Szybko łapie je do ręki i wybiega z nimi. Po chwili wraca. Wchodzi skradając się. Przygląda się mężowi podejrzliwie. Nasłuchuje oddechu i uśmiecha się. ZOFIA No i widzisz, stary capie, nareszcie jest tak, jak być powinno – ja tutaj, jak pani na włościach, a ty przed bramą niebieską w kolejce za innymi pijakami. Kto by pomyślał? Cały wieczór nic, a rano fik! Zupełnie jak Jasiek Krzyżanowski! Ha! (pauza) A teraz co najpierw? Pogotowie, grabarz, czy rodzina? Tylko spokojnie. Podchodzi do lustra i mówi sztucznym głosem. ZOFIA To stało się tak nagle, tak nagle… Kto by pomyślał, jeszcze wczoraj… Co jeszcze wczoraj? A! Jeszcze wczoraj oglądaliśmy razem kryminał… (kręci niezadowolona głową) Jeszcze wczoraj tak sobie siedzieliśmy i oglądaliśmy telewizję. Rano miał grabarz do niego przyjść. Tak się cieszył na to spotkanie! Nie, tylko nie grabarz, pan Romek, znajomy. I telewizor niedawno naprawił… Kto by pomyślał, kto by pomyślał. (po namyśle) Tak będzie dobrze. (telefonuje) Halo? Jola? Ojciec zmarł. Tak, na śmierć. Dlaczego nie wierzysz? Swoje lata miał. Wiem, to stało się tak nagle. Tak, powiadom wszystkich. Nie, jeszcze nie wiem. No, najwcześniej pojutrze, kwatera już dawno wykupiona. I wpadnij do mnie. (wybija nowy numer) Halo? Pogotowie? Zofia Stachurska z tej strony. Jak to nie obsługujecie? (po chwili z irytacją) Z Goryczewa dzwonię, a nie żadnego Testony! Zgon chciałam zgłosić. Nie, nie zasłabł, tylko zmarł. Tak, zupełnie nie żyje. (pauza) Stachurski Leon. Słoneczna 16. Tak, krewna, to znaczy żona. Tak, będę czekać. Siada na brzegu łóżka i zakłada ręce, po chwili zrywa się, wybiega z pokoju i wraca ze starym prześcieradłem. Nakrywa zwłoki. Słychać dzwonek do drzwi. Zofia wprowadza lekarza. Ten podchodzi do zwłok i przystępuje do oględzin – osłuchuje, bada czy jest puls, sprawdza źrenice. LEKARZ Trochę już nam tu poleżał. Cóż, moje kondolencje. (nagle rozpoznaje zmarłego, co wyraźnie budzi u niego żywsze emocje) Kto by pomyślał, toż to mój fizyk z podstawówki! Ależ ten czas leci! Ile miał lat? ZOFIA Siedemdziesiąt dwa. LEKARZ Siedemdziesiąt dwa. To i pożył już co nie co. (zagląda w papiery) Chorób przewlekłych nie miał… (pociąga nosem) Coś pił… Jabłecznik? ZOFIA A skąd pan wie? LEKARZ Praktyka. Wiele lat praktyki. Zostało coś? ZOFIA Nie. Wypił całą butelkę. LEKARZ Czasem taka butelka może być zabójcza. (przykrywa ciało) Chce pani sekcji? ZOFIA W żadnym wypadku. LEKARZ (pisze na urzędowym blankiecie) Coś mi ta śmierć przypomina. Wie pani, takie de javu. ZOFIA To jakieś zaraźliwe? LEKARZ Nie. (wręcza Zofii zaświadczenie) Zgłosi się pani z tym do Urzędu Stanu Cywilnego po akt zgonu. Dowód męża trzeba będzie od razu zdać. (po chwili zastanowienia) Ale wie pani co? Ja właśnie tam jadę. Tę ostatnią posługę staremu nauczycielowi zrobię i sam wszystko załatwię. ZOFIA Jaki pan dobry! To ja już dowód niosę! (przynosi dowód osobisty) LEKARZ Dla pani zostawiam kopię, a akt zgonu podwiozę wieczorem. Po sąsiedzku u noworodka i tak będę. (wstaje) No cóż, na tym moja rola się kończy. Proszę jeszcze raz przyjąć wyrazy współczucia i do widzenia. Zostawia dokument, żegna się i wychodzi. Zofia chwyta zaświadczenie i przygląda się mu z zadowoleniem. ZOFIA Jest! Ha! Nawet papierek na ciebie mam, stary capie! (pauza) I nic nie mówisz? Nic nie mruczysz pod nosem? Taka błoga cisza. SCENA 4. Na kanapo-tapczanie leży Leon przebrany w wyjściowy garnitur. Przykryty jest dziurawym prześcieradłem. Zofia wyciąga z szafy czarny szal i zarzuca go na ramiona. Przegląda czarną garderobę i podśpiewuje do wtóru piosenki z radia. W trakcie słychać fragment informacji radiowej. GŁOS Z RADIA Najświeższe wiadomości! Tylko u nas! Sensacje! Relacje! Rewelacje! Radio ZGAGA zawsze z wami! W Kropnicach Małych na Podkarpaciu jamniczka Zuzia karmi własnym mlekiem przygarnięte kocięta. Maluchy czują się dobrze. Wszyscy się zastanawiają, czy kotki kiedy dorosną będą mruczeć, czy warczeć. Wchodzi Jola. Wita się z matką i podchodzi do nakrytego prześcieradłem ciała. JOLA Dziurawe, trzeba zmienić. ZOFIA A co ty myślisz, że ja potem będę na takim spać? I tak na zmarnowanie idzie. JOLA Ale co ludzie powiedzą?. ZOFIA E, jacy tam ludzie. Może tylko Krzyżanowska wpadnie, to po co zmieniać? Ale… zrób coś na ząb. W taki dzień zawsze się jakiś darmozjad znajdzie. Jola wychodzi do kuchni, Zofia wybiera sukienkę. Słychać pukanie. Otwierają się drzwi i wchodzi Grabarz. Ubrany jest w czarne ubranie „do pracy”. Na widok ciała zatrzymuje się na progu. ZOFIA (patrząc w górę) Tak, panie Romku, mój Leoś do nieba się właśnie wybrał. GRABARZ (przez chwilę stoi nieruchomo, wzdycha, potem prostuje się i przechodzi na służbowy ton) Moje kondolencje. Cóż pani Zofio, tak to już jest, że w końcu wszyscy trafiają do mnie. Można? (zdejmuje prześcieradło, wyjmuje z kieszeni miarkę, obmierza ciało i notuje wymiary) Hm, dobrze pamiętałem. Ale że tak nagle… Grabarz przykrywa ciało. ZOFIA Kto by pomyślał! Jeszcze wczoraj taki kryminał… to jest… oglądaliśmy telewizję… GRABARZ (do siebie) Zupełnie jak… ZOFIA (szybko) Jaką trumnę by mi pan polecił? GRABARZ A, mam do wyboru do koloru! Szczególnie polecam kanadyjskie! ZOFIA Kanadyjskie? Nie słyszałam. GRABARZ Absolutna nowość – trumna z szybką. ZOFIA Jak to z szybką? Gdzie ta szybka? GRABARZ Tam gdzie twarz, żeby każdy mógł zobaczyć kogo chowamy. ZOFIA Bo ja wiem… To takie nowoczesne, a Leon jest… to znaczy był raczej tradycyjny… GRABARZ Co ja będę po próżnicy gadał, niech pani sama spojrzy. (prezentuje katalog) Wszyscy teraz takie zamawiają. Czy Leon ma być gorszy? Czy w Goryczewie mają opowiadać, że pani poskąpiła te marne trzysta złotych więcej na trumnę dla męża? ZOFIA Trzysta złotych?! Pan chyba oszalał! Trzysta złotych za szybkę! GRABARZ (niezadowolony) Jak pani sobie życzy, to może być zwykła trumna. (podchodzi do ciała) Jak to się stało? Chyba we śnie? Ale że tak nagle… ZOFIA (przerywając) To jak pan mówił? Kanadyjska? GRABARZ (ożywia się, odchodzi od zwłok) Oczywiście, nie inaczej! ZOFIA Tak sobie teraz myślę, że na tę ostatnią drogę to nie będę oszczędzać… W końcu umiera się tylko raz. GRABARZ Zatem załatwione. Klepsydra szczerze mówiąc już wisi. Ksiądz na pojutrze termin dał. W samo południe. (Zofia kiwa potakująco głową) A jeśli chodzi o trumnę… to po prawdzie… byłem pewien. (przyprowadza zza drzwi dół trumny na wózku) To dla Leosia. Najlepsza jaką miałem. ZOFIA No, to panie Romku, nie ma co czekać… Wsadzimy Leosia do pudełka, żeby nie marzł, biedaczek. Chwytają za ciało, wkładają do trumny. Grabarz trzymający zwłoki od strony głowy krzywi się. GRABARZ Ale ciało, pani Zofio, to odświeżyć trzeba. ZOFIA E, kąpał się wczoraj. (grabarz z dezaprobatą kręci głową) No, przebrać się muszę. Zofia wychodzi z czarną sukienką. Grabarz siada przy stole i wyjmuje rachunki. GRABARZ Trumna kanadyjska, klepsydry, jeszcze kwiaty, krzyż i pochówek. Razem będzie… mm… odjąć upust… Cholera, mogło być więcej. Mycia sknera poskąpiła. Wchodzi Jola, pozdrawia grabarza, stawia jedzenie na stole i zachęca do poczęstunku. Sprząta pokój. Grabarz je i robi notatki w swoich papierach. GŁOS Z RADIA Najświeższe wiadomości! Tylko u nas! Sensacje! Relacje! Rewelacje! Radio ZGAGA zawsze z wami! Jeśli masz jakąś sensacyjną wiadomość zadzwoń do naszego telefonu pod napięciem! Za każdą taką wiadomość gwarantujemy pięćdziesiąt złotych! Nasz telefon to 555 555 555. ZOFIA (zza sceny) Jolka! Moją czarną sukienkę mi daj! W szafie, na wieszaku! Ta za ciasna! Jola wyjmuje przygotowane ubranie i wychodzi. GRABARZ Ale była przezorna! Nawet wdowie łaszki ma gotowe! (odkłada rachunki i podchodzi do trumny) Widzisz Leoś na co ci przyszło – ani jednej łzy! Te baby mają chyba serca z kamienia! (zamyśla się) Ale jedno mi przyznać musisz – następny trup w Goryczewie! Jak w mordę strzelił! I trumna kanadyjska z szybką jak malowana! Nagle prześcieradło lekko się unosi i opada. Słychać ciche charczenie. Spod prześcieradła wysuwa się ręka. Grabarz odskakuje od trumny i zamiera. Wchodzi ubrana na czarno Zofia wraz z Jolą. GRABARZ (wskazuje ręką na trumnę) O! O! JOLA A pan co? GRABARZ Leon… Leon! ZOFIA Bądź pan poważny! Pewnie, że Leon! GRABARZ Ale on chyba… oddycha! ZOFIA Co pan opowiada! Jak może oddychać, skoro umarł! Mam papier, że nie żyje, to nie żyje! Grabarz z oporem podchodzi do trumny nasłuchuje. GRABARZ Taki jakby świst… (wyciąga rękę, by dotknąć dłoni nieboszczyka) JOLA Nie! (patrzy z natężeniem na ciało) Może lepiej go nie ruszać? Grabarz dotyka dłoni Leona. GRABARZ Jakby ciepła. ZOFIA Pan jakieś omamy ma. Lepiej niech pan już pójdzie. GRABARZ (dalej nasłuchuje) Tak, to słychać zupełnie jak miarowy oddech. ZOFIA (histerycznie) Panie Romanie! To już doprawdy przesada! Niech pan wyjdzie! Grabarz ściąga prześcieradło, potrząsa ciało i uderza po twarzy Leona. GRABARZ No, stary? (przygląda się mu intensywnie) On oddycha. Oddycha! Ciepły, oddycha, tylko nieprzytomny. Zofia pada zemdlona. GRABARZ Pani Jolu, na pogotowie niech pani dzwoni! Ratować go trzeba! Jola podchodzi do telefonu, wystukuje numer. JOLA Halo? Jolanta Dąbrowska przy telefonie. Radio ZGAGA? Mam dla was sensacyjną wiadomość – w Goryczewie ożył nieboszczyk! Tak, jestem pewna, to mój ojczym. Nazwisko? Już mówiłam. A, tego co ożył. Leon Stachurski. Oczywiście, przyjeżdżajcie. Goryczewo, Słoneczna 16. To jak, będę miała 50 złotych? AKT II SCENA 5. Szpitalny korytarz, częściowo widać salę chorych i dyżurkę pielęgniarek. Wchodzi Grabarz ubrany „do pracy”, pcha wózek. Na wózku, w trumnie, leży odświętnie ubrany Leon. Grabarz podchodzi do Pielęgniarki w dyżurce. GRABARZ Dzień dobry, pani Madziu! Pacjenta przywiozłem. PIELĘGNIARKA Zmiłujże się pan! W trumnie?! To on nie żyje? GRABARZ Właściwie najgorsze to ma już za sobą… PIELĘGNIARKA Co też pan opowiada! GRABARZ Oddycha, ciepły, tylko nieprzytomny. PIELĘGNIARKA Ale czemu w trumnie?! GRABARZ A jak go miałem wieźć, na kolanach?! A tak wygodnie miał, mięciutko… Pielęgniarka kiwa z dezaprobatą głową. PIELĘGNIARKA Nazwisko i imię chorego i dokument tożsamości. GRABARZ Leon Stachurski. Ale dowodu nie mam. Może wdowa coś przyniesie. Lada moment powinna dojść. PIELĘGNIARKA (niezadowolona) Tylko dlatego, że nieprzytomny, bez dowodu przyjmę. Ale nie powinnam. (telefonuje) Panie ordynatorze pilne wezwanie na Izbie Przyjęć. Wiem, ale to naprawdę nie powinno czekać. Zdaję sobie sprawę, na pewno ma pan tylko dwie ręce… Panie doktorze, inni chorzy nie powinni tego oglądać. (zirytowana) Żadne rebusy, lepiej niech pan sam to zobaczy. Po chwili szybkim krokiem wchodzi Ordynator. Na widok odkrytej trumny i Grabarza nagle staje. Po kilku sekundach odzywa się wzburzony. ORDYNATOR To ja od zawału tu lecę, a pan mi zwłoki przywozi? GRABARZ Panie doktorze, to mój stary przyjaciel. Ja przyznaję, on umarł, ale mu się poprawiło. ORDYNATOR Co pan za brednie opowiada! Nie zamierzam nawet tego słuchać! GRABARZ Ale panie doktorze! Nieprzytomny człowiek! Pomóc mu trzeba! (chwyta Ordynatora za rękę, ciągnie do trumny i kładzie jego dłoń na twarz Leona) Ciepły? Oddycha? ORDYNATOR Trzeba było od razu tak mówić, a nie z trumną cudować. (żwawo wydaje polecenia) Pani Magdo, chorego z tego katafalku zabrać i na reanimację z nim. Ale migiem, bo zaraz tu będzie zbiegowisko! A potem Taborkowi go przekazać. Dzwonił, że już jedzie. No! (Pielęgniarka wypełnia polecenia, Ordynator jest wyraźnie zadowolony z siebie, rzuca na odchodnym) A że też pan w ogóle wpadł na taki makabryczny pomysł! W trumnie! I te głupoty o umieraniu! Pielęgniarka wywozi Leona do innego pomieszczenia. Grabarz wychodzi razem z nią. Do poczekalni wchodzi Zofia. Rozgląda się niepewnie. Chwilę potem wchodzi Lekarz. LEKARZ A, dobrze, że panią widzę. Akt zgonu mam dla pani. ZOFIA Ale… LEKARZ Naprawdę bym przyniósł wieczorem. Nie trzeba było się fatygować. (daje akt zgonu) ZOFIA Kiedy Leon… Wraca Pielęgniarka. PIELĘGNIARKA (spostrzega Lekarza) Panie doktorze! Ordynator pana do nowego pacjenta wysyła. Na reanimacji już się nim zajmują. (pauza) Ale takiego to jeszcze pan nie miał… LEKARZ Pani Madziu! Ćwierć wieku w tym robię, wszystko już miałem! Pielęgniarka kręci powątpiewająco głową. ZOFIA Panie doktorze… LEKARZ Nie teraz, droga pani, do chorego idę. Lekarz wychodzi. Zofia zwraca się nieśmiało do Pielęgniarki. ZOFIA Tu chyba jest mój mąż. Piżamę i kapcie mu przyniosłam. PIELĘGNIARKA Nazwisko i imię. ZOFIA Stachurski Leon. Słychać przeraźliwy krzyk. Chwilę potem wchodzi wstrząśnięty Lekarz. LEKARZ To niemożliwe. To niemożliwe. (przechodzi wzdłuż korytarza i znika na jego końcu) Wchodzi Ordynator. ORDYNATOR Co tu się dzieje? Co to za krzyki? PIELĘGNIARKA Właściwie nie wiem. Doktor Taborek chyba źle się poczuł. Lekarz ponownie pojawia się. Przechodzi korytarz w drugą stronę mrucząc pod nosem. ORDYNATOR Witek, co z tobą? (biegnie za Lekarzem) ZOFIA To jak, jest u was mój mąż, czy nie? PIELĘGNIARKA Stachurski Leon? (Zofia kiwa głową, Pielęgniarka patrzy na nią „z ukosa”) Mąż? Taki łysy, co go grabarz…? (Pielęgniarka wyjmuje Zofii z ręki akt zgonu i czyta go, zerka to na papier, to na kobietę) To on nie żyje…? ZOFIA (ostrożnie) Mąż zmarł, ale już mu lepiej. (widząc konsternację Pielęgniarki milknie na chwilę) No więc te kapcie… Pielęgniarka wybucha gwałtownym śmiechem. Zasłania usta. PIELĘGNIARKA Przepraszam, tak mi się wypsnęło. Myślałam, że… (chrząka) Leon Stachurski na reanimacji leży. (wskazuje drogę) Najpierw prosto, potem w prawo. Tylko jak ja go teraz wpiszę? Przecież prawnie, to go nie ma! Zofia wychodzi. Z pokoju lekarzy na korytarz wchodzą Lekarz i Ordynator. ORDYNATOR Wstyd całemu szpitalowi przynosisz! Żeby od rana pić? LEKARZ Jak matkę kocham, dzisiaj ani kropelki! ORDYNATROR Ty lepiej mów, że byłeś pijamy! Co z ciebie za lekarz, że żywego od trupa nie odróżniasz?! LEKARZ (bije się w piersi) Ale Edek, on naprawdę nie żył!!! ORDYNATOR Ani słowa więcej…! Nie wiem, no nie wiem co z tym zrobić… Najgorzej z aktem zgonu. Jak to odkręcić…? (potrząsa skonsternowany głową) Zmartwychwstanie mi tu wmawia! Tylko nic nie mów! I módl się, żeby to się nie rozniosło! Szeroko otwierają się drzwi hollu i wpada Dziennikarz z mikrofonem (na mikrofonie napis radio ZGAGA). Zatrzymuje się na środku i omiata wzrokiem korytarz. Na jego widok Lekarz i Ordynator kucają i cichcem kierują się do drugiego wyjścia. Zatrzymują się niewidoczni dla Dziennikarza. DZIENNIKARZ „ZGAGA” (podchodzi do Pielęgniarki) Witam, Marcin Przylepa Radio ZGAGA. PIELĘGNIARKA O! Ja pana słucham! Pan takie niezwykłe rzeczy na antenie puszcza! DZIENNIKARZ „ZGAGA” Emituje. Puszczać to można, pani wie co. (mierzy wzrokiem Pielęgniarkę, wyraźnie mu się podoba) Taka kobieta przysłała mnie tutaj… Ponoć Leon Stachurski u was leży. PIELĘGNIARKA (przeciągle) Taak. DZIENNIKARZ „ZGAGA” Pani coś wie? No, o tym Stachurskim? Podobno ożył. PIELĘGNIARKA (Pielęgniarka przejęta nachyla się do Dziennikarza) Pan to ma nosa, panie redaktorze! To było… Lekarz chyłkiem wyjmuje piersiówkę, pociąga spory łyk i umyka z "pola widzenia". Zza drzwi wyskakuje Ordynator i podbiega do pielęgniarki. ORDYNATOR Pani Magdo! Proszę na chwilę do mnie! (odciąga ją na bok i szeptem instruuje) Ani słowa mediom! Słyszy pani?! Ani słowa! Tajemnica lekarska i szlus! A jak będzie namolny, to pogonić po oddziałach. No! Do szepczących podchodzi Dziennikarz. DZIENNIKARZ „ZGAGA” A ja właśnie do pana, panie ordynatorze. Przylepa jestem. ORDYNATOR (nie odwracając się do Dziennikarza) Problemy emocjonalne – pierwsze piętro. (wykręca się na pięcie) DZIENNIKARZ „ZGAGA” (podsuwa Ordynatorowi mikrofon) Chwileczkę, panie ordynatorze, z radia jestem. Radio ZGAGA, Marcin Przylepa. Mam kilka pytań. Czy to prawda, że na wasz oddział został właśnie przyjęty mężczyzna, który w nocy umarł? ORDYNATOR (wzdycha) Nie mogę nic o tym powiedzieć. Tajemnica lekarska. DZIENNIKARZ „ZGAGA” Panie doktorze, tajemnica lekarska to dotyczy leczenia, a nie tego, czy ktoś zmarł. Więc? ORDYNATOR (niechętnie) To prawda. Rzeczywiście przyjęliśmy takiego pacjenta. Ale nic więcej na ten temat nie powiem! Chce odejść, Dziennikarz zasłania mu wyjście ciałem. DZIENNIKARZ „ZGAGA” Jak on się czuje? ORDYNATOR (próbuje go minąć, Dziennikarz dalej zastępuje mu drogę) Tajemnica lekarska! DZIENNIKARZ „ZGAGA” Czy pacjent ponownie umrze? ORDYNATOR Bez komentarza! DZIENNIKARZ „ZGAGA” Czy pacjent ożył, czy była to błędna diagnoza? ORDYNATOR Tak, to była zła diagnoza. Lekarz, który stwierdził zgon, musiał się pomylić. DZIENNIKARZ „ZGAGA” To co to mogło być? ORDYNATOR Sądzę, że był to rodzaj katalepsji. Występuje wtedy silne napięcie mięśni. Ciało może być sztywne jak deska. Czasem może to przypominać stężenie pośmiertne. (próbuje wyminąć Dziennikarza, Dziennikarz wytrwale zagradza mu drogę) DZIENNIKARZ „ZGAGA” Czy pacjent był zimny? Ordynatorowi udaje się wreszcie „wykiwać” Dziennikarza. Rzuca na odchodnym. ORDYNATOR To naprawdę wszystko, co mogę powiedzieć. Do widzenia. DZIENNIKARZ „ZGAGA” (woła za odchodzącym) Czy pacjent był zimny?! Rozkłada ręce. Po chwili podchodzi do Pielęgniarki. Podnosi w jej stronę mikrofon. Pielęgniarka przecząco kręci głową. DZIENNIKARZ „ZGAGA” Ostry ten pani szef, co? Do ludzi tak z góry. Pani, ze swoja urodą, to się tutaj marnuje. Ale w radiu? Czemu nie? PIELĘGNIARKA (chichoce) Ależ co pan mówi, panie redaktorze… Na korytarz wchodzą Zofia i Grabarz. Grabarz pcha wózek z pustą trumną. Pielęgniarka wskazuje ich ukradkiem. PIELĘGNIARKA (szepce) Ta gruba to Stachurska, a grabarz przywiózł tego co ożył. W trumnie przywiózł. O, to jego wizytówki. Ale jakby co, to ja nic nie mówiłam. Dziennikarz gestem dziękuje Pielęgniarce. Grabarz wyprowadza wózek z trumną, wychodzi. Zofia przytrzymuje mu drzwi. Do stojącej w drzwiach Zofii podchodzi Dziennikarz i podsuwa jej mikrofon. W miarę rozmowy narasta w nim irytacja. DZIENNIKARZ „ZGAGA” Witam serdecznie, radio ZGAGA, Marcin Przylepa. Czy mam przyjemność z byłą wdową? ZOFIA To znaczy co? DZIENNIKARZ „ZGAGA” Pani Stachurska? ZOFIA (nachyla się do mikrofonu) To ja do radia teraz mówię? DZIENNIKARZ „ZGAGA” Tak, do radia ZGAGA. Przyjechałem specjalnie do pani. ZOFIA I to tak od razu jest w radiu? DZIENNIKARZ „ZGAGA” Nie, teraz dopiero nagrywam. Czy pani jest Stachurska, czy nie? ZOFIA No, Stachurska jestem. Zofia Stachurska. I naprawdę będę w radiu? DZIENNIKARZ „ZGAGA” (spoglądając w górę) Też się czasami dziwię. Zatem pani Stachurska, mogłaby pani opowiedzieć co się dzisiaj wydarzyło? ZOFIA (po chwili zastanowienia) A mógłby mnie pan tak pytać, jak w radiu? DZIENNIKARZ „ZGAGA” Dobrze, proszę powiedzieć jak pani znalazła zwłoki? (Zofia wpatruje się tępo w Dziennikarza, ten po chwili próbuje ją naprowadzić) Rano pani znalazła zwłoki męża. Podobno leżały na łóżku. ZOFIA Tak było. DZIENNIKARZ „ZGAGA” Ale jak było? To pani ma o tym opowiedzieć, nie ja! ZOFIA Więc to było tak. Rano wchodzę do Leona, to jest do męża, bo budzik tak dzwonił i dzwonił i dzwonił… A to radziecki budzik, hałasuje jak czort! A on nic, tylko leży. Znaczy się Leon, nie budzik. (Dziennikarz gestem zachęca Zofię do dalszej wypowiedzi) Coś źle mówię? DZIENNIKARZ „ZGAGA” Dobrze, dobrze pani mówi. Proszę dalej. Tylko więcej o mężu, mniej o budziku. Przechodzą na dalszy plan i kontynuując coraz ciszej wywiad radiowy schodzą ze sceny. Na scenę wjeżdża szpitalny wózek z Leonem pod aparaturą. Leon jest nieprzytomny, ubrany w piżamę. Wózek pcha siostra Łucja, obok idzie Lekarz. Lekarz zasłania swoim fartuchem Leona. Wwożą go na salkę, wkładają jego rzeczy do szpitalnej szafki. SIOSTRA ŁUCJA A niech pan doktor sobie myśli, co chce, a ja uważam, że to znak! Może to koniec świata idzie i ludzie zmartwychwstawać zaczną? A Stachurski, przez niebiosa wybrany, tak na spróbowanie ożył. LEKARZ Co to za życie, pani Łucjo, ani ręką, ani nogą. Na mój gust, przy takim niedotlenieniu mózgu, to będzie jak warzywo. Najwyżej oczami zamruga. Licho wie, czy on się znowu nie przekręci. A i lepiej by to było dla wszystkich. Lekarz siada na metalowym zydelku i ociera czoło chusteczką. Siostra Łucja sprawdza aparaturę, poprawia chorego. SIOSTRA ŁUCJA No a jak całkiem ożyje? Przy jednym takim cudzie, o drugi łatwiej. To dopiero będzie historia! Nasze Goryczewo cały świat będzie znał! A pan, panie Taborek, w telewizji na fotelu, pod krawatem, będzie o tym opowiadać. Jak by nie było, to musi być jakiś znak. LEKARZ Znak, nie znak… Ale niech siostra powie, czy to ja akurat musiałem na niego trafić? Jest doktor Jarząbek, dwóch lekarzy na internie, nawet ordynator wyjeżdża do chorych. Czemu na mnie padło? I ja mu jeszcze… ten akt zgonu… Ech! (macha ręką) SIOSTRA ŁUCJA Eee, pan doktor w ogóle nie ma w sobie romantyzmu! Taka niezwykła rzecz, a pan tylko myśli o tym, żeby go jak najszybciej zakopać! LEKARZ A czego on ma na tym świecie szukać? Ja go akurat dokładnie zbadałem i to nie była żadna katalepsja, co to ordynator mi wmawia! Rano to był trup, zimny trup i już! A miejsce trupa jest na cmentarzu! SIOSTRA ŁUCJA Panie doktorze, takich rzeczy lekarzowi nie godzi się mówić nad pacjentem. To grzech! I lepiej by pan do domu pojechał. Drugiej nie ma, a już od pana czuć! LEKARZ (ukradkiem chucha na rękę i wącha oddech) A co siostra myśli, że ja to dla siebie robię? To dla dobra pacjentów! Żeby mieć pewną rękę… (z irytacją) Siostra zasłoni to nasze zombi, jeszcze kto na niego wlezie. I nikogo do niego nie wpuszczać. Jakby co, będę u siebie. SIOSTRA ŁUCJA (stawiając parawan) A pan, panie doktorze, tak brzydko na tego biedaka mówi. A jak to święty człowiek? Może stygmaty ma jakieś? LEKARZ (w drzwiach) Gówno prawda, nic nie ma. I powiem siostrze jedno, on nie tylko święty, ale nawet przyzwoity nie był. Bo żaden porządny człowiek nie zrobiłby czegoś takiego swojemu lekarzowi! Lekarz schodzi ze sceny. Siostra Łucja staje przy parawanie jak żandarm. Na szpitalny korytarz wchodzi kobieta z dyktafonem i mężczyzna z aparatem fotograficznym na szyi. Kobieta podchodzi do Pielęgniarki, częstuje ją papierosem (Pielęgniarka dyskretnie zapala) i zaczyna z nią rozmowę podczas której notuje. Mężczyzna kręci się po oddziale. REPORTERKA Z GAZETY Słyszałam, że dziś przywieźli wam pacjenta w trumnie. PIELĘGNIARKA Bardzo mi przykro, ale ja nie mogę nic do mediów mówić. REPORTERKA Z GAZETY A kto pani powiedział, że ja z mediów jestem? Może tylko tak z ciekawości pytam? PIELĘGNIARKA No, a ja święta Genowefa jestem! Pani myśli, że jak w takim Goryczewie mieszkam, to już całkiem głupia jestem? REPORTERKA Z GAZETY A broń Boże! Tylko tak sobie pomyślałam, że mogłybyśmy taką małą chwileczkę porozmawiać jak kobieta z kobietą… PIELĘGNIARKA (kpiąco) O nieboszczyku? REPORTERKA Z GAZETY Możemy i o nieboszczyku. Wie pani, jak ktoś nie może tak oficjalnie mówić, a ma coś ciekawego do powiedzenia, to się wtedy nazywa anonimowy informator. I nikt się nie może dowiedzieć, jak się nazywa, bo nie ma jego zdjęcia, nie słychać głosu, a dane chroni tajemnica. Jak na spowiedzi. Kobiety nachylają się do siebie i szepcą. Mężczyzna bierze od Pielęgniarki akt zgonu i chowa do kieszeni. Dociera do siostry Łucji. FOTOGRAF Z GAZETY Dzień dobry, „Fakty na Gorąco”. Tu gdzieś Leon Stachurski leży. Chcę mu zdjęcie na okładkę zrobić. SIOSTRA ŁUCJA Nie wolno. Zakaz fotografowania. Zarządzenie dyrekcji! (zasłania sobą parawan) FOTOGRAF Z GAZETY (krzyczy do Reporterki na drugim końcu korytarza) Elka! Fotki chyba nie będzie! REPORTERKA Z GAZETY (odwraca się na chwilę, macha lekceważąco ręką) Spoko! Zdejmij jakiegoś innego, co to widać, że długo nie pociągnie. Byle był łysy, twarz i tak trzeba będzie zamazać. FOTOGRAF Z GAZETY A skąd ja ci takiego wezmę?! REPORTERKA Z GAZETY (pokazuje na widownię) No sam popatrz, pełno tu tego. Palcem ci pokazywać nie będę. Fotograf błyska kilka razy fleszem w stronę widowni. Wchodzi Ordynator. Na jego widok Pielęgniarka odskakuje od Reporterki. ORDYNATOR Co tu się dzieje? Kto panu pozwolił fotografować pacjentów? FOTOGRAF Z GAZETY Nie ma sprawy, już skończyłem. (krzyczy do Reporterki) Elka! Ordynatora mam! Reporterka z daleka pokazuje mu kciuk uniesiony w górę. ORDYNATOR Jak to mnie pan ma?! FOTOGRAF Z GAZETY A tu tylko pan stanie z tym papierkiem. Wkłada Ordynatorowi jakiś dokument w rękę. Ten odruchowo go przytrzymuje. Fotoreporter z zaskoczenia robi zdjęcie. ORDYNATOR (spogląda na dokument) A co mi pan tu wcisnął? A, akt zgonu. Co?! (zamiera zdumiony) FOTOGRAF Z GAZETY Elka! Pora na nas! Fotoreporter szybko wychodzi wraz z Reporterką, ukradkiem zostawia Pielęgniarce akt zgonu. Na korytarz wychodzi wreszcie Lekarz. Ma zaczerwieniony nos i jest potargany. ORDYNATOR Ratunku, to dalej mój szpital, czy jakiś cyrk?! (spostrzega Lekarza) Taborek, to twoja robota! Ja ci tego nie zapomnę! LEKARZ Spokojnie Edek, najgorsze już za nami. Głośno dzwoni telefon. W zupełnej ciszy odbiera go Pielęgniarka. PIELĘGNIARKA Izba Przyjęć, słucham. Tak, w Goryczewie. Tak, przyjęliśmy. Dziś wieczorem?! Rozumiem, przekażę. Odkłada słuchawkę. Wszyscy patrzą się na nią z napięciem. Po chwili. PIELĘGNIARKA Panie ordynatorze, wieczorem będzie telewizja. Przyjadą wozem transmisyjnym. Będą nadawać z naszego szpitala. Na żywo. SCENA 6. Na szpitalnym korytarzu na ławeczce siedzi Zofia w białej koszulowej bluzce. Ma umalowane usta jaskrawą szminką. Na scenie stoi telewizor tyłem do widowni. W tle parawan. Wchodzi Krzyżanowska, na widok Zofii macha do niej ręką i przysiada się. Powoli schodzą się – Grabarz, Pielęgniarka, kilku pacjentów w piżamach. Co pewien czas przechodzi Reporter TV oraz Operator z kamerą podpiętą długim kablem, którzy uzgadniają plan zdjęciowy. Reporter ma nasadkę na mikrofonie z napisem TVSAT. KRZYŻANOWSKA Ale będzie, nie? Wszystkich pokażą, kto tu tylko przyjdzie, to będzie w telewizji. Specjalnie wcześniej jestem, żeby mnie nie wypchnęli do tyłu. (Zofia milczy) A panią, pani Zofio to na pewno pokażą. Na pewno. (krzyczy do przechodzącego Operatora) Skameruje mnie pan? Sąsiadką jestem! No, tego co ożył. OPERATOR Mnie tam obojętne co kręcę. (odchodząc) Jak realizator każe, to nawet gówno w nocniku… KRZYŻANOWSKA (przejęta) Ale będzie…! ZOFIA Ja to bym wolała, żeby nie było tego całego rabanu. KRZYŻANOWSKA Może i dobrze pani kombinuje… Bo w Goryczewie to aż huczy! ZOFIA Gadają?! KRZYŻANOWSKA Masz! Tylko o tym! ZOFIA O telewizji? KRZYŻANOWSKA No, o telewizji też, ale głównie o Leonie. No wie pani, że ożył. Tego u nas jeszcze nie było. Mówią, że trzeba się mieć na baczności, bo ostatnio do kościoła nie chodził… ZOFIA Jak to na baczności? Przed Leonem?! KRZYŻANOWSKA Sama sąsiadka przyzna, że aż takie mrówy po plecach chodzą, jak się o tym pomyśli… No, gdyby ksiądz proboszcz jakie ciepłe słowo o nim rzucił, to byłoby inaczej, a tak to strach! ZOFIA Ale Leon… KRZYŻANOWSKA Ja wiem, on zawsze był bardzo poczciwy człowiek. Ale teraz…? Takie coś… ZOFIA (zmartwiona) Tak mówią? Sama pani widzi, co ja z tym chłopem mam! Nawet po śmierci tylko wstyd mi przed ludźmi robi! Reporter TV staje na środku z mikrofonem w ręku i słuchawką w uchu, przed nim Operator z dużą naramienną kamerą. Reporter ustawia ludzi przed kamerą tak, by stanowili jego tło. REPORTER TV (do wszystkich, także do widowni) Proszę o uwagę! Za chwilę połączymy się ze studiem. Tak jak powiedziałem, program leci na żywo, dlatego proszę wszystkich, postarajcie się, żeby wasze Koniczewo wypadło jak najlepiej. GRABARZ Goryczewo. REPORTER TV Goryczewo też. (sprawdza coś w notatkach, odwraca się do kamery, przyciskając rękę do jednego ucha mówi głośno) Halo, haloo! Mirku, jak mnie słyszysz? GŁOS ZE STUDIA Słyszę cię dobrze, zaraz będziecie na antenie. „Szperacz” oświetla jasno Prezentera stojącego na widowni między rzędami. Mężczyzna ubrany jest "na luzie", kiedy mówi szeroko gestykuluje, zdejmuje i zakłada okulary. Wykonuje zapowiedź w konwencji show, podczas której co rusz słychać sygnał muzyczny. PREZENTER Witam serdecznie w naszym magazynie „Sensacje i tragedie”. (akcent muzyczny) Tylko u nas najkrwawsze historie i najbardziej nieprawdopodobne wydarzenia. (akcent muzyczny) Tylko u nas prawdziwe łzy i szczera radość. Najintymniejsze zwierzenia i autentyczna nienawiść. (akcent muzyczny) Przypominam – nasz program jest interaktywny. Za pomocą SMS-ów możecie Państwo wpływać na bieg wydarzeń. (pauza) Dziś odwiedzimy trzy niezwykłe miejsca - Goryczewo, gdzie w południe ożył pewien starszy mężczyzna, Piłę – gdzie dokonano kolejnego makabrycznego odkrycia oraz Płuczki Dolne, gdzie widziano przelot UFO. (akcent muzyczny) Wieczór zapowiada się naprawdę gorąco! (gestem podkreśla emocje) Zaczynamy od Goryczewa. Za chwilę połączymy się z tym niesamowitym miejscem, gdzie, przypominam, dziś w południe ożył Leon Stachurski. Jest tam już nasz reporter Piotr Kalisiak, który przedstawi szczegóły. Wszyscy jesteśmy ciekawi, jak czuje się pan Leon oraz czy to, jakże nieprawdopodobne wydarzenie, rzeczywiście miało miejsce. Zatem Piotrze, oddajemy ci głos. Światło na widowni gaśnie. Uwagę widzów ponownie skupia scena. Reporter mówiąc do kamery rzuca rytmicznie głową. REPORTER TV Halo, haloo! Witam wszystkich serdecznie. Jesteśmy w Goryczewie, a dokładnie w szpitalu rejonowym. Właśnie za tą kotarą leży człowiek, który ożył. Oddycha, jest ciepły, lecz ciągle nieprzytomny. Próbowałem ustalić, czy takie wydarzenie miało wcześniej miejsce, dotarłem do wielu źródeł ale na nic podobnego nie natrafiłem. Najbliższe tej sytuacji były przypadki krótkotrwałej śmierci klinicznej. Tak więc bez wątpienia mamy do czynienia z czymś wyjątkowym. (podchodzi do Ordynatora) Jest tu ze mną ordynator szpitala Edmund Ziętarek. Zatem panie ordynatorze, czy pacjent rzeczywiście ożył? ORDYNATOR To prawda, że medycyna dokonuje czasem cudów, ale… REPORTER TV (przerywa Ordynatorowi w pół słowa, mówiąc do kamery wyciąga coś z kieszeni) Właśnie! Oto widzą państwo klepsydrę, czyli typowe zawiadomienie o śmierci z nazwiskiem Leona Stachurskiego. Zerwałem ją dziś w południe z kościelnego płotu. A to akt zgonu, który został wystawiony dziś rano. Kilka godzin później dokument stał się nieaktualny. To sytuacja bez precedensu w naszej nowożytnej historii. ORDYNATOR (próbuje dojść do głosu) Panie redaktorze, ja chciałem powiedzieć… Reporter podchodzi z mikrofonem do Grabarza. REPORTER TV Pan pierwszy zauważył to niezwykłe zjawisko. Jest pan grabarzem. Ponoć przyjechał pan już po ciało… GRABARZ (nagle się jąka) Tak było. Jak zobaczyłem, że Leon o-o-oddycha, to m-m-m…myślałem, że padnę t! t! trupem na miejscu! Ja niejednego nieboszczyka wwwidziałem, ale żeby coś takiego… Tak mi, tak mi serce łomotało! Bum-bum! Bum-bum! REPORTER TV Jest pan rzeczywiście niezwykle dzielnym człowiekiem. Czy zabezpiecza się pan jakoś na takie wyjątkowe sytuacje? GRABARZ Co pan ma na myśli? ORDYNATOR (próbuje dojść do głosu) Panie redaktorze, ja chciałem powiedzieć… REPORTER TV (ignoruje Ordynatora) Bo ja wiem? Woda święcona? Osikowy kołek? GRABARZ No wiem pan? Nie wiem, co to było u Leona, ale na pewno nic złego. Może to kwestia honoru? REPORTER TV Jak to honoru? GRABARZ Bo Leon, to jest pan Stachurski, zawsze taki zaaa-wzięty był. Jak na jego nie wychodziło, to strasznie to w sobie przeżywał. A my, czyli ja i Leon, żeśmy się w piątek założyli. I Leon powiedział, że to moooje to się nie sprawdzi. Że prędzej ktoś z Goryczewa zmartwychwstanie. Tak pooowiedział. I ooożył sam! REPORTER TV Bardzo ciekawa teoria. Siła woli! A kiedy tak wrócił do żywych, to czy świeciły mu się oczy, albo jakaś poświata z niego biła? Albo zapach…? GRABARZ Jeśli iiidzie ooo zapach, to już nie moja sprawa. Wdowa z mycia zrezygnowała. To jest sama ciałem się zajęła. ORDYNATOR (próbuje dojść do głosu) Panie redaktorze… REPORTER TV (nie zwraca na niego uwagi, podchodzi do Zofii) A oto niedoszła wdowa, która także była obecna w miejscu zmartwychwstania. Jakim człowiekiem był, czy też jest, pani mąż? ZOFIA Yyy… No on taki raczej niewysoki yyyyyyyyy...., trochę łysawy yyyyyyyy, ale jak ma się 72 lata, to o czuprynę trudno. REPORTER TV A tak z charakteru? Czy zasłużył czymś szczególnym na to, by ożyć? Może był bardzo religijny? ZOFIA Religijny? No nie powiem, do kościoła chodził. Nie za często, ale chodził. Ale żeby jakoś szczególnie religijny, to nie. A z charakteru… No, czasem to potrafił dopiec. (mityguje się) Ale tak w ogóle to taki dobry człowiek! Taki dobry! Ordynator próbuje dojść do głosu – otwiera usta i zamyka. Wreszcie rezygnuje z prób. REPORTER TV A jego ostatnie słowa, ostatni posiłek? ZOFIA (zamyka ramiona, dłonią skubie usta, mówi półgębkiem, odwraca się) Nic szczególnego. Naprawdę nic szczególnego. REPORTER TV Podobno miała już pani nowy strój na żałobę. Spodziewała się pani śmierci męża? ZOFIA Nie, ależ skąd! Na promocji takie ładne rzeczy były to kupiłam. (podejrzliwie) A kto to powiedział? Pewnie ta jędza Krzyżanowska! Krzyżanowska przepycha się do mikrofonu. KRZYŻANOWSKA Krzyżanowska, dobry wieczór wszystkim. Ja sąsiadką jestem. Też wdowa. Znam pana Leona już tyle lat! Z moim świętej pamięci mężem się przyjaźnił. REPORTER TV Przepraszam, ale pani nie było przy zmartwychwstaniu. Proszę się odsunąć. (odpycha biodrem Krzyżanowską, podsuwa sobie mikrofon) Kościół niestety odmówił podania oficjalnego stanowiska w sprawie zmartwychwstania Leona Stachurskiego. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że za tym parawanem leży człowiek, który dziś w południe ożył. Każdy z nas zapewne by chciał, żeby odzyskał również przytomność i opowiedział, co jest za tym światełkiem w tunelu. Aby cała ludzkość weszła w XXI wiek ze świadomością jak wygląda naprawdę życie pozagrobowe. Leon Stachurski to nasza nadzieja na pomost do lepszego świata. (z emfazą) Panie ordynatorze, nadszedł czas na pana! (Ordynator ożywia się na chwilę) Proszę rozsunąć parawan i ukazać całemu światu człowieka, który ożył! ORDYNATOR (rozczarowany) Ale ja się nie zgadzam! To nasz pacjent, a nie jakaś małpa w cyrku. REPORTER TV Zatem zanim państwo zobaczą pana Leona, oddajemy głos do studia. Na scenie przyciemnia się światło, wszyscy aktorzy spoglądają na telewizor. Światło wyszukuje Prezentera stojącego wśród rzędów. PREZENTER Co za wieczór! Jakie emocje! Aż się wierzyć nie chce, że za chwilę zobaczymy człowieka, który ożył! Prezenter mówi bardzo szybko. Dziarsko rusza do widzów podsuwając im mikrofon. Patrzy rozmówcom głęboko w oczy. Zadając pytania czasem przysiada na poręczy krzesła. Jeśli jego widzowie nie odpowiadają, sam komentuje. A co pan o tym sądzi? Czy jesteśmy właśnie świadkami przełomu w historii medycyny? A czy pani, gdyby miała taki wybór, chciałaby ożyć? Jakie pytanie chciałby pan zadać panu Leonowi, kiedy odzyska on przytomność? Czy siła woli Leona Stachurskiego spowodowała te paranormalne zjawisko? Jakie jest pani zdanie? Po serii pytań prowadzi monolog. Co parę sekwencji staje przodem do innej części widowni. Leon Stachurski w stanie absolutnej śmierci przebywał blisko dziesięć godzin. Nie oddychał, ustało jego krążenie, temperatura ciała spadła do temperatury otoczenia. Zagadka nieśmiertelności? Wieczne życie? Czy nauka może skorzystać na cudzie z Goryczewa? (pauza) Jest z nami w studio ekspert - profesor medycyny Albin Zięba. Panie profesorze, czy możemy oczekiwać oficjalnego stanowiska nauki w sprawie tego fenomenu? Szperacz oświetla siedzącego na widowni staruszka. Na jego widok Ordynator pokazuje ręką na telewizor i z przejęciem tłumaczy coś Lekarzowi. PROFESOR (sepleni i mlaska) Plose państwa! Pofiecmy sobie jasno: ostatnie udokumentowane zmaltwychwstanie sienga casów biblijnych. I ja na nim bym popsestał. Ludzkie ciało tak naplawde niewiele tajemnic już klyje. Umiemy klonować, psysywać cyjonś lenke, całe olgany. Ale zmaltwychwstanie… Nie, musiałbym na własne ocy zobacyć. Ja tak się temu psiglondałem, temu lepoltazowi i powiem sceze, ze ja w ogole nie wieze, ze tam taki pacjent jest. Oglondanie psescieladła to tloche za mało. PREZENTER (w rytm słów profesora skwapliwie potakuje głową) Ma pan rację, panie profesorze. Zatem oddajemy głos do Goryczewa. Światło oświetlające Prezentera na widowni gaśnie. Ponownie skupiamy uwagę widzów na scenie. REPORTER TV Nadchodzi więc chwila prawdy. Czy pokaże pan, panie ordynatorze, swojego pacjenta? Cała Polska czeka! ORDYNATOR Gdybym wiedział, że w studio będzie mój dziekan, to od razu… Nie przypuszczałem. I skoro profesor każe… To ja pokażę, wszystko pokażę… (chce rozsunąć prześcieradło) REPORTER TV (przyciskając słuchaweczkę do ucha) Stop! Nie teraz! Mamy przerwę na reklamę. Pan tak zostanie z tą ręką. (po chwili) Albo nie, mam wiadomość, że teraz oni wchodzą. Głosowanie będzie. Może pan na razie odejść od tego prześcieradła. ORDYNATOR Jakie głosowanie? REPORTER TV Spokojnie, wszystkiego się pan dowie w swoim czasie. Pan jest strasznie niezdyscyplinowany. Ciągle pan przeszkadza w realizacji. Proszę się skupić, cała Polska na pana patrzy a pan jak dziecko, jak dziecko! Taka pani Zofia – uniwersytetu nie kończyła, a lepiej sobie radzi. Nawet śpiewać będzie. ORDYNATOR Śpiewać? W moim szpitalu? REPORTER TV No, mam sygnał, że reklama się kończy. Niech się pan wreszcie skupi i przestanie marudzić! Szperacz ponownie pokazuje Prezentera na widowni. PREZENTER Witamy po reklamie! A teraz najbardziej emocjonująca część naszego programu. Głosowanie! Jak państwo pamiętają Leon Stachurski jest nieprzytomny. Jego podstawowe funkcje życiowe podtrzymywane są przez medyczną aparaturę. Czy powinien nadal z niej korzystać, czy też należy go od niej odłączyć? Proszę dzwonić i głosować! 0-900-368-237 na TAK, powinien zostać pod aparaturą, 0-900-000-000 na NIE, należy go odłączyć! Proszę, państwo w studio także mogą przyłączyć się do głosowania. Co za emocje! W tym czasie, specjalnie dla państwa wdowa zaśpiewa ulubioną piosenkę Leona Stachurskiego „W więziennym szpitalu…” ZOFIA (śpiewa na przyciemnionej scenie) W więziennym szpitalu, na zgniłym posłaniu Niewinny młodzieniec umiera Pierś mu się unosi w powolnym konaniu… PREZENTER (przerywając) Nasz czas minął. A wynik głosowania jest następujący… Odłączyć! Ponownie oddajemy głos do Goryczewa, gdzie zgodnie z państwa sugestią ordynator na waszych oczach odłączy od aparatury człowieka, który ożył. Będzie to niesamowita chwila prawdy. Okaże się, jak bardzo lub jak nie bardzo Leon Stachurski zmartwychwstał! Wtedy też poprosimy o komentarz profesora Ziębę. Ale najpierw wielka odsłona! Światło na widowni gaśnie. Na scenie jasno oświetlony parawan skupia uwagę widzów. REPORTER TV Panie ordynatorze, kolej na pana! Ordynator rozsuwa prześcieradło. Leon leży pod aparaturą z otwartymi ustami, nieruchomo. Słychać ciągły dźwięk. REPORTER TV O cholera! A my nie zdążyliśmy go odłączyć! Koniec fragmentu SCENARIUSZ dłuższy DOSTĘPNY TUTAJ SCENARIUSZ krótszy DOSTĘPNY TUTAJ
|